Simon Welsh nie był zainteresowany wejściem do środka. Pierwszy raz od wielu miesięcy nie musiał zostać dłużej w pracy i jedynym, czego teraz pragnął, było samotne spędzenie piątkowego wieczoru w domu. Jednak jego kompan, Walery Stelson, rozochocony wcześniej wypitym drinkiem, nalegał mocno i sympatycznie i Welshowi niezręcznie było odmówić.
Lokal mieścił się w starej kamienicy, w bocznej uliczce starego miasta. Nad wejściem wisiał zielony neon z nazwą “Baccarda”, a wokół czuć było zapach stęchlizny i uryny. “Typowo” - pomyślał Welsh.
Nie znosił takich miejsc i nie rozumiał tych, co potrafili przesiadywać w nich godzinami. Raziło go obce towarzystwo i wdychanie czyichś wyziewów. Nie widział też sensu w piciu niewartych swojej ceny alkoholi.
Mimo to, niechętnie wszedł za Stelsonem.
Znaleźli się w ciemnym, wąskim przedsionku, wypełnionym intensywnym zapachem aromatycznych oparów.
W jednej chwili Welsh poczuł zawrót głowy i chciał powiedzieć Stelsonowi, że zrezygnuje. Jednak nim zdecydował się odezwać, sylwetka kolegi znikła za ciężką kotarą prowadzącą w głąb Baccardy.
W jednej chwili Welsh poczuł zawrót głowy i chciał powiedzieć Stelsonowi, że zrezygnuje. Jednak nim zdecydował się odezwać, sylwetka kolegi znikła za ciężką kotarą prowadzącą w głąb Baccardy.
Welshowi nie wypadało ot tak, bez uprzedzenia zostawić Stelsona samego, wszedł więc za nim. Znalazł się w kameralnej, słabo oświetlonej sali i zdziwił się, że nie ma przed nim Stelsona. Przecież jedynie kilka sekund dzieliło ich od wejścia tutaj.
Po środku stało kilka stolików, a w rogu pomieszczenia znajdował się niewielki kontuar. Nie było żadnych klientów ani obsługi. Wnętrze wypełniał dym z kadzideł, którego woń teraz już Welshowi prawie wcale nie przeszkadzała.
Z niewielkich głośników rozwieszonych pod ceglanym, łukowatym sklepieniem leciało cicho nowoczesne tango.
Rozejrzał się uważniej za Stelsonem, ale nie było po nim śladu. Obszedł pomieszczenie i zastanowiło go, gdzie jego kompan mógł się podziać, skoro z sali nie prowadziły żadne wyjścia. Chyba, że za kontuarem… .
Rozejrzał się uważniej za Stelsonem, ale nie było po nim śladu. Obszedł pomieszczenie i zastanowiło go, gdzie jego kompan mógł się podziać, skoro z sali nie prowadziły żadne wyjścia. Chyba, że za kontuarem… .
Nie znali się ze Stelsonem zbyt dobrze, ale nie spodziewał się, aby czterdziestolatkowi po zaledwie jednym drinku zebrało się na zabawę w chowanego. Wydało mu się to dziwne. Jednak dla pewności zajrzał za bar. Stelsona - jak się spodziewał - nie znalazł, ale zauważył leżący na podłodze notes. Notes, a może jednak książkę - w pierwszej chwili Welsh nie był pewien. Nie zawracałby sobie tym głowy, ale zdało mu się, że pośrodku czerwonej okładki zauważył swoje nazwisko. Wszedł za kontuar i podniósł znalezisko.
“Simona Welsha życie i twórczość” - odczytał. Co jest? - szepnął zdziwiony, wpatrując się z niedowierzaniem w okładkę. W jednej chwili naszła go myśl, że musi to być urodzinowy dowcip, dziś bowiem mijał czterdziesty drugi rok jego życia. Spodziewał się więc, że za moment ujrzy wyskakującego znienacka Stelsona, być może w towarzystwie innych znajomych, w filmowym stylu życzących mu wszystkiego najlepszego. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. “Zresztą, dlaczego by miało” - pomyślał, skoro ze Stelsonem znali się od niedawna, a z nikim Welsh nie utrzymywał bliższych kontaktów. Odrzucił więc tę możliwość zdając sobie nagle sprawę, że pozostaje tylko naturalny bieg zdarzeń. “Tym gorzej”.
Zmarszczył czoło i jeszcze raz spojrzał zdziwiony na książkę. “Simona Welsha życie i twórczość”. Zawahał się przez moment. Przysunął stojący nieopodal hoker i usiadł. Odchylił okładkę i zaczął czytać pierwszą stronę.
“Urodziłem się drugiego września 1980 roku. W wieku dwóch lat wysłano mnie do żłobka. W wieku czterech lat poszedłem do przedszkola. W tym okresie zacząłem przejawiać nieprzeciętne zdolności plastyczne. Lepiej niż inne dzieci potrafiłem malować martwą naturę. Od pani w pierwszej klasie usłyszałem: będziesz wielkim malarzem. Od tamtej pory dużo malowałem. Jednak pewnego dnia mój ojciec powiedział: "czas, żebyś to rzucił i zajął się czymś konkretnym. Masz już osiemnaście lat.”
Nie miałem sumienia powiedzieć mu, że się myli. Był mechanikiem samochodowym z dłońmi wiecznie przeżartymi smarami. Jak mogłem powiedzieć, że malowanie obrazów jest ważne tak samo jak jego praca?
Poszedłem na studia, a potem znalazłem pracę jako analityk big data. Tak oto dobrnąłem do czterdziestego drugiego roku swojego życia.”
Nie miałem sumienia powiedzieć mu, że się myli. Był mechanikiem samochodowym z dłońmi wiecznie przeżartymi smarami. Jak mogłem powiedzieć, że malowanie obrazów jest ważne tak samo jak jego praca?
Poszedłem na studia, a potem znalazłem pracę jako analityk big data. Tak oto dobrnąłem do czterdziestego drugiego roku swojego życia.”
Welsh przewrócił kartkę, ale następna strona była pusta. Pozostałe również. Trzydzieści ponumerowanych stron bez żadnej treści.
Zamyślił się. Nie pojmował, czemu to wszystko miało służyć. Czyżby ktoś dyskretnie próbował go uświadomić, że zmarnował swoje życie na robieniu czegoś, czego nie kocha? Ale po co? On to przecież doskonale wiedział.
Codziennie słyszał słowa “czas, żebyś to rzucił i zajął się czymś konkretnym. ” I za każdym razem rzucał to przy porannym goleniu, przy lunchu, przy monitorze z tabelami i wykresami, przy rozmowie ze swoim irytującym szefem... .
Zamyślił się. Nie pojmował, czemu to wszystko miało służyć. Czyżby ktoś dyskretnie próbował go uświadomić, że zmarnował swoje życie na robieniu czegoś, czego nie kocha? Ale po co? On to przecież doskonale wiedział.
Codziennie słyszał słowa “czas, żebyś to rzucił i zajął się czymś konkretnym. ” I za każdym razem rzucał to przy porannym goleniu, przy lunchu, przy monitorze z tabelami i wykresami, przy rozmowie ze swoim irytującym szefem... .
Nagle usłyszał czyjś głos. Zorientował się, że dobiega z głośników, skąd jeszcze przed chwilą leciało tango.
- Welsh?
Simon wstał z hokera i wyprostował się mimowolnie, jakby do apelu. Otoczony coraz gęstszymi obłokami dymu z kadzideł, czuł narastające w nim błogie otępienie. Dokładnie takie samo, gdy sięgał wieczorami po kolejną szklankę whisky.
- Simonie Welsh - usłyszał. - Jesteś przyzwoitym człowiekiem. Nie masz prawa niczego żałować ani za niczym tęsknić. Wszystko, co cię dotąd spotkało, jest naturalną wypadkową przypadkowych zdarzeń. Jeśli staniesz teraz za tym kontuarem, wykonasz kolejny właściwy krok w swoim życiu. Zaznasz nowej jakości, poznasz ludzi, którzy będą darzyć cię uwielbieniem, dając ci radość i szczęście.
Welsh coraz bardziej odpływał. Nie starał się już niczego rozumieć. Zapragnął oddać się wirowi zdarzeń, lecieć z ich prądem i wylądować nie wiadomo gdzie. Jednocześnie wzbierała w nim energia do życia, do działania.
Prędko wszedł za bar, rozebrał płaszcz i rzucił gdzieś w bok. Rękawy miał już podwinięte, choć nie pamiętał, kiedy to zrobił.
- Pierwsi goście! - zaanonsowano z głośników i zza kotary dobiegł Welsha tumult kroków. Stukot szpilek i męskich pantofli wśród piskliwych śmiechów i basowego rechotu narastał falą, która za chwilę miała wlać się do środka.
Welsh poczuł prawdziwą radość i uniesienie. Na barze ustawił rozłożyste kieliszki i rozpoczął artystyczne komponowanie trunków z wprawą godną najlepszego baristy, nie siląc się na zrozumienie, jak to możliwe, skoro nigdy wcześniej tego nie robił. “To wszystko dla nas, dla ludzi, dla naszej radości, jakby to był nasz ostatni wieczór” - wołał bełkotliwie w myślach.
Wnet wnętrze wypełnił rozbawiony tłum. Z głośników znowu popłynęło tango, z miejsca porywając część przybyłych do tańca. Przy barze zgromadziła się grupka kobiet, kokietujących teraz w stronę Welsha, który udawał, że ich nie zauważa, lecz w myślach czuł spełnienie i euforię, jakich nigdy dotąd nie zaznał. Co chwila ktoś podchodził do baru i porywał przyrządzane przez Welsha drinki, a on czuł się mistrzem ceremonii.
- Panie Welsh - odezwała się zalotnie niewysoka, szczupła szatynka. - Pan jest wspaniały. Czy pan wie, że o panu dużo się tutaj mówi?
Welsh spojrzał zaciekawiony, nie przerywając swojej artystycznej pracy przy barze.
- A co się o mnie mówi, kochana pani?
- Wszyscy są zachwyceni pana talentem - odparła, opierając łokcie na barze i wpatrując się w Welsha z zachwytem.
- Cieszę się, że drinki smakują.
Młoda kokietka zaśmiała się cicho.
- Chodzi o pana malarstwo, panie Welsh.
- Malarstwo? - spytał zaskoczony.
- Ach panie Welsh, proszę tego nie robić. Proszę nie udawać skromnego. Jest pan wielkim geniuszem, a ja pana kocham. Wszyscy pana kochamy.
Welsh chciał coś odpowiedzieć, ale do baru podeszła hałaśliwa grupa mężczyzn ze Stelsonem na czele.
Welsh chciał coś odpowiedzieć, ale do baru podeszła hałaśliwa grupa mężczyzn ze Stelsonem na czele.
- Welsh, mordo ty moja, wszystko gotowe! - krzyknął.
Nim Welsh zdążył spytać o co chodzi, nagle wszystko ucichło i goście rozstąpili się, torując mu drogę do miejsca, gdzie na środku sali stała drewniana sztaluga.
-Panie Welsh, proszę to zrobić dla mnie - szepnęła szatynowa kokietka. Poczuł jej subtelny, delikatny zapach i ciepło jej ciała i wiedział, że to będzie jego wymarzona muza i dla niej zrobi wszystko.
Wyszedł zza baru i ruszył przed siebie z pewnością i siłą, jakby szedł na podbój świata.
Zasiadł do sztalugi, jednak nim zabrał się do pracy, w jednej chwili znalazł się w pokoju, który zamieszkiwał w latach młodości. Słyszał krzątającą się w kuchni matkę, dźwięk włączonego telewizora z kanałem sportowym, który zawsze po pracy oglądał jego ojciec i sąsiadkę, która dzień w dzień o tej samej porze biła kotlety dla swoich bliźniaków. Obok Welsha siedziała szatynowa muza i głaszcząc jego ramię, szeptała:
- Maluj kochany. Jesteś wspaniały. Jesteś genialny. Maluj mój artysto.
Zasiadł do sztalugi, jednak nim zabrał się do pracy, w jednej chwili znalazł się w pokoju, który zamieszkiwał w latach młodości. Słyszał krzątającą się w kuchni matkę, dźwięk włączonego telewizora z kanałem sportowym, który zawsze po pracy oglądał jego ojciec i sąsiadkę, która dzień w dzień o tej samej porze biła kotlety dla swoich bliźniaków. Obok Welsha siedziała szatynowa muza i głaszcząc jego ramię, szeptała:
- Maluj kochany. Jesteś wspaniały. Jesteś genialny. Maluj mój artysto.
I Welsh malował zapamiętale, w uniesieniu nanosząc na płótno wizje, jakich nikt jeszcze nie widział. Ogarnął go artystyczny szał, zmieniał płótna, tuby i pędzle, na zmianę wstawał i siadał, oddalał się i przybliżał, zmieniał perspektywę. Czuł na sobie wzrok swojej szatynowej piękności, czuł jak dostaje skrzydeł i wznosi się ponad przeciętne możliwości swojego umysłu.
Wtem otworzyły się drzwi.
Wszedł ojciec i świat wokół zamarł.
W oczy Welshowi rzuciły się nienaturalnie duże, bardziej niż zwykle ubrudzone dłonie, które ojciec pocierał jakby w zakłopotaniu, nie wiedząc jak zacząć rozmowę. W końcu odezwał się cicho:
- Simonie, musisz zrozumieć, że nie chciałem ci tego powiedzieć. - Ojciec mówił z trudem, łamiącym się, chropowatym głosem. - Nie chciałem ci tego powiedzieć. Nie wiedziałem, że zmienię twoje życie tym jednym zdaniem, rozumiesz? Nie wiedziałem… .
- Simonie, musisz zrozumieć, że nie chciałem ci tego powiedzieć. - Ojciec mówił z trudem, łamiącym się, chropowatym głosem. - Nie chciałem ci tego powiedzieć. Nie wiedziałem, że zmienię twoje życie tym jednym zdaniem, rozumiesz? Nie wiedziałem… .