Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

1
(chciałbym zaznaczyć, że nie mogę poradzić sobie z dodaniem akapitów, za co gorąco przepraszam)
---
Unoszący się w pokoju siwy dym, najpewniej nikotynowy, nadawał zaistniałej sytuacji wyjątkowego wymiaru. Człowiek, dzierżący w dłoni dopalającego się papierosa ani myślał o zmianie swojego postępowania. Być może było już za późno, ciężko stwierdzić czy obecny w pokoju jeszcze żył. Naturalnym było to, że serce jego nadal biło, biło jednak słabiej, nie o to jednak chodzi. Śmierć była obecna psychicznie, dusza starca przypominała fajkę, którą ten trzymał w ustach. Niby jeszcze płonęła, aczkolwiek traciła na wielkości, na sile. Dopalała się.
Mierzejewskiego od papierosa dzieliło jednak to, że ten mógł zmienić swój los. Nie zrobił tego, porzucając kiedyś rodzinę, Boga, ale przede wszystkim - porzucając siebie. Starannie palił za sobą wszystkie mosty, czego w końcowym etapie życia niezmiernie żałował. Chciał się tylko do kogoś odezwać, nieustannie się kręcił. Wyglądało to dość schizofrenicznie, z małego okienka w mieszkaniu nie przebijało się nawet światło. Widać było tylko kolejne, wielkie bloki. Na pomarańczowo-białej ścianie widoczny był portret jego syna, najpewniej z okresu dziecięcego. Od dwudziestu lat go nie widział, samemu zrywając jakikolwiek kontakt. Czy żałował? Myślę, że tak. Lament ten jednak na nic się zdawał, było zwyczajnie za późno. "Kości zostały rzucone" - zwykł mówić. Chciał być jak Cezar. Od Cezara dzieliło jednak go to, że to nie go zdradzono. To on zdradził. Może więc powinien mówić "Ty jesteś Brutus"? Komicznie wygląda obraz na którym to stary, obolały Mierzejewski wbija sztylet w skroń swojego niewinnego syna.
---
Późnym wieczorem starzec usłyszał mocne pukanie. Nie był do tego przyzwyczajony - któż to taki mógł do niego pukać w takiej godzinie? Podchodząc do drzwi delikatnie spojrzał za wizjera, to co zobaczył zmroziło krew w jego żyłach. Chłopiec, a raczej mężczyzna, na oko trzydziestoletni, przypominający go z lat młodości pukał. "Mierzeja" (bo tak wołano na niego w młodości!), który jeszcze nie tak dawno (było to raptem czterdzieści lat wstecz) czytał "Opowieść Wigilijną" otworzył z uśmiechem drzwi. Tajemniczy gość nie miał jednak powodów do radości.
- Dzień dobry - Rzucił pewnie trzydziestolatek.
- Dzień dobry!
- Czy możemy porozmawiać?
- Ach... Um... Tak... Myślę, że tak. Jest dosyć późno, ale... czemu nie? - po chwili obaj panowie siedzieli już przy stole. Milczeli. Błękitne oczy przybysza bacznie badały twarz mieszkańca bloku, można było zauważyć w nich swego rodzaju nienawiść, niepewność i zaciekawienie skrzyżowane z radością i zadowoleniem. Ten niecodzienny widok zaszokował nestora.
- Nie rozumiem - Zaczął mówić sześćdziesięciolatek.
- Tak. To pan. Myślę, że mogę już iść - przybysz wstał i skierował się ku wyjściu. Zauważył jednak portret dziecka na ścianie. Podszedł do niego, wziął go do ręki i rozbił o podłogę.
- Co pan robi? - Jęczał amator antycznego Rzymu.
- Niszczę to, co nie istnieje. Od dawna.
- Hm?
- Jestem pana synem. Do widzenia.
Po usłyszeniu tych słów Mierzeja rzucił się na swojego syna. Wpadł w ekstazę, cieszył się. Chciał naprawić błędy przeszłości, wierzył w to, że jego syn nadal jest jego synem. Nie był. Marek odrzucił go i zdenerwowany zaczął krzyczeć.
- Dlaczego mi to robisz? Dlaczego? Dlaczego mnie opuściłeś?
- Syneczku... To nie tak! Wszystko ci wyjaśnię.
- Nie mamy powodów do rozmowy. W najpiękniejszych dniach mojego życia nie byłeś przy mnie, nie licz na to, że ja będę w twoich najgorszych dniach. Trzeba było myśleć sercem, nie kutasem - trzydziestolatek trzasnął drzwiami i wyszedł. Antoni, bo tak było na imię starszemu z rodziny Mierzejewskich załamał się w ciągu chwili. Szlochał, chwilowa ekstaza zamieniła się w cierpienie. Tracąc w nogach równowagę, spadł na radio. Uruchomiony przyrząd włączył piosenkę Zbigniewa Wodeckiego "Lubię wracać tam gdzie byłem". I staruszek chciałby wrócić tam gdzie był, do rodziny. Zdradził swoją żonę, uciekał od syna, miał ich gdzieś w najlepszych i najgorszych momentach ich życia. Nie pozostało mu więc nic innego niż umrzeć. Nucąc o dziewczynie z warkoczami wyzionął ducha. Nikt z nich nie był święty, nikt z nich nie był bez winy. Każdy z nich był jednak człowiekiem, niosącym na sobie krzyż, niczym Chrystus. Od Jezusa różniło ich jednak to, że ich cierpienie nikogo nie zbawiło.
---

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

2
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) Unoszący się w pokoju siwy dym, najpewniej nikotynowy, nadawał zaistniałej sytuacji wyjątkowego wymiaru. Człowiek, dzierżący w dłoni dopalającego się papierosa ani myślał o zmianie swojego postępowania.
Po co to "najpewniej nikotynowy", skoro zaraz w następnym zdaniu mowa o papierosie? Sam początek zresztą jest strasznie wydumany, słów jest wiele, do tego dosyć dętych, a z całego akapitu wynika tylko tyle, że gość palił papierosa.
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) Mierzejewskiego od papierosa dzieliło jednak to, że ten mógł zmienić swój los.
Odróżniało?
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) Na pomarańczowo-białej ścianie widoczny był portret jego syna, najpewniej z okresu dziecięcego.
To już drugie absurdalne najpewniej w tym tekście. Portret albo był z okresu dziecięcego albo nie był, po co ta niepewność?
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) - Dzień dobry - Rzucił pewnie trzydziestolatek.
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) - Ach... Um... Tak... Myślę, że tak. Jest dosyć późno, ale... czemu nie? - po chwili obaj panowie siedzieli już przy stole.
Błędny zapis dialogów. W pierwszym przypadku "rzucił" jest określeniem podania dialogu, więc zapisywane jest z małej litery. W drugim przykładzie to, że po chwili usiedli, nie jest bezpośrednio związane z samą wypowiedzią, więc zdanie zaczynamy z wielkiej litery.
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) Chciał naprawić błędy przeszłości, wierzył w to, że jego syn nadal jest jego synem.
Co to w ogóle znaczy? Zbyt ogólnikowo w pierwszej części zdania, w drugiej zupełnie bez sensu.
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) Zdradził swoją żonę, uciekał od syna, miał ich gdzieś w najlepszych i najgorszych momentach ich życia. Nie pozostało mu więc nic innego niż umrzeć. Nucąc o dziewczynie z warkoczami wyzionął ducha.
Absurd.
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 19:16) Nikt z nich nie był święty, nikt z nich nie był bez winy. Każdy z nich był jednak człowiekiem, niosącym na sobie krzyż, niczym Chrystus. Od Jezusa różniło ich jednak to, że ich cierpienie nikogo nie zbawiło.
Niosącym krzyż, jeśli już. Powtórzenie konstrukcji z jednak.

Chciałabym napisać coś miłego, ale ten tekst jest tak ogólnikowy i jednocześnie tak niemiłosiernie dęty, że nie znalazłam w nim nic dla siebie, żadnych emocji, a przecież scena spotkania ojca z synem po latach milczenia to powinien być wulkan. Tymczasem dostałam tylko ogólne, niedziałające na wyobraźnię stwierdzenia, że porzucił, że spalił mosty, że miał wszystko gdzieś, potem wpuszcza do mieszkania obcego faceta, nie zamieniają nawet zdania, syn wychodzi, stary postanawia siłą woli umrzeć i na to wszystko Chrystus i jego krzyż. Stanowcze nie.

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

3
ledwo,

Właściwie to ciężko się z tobą nie zgodzić. Tekst wyszedł jak wyszedł, ale pozwól, że wyjaśnię parę nieprawidłowości:

- słowa "najpewniej" itd. wynikają z próby nadania tekstu absurdystycznego brzmienia;
- sama rozmowa jest przeprowadzona tak bezemocjonalnie z zamierzenia, nie uważam, że każda rozmowa musi być racjonalna.

niemniej rozumiem twoją opinię i przyjmuję do wiadomości wszelkie błędy. obiecuję poprawę warsztatu (nie uważam się za pisarza, piszę dla przyjemności) i za wszelkie błędy przepraszam. jest dość dęty, to prawda. życzę miłego wieczoru!

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

4
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 21:12) nie uważam, że każda rozmowa musi być racjonalna
To prawda. To, że syn zjawia się, prosi o rozmowę, a potem nic nie mówi, bo odkrywa, że jednak nie mają sobie nic do powiedzenia i tylko w złości rozbija zdjęcie, jest w porządku; gdyby ta scena została napisana z większą prostotą i odpowiednimi detalami, mogłaby być poruszająca.

Jeszcze jedno teraz mi się rzuciło w oczy: mnogość określeń na głównego bohatera: sześćdziesięciolatek, amator antycznego Rzymu, mieszkaniec bloku... strasznie irytujące. Nie rozumiem, po co chciałeś nadać temu tekstowi akurat absurdalnego brzmienia; wydaje mi się to totalnie zbędne, ale to oczywiście tylko moje zdanie ;)

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

5
ledwo pisze: (czw 01 cze 2023, 22:03) Jeszcze jedno teraz mi się rzuciło w oczy: mnogość określeń na głównego bohatera: sześćdziesięciolatek, amator antycznego Rzymu, mieszkaniec bloku... strasznie irytujące. Nie rozumiem, po co chciałeś nadać temu tekstowi akurat absurdalnego brzmienia; wydaje mi się to totalnie zbędne, ale to oczywiście tylko moje zdanie
wyniosłem głupie przeświadczenie, które zobowiązuje mnie do zmniejszania powtórzeń, przepraszam! teraz też myślę, że to zbędne, ale skoro już jest to niech będzie, najwyżej zostanę laureatem babola :)

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

6
Głoguś pisze: (czw 01 cze 2023, 23:29) wyniosłem głupie przeświadczenie, które zobowiązuje mnie do zmniejszania powtórzeń, przepraszam!
Myślę, że jednak lepiej powtarzać imię bohatera niż wymyślać coraz dziwniejsze określenia, które tylko konfundują czytelnika. Strasznie nie lubię też określeń typu "czarnowłosa" albo "zielonooki", to taka przesadna fiksacja na punkcie wyglądu bohaterów (poza tym, że zwykle nie pamiętam, kto jak wygląda i najczęściej nie ma to większego znaczenia). Odniesienie do wieku jeszcze czasem ujdzie (np. starzec), ale cała reszta już jest przekombinowana.
No i kto nigdy nie napisał babola, niech pierwszy rzuci kamieniem! Uszy do góry ;)

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

7
Hm... Za dużo przeskakiwania bym mogła się przejąć losem starca. Widzę co próbujesz osiągnąć, jakiś zarys historii, ale... Czuję jakbym oglądała filmik nagrany poprzez zrzucenie kamery ze schodów. Brakuje mi na chwilę umiejętności by opisać to inaczej.

Jest zarys, ale zamiast dać czas czytelnikowi chwilę na wchłonięcie i przetworzenie danej wizji, kamera już w następnym zdaniu skupia się na czymś innym, co nie pasuje mi do spokojniejszej, filozoficznej refleksji nad własnym życiem, własnymi wyborami w ostatnich momentach.

Osobiście, wzięłabym głęboki oddech.

I także uważam powtórzenia za mniejsze zło niż wymyślanie to nowych przymiotników do wskazania osoby mówiącej. Zwłaszcza, że powtórzeń można też w miarę ładnie (przynajmniej dla mnie ładnie) użyć do podkreślenia i wzmocnienia jakiegoś słowa.
Pewnego dnia dowiem się jak moje postacie się nazywają. Kiedyś.

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

8
  1. Naturalnym było to, że serce jego nadal biło, biło jednak słabiej, nie o to jednak chodzi. | Skoro nie o to chodzi, po co o tym pisać?
  2. - Dzień dobry - Rzucił pewnie trzydziestolatek. /// - Dzień dobry! | Tylko nie to… Daruj sobie takie dialogi. Skróć to na przykład do: „przywitał się”, poza dialogiem.
  3. Błękitne oczy przybysza bacznie badały twarz mieszkańca bloku | Zamiast mieszkańca bloku, proponuję gospodarza, lokatora, domownika.
  4. można było zauważyć w nich swego rodzaju nienawiść, niepewność i zaciekawienie skrzyżowane z radością i zadowoleniem. | Trudno to sobie wyobrazić, wygląda jak miks wszystkich emocji. Skróć, zdecyduj się na dwie przeciwstawne.
  5. Jęczał amator antycznego Rzymu. | Ojoj… To już lepiej dać mu jakieś imię.
  6. Nie mamy powodów do rozmowy. W najpiękniejszych dniach mojego życia nie byłeś przy mnie, nie licz na to, że ja będę w twoich najgorszych dniach. Trzeba było myśleć sercem, nie kutasem - trzydziestolatek trzasnął drzwiami i wyszedł. | Tutaj posypała się historia, ponieważ nie jest to psychicznie trzydziestolatek, lecz nastolatek. Trzydziestolatek prawdopodobnie sam ma dziecko, albo spotkał się z różnymi trudnymi sytuacjami i wątpię, żeby na stare lata chciał robić awantury podstarzałemu ojcu, tym bardziej że nie był obecny w jego życiu.
  7. Ogółem nawet czytelne.

Najpiękniejsze dni naszego życia (filozoficzne, obyczajowe, egzystencjalne) (przekleństwo)

10
Przedmówcy wytknęli już większość bardziej znaczących błędów, więc dodam od siebie tylko, że całkiem fanie się to czytało.
Ale - czy to z powodu wspomnianych niezręczności, czy to za sprawą tempa akcji (jest migawkowa, co utrudnia skupienie się na szczegółach, nie daje czasu, by emocje wybrzmiały) - trudno mi było się wczuć w klimat.
Na Twoim miejscu pomyślałabym, jak "podkręcić" emocjonalną warstwę tekstu.
Powodzenia :)
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”