POMARAńCZE
Mam jeszcze trochę czasu zanim przyjadą z lotniska, pomyślała, sennie przymykając oczy. Sjesta – ulubiona pora dnia, jedyna, która zapewnia samotność. Ludzie i zwierzęta pochowani w cieniu, nawet dźwięki zaszyły się w zagłębieniach chłodnych, kamiennych ścian starego domu. Cisza i stan prawie-nieważkości. Mogłaby lewitować zanurzona w drgającym, rozpalonym powietrzu, gdyby nie ciężki żar przygniatający do ziemi. Upał gęsty niemal materialnie, namacalny, poddający się prawu ciążenia razem z nią. Namolna grudka zeschniętej gleby pod prawą łopatką wciąż uwiera pomimo leniwych, kocich ruchów, którymi Laura - nie odrywając pleców od rozgrzanego gruntu – szuka wygodniejszego miejsca. Płynny skwar przelewa się w jej wnętrzu w rytm prawie zmysłowego, horyzontalnego tańca. Jest tylko naczyniem wypełnionym latem i jest jej z tym dobrze, sjesta zwalnia z obowiązku myślenia. Nawet gniew - pielęgnowany, pieczołowicie dokarmiany żalem – zdrzemnął się przytulony do rozpalonych skroni, zmęczony ciągłym stanem gotowości. Słoneczne światło przefiltrowane przez liście rozłożystego drzewa maluje zielenią wzory na letniej sukience.
Cieszy się z powrotu matki, pomimo wszystko. Od dawna wisi pomiędzy nimi quasi-cisza utkana z pretensji, drobnych nieporozumień, zawiedzionych oczekiwań. Już niczego nie robią razem. Podstępne dorastanie. Uczciwie przyznaje przed samą sobą, że ten większy kawałek winy leży po jej stronie, ale nie zrobi pierwszego kroku, nie potrafi. Może mama wymyśli coś, żeby było jak dawniej. Ojciec mówił, że przywozi dla nich niespodziankę. Laurze marzy się kapitulacja owinięta w przepraszający uśmiech, ozdobiona wielką kokardą skruchy.
Nie lubi jej wyjazdów do Polski w poszukiwaniu wiatru w polu, jak sama nazywa coroczne pielgrzymki do wspomnień. Zawsze wraca z rozczarowaniem ledwo widocznym w niecierpliwym poskramianiu domu, który pod jej nieobecność pofolgował sobie i wpuścił do środka kilka zeschniętych z upału liści, zaprzyjaźnił się z drobinami kurzu na parapetach. Czyści, szoruje. Zmywa z siebie żal, że nie znalazła miejsc lub ludzi, za którymi tęskniła. Poza rozczarowaniem przywozi ze sobą postanowienie następnej podróży i nadzieję, że może uda się w przyszłym roku… Dlaczego tak się zadręcza, za co pokutuje? Za bezpieczne życie, którego zabrakło wujkowi Stefanowi? Mama często powtarza, że od internowania i samobójczej śmierci ciotki Ludwisi, co noc budzi go ból pustych ramion. Chowa wtedy dłonie w rękawach swetra, jakby je chciała ukarać za bezradność, za bezczynność w tamten czas.
Nigdy nie rozumiała jej jesiennych zamyśleń, oczu niebieściejących na widok deszczu, twarzy nastawianej na każdy chłodny powiew. Czuła, jakby wciąż musiała walczyć o miejsce w jej myślach, konkurować z obrazami z przeszłości, wyidealizowanymi odległością w czasie i przestrzeni. Niesprawiedliwe. Irytujące. W odwecie - z bezsilnej zazdrości o dalekie krajobrazy i pożegnanych już dawno przyjaciół - krytykowała jej włosy, zbyt jasne, zbyt nie uładzone, jakby wiecznie splątane niewidzialnym północnym wiatrem. To taka moja słowiańska fantazja, podmuch z dzieciństwa, odpowiadała z uśmiechem jedną ręką poprawiając włosy, a drugą chroniąc zawieszone na szyi, niewidzialne korale z fragmentów pamięci. Nanizani na wątłe nici wspomnień rodzice, którzy przeszli swoje życie pod czerwony wiatr, wiersze Bransteatera, zapach szkolnej kredy, gdy w głowie matematyczna pustka, pożegnanie z Ewką z marcowym buntem w oczach… I właśnie tej fantazji, tej niedefiniowalnej słowiańskiej inności zazdrościła jej najbardziej.
Laura lubi leżeć na gołej ziemi pod starym drzewem pomarańczowym na skraju ogrodu dziadków. Kocha to miejsce. Cały rok w mieście ma sens dla kilku letnich tygodni, dla zapachu pomarańczy w powietrzu i w domu. Kiedy żyła babcia, każdej wiosny rozkładała pod drzewami płócienne płachty i czekała na spadające płatki zapylonych kwiatów. Suszyła je starannie i przez cały rok serwowała domowe remedium. Sękate ręce aplikowały agua de azahar na wszystko, nawet na nostalgię mamy.
Pomarańczowe gaje dziadków stanowiły obiekt zazdrości okolicznych mieszkańców. W miasteczku plotkowano, że mężczyźni z rodziny Soldevilla w noc poślubną nacierali swoje żony przepołowionymi owocami. Zapewniało to płodność ich kobiet i sadów. Laura z trudem wyobrażała sobie apodyktyczną babcię Carmen, której pomarańczowy sok staczał się z krągłych piersi, ciężkich od ołowianej, nocnej poświaty i spływał gęstym strumieniem w zagłębienie pępka. Uśmiechnęła się na myśl o soczystym miąższu uwolnionym z nagrzanego wnętrza, którego słoneczne ciepło mieszało się z chłodną srebrzystością księżyca. Być może pod jedną z obfitych piersi utkwiła pestka, którą dziadek zasadził na skraju ogrodu w noc poczęcia ojca. Chciałaby, żeby to była prawda. Wymarzone narodziny ukochanego drzewa. Ciekawe, czy ojciec czekał z pomarańczową ceremonią do dnia ślubu. Czuła się prawdziwie dorosła odkąd pogodziła się z cielesną stroną miłości rodziców. Zaakceptowała ten fakt, jak istnienie kataklizmów, które są oczywistą częścią natury, a na które nie mamy najmniejszego wpływu. Rozgrzeszyła ich. Pozostało tylko zdziwienie, że mogą być obiektem pożądania. Dojrzewająca wyobraźnia podsuwa obraz nagich ciał bez konkretnych rysów twarzy. Liczy się tylko sam rytuał, strużki owocowej soczystości, zaklęcie na pomyślność.
Powinni zjawić się już niedługo. Ojciec z triumfalnym uśmiechem wysiądzie z samochodu, uszczęśliwiony powrotem matki. Przyjedzie zmęczona podróżą, upałem, ciężarem dni spędzonych poza domem. I dobrze, musi ponieść karę za coroczne, samotne pielgrzymowanie, za niezrozumiałą tęsknotę do szarego nieba. Postara się, żeby poczuła jej gniew, żeby nie myślała sobie, że można tak bezkarnie kochać kogoś poza nią, żeby ta równoległa miłość była jak wyrzut sumienia, żeby… tak nie bolało, że ona, Laura, nie czuje nic do dalekich, zimnych pejzaży.
- Cześć, jestem Michał, syn Ewy. Właśnie przyjechaliśmy. Twoja mama prosiła, żebym cię poszukał. Chyba spałaś… przepraszam…
Cień, który zniszczył zielono-słoneczne cętki na jej twarzy, przemówił niskim, miękkim głosem. Otworzyła oczy wprost na słomiany nieład na jego głowie, na zaskakującą niebieskość roześmianego spojrzenia. Taki kolor mają pewnie chabry ze wspomnień mamy, pomyślała. W przyszłym roku muszę to sprawdzić. Razem z nią.
2
Po ,,lotniska" dałabym myślnik. (Czy mówiłam już, że lubię mieć co cytować już w pierwszym zdaniu?Mam jeszcze trochę czasu zanim przyjadą z lotniska, pomyślała, sennie przymykając oczy.

Pod koniec już nie wiem, kto chowa ręce w rękawach. Laura? Jej mama? Wujek? (Kot sąsiada?)Dlaczego tak się zadręcza, za co pokutuje? Za bezpieczne życie, którego zabrakło wujkowi Stefanowi? Mama często powtarza, że od internowania i samobójczej śmierci ciotki Ludwisi, co noc budzi go ból pustych ramion. Chowa wtedy dłonie w rękawach swetra, jakby je chciała ukarać za bezradność, za bezczynność w tamten czas.
Dygresja. Co to znaczy? To po hiszpańsku?agua de azahar

Zielone?Cień, który zniszczył zielono-słoneczne cętki na jej twarzy

Kurczaczek, ładne to. Nawet bardzo. Najbardziej mi się podobał trzeci akapit od końca, o pomarańczowym rytuale. Bez wahania postawiłabym piąteczkę, ale jest jeden minus - nostalgiczny charakter tego opowiadania jest co prawda ładny i klimatyczny, ale ciutkę zbyt senny... dlatego będzie 5-.

Pozdrawiam.

Z powarzaniem, łynki i Móza.
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
3
Dziękuję za ocenę, nawet mi ten minus nie przeszkadza.
Co do pierwszej uwagi - zdanie mogłoby być również z myślnikiem, nie jestem zbyt przywiązana do przecinków. Dałam przecinek, bo uważałam, że ponieważ nie jest to wypowiedź bohaterki tylko jej myśl, to nie będzie to konieczne, tak jak w przypadku dialogów.
Co do drugiej uwagi - mama powtarza i mama chowa wtedy ręce w rękawach, to ona czuje się winna za nieobecność przy bracie, a nie Laura.
El azahar to po hiszpańsku kwiat pomarańczy, agua de azahar to dosłownie woda z kwatu pomarańczy (przeważnie przygotowuje się jako napar).
Cętki są również zielone ponieważ Laura leży pod drzewem, a słońce przefiltrowane przez liście rzuca zielonkawy cień.
Klimat senny bo to pora upalnej sjesty.
Pozdrawiam
Co do pierwszej uwagi - zdanie mogłoby być również z myślnikiem, nie jestem zbyt przywiązana do przecinków. Dałam przecinek, bo uważałam, że ponieważ nie jest to wypowiedź bohaterki tylko jej myśl, to nie będzie to konieczne, tak jak w przypadku dialogów.
Co do drugiej uwagi - mama powtarza i mama chowa wtedy ręce w rękawach, to ona czuje się winna za nieobecność przy bracie, a nie Laura.
El azahar to po hiszpańsku kwiat pomarańczy, agua de azahar to dosłownie woda z kwatu pomarańczy (przeważnie przygotowuje się jako napar).
Cętki są również zielone ponieważ Laura leży pod drzewem, a słońce przefiltrowane przez liście rzuca zielonkawy cień.
Klimat senny bo to pora upalnej sjesty.
Pozdrawiam
5
Bardzo nastrojowy tekst. Przeszkadza trochę nadmiar przymiotników, niby mała rzecz, ale właśnie przez nią opowiadanie jest trochę senne. Wiem, pewnie o to chodziło - sjesta jest przecież senna, ale nadmiar jakiejkolwiek części mowy męczy oczy czytelnika. Więc, z umiarem proszę;) A tak w ogóle bardzo mi sie podobało, przychylam się do 5-, jeśli można:)
6
Przeczytałam już dawno temu, ale jakoś nie mogłam zebrać się do skomentowania. Głównie dlatego, że nie wiem, czego się tu czepiać XD
Masz naprawdę dobry styl, potrafisz wszystko plastycznie opisać, nie omijając drobnych szczegółów i smaczków, jak grudka ziemi uwierająca bohaterkę w plecy. Gratuluję
Jedynie trochę nie podobało mi się to, że Laura tak szybko zmieniła na koniec zdanie.
Masz naprawdę dobry styl, potrafisz wszystko plastycznie opisać, nie omijając drobnych szczegółów i smaczków, jak grudka ziemi uwierająca bohaterkę w plecy. Gratuluję

Jedynie trochę nie podobało mi się to, że Laura tak szybko zmieniła na koniec zdanie.
8
Końcówka mnie zaskoczyła, niestety na minus. To jakby zburzyło nastrój całego opowiadania. Zgodzę się z poprzednikami - czyta się przyjemnie. Jest nastrojowo, malowniczo i sennie. Bardzo ładna praca.
Powiem szczerze, że nie zwaliło mnie z nóg. Nie moja tematyka, nie mój klimat - ale piątka się należy. Praca jest dobra.
Wszystkim nie dogodzisz, za łatwo by było. :wink:
Powiem szczerze, że nie zwaliło mnie z nóg. Nie moja tematyka, nie mój klimat - ale piątka się należy. Praca jest dobra.
Wszystkim nie dogodzisz, za łatwo by było. :wink:
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens