On/ to/ ty
Budzisz się. Najpierw czujesz, że jest zimno, a dopiero później otwierasz oczy. Wcale nie przestaje być ciemno. Nagle słyszysz dziwny dźwięk – jakby szuranie – i już wiesz, że nie jesteś tu sam. Skóra cierpnie ci na karku.Spokojnie, może to tylko szczur. Skąd akurat on przyszedł do twojej głowy – pojęcia nie masz. Masz jednak nadzieję: Może nie jest niczym większym i bardziej groźnym. Strachy, zaproszone do umysłu przez dawno obejrzane horrory, zaczęły ożywać przed twoimi oczami. Zdecydowanie próbowałeś je przegonić myślą, że przecież nigdy nie były prawdziwe.
Niewiele to dało. Znów widziałeś tylko ciemność. Jeszcze zastanawiałeś się, czy poruszyć się, czy lepiej udawać nieprzytomnego…? Autor szelestów mógł się ciebie przestraszyć i uciec w kąt lub zaatakować – tak kalkulowałeś. Z drugiej strony to coś mogło być padlinożercą, a więc połakomiłoby się spróbować nieruchomego od dłuższego czasu cielska… Na dokładkę śmierdziałeś trupem, jakbyś nie używał mydła od wielu tygodni.
Wspomnienie o mydle poruszyło coś w twoim umyśle. Coś drgnęło w ciele, kiedy niewyraźny obraz jasnych, kobiecych oczu i równie przyjaznego śmiechu pojawił się pomiędzy innymi myślami. Próbowałeś się uchwycić go, by wybudzić z tego dziwnego stanu. Pomimo pozornej jasności umysłu, wiedziałeś, że coś tu nie gra. Czegoś istotnego brakowało…
Znów się spiąłeś, odkrywając, czemu ci tak zimno. Jesteś nagi i mokry od zimnego potu. Nie, nie, nie potu – śluzu.… Pokrywa całą skórę i to on cuchnie trupem. Cuchnie tak okropnie, że chcesz się przewrócić na bok, po czym zwrócić śniadanie. Ale nie możesz.
Próbujesz się szarpać, co na twardym blacie w uchwycie więzów jest raczej głupim pomysłem. Jednak próbujesz, nim nagły szelest – tym razem przypominający głośny szum silnika wentylatora – nie zwraca twojej uwagi.
Przełykasz ślinę, nagle zamarły, bo zdałeś sobie sprawę, że TO się do ciebie zbliża. Próbujesz jeszcze zgadnąć… Próbujesz się modlić, bo z logicznych rozważań wynikają ci tylko dwie rzeczy – obie równie przerażające: maszyna lub człowiek. Właściwie wychodzi na to samo – stwierdzasz. Nim zdążysz wpaść na coś więcej, czujesz zimny, twardy dotyk i już jest za późno na myślenie. Opadasz unieruchomiony na płaszczyznę. I już nie czujesz ciała, chłodu, siebie…
Lecz nim opadną powieki, wyczuwasz jeszcze ulotny aromat kwiatowego mydła.
Ona i jej sny
Gosia budzi się, zrywając od razu do siadu. Nie pamięta żadnego ze snów, lecz wie, że coś musiało jej się przyśnić. Być może nawet krzyczała, bo czuje drapanie w gardle.W jej mieszkaniu nie ma nikogo żywego poza bakteriami czy kilkoma molami żywnościowymi. Ewentualnie gdzieś może pałętać się jakiś karaluch lub pająk, które uniknęły zabicia albo wyniesienia przez właścicielkę podczas jednej z sesji intensywnego sprzątania. Ostatnio zrobiła taką czystkę dwa dni temu.
Dziewczyna spogląda w stronę okna i marszczy brwi zaniepokojona, bo jest pewna, że zaciągnęła poprzedniego wieczoru zasłony. Teraz zaś światło ma do pokonania jedynie materiał cienkiej, białej firanki. Wie, że to dlatego się obudziła, bo przecież nie ma jeszcze dziesiątej. Ona przed dziesiątą nie wstaje, chyba że musi iść do urzędu czy szpitala. Dzisiaj nie musi, więc wszystko powinno być jak zwykle…
Nie jest.
Pod skórą rozrasta się dziwaczna sensacja – jakby jej wnętrze oblazły pełzające robale. Wzdryga się. Nie lubi poczucia zagrożenia, a teraz czuje jego lepką obecność. Będzie musiała wziąć długi prysznic, kiedy już wszystko wróci do normy.
Nie wie, co ją czeka, ale z pewnością nie będzie to nic miłego. Ktokolwiek odsłonił jej zasłony, będzie musiał zostać skonfrontowany. W końcu naruszył jej teren. I co z tego, że jest piękny wiosenny poranek…?
Ostatecznie decyduje się wyłuskać spośród czarnej pościeli. Lubi czarny kolor. Ładnie kontrastuje z białym. Gosia nie widzi powodu, by na świecie istniało więcej kolorów – nie przepada za nimi – dlatego jej mieszkanie przypomina szachownicę: Czarna pościel i biała koszula nocna, ciemne meble – jasne ściany, biały dywan na onyksowych płytkach… Kiedyś miała prawdziwą szachownicę na podłodze, ale odkryła, że z białych kwadratów naprawdę ciężko całkowicie zmyć zaschniętą krew, a dywan ostatecznie jest łatwiej wymienić.
Zakłada na stopy baleriny, które zawsze trzyma koło łóżka. Nie uznaje hałasowania obuwiem. Sięga po leżący na wezgłowiu szlafrok i zakrywa biel koszuli z szelestem. Jeszcze tylko zwiąże włosy w ciasny kok za pomocą satynowej wstążki, a będzie mogła pokazać się intruzowi. O ile ten nadal na nią czeka…
Gotowe! – myśli, patrząc w lustrze na szczupłą osóbkę, po czym prostuje się jeszcze bardziej, by stawić czoło światu. Nawet pozwala sobie na delikatny – sprawiający mylne wrażenie niemal nieświadomego – uśmiech.
Kiedy przekracza próg sypialni, wyczuwa aromat róż, lilii i…
…jej głowa upada na ozdobione ceramiką podłoże. Toczy się, plamiąc czerń podłogi i biel dywanu. Otwarte oczy jeszcze rejestrują różnice kolorów, a w ostatniej sekundzie w gasnącym mózgu pojawia się myśl o dziecięcej zgadywance:
Co to jest?: Czarne, białe, czarne, białe… bęc!
Pamięć i niepamięć
Otwieram oczy. Pierwsze, co przypominam sobie, to moje imię. Nie jest jakieś specjalne: Hiri.Starsi twierdzą, że oznacza światło odbite na falującej wodzie, lecz na naszej planecie nie widziano żadnego zbiornika wodnego od czasów upadku Pierwszego Miasta. Była za to ewra – ciecz ciemniejsza od brunatnego gruntu oraz równie matowa. Ewra, która syczy i wybucha – nawet w wilgotnym powietrzu.
Skąd się wzięła? Nie mamy pojęcia. Powiadają tylko, że przez nią na naszej planecie nie da się utrzymać skupionej wody. Ewra gwałtownymi reakcjami i dziwacznym przyciąganiem zmusza ją do ciągłego rozproszenia. Najbardziej zdumiewające jest, że udało nam się przystosować.
My, Elenici, mamy swoją technologię, która pozwala nam zbierać wodę na bieżące potrzeby w wyizolowanych fizycznie i magnetycznie zbiornikach; zwierzęta nauczyły się czerpać wodę z innych stworzeń – roślin bądź nas, a rośliny…? One są najbardziej zdumiewające. Potrafią wyrosnąć bezpośrednio w każdym nieco zacienionym miejscu niemal znikąd!
Wracam myślami ze wspomnień do teraźniejszości, od razu uświadamiając sobie własną bezsilność. Zamknięty w szczelnej kapsule czekam, aż urządzenia usuną ewrę z naszego domu. Ktoś bardzo bezmyślnie zablokował wejście w otwartej pozycji, przez co delikatne, wypłowiałe od słońca anadry poruszają się na wietrze. Ten sam powiew wpycha do zadbanego, wygładzonego wnętrza pył, gorąc oraz nieszczęsną ewrę.
Patrząc, jak metalowy chwytacz zasysa maź do pojemnika, a następnie sprawnie przetacza go do mikrokapsułek, które blokuje uszczelnionym wieczkiem, próbuję się skupić na wspomnieniach sprzed przebudzenia.
Ku mojemu przerażeniu nie jestem w stanie nic przywołać. Nawet wizerunki najbliższych są jakieś takie niezbyt wyraźne. Za to widzę obce mi postacie i kształty.
Spoglądam więc na siebie, by odszukać jakiekolwiek wyjaśnienie zagadki: Co tu się wydarzyło?! Moje ubranie jest typowo ciemne, a skóra ma zwykły blado-szary kolor. Jedynym nowym elementem jest jego wilgoć. Materiał zdaje się być nasiąknięty wodą. Co naturalnie jest niemożliwe. Nikt nie używa jej do czyszczenia czegokolwiek. Jest zbyt drogocenna dla życia.
Unoszę trochę moje liczne ramiona i próbuję wyczuć rurkowatym językiem, czym jest tajemnicza ciecz na moim izolatorze. To nic toksycznego, bo byłbym martwy. Nie jest też żrąca, nie ma charakterystycznego smaku… Tylko ulotny zapach… Coś, jak aromat roztaczany przez kopulujące intensywnie anadary…? Ale nie do końca.
Zafascynowany nową zagadką, oddaję się zamyśleniu, zamiast zwracać szczególną uwagę na otoczenie. Nie zauważam niczego niepokojącego, skupiony na próbie dopasowania aromatów.
Gdzieś po drodze w moim umyśle pojawiają się dziwne skojarzenia i określenia. Wiem, że jedno nazywa się różą, a drugie lilją, ale skąd…? Nie mam pojęcia. Jestem pewny, że nigdy ich nie widziałem na własne oczy. Może wymyśliłem je sobie? Teraz jednak przypominają mi bardziej wspomnienie niż wyobrażenie… co jest dziwnie zastanawiające.
Nie zauważam, kiedy zapada wokół mnie ciemność, jakby dom pochłonęła fala ewry. Myślę tylko o problemie. Nawet gdy przestaję widzieć siebie w ciemności, po prostu uciekam w głębiny umysłu i wyobrażeń, bardziej i bardziej… aż zostaje mi tylko to jedno wspomnienie nowego, dziwnego aromatu.
Projekt APHAGAN
Mężczyzna w białym kitlu – czterdziestoletni neurobiolog Stephan Simelnow – przeklął siarczyście, kiedy wszystkie parametry badanych obiektów ponownie wypłaszczyły swoje wykresy.– Znowu nic? – zapytał współczująco drugi z czterdziestolatków, jedynych w zespole projektu APHAGAN i aktualnie też jedynych obecnych w ich laboratorium.
– Nie mam pojęcia, co robimy źle, Bert – przyznał ten pierwszy, generując wydruk parametrów próby do raportu. – Już prawie ich mieliśmy! Impuls magnetyczny wzbudził wszystkie trzy mózgi do tego stopnia, że pojawiła się typowa dla śnienia aktywność nerwów. Jednak tylko po jednym w danym momencie… Ale przepływ między nimi był!
Spojrzał z zamyśleniem na pomieszczenie, gdzie w trzech komorach na stołach operacyjnych leżały przymocowane do nich ciała. Dwójka – kobieta i mężczyzna – wyglądali bardzo typowo, pomijając bandaże otaczające ich głowy, sprzęt utrzymujący ich przy życiu w głębokiej śpiączce farmakologicznej oraz tysiące kabelków wychodzących spod opatrunków i biegnących w różnych kierunkach.
To trzecie ciało było tym zaskakującym elementem. Utrzymywane w wilgotnej atmosferze komory przypominało bardziej bezgłowego trupa powleczonego czymś śliskim. O ile trupy posiadają cztery bezstope nogi oraz długie, giętkie, czułko-palce…? – dokładnie czterdzieści trzy elastyczne wypustki, rozciągające się maksymalnie na około pół metra. Istota nie miała oczu, ani wyodrębnionej wyraźnie struktury, która mogłaby je zastępować. Wyglądało na to, że widziała swoimi rękami albo poprzez specyficzne komórki szarej skóry. Na pewno nie całej, gdyż oryginalnie większość z niej pokryta była gumową substancją, która nie przepuszczała żadnych płynów czy promieniowania…
Bert Thomson zahałasował na swoim stanowisku, wrzucając do odpowiednich pojemników zużyte igły i szkło z cowieczornego pobierania próbek, a tym samym przerywając zamyślenie Simelnowa.
– Nie przejmuj się, Stephan, coś w końcu wymyślicie z Cyprianem. Udało się wam przecież dojść tak daleko! – skomentował radośnie. – Wszystkie obiekty żyją, mimo naszych obaw. Nawet ta… – machnął ręką w kierunku nieprzytomnej kobiety – …psychopatka. Skąd oni ją wzięli? Z psychiatryka dla obłąkanych?
Prychnęli obaj, przypominając sobie kłopoty, które spowodowała swoim przypadkowym wybudzeniem ze śpiączki. Prawie wydłubała Ji Susu oczy i zepsuła połowę sprzętu we własnej komorze, zanim Galinsky zdołał wstrzyknąć jej coś na wystarczająco mocnego, by dało się ją znów unieruchomić, a później na nowo uśpić.
– Hm... Nie mam pojęcia. Nie było tego w aktach. Ale Cyprian jest naprawdę dobry w radzeniu sobie z psychopatkami. Widać, że ma doświadczenie... – Simelnow zażartował odrobinę złośliwie.
– Oj!, nie bądź zazdrosny... Tobie kiedyś też uda się opanowanie tej sztuki. W końcu to nie tak, że nasza kochana doktor Lily Ishaah tylko jego zaprasza na prywatne rozmowy przy winie – podkreślił Bert z sugestywnym spojrzeniem, po czym zaśmiał się na skwaszoną minę współpracownika.
Nikt o zdrowych zmysłach nie wplątałby się w romans ze wspomnianą. Pomijając nawet fakt, że dzięki bezlitosnej bezwzględności wywalczyła sobie stanowisko naczelnej dyrektor do spraw eksperymentów nad obiektami pozaziemskimi i składała raporty z ich prac rządowi oraz tajnym służbom, to jej kochankowie mieli niezdrową tendencję do ulegania tragicznym wypadkom albo znikania bez śladu. Poza tym każdy z jej byłych nie ważył się powiedzieć złego słowa o niej, nawet długo po rozstaniu, co już samo w sobie wyglądało podejrzanie.
– Wiesz, co ciśnie mi się na usta, w tym momencie – skomentował Stephan do podchodzącego i ściągającego rękawiczki kolegi. – Powiedzmy więc, że wolę ją podziwiać na odległość. Moją miłością jest nauka i pozostańmy przy tym.
Thomson zaśmiał się ponownie, jeszcze bardziej donośnie, nie zważając, że dźwięk ten rozniósł się po całym pomieszczeniu w raczej nieprzyjemny sposób. Wyrzucił zużyty lateks do kosza obok biurka.
– No, dobra. Odpuszczam ci dzisiaj. Jest koniec tygodnia i każdy z nas zasługuje na chwilę oddechu od – machnął ręką w kierunku toczącego się eksperymentu – tego wszystkiego. Kto by pomyślał na studiach, że przyjdzie mu badać kosmitę.
– Na pewno nie Komosov – zauważył neurobiolog zgryźliwie na temat ich astrobiologa, wyłączając aparat do generacji impulsów, a urządzenia pomiarowe przeprowadzając w stan czuwania. – Wczoraj zmarnowałem dwie godziny na pisanie sprawozdań... za niego! Dwie godziny!, Bert, żeby przerobić mój piękny, szczegółowy raport w streszczenie zjadliwe dla laików, ale nadal brzmiące mądrze. Wiem, że eksperyment skierował się bardziej ku moim obszarom zainteresowań, bo ktoś uznał radośnie, że będziemy w stanie podpiąć się pod mózg tej istoty i sczytać jej pamięć, lecz bez przesady! To nadal głównie jego działka! Tak samo jak papierologia dla góry. Chyba czytać ze zrozumieniem i pisać umie. Czy może ja wymagam za wiele od człowieka na stanowisku?
Australijski analityk tylko poklepał Simelnowa współczująco po ramieniu. Już w pierwszym tygodniu prac przekonali się, że ich tajemniczy, mitycznie genialny i godny zaufania kierownik projektu okazał się zwykłym pozerem, jadącym tak naprawdę na pracy innych. Nie miał żadnego pojęcia, co robić i jak. Wszyscy w ich grupie zastanawiali się, jakim cudem Komosov zaszedł tak daleko w karierze naukowej. Ba!, jak skończył choćby pierwsze studia? Z drugiej strony naprawdę miał nieposzlakowaną reputację u przełożonych i nigdy niczego nie sypnął do mediów. Może to zdecydowało...?
Stephan jeszcze raz upewnił się, że cały sprzęt jest odpowiednio ustawiony, zamki magnetyczne komór zablokowane przez system, a aparatura podtrzymująca działa prawidłowo. Ostatnie zerknięcie na parametry życiowe każdego z obiektów i można było opuścić laboratorium. Odbił swoją kartę na panelu sterującym, by się wylogować, po czym ruszył do wyjścia. Thomson dosłownie dreptał mu po piętach w drodze ku grubym metalowym drzwiom.
– Ale szczerze... Cyprian i Ishaah? Nie mam pojęcia, jak on z nią wytrzymuje! Psychopatyczna osobowość i znikający po wszystkim bez śladu kochanek – to jedno. Ale sypianie z nią w jednym łóżku? Kiedyś spotkałem go rano – kontynuował niezrażony wyraźnym zniesmaczeniem kolegi – wracającego ewidentnie od niej, bo śmierdzącego jak jakaś... pieprzona kwiaciarnia! Wciskał mi taki kit, że to niby to tylko jego nowe mydło, że dostał zły przydział i że przesadzam. Aha! Jakbyśmy wszyscy nie wiedzieli, że tylko ona uwielbia mocne, kwiatowe perfumy! Któregoś razu siedziałem za nią na spotkaniu z jakąś grupką urzędasów i myślałem, że zemdleję...
Dopiero zamknięcie drzwi za naukowcami odcięło nieustającą paplaninę mężczyzny. Automatyczna wentylacja zatrzymała się, a światła i monitory przygasły. Zapanowała względna cisza.
I tylko aromat lilii i róż unosił się w powietrzu – tym mocniejszy, im bliżej do pomieszczenia eksperymentu, gdzie leżały trzy unieruchomione ciała.