Kilku uzbrojonych funkcjonariuszy prowadziło skutą kobietę do suki.
Ogromny, ciążowy brzuch utrudniał chodzenie. Kajdany o rozmiarze pasującym do dawniejszego obwodu nadgarstków i kostek kobiety wpijały się boleśnie w opuchliznę. Ręce przynajmniej miała skute z przodu, nie z tyłu, by w razie upadku mogła próbować się oprzeć o ziemię, nie uderzyć brzuchem o podłoże.
Nagle więźniarka przystanęła i syknęła z bólu. Funkcjonariusze, widząc to, także zatrzymali się na moment, ale już za chwilę szarpnęli ją za ramię, by szła dalej. Ruszyła dopiero po kilkudziesięciu sekundach.
Droga od celi do wozu była obiektywnie krótka: ledwie jakieś sto metrów. Jeszcze niedawno przeszłaby tę trasę w chwilę. Teraz jednak były to całe minuty wleczenia się, słaniania się, chwiania i nieznośnej mordęgi.
W aucie napadły ją mdłości. Gwałtownie zwymiotowała, paskudząc nie tylko swój więzienny ubiór, ale i wóz. A przecież nigdy wcześniej nie miała choroby lokomocyjnej.
Wysiedli pod szpitalem. Czekały ją zatem kolejne metry nieznośnej wędrówki, tym razem zaprawione jeszcze spojrzeniami gapiów. Niewielką cząstką swej świadomości rejestrowała dochodzące zewsząd uwagi: „Ona chyba z kicia przyjechała”, „Ciekawe, za co siedzi?”, „Oj, to chyba coś poważnego, moja pani, niech pani spojrzy na tych klawiszy z pistoletami”, „A czy to wolno w więzieniu zachodzić w ciąże?” Ignorowała je.
Sądziła, że ulży jej choć trochę, gdy położą ją wreszcie na łóżku. Nie ulżyło. Ból dalej rozrywał jej pochwę, było jej na przemian to gorąco, to zimno, a głowę jakby kto drążył wiertłem. Ale tą kroplą, przelewającą czarę goryczy, były kajdany. Czuła, że jeszcze chwila, a przebiją jej skórę.
— Może mnie już rozkujecie? — zapytała nieśmiało.
— Nie. Dopiero w ostatniej chwili — padła niewzruszona odpowiedź.
— Wiem, że często rozkuwa się rodzące więźniarki już od położenia na łóżku — próbowała dalej.
— Ale mamy wyraźne polecenie, by z tobą tak nie robić.
— Uwierzcie mi, że teraz naprawdę nie jestem w stanie uciekać ani stanowić żadnego zagrożenia — wycedziła przez zęby.
— No właśnie o to chodzi, że ci nie wierzymy.
— Wy chyba naprawdę nie wiecie, jak się czuje kobieta, rodząca pierwszy raz w życiu! — zawołała z goryczą.
— Rzeczywiście, nie wiemy. Ale wiemy, do czego jesteś zdolna.
Czekanie i cierpienie się przedłużało. Raz na jakiś czas kręcili się koło niej ludzie: położna i lekarz. Nieodmiennie okazywało się, że szyjka macicy ciągle jest za wąska. Dano jej jakieś czopki, podłączono do kroplówki.
Zadawano jakieś pytania, na które odpowiadała tylko półświadomie.
Usłyszała, że podobno wody są zielone. Na podstawie zaniepokojonych głosów rozmawiającego ze sobą personelu medycznego wywnioskowała, że to zły objaw. Do niej na ten temat jednak nic nie mówiono.
Podłączono ją do KTG.
Wreszcie ktoś zaproponował jej znieczulenie. Przyjęła propozycję bez wahania, pomimo że jeszcze kilka dni wcześniej miała ambicję przetestować swój hart ducha i wytrzymać poród bez takiego wspomagania. Lecz odczuwany teraz ból przechodził jej wszelkie wyobrażenie.
Ułożono ją bokiem, odsunięto bluzkę, by wkłuć się w kręgosłup. Wtedy dopiero zauważono tatuaż na plecach. Podobno stanowił on przeciwwskazanie. Kobieta zacisnęła zęby w bezsilnej wściekłości i cierpieniu.
Po ciężkich godzinach lekarz nareszcie kazał strażnikom zdjąć jej kajdany. Uczyniono to, jednak jednocześnie jeden z klawiszy wycelował pistoletem w jej skroń.
— Jeśli się kogokolwiek choćby tkniesz, strzelam — powiedział.
Spojrzała na niego z pogardą.
— Więc powiedzcie doktorkowi… — zaczęła — Uaaargh‼ — Ból przeszył nagle jej całe ciało — Że jeśli spróbuje chwytu Kristellera… to go dotknę… choćby to była ostatnia rzecz w moim życiu…
Lekarz cofnął się ku drzwiom.
— Czy wolno mi odmówić przyjęcia porodu ze względu na groźby karalne! — zawołał.
Wśród strażników zapanowała konsternacja.
— Nie wiem… Musimy zadzwonić po instrukcje… — wydukał jeden.
— Tak, ale wtedy szpital musi natychmiast wskazać innego lekarza — poinformował najstarszy rangą.
Lekarz się zawahał, ale ostatecznie został na sali i zaczął wydawać polecenia położnej.
Poród trwał i trwał. Za oknem zdążyło się już zrobić ciemno i z powrotem jasno. Wreszcie postanowiono, że przeciąganie się spraw będzie groźne i należy je zakończyć jak najszybciej za wszelką cenę.
Lekarz wyciągnął rękę w kierunku brzucha więźniarki. W tym samym momencie kobieta spiorunowała go wzrokiem i pokazała wnętrze swej dłoni.
Naprawdę groźne spojrzenie nie zawiera ani marszczenia brwi, ani wykrzywiania warg, ani szczerzenia zębów. Twarz jest niemal bezbarwna, a mimo to przekazuje potężny nakaz i ostrzeżenie, do którego inni ludzie się w większości natychmiast odruchowo stosują. Lekarz także, z grymasem strachu, gwałtownie odskoczył od swej pacjentki. Klawisz natychmiast poderwał się z krzesła i dotknął jej stroni lufą pistoletu.
— Uwierzmy jej, że teraz naprawdę nie może stanowić zagrożenia — sarknął jeden ze strażników.
Lekarz zamknął oczy i wziął dziesięć głębokich oddechów. Następnie powiedział z wymuszonym spokojem:
— Konieczne jest, by kończyć poród. Jeśli nie zgadza się pani na Kristellera, to trzeba użyć kleszczy. Musimy naciąć pochwę.
— Tnijcie — wysyczała rodząca z twarzą skurczoną bólem.
Zachęcona gestem lekarza położna wzięła skalpel. Zbliżyła się dwa kroki do pacjentki, jednak się opierała przed rozpoczęciem zabiegu.
— Tnijcie! — wrzasnęła rodząca.
Położna przystąpiła do pracy. Klawisz ciągle trzymał pistolet tuż przy skroni więźniarki, ale ta tylko wpiła paznokcie w leżankę i zacisnęła powieki.
Po tak długim czasie poród nareszcie został zakończony. Dziecko natychmiast odniesiono na oddział noworodkowy.
— Skujcie ją zaraz — zażądał roztrzęsiony doktor — Poród jest zagrożony, człowiek wypruwa sobie żyły, robi, co może, a ta jeszcze śmie wygrażać. Sucz! — zawołał histerycznie, wskazując na swą pacjentkę.
Zaraz potem wybiegł z sali.
Kobieta leżała na wznak, nie reagując na to, co się dookoła niej działo. Syczała tylko za każdym razem, gdy kajdanki zaciskały jej się na ciele.
— Napiszemy w raporcie o twoim zachowaniu — oświadczył jeden z klawiszy, gdy zaraz potem zawleczono ją znów do więźniarki, nie dając czasu na odpoczynek.
— Pisz, co chcesz… — mruknęła kobieta słabym głosem.
— O włos uniknęłaś supermaxu. Chyba nie chcesz jednak tam się znaleźć?
Kobieta nie odpowiedziała. Skuliła się, drżąc na całym ciele.
(To jest ta sama Awa, co tutaj. Chociaż to opowiadanie nie ma żadnego związku z tamtym: powtórzyłem tylko postać, nic więcej. Parallel universe 
Dotąd tego nie robiłem, ale tym razem chyba jednak opiszę, co miałem na myśli... Nie wiem, czy słusznie czynię. Po prostu nie jestem pewien, na ile da się to wszystko wywnioskować z tekstu. Założenie było takie, by się dało wywnioskować, ale czy mi się to udało, tego nie wiem.
Uwaga! Spoiler!
- Chwyt Kristellera: ucisk na brzuch rodzącej, by wypchnąć dziecko. Jakiś czas temu była kampania medialna przeciw stosowaniu tego zabiegu. Według gazet chwyt ten był zabroniony, był barbarzyństwem, aktem przemocy względem rodzącej, średniowieczem itp. Miał on stanowić zagrożenie zarówno dla kobiety, jak i dziecka. Czy tak jest w istocie, nie wypowiadam się - nie znam się na medycynie - nie ma to tu zresztą większego znaczenia. Nieprawdziwe jest chyba przynajmniej twierdzenie, że stosowanie Kristellera jest zabronione. Tak czy siak, zdaje się, że zabieg ten bywa do dziś stosowany.
- M.in. w jednym z tamtych artykułów była przytaczana wypowiedź jakiejś kobiety, która twierdziła, że gdy lekarz "rzucił się" na jej brzuch, to ona go odpychała i "walczyła z nim" tak długo, aż zrezygnował i był zmuszony użyć innej metody.
- W domyśle jest, że rodząca więźniarka z mojego tekstu przeczytała swego czasu te artykuły w prasie, dlatego jest nastawiona negatywnie do Kristellera. Że dostała dożywocie, to w jej rozumieniu nie ma już nic do stracenia, jej jedynym priorytetem jest chronić dziecko. Postanowiła więc, że zgodzi się na wszystko, tylko nie na Kristellera.
- Nie mam pojęcia, czy klawisze z pistoletami mają jakikolwiek sens, czy nie. WYDAJE MI SIĘ, że przestępców, którzy mogą być fizycznie niebezpieczni rzeczywiście prowadzi się niekiedy pod pistoletem (a więc zawodowa morderczyni mogłaby pod to podpadać, ale już nie np. oszust). Nie przeczę, że mogłem palnąć bzdurę.
- O ile mi wiadomo, to rozmaite Karate, Krav Magi i tym podobne dzielą się na dwa nurty: ten powszechnie znany, rozwodniony, nauczany każdemu, kto chce, ale intencjonalnie ugrzeczniony, wyczyszczony z technik najgroźniejszych i najskuteczniejszych, nadający się więc tylko do sali sportowej, ale już nie "prawdziwej" walki (nie będzie się przecież uczyć ludzi z ulicy mordowania) - no i ten nurt, który rzeczywiście pozwala zabić człowieka jednym uderzeniem, ale jego się, przynajmniej w teorii, naucza wyłącznie zawodowym żołnierzom, komandosom, służbom specjalnym itp.
- Ale Awa mogłaby znać tę groźniejszą wersję szuk walki. Stąd, w rozumieniu strażników, rozkuta mogłaby próbować uciec, zabijając każdego, kto stanie jej na drodze. Dlatego ostrzeżono ją, że każdy podejrzany ruch będzie interpretowany jako usiłowanie zabójstwa lub ucieczki.
- Awa planowała po prostu odpychać uparcie lekarza, gdyby próbował uciskać jej brzuch, tak, jak wyczytała to w prasie, ale postawa strażników uniemożliwiła jej to. Odepchnąć nie było jej wolno, groźba, że odepchnie, byłaby bezcelowa. Nie miała więc wyboru, musiała grać w grę strażników. Blefowała - nigdy nie zamierzała zabić lekarza. Byłoby to bez sensu, bo sprzeciwiałoby się celowi chronienia dziecka. Zresztą literalnie nie powiedziała, że to zrobi.
- "Spojrzała na strażnika z pogardą" dlatego, że to właśnie strażnik zmusił ją do zagrożenia zrobieniem tego, czego chciał zakać.[/list]
- M.in. w jednym z tamtych artykułów była przytaczana wypowiedź jakiejś kobiety, która twierdziła, że gdy lekarz "rzucił się" na jej brzuch, to ona go odpychała i "walczyła z nim" tak długo, aż zrezygnował i był zmuszony użyć innej metody.
- W domyśle jest, że rodząca więźniarka z mojego tekstu przeczytała swego czasu te artykuły w prasie, dlatego jest nastawiona negatywnie do Kristellera. Że dostała dożywocie, to w jej rozumieniu nie ma już nic do stracenia, jej jedynym priorytetem jest chronić dziecko. Postanowiła więc, że zgodzi się na wszystko, tylko nie na Kristellera.
- Nie mam pojęcia, czy klawisze z pistoletami mają jakikolwiek sens, czy nie. WYDAJE MI SIĘ, że przestępców, którzy mogą być fizycznie niebezpieczni rzeczywiście prowadzi się niekiedy pod pistoletem (a więc zawodowa morderczyni mogłaby pod to podpadać, ale już nie np. oszust). Nie przeczę, że mogłem palnąć bzdurę.
- O ile mi wiadomo, to rozmaite Karate, Krav Magi i tym podobne dzielą się na dwa nurty: ten powszechnie znany, rozwodniony, nauczany każdemu, kto chce, ale intencjonalnie ugrzeczniony, wyczyszczony z technik najgroźniejszych i najskuteczniejszych, nadający się więc tylko do sali sportowej, ale już nie "prawdziwej" walki (nie będzie się przecież uczyć ludzi z ulicy mordowania) - no i ten nurt, który rzeczywiście pozwala zabić człowieka jednym uderzeniem, ale jego się, przynajmniej w teorii, naucza wyłącznie zawodowym żołnierzom, komandosom, służbom specjalnym itp.
- Ale Awa mogłaby znać tę groźniejszą wersję szuk walki. Stąd, w rozumieniu strażników, rozkuta mogłaby próbować uciec, zabijając każdego, kto stanie jej na drodze. Dlatego ostrzeżono ją, że każdy podejrzany ruch będzie interpretowany jako usiłowanie zabójstwa lub ucieczki.
- Awa planowała po prostu odpychać uparcie lekarza, gdyby próbował uciskać jej brzuch, tak, jak wyczytała to w prasie, ale postawa strażników uniemożliwiła jej to. Odepchnąć nie było jej wolno, groźba, że odepchnie, byłaby bezcelowa. Nie miała więc wyboru, musiała grać w grę strażników. Blefowała - nigdy nie zamierzała zabić lekarza. Byłoby to bez sensu, bo sprzeciwiałoby się celowi chronienia dziecka. Zresztą literalnie nie powiedziała, że to zrobi.
- "Spojrzała na strażnika z pogardą" dlatego, że to właśnie strażnik zmusił ją do zagrożenia zrobieniem tego, czego chciał zakać.[/list]