"Poranek w McDonaldsie" [obyczaj psychologiczna gr

1
Bronisław jest największą znaną mi miłością mojego życia. I będzie, niezależnie od Andrzeja, z którym go zdradzam. Ale on się nie liczy. Liczy się tylko ten płomień, który delikatnie opala wnętrze mego niezaspokojonego i łaknącego organicznej miłości serca. Tego poranka ptaki na drzewach zdawały się śpiewać głośniej i w wyższych tonacjach niż zwykle. Zbudziły mnie już o 6 nad ranem. Powoli i ociężale (z powodu Bronka) wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Przede mną stała wychudzona krowa z obwisłymi cyckami. Czyli ja. Obdarowałam swoim hollywoodzkim uśmiechem lustro i zaczęłam myć zęby pastą o ziołowo-miodowym smaku. Zastanawiałam się nad daleką podróżą na Biegun Północny - zawsze to robię podczas mycia zębów. Potem planowałam, co muszę dzisiaj zrobić: śniadanie mężowi, chleb dla ptaszków, seks z Andrzejem, kolacja dla Bronka po pracy. Myślałam o tym przez kilka minut, aż zaczęły boleć mnie zęby. Nagle ujrzałam buraka w lustrze.

- Bronek! Nie śpisz już, kochanie? - Bronek miał na sobie zieloną, seksowną koszulę nocną w różowe groszki. Przywarłam do niego, aż moje piersi rozpłaszczyły się na jego brzuchu. Czułam to narastające niczym ciasto na drożdżach podniecenie, ale nie robiło to na mnie po tych trzech tygodniach znajomości już żadnego wrażenia.

- To co? Może zrobię ci śniadanie? Co powiesz na jajka z kiełbaską? - Bronek zarumienił się na twarzy i rzucił mi zdecydowane, ostre niczym tasak krojący na malutkie białe sześcianiki ser feta spojrzenie, po czym rzekł:

- Nie jestem głodny.

Wiedziałam, co to oznacza. Ale ponieważ teraz Bronek - od tygodnia - był już na drugim miejscu jeśli chodzi o łóżko po Andrzeju, musiałam mieć siły przede wszystkim na tego drugiego.

- Oj kochanie, strasznie mnie boli głowa.

- Moje biedactwo. - Bronek pogłaskał mnie po wypadających włosach jak psa. - Może się położysz na troszeczkę jeszcze?

- Nie. Wiesz, muszę załatwić parę spraw na mieście.

- O 6 rano?

- Tak.

Dzięki widzeniu peryferyjnemu dostrzegłam, że Bronek trochę nie dowierza, ale na szczęście był na tyle głupi, że z łatwością zdążyłam wymyślić wymówkę, która go przekona.

- Umówiłam się z fryzjerem na 7, żeby ładnie wyglądać o 9 w pracy.

- Aaaa. Wszytko jasne, słonko. To idź w takim razie i miłej pracy w rumopisie.

- Dziękuję, kotku. Tylko nie rumopis, a ginopis.

- No tak! Wybacz. - Bronek zaczął całować mnie po moich spierzchniętych dłoniach. Od razu poczułam jak mi się rozpływa serce i zaczyna spływać żyłami do stóp.

- No dobrze dobrze, bo całkiem się rozkleję, kochanie. - Wyrwałam ręce Bronkowi i poszłam się szykować do domniemanego fryzjera. Trochę różu, korektora, podkładu, szminki, brokatu, tuszu, kredki zielonej, kredki brązowej, kredki fioletowej, kredki różowej, kredki niebieskiej, złotej, srebrnej i już po 20 minutach byłam gotowa do wyjścia.

- To pa, kochanie! - Cmoknęłam w policzek Bronka, zostawiając na nim bezkształtny różowy ślad w kształcie moich ust i wyszłam w domu.



Dzień był piękny. Delikatny deszczyk w połączeniu z makijażem tworzył na mojej twarzy jedno z niedokończonych dzieł Picassa. Ludzie, radośnie i z uśmiechem na ustach, wyruszali w poniedziałek o 6:50 do pracy, wiedząc, że idą do miejsca, w którym zawsze chcieli spędzać codziennie przynajmniej 9 godzin. żeby potem, po powrocie do domu, móc spokojnie iść spać lub oglądać programy rozrywkowe, ciesząc się bogactwem intelektualnym jakiego dostarcza nam telewizja. I ja podzielałam ich radość, idąc przed siebie centrum miasta, haha! Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić o tej godzinie, dlatego poszłam do McDonaldsa - oazy kulinarnych przysmaków dla wyrafinowanych smakoszy i to w rozsądnych cenach. W środku było ciepło i przytulnie, przywodząc na myśl ciepłe i przepełnione pierniczkami i nadprogramowymi kilogramami wieczory z babcią przy kominku, kiedy miałam 19 lat. Kolejki w środku jak zwykle były długie i kręte. Trudno się było doprawdy połapać gdzie jest ich koniec, gdzie początek i jak oddzielić jednego człowieka od drugiego, stojącego obok. Ale do odważnych świat należy, więc stanęłam w upatrzonym miejscu - naprzeciw jednej z kas, za ludźmi tworzącymi blok prostopadłościanu o wymiarach 8 x 1 x 1,8 m . Przede mną było widać ciemne, lekko przetłuszczone włosy z łupieżem. W pewnym momencie włosy zaczęły poruszać się i ujrzałam twarz. I uśmiech. Była to twarz w kształcie deltoidu, niezbyt interesująca, z krzywym nosem i wągrami, o której łatwo zapomnieć przy choćby McFlurry’m. Delikatny trądzik wskazywał na częste odwiedzanie tej uroczej restauracji, wzbudzając moją niekłamaną zazdrość - ja bowiem nie miałam aż tyle czasu na częste wizyty tutaj, więc siłą rzeczy nie mogłam pochwalić się przed innymi tym swoistym "znakiem firmowym” – a akurat marka tego, w czym chodzę i tego, co jem, ma dla mnie bardzo duże znaczenie. Ale powstrzymałam złość i także delikatnie uśmiechnęłam się do twarzy, ujawniając tylko te najlepsze i najatrakcyjniejsze dziury i przerwy w swoim uzębieniu.

- Czy mogłabyś mi popilnować miejsca? – zapytała twarz.

- Ale dlaczego? - Nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi. Popilnować miejsca?

- No bo muszę iść do łazienki, a nie chcę stać od początku w kolejce.

- Przecież jak z niej wyjdziesz, to będę mieć bliżej do kasy, więc chyba trzeba być kompletnym kretynem, żeby myśleć, że pozwolę ci tu z powrotem wejść! - Niektórzy ludzie mnie zadziwiają, doprawdy. Facet wyglądał na zaskoczonego - widocznie inni dają mu się robić w konia, ale ja na pewno nie! Swoją wartość znam i wiem też, jak ciężko jest dojść do celu i nie zamierzam ustępować komuś, kto musi z tego wyścigu szczurów do kasy zrezygnować. O czym nie omieszkałam go poinformować.

- Głupia baba! - Facet wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia i z widocznym wyrazem porażki z powodu nieudanej próby wykiwania mojej osoby, wyszedł z kolejki. Patrzyłam na niego z pogardą.

- Gardzę ludźmi, którzy próbują się gdzieś wkręcić przez znajomości! - głośno wyraziłam swoją dezaprobatę. Kilka par włosów przekręciło się i ujrzałam twarze ludzi z pozostałych kolejek. - Wy nie? - nikt nie odpowiedział. Tak to jest, kiedy otaczają cię ludzie, którzy boją się wyrazić własne zdanie.

Tymczasem okazało się, że jestem już przy kasie. Wzięłam kilka cheeseburgerów, lodów i dietetyczną Coca-Colę (byłam wtedy jeszcze na diecie) i usiadłam przy jednym ze stolików. Przede mną siedział mężczyzna w średnim wieku, w brązowym kapeluszu i z dużymi okularami na nosie, czytający jakieś gazety w innych językach z których rozumiałam tylko "a", "to", ”do”, "much”, i "most". Widać było, że nie patriota tylko szpieg jakiś, który ukrywając się za stertą gazet, śledzi w tej przytulnej restauracyjce zwykłych, uczciwych ludzi! Zaczęłam celowo przy nim chrząkać i kaszleć, żeby sobie poszedł. A on nic! Zero podstaw BHP.

- Nie powinien pan tu siedzieć. Jestem chora i mogę czymś pana zarazić. - Mężczyzna oderwał wzrok od gazety, a jego brudne okulary celowały teraz w moje tępe oczy.

- Eeee, nie boję się. Zaryzykuję – powiedział, uśmiechając się podstępnie i przebiegle, dokładnie tak jak szpieg.

- No dobrze, skoro nie dba pan o swoje zdrowie i chce wkrótce umrzeć, nie wiedząc nawet kto i czym pana zaraził, zostawiając na ulicy żonę z trójką niepełnosprawnych dzieci, niespłaconą hipotekę, niewykorzystane recepty na viagrę i organizację, której tajnym, ale niezbyt inteligentnym i przystojnym agentem pan jest, to pańska sprawa. - Wstałam i poszłam do pustego stolika. Tam w spokoju mogłam wreszcie kontemplować sens życia i mój dzisiejszy plan. Zbliżała się już 7:42:34, a ja nadal nie wiedziałam, czym dzisiaj zaskoczyć Andrzeja. Lateks już był, BDSM też. Może pielęgniarka albo uczennica?? Ciężko powiedzieć, co zadowoli ogiera, poznanego na randkowym portalu. Tam poznałam właśnie Andrzeja, mojego obecnego (od tygodnia) kochanka. To wysoki jak Empire State Building, przystojny niczym Brad Pitt i inteligentny niczym Einstein młody mężczyzna z lekkim zarostem, używający drogich perfum, których cena sięga już 60 zł za 500 ml! Jego klasa i gust od razu zrobiły na mnie wrażenie, a opis pod nickiem - ujął tak, że już z tego uścisku nie mogłam się wyrwać i tkwię w nim nadal, modelując moją nieco zbyt szeroką talię. Jego błyskotliwość dosłownie mnie przygniotła, jak wielki głaz zasłaniający wejście do starożytnej jaskini.

Sączyłam dietetyczną Colę, myśląc o tych wszystkich wspaniałych chwilach, które dotykają jestestwo istnienia człowieka w takich miejscach, jak to. Rozmarzonym spojrzeniem patrzyłam w kowadło za oknem, zwiastujące ożywczy deszczyk i myślałam o tych wszystkich pięknych chwilach, które czekają mnie dzisiaj po południu. O podniecająco głośnych jękach, gwiazdach narysowanych na suficie, aniołkach i zakleszczeniu w namiętnym uścisku podczas szaleńczej ekstazy naszych rozpalonych ciał. O moich piersiach odbijających się od jego klatki piersiowej kiedy jestem na górze, a które on z miłością i zachwytem trzyma wtedy czasem na drewnianych podstawkach. O jego jędrnym, złocistym i pachnącym jak ciasto z bakaliami pośladku i malinowo-truskawkowym antyperspirancie pod lewą pachą. Tak, tego było mi trzeba, żeby jakoś przeżyć ten marazm, który dotknął ręką władczą i pełną nienawiści moje życie seksualne z Bronkiem. Nie, nie chcę teraz o tym myśleć, to zbyt bolesne. W moich oczach pojawiły się łzy niespełnionej dziewicy, którą nie jestem. Co za absurd! Krzyknęłam do siebie w myślach, przecierając oczy serwetką z ketchupem. Ale - pomimo tych wszystkich przykrych myśli, z którymi ostatnio w prawie 100% wiązała się osoba Bronka (bo ten 0.1% był zarezerwowany dla ludzkiej głupoty, która spotykała mnie w np. w McDonaldsie albo innych ekskluzywnych restauracjach) - to jednak kochałam go uczuciem prawdziwym jak grzyb o tej nazwie i mocnym niczym lina do bungee. Wyrywając umysł z łapsk tych melancholijnych myśli, spojrzałam ospale na zegarek: 8:24:12. Sześć sekund później wstałam i wyszłam z restauracji, obrzucając szpiega chłodnym i wyniosłym spojrzeniem. Ugiął się i spojrzał łagodniej. Widział, że go przejrzałam!



Na zewnątrz było deszczowo i już nie tak przytulnie jak u babci 5 lat temu. Poszłam na przystanek autobusowy, aby wsiąść do nowoczesnego i klimatyzowanego pojazdu w którym lubiłam przytulać się całym ciałem do kilku osób na raz i czuć ich oddechy na szyi. Potem czekało mnie kilka pracowicie spędzonych na układaniu kolorowych karteczek i długopisów godzin w pracy, a po południu już tylko miłość i seks, seks i miłość, czekały na mnie w dwóch domach o łącznie dziesięciu oknach, dwóch łazienkach, pięciu pokojach, dwóch kuchniach, trzech telewizorach, dwóch laptopach, dwóch odkurzaczach, jednym komputerze i dwóch parach bokserek w słoniki. Kolejny dzień. To samo życie, a jednak jakby inne. Wiedziałam, że zmierzam w dobrym kierunku. Wiedziałam, że ten autobus, ta praca, te fioletowe odkurzacze Philipsa i ci mężczyźni są mi przeznaczeni, że moje życie jest właśnie tak barwne dzięki tym wszystkim rzeczom, ludziom i miejscom. I wiedziałam, że wiem!

2
Bronisław jest największą znaną mi miłością mojego życia.
Jakieś koślawe to zdanie. "Mi, mojego" i jeszcze ta "mi-miłość"...


Bronek zarumienił się na twarzy
"Na twarzy" niepotrzebne. Raczej oczywiste, gdzie się zarumienił.


bezkształtny różowy ślad w kształcie moich ust
Bezkształtny w kształcie?


które dotykają jestestwo istnienia człowieka
Jestestwo istnienia = masło maślane





Ciekawe skojarzenia i porównanie. Choć zdarzały się też te mniej trafne, jak na mój gust.



A tak jakoś nie wiem, co więcej nie powiedzieć. Nie lubię nie wiedzieć, co powiedzieć, ale trudno, bywa, że mój mózg pracuje jakoś ociężalej.



Ach, mogę jeszcze powiedzieć, że nie lubię Twojej bohaterki. Jawi mi się jako brzydka, śmierdząca baba, taka za którą nie sposób stać w kolejce albo w kościele, bo od jej perfum robi się niedobrze. A taki chyba był zamiar, żeby nie lubić.

3

Bronisław jest największą znaną mi miłością mojego życia. I będzie, niezależnie od Andrzeja, z którym go zdradzam. Ale on się nie liczy. Liczy się tylko ten płomień, który delikatnie opala wnętrze mego niezaspokojonego i łaknącego organicznej miłości serca. Tego poranka ptaki na drzewach zdawały się śpiewać głośniej i w wyższych tonacjach niż zwykle. Zbudziły mnie już o 6 nad ranem. Powoli i ociężale (z powodu Bronka) wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Przede mną stała wychudzona krowa z obwisłymi cyckami.


1 zdanie - koślawe. Powtórzenia, zaimków zalew mały - rada - przebuduj to by było mniej zaimków. Ostatnie zdanie - zakreśliłem całe bo jakbyś je przebudowała mogłabyś wtedy zlikwidować małą falę zaimkową i urozmaicić trochę tekst.



***

Czyli ja. Obdarowałam swoim hollywoodzkim uśmiechem lustro i zaczęłam myć zęby pastą o ziołowo-miodowym smaku. Zastanawiałam się nad daleką podróżą na Biegun Północny - zawsze to robię podczas mycia zębów. Potem planowałam, co muszę dzisiaj zrobić: śniadanie mężowi, chleb dla ptaszków, seks z Andrzejem, kolacja dla Bronka po pracy. Myślałam o tym przez kilka minut, aż zaczęły boleć mnie zęby. Nagle ujrzałam buraka w lustrze.


Zaimki znów - wywalać ile się da. czemu podkreśliłem po pracy? Tak to nieszczególnie wygląda, nie płynne, czemu nie "żeby miał co zjeść po pracy" albo coś w tym stylu.



***

- Bronek! Nie śpisz już, kochanie? - Bronek miał na sobie zieloną, seksowną koszulę nocną w różowe groszki. Przywarłam do niego, aż moje piersi rozpłaszczyły się na jego brzuchu. Czułam to narastające niczym ciasto na drożdżach podniecenie, ale nie robiło to na mnie (brak przecinka) po tych trzech tygodniach znajomości już żadnego wrażenia.

- To co? Może zrobię ci śniadanie? Co powiesz na jajka z kiełbaską? - Bronek zarumienił się na twarzy i rzucił mi zdecydowane, ostre niczym tasak krojący na malutkie białe sześcianiki ser feta spojrzenie, po czym rzekł:

- Nie jestem głodny.

Wiedziałam, co to oznacza. Ale ponieważ teraz Bronek - od tygodnia - był już na drugim miejscu jeśli chodzi o łóżko po Andrzeju, musiałam mieć siły przede wszystkim na tego drugiego.

- Oj kochanie, strasznie mnie boli głowa.

- Moje biedactwo. - Bronek pogłaskał mnie po wypadających włosach jak psa. - Może się położysz na troszeczkę jeszcze?

- Nie. Wiesz, muszę załatwić parę spraw na mieście.

- O 6 rano?

- Tak.


Powtórzenia, małe kłopoty z interpunkcją. Dłuższy podkreślony fragment - niby ok, ale czytając to czułem brak polotu, tak gryzie toto resztę tekstu.



***

Dzięki widzeniu peryferyjnemu dostrzegłam, że Bronek trochę nie dowierza, ale na szczęście był na tyle głupi, że z łatwością zdążyłam wymyślić wymówkę, która go przekona.

- Umówiłam się z fryzjerem na 7, żeby ładnie wyglądać o 9 w pracy.

- Aaaa. Wszytko jasne, słonko. To idź w takim razie i miłej pracy w rumopisie.

- Dziękuję, kotku. Tylko nie rumopis, a ginopis.

- No tak! Wybacz. - Bronek zaczął całować mnie po moich spierzchniętych dłoniach. Od razu poczułam jak mi się rozpływa serce i zaczyna spływać żyłami do stóp.

- No dobrze dobrze, bo całkiem się rozkleję, kochanie. - Wyrwałam ręce Bronkowi i poszłam się szykować do domniemanego fryzjera. Trochę różu, korektora, podkładu, szminki, brokatu, tuszu, kredki zielonej, kredki brązowej, kredki fioletowej, kredki różowej, kredki niebieskiej, złotej, srebrnej i już po 20 minutach byłam gotowa do wyjścia.

- To pa, kochanie! - Cmoknęłam w policzek Bronka, zostawiając na nim bezkształtny różowy ślad w kształcie moich ust i wyszłam w domu.


Taaa - powtórzenia i zaimki i teraz już widzę coś jeszcze - to cholerne dokładne dopowiedzenie. Czemu tak dokładnie? Czemu jest "Bronek mi nie dowierza" zamiast subtelniejszego "nie dowierza mi" (etc)?

Zainków wyzbywaj się...



***

Dzień był piękny. Delikatny deszczyk w połączeniu z makijażem tworzył na mojej twarzy jedno z niedokończonych dzieł Picassa. Ludzie, radośnie i z uśmiechem na ustach, wyruszali w poniedziałek o 6:50 do pracy, wiedząc, że idą do miejsca, w którym zawsze chcieli spędzać codziennie przynajmniej 9 godzin. żeby potem, po powrocie do domu, móc spokojnie iść spać lub oglądać programy rozrywkowe, ciesząc się bogactwem intelektualnym jakiego dostarcza nam telewizja. I ja podzielałam ich radość, idąc przed siebie centrum miasta, haha! Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić o tej godzinie, dlatego poszłam do McDonaldsa - oazy kulinarnych przysmaków dla wyrafinowanych smakoszy i to w rozsądnych cenach. (że niby ci smakosze? - choć znowu takie złe toto nie jest, lekko nieporadne - Huginn) W środku było ciepło i przytulnie, przywodząc na myśl ciepłe i przepełnione pierniczkami i nadprogramowymi kilogramami wieczory z babcią przy kominku, kiedy miałam 19 lat. Kolejki w środku jak zwykle były długie i kręte. Trudno się było doprawdy połapać gdzie jest ich koniec, gdzie początek i jak oddzielić jednego człowieka od drugiego, stojącego obok. Ale do odważnych świat należy, więc stanęłam w upatrzonym miejscu - naprzeciw jednej z kas, za ludźmi tworzącymi blok prostopadłościanu o wymiarach 8 x 1 x 1,8 m (i byli w sraczkę-kratkę - po co tak dokładnie? Ale - jw - nie jest to znów tak złe... - Huginn) . Przede mną było widać ciemne, lekko przetłuszczone włosy z łupieżem. W pewnym momencie włosy zaczęły poruszać się i ujrzałam twarz. I uśmiech. Była to twarz w kształcie deltoidu, niezbyt interesująca, z krzywym nosem i wągrami, o której łatwo zapomnieć przy choćby McFlurry’m.


Powtórzenia, zaimków jakby mniej... i dwie dziwnostki - z komentarzami przy podkreśleniu.



***

Delikatny trądzik wskazywał na częste odwiedzanie tej uroczej restauracji, wzbudzając moją niekłamaną zazdrość - ja bowiem nie miałam aż tyle czasu na częste wizyty tutaj, więc siłą rzeczy nie mogłam pochwalić się przed innymi tym swoistym "znakiem firmowym” – a akurat marka tego, w czym chodzę i tego, co jem, ma dla mnie bardzo duże znaczenie. Ale powstrzymałam złość i także delikatnie uśmiechnęłam się do twarzy, ujawniając tylko te najlepsze i najatrakcyjniejsze dziury i przerwy w swoim uzębieniu.

- Czy mogłabyś mi popilnować miejsca? – zapytała twarz.

- Ale dlaczego? - Nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi. Popilnować miejsca?

- No bo muszę iść do łazienki, a nie chcę stać od początku w kolejce.

- Przecież jak z niej wyjdziesz, to będę mieć bliżej do kasy, więc chyba trzeba być kompletnym kretynem, żeby myśleć, że pozwolę ci tu z powrotem wejść! - Niektórzy ludzie mnie zadziwiają, doprawdy. Facet wyglądał na zaskoczonego - widocznie inni dają mu się robić w konia, ale ja na pewno nie! Swoją wartość znam i wiem też, jak ciężko jest dojść do celu i nie zamierzam ustępować komuś, kto musi z tego wyścigu szczurów do kasy zrezygnować. O czym nie omieszkałam go poinformować.

- Głupia baba! - Facet wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia i z widocznym wyrazem porażki z powodu nieudanej próby wykiwania mojej osoby, wyszedł z kolejki. Patrzyłam na niego z pogardą.

- Gardzę ludźmi, którzy próbują się gdzieś wkręcić przez znajomości! - głośno wyraziłam swoją dezaprobatę. Kilka par włosów przekręciło się i ujrzałam twarze ludzi z pozostałych kolejek. - Wy nie? - nikt nie odpowiedział. Tak to jest, kiedy otaczają cię ludzie, którzy boją się wyrazić własne zdanie.


Fajny fragment - o wiele lpeszy od poprzednich, bo bez błędów :)



***

Tymczasem okazało się, że jestem już przy kasie. Wzięłam kilka cheeseburgerów, lodów i dietetyczną Coca-Colę (byłam wtedy jeszcze na diecie) i usiadłam przy jednym ze stolików. Przede mną siedział mężczyzna w średnim wieku, w brązowym kapeluszu i z dużymi okularami na nosie, czytający jakieś gazety w innych językach z których rozumiałam tylko "a", "to", ”do”, "much”, i "most". Widać było, że nie patriota tylko szpieg jakiś, który ukrywając się za stertą gazet, śledzi w tej przytulnej restauracyjce zwykłych, uczciwych ludzi! Zaczęłam celowo przy nim chrząkać i kaszleć, żeby sobie poszedł. A on nic! Zero podstaw BHP.

- Nie powinien pan tu siedzieć. Jestem chora i mogę czymś pana zarazić. - Mężczyzna oderwał wzrok od gazety (się przyczepię do powtórzenia - Huginn), a jego brudne okulary celowały teraz w moje tępe oczy.

- Eeee, nie boję się. Zaryzykuję – powiedział, uśmiechając się podstępnie i przebiegle, dokładnie tak jak szpieg.

- No dobrze, skoro nie dba pan o swoje zdrowie i chce wkrótce umrzeć, nie wiedząc nawet kto i czym pana zaraził, zostawiając na ulicy żonę z trójką niepełnosprawnych dzieci, niespłaconą hipotekę, niewykorzystane recepty na viagrę i organizację, której tajnym, ale niezbyt inteligentnym i przystojnym agentem pan jest, to pańska sprawa. - Wstałam i poszłam do pustego stolika. Tam w spokoju mogłam wreszcie kontemplować sens życia i mój dzisiejszy plan. Zbliżała się już 7:42:34, a ja nadal nie wiedziałam, czym dzisiaj zaskoczyć Andrzeja. Lateks już był, BDSM też. Może pielęgniarka albo uczennica?? Ciężko powiedzieć, co zadowoli ogiera, poznanego na randkowym portalu. Tam poznałam właśnie Andrzeja, mojego obecnego (od tygodnia) kochanka. To wysoki jak Empire State Building, przystojny niczym Brad Pitt i inteligentny niczym Einstein młody mężczyzna z lekkim zarostem, używający drogich perfum, których cena sięga już 60 zł za 500 ml! Jego klasa i gust od razu zrobiły na mnie wrażenie, a opis pod nickiem - ujął tak, że już z tego uścisku nie mogłam się wyrwać i tkwię w nim nadal, modelując moją nieco zbyt szeroką talię. Jego błyskotliwość dosłownie mnie przygniotła, jak wielki głaz zasłaniający wejście do starożytnej jaskini.


Powtórzonka - ale ogólnie - ok.



***

Sączyłam dietetyczną Colę, myśląc o tych wszystkich wspaniałych chwilach, które dotykają jestestwo istnienia człowieka w takich miejscach, jak to. Rozmarzonym spojrzeniem patrzyłam w kowadło za oknem, zwiastujące ożywczy deszczyk i myślałam o tych wszystkich pięknych chwilach, które czekają mnie dzisiaj po południu. O podniecająco głośnych jękach, gwiazdach narysowanych na suficie, aniołkach i zakleszczeniu w namiętnym uścisku podczas szaleńczej ekstazy naszych rozpalonych ciał. O moich piersiach odbijających się od jego klatki piersiowej kiedy jestem na górze, a które on z miłością i zachwytem trzyma wtedy czasem na drewnianych podstawkach. O jego jędrnym, złocistym i pachnącym jak ciasto z bakaliami pośladku i malinowo-truskawkowym antyperspirancie pod lewą pachą. Tak, tego było mi trzeba, żeby jakoś przeżyć ten marazm, który dotknął ręką władczą i pełną nienawiści moje życie seksualne z Bronkiem. Nie, nie chcę teraz o tym myśleć, to zbyt bolesne. W moich oczach pojawiły się łzy niespełnionej dziewicy, którą nie jestem. Co za absurd! Krzyknęłam do siebie w myślach, przecierając oczy serwetką z ketchupem. Ale - pomimo tych wszystkich przykrych myśli, z którymi ostatnio w prawie 100% wiązała się osoba Bronka (bo ten 0.1% był zarezerwowany dla ludzkiej głupoty, która spotykała mnie w np. w McDonaldsie albo innych ekskluzywnych restauracjach) - to jednak kochałam go uczuciem prawdziwym jak grzyb o tej nazwie i mocnym niczym lina do bungee. Wyrywając umysł z łapsk tych melancholijnych myśli, spojrzałam ospale na zegarek: 8:24:12. Sześć sekund później wstałam i wyszłam z restauracji, obrzucając szpiega chłodnym i wyniosłym spojrzeniem. Ugiął się i spojrzał łagodniej. Widział, że go przejrzałam!


Spoko - kolejny dobry fragment.



***

Na zewnątrz było deszczowo i już nie tak przytulnie jak u babci 5 lat temu. Poszłam na przystanek autobusowy, aby wsiąść do nowoczesnego i klimatyzowanego pojazdu w którym lubiłam przytulać się całym ciałem do kilku osób na raz i czuć ich oddechy na szyi. Potem czekało mnie kilka pracowicie spędzonych na układaniu kolorowych karteczek i długopisów godzin w pracy (po co inwersja? - Huginn), a po południu już tylko miłość i seks, seks i miłość, czekały na mnie w dwóch domach o łącznie dziesięciu oknach, dwóch łazienkach, pięciu pokojach, dwóch kuchniach, trzech telewizorach, dwóch laptopach, dwóch odkurzaczach, jednym komputerze i dwóch parach bokserek w słoniki. Kolejny dzień. To samo życie, a jednak jakby inne. Wiedziałam, że zmierzam w dobrym kierunku. Wiedziałam, że ten autobus, ta praca, te fioletowe odkurzacze Philipsa i ci mężczyźni są mi przeznaczeni, że moje życie jest właśnie tak barwne dzięki tym wszystkim rzeczom, ludziom i miejscom. I wiedziałam, że wiem!


OGóLNIE: Sympatyczny tekst, początek o wiele bardziej "zabugowany" od końca. Fabułka - hmmm... ciekawy pamiętnik :) Oceny nie wystawiam, ale z przyjemnością Cię pochwalę - sympatyczny (wiem, że się powtarzam), dobry tekst. A niedoróbeczki ("bugi") łatwo poprawić.



Dodane po 1 minutach:



Tak i wskazane przeze mnie, jak i przez Obywatelkę, nie myśl sobie :P



Huginn, mordeczko ty moja. Nie cytuj więcej, niż trzeba cytować. Takimi ogromnymi fragmentami niepotrzebnie zapychasz miejsce, a w dodatku irytujesz ciocię winky.
Huginn ok Muninn flięga hverian dag



i??rmungrund yfir;

óomk ek of Huginn, at hann aptr ne komit,

þó si??mk meirr um Muninn.



-------------------------------------------------------



Witajcie w Kraju Umarłych!

Tutaj śmiech zniewoli Wasze lęki!

A marzenia i sny...

Spełni Wielki Papier!!!

Re: "Poranek w McDonaldsie" [obyczaj psychologiczn

4
Widzę, że muszę sama oddać honor autorce, bo jeszcze się tu szczególnych pochwał nie doczekała, a ja jestem wręcz zachwycona polotem:D


ginger velacotte pisze:Bronisław jest największą znaną mi miłością mojego życia. I będzie, niezależnie od Andrzeja, z którym go zdradzam. Ale on się nie liczy.
Tutaj trochę potknięcie, bo już w końcu nie wiadomo tak naprawdę, kto się nie liczy.


Powoli i ociężale (z powodu Bronka) wstałam z łóżka i poszłam do łazienki.
Nie do końca łapię, z jakiego powodu ta ociężałość? Przygniatał bohaterkę, nie chciała się od niego oddalać czy jak? Trochę zbyt niejasne.


Czułam to narastające niczym ciasto na drożdżach podniecenie
No po prostu majstersztyk, genialny styl porównań.


był już na drugim miejscu jeśli chodzi o łóżko po Andrzeju
Trochę niezręcznie, radziłabym przebudowę.


- Moje biedactwo. - Bronek pogłaskał mnie po wypadających włosach jak psa.
<zachwyt> Może te wypadające włosy to już lekka przesada, ale pogłaskanie jak psa... Normalnie bomba, od razu to widzę oczami wyobraźi:D Jedna z bolączek dzisiejszych kobiet, jeśli chodzi o męską czułość:D


Dzięki widzeniu peryferyjnemu dostrzegłam, że Bronek trochę nie dowierza,
No i w tym momencie jestem cała Twoja:D Normalnie tekst idealnie trafia w poczucie humjoru poznańskich kogitywistów:D


Od razu poczułam jak mi się rozpływa serce i zaczyna spływać żyłami do stóp.
Rozpływa i spływa... Trochę powtórzone, ale idea świetna.


bezkształtny różowy ślad w kształcie moich ust
Już skomentowane, też mi się rzuciło od razu w oczy.


Ludzie, radośnie i z uśmiechem na ustach, wyruszali w poniedziałek o 6:50 do pracy, wiedząc, że idą do miejsca, w którym zawsze chcieli spędzać codziennie przynajmniej 9 godzin.
Genialna ironia:D
McDonaldsa - oazy kulinarnych przysmaków dla wyrafinowanych smakoszy i to w rozsądnych cenach.
świetna parafraza spotów reklamowych tego typu kulinarnych uciech, na której huginn się nie poznał;)


W środku było ciepło i przytulnie, przywodząc na myśl...
Jakoś mi to nie brzmi.


naprzeciw jednej z kas, za ludźmi tworzącymi blok prostopadłościanu o wymiarach 8 x 1 x 1,8 m.
Leżę i płaczę:D Kolejny świetny chwyt, który składa się na niepowtarzalny styl tego opowiadania.


Kilka par włosów przekręciło się
To tak, jakby pojedyncze włosy się przekręcały. Wiadomo, że chodzi o głowy, bo tego można się domyślić. Ale zdanie dość niezręcznie to wyraża.


Wzięłam kilka cheeseburgerów, lodów i dietetyczną Coca-Colę (byłam wtedy jeszcze na diecie) i usiadłam przy jednym ze stolików.
Kocham Cię za tę dietę:D Naprawdę fajnie wplatasz w narrację zaobserwowane w społeczeństwie niedorzeczności.


Przede mną siedział mężczyzna w średnim wieku, w brązowym kapeluszu i z dużymi okularami na nosie, czytający jakieś gazety w innych językach z których rozumiałam tylko "a", "to", ”do”, "much”, i "most". Widać było, że nie patriota tylko szpieg jakiś, który ukrywając się za stertą gazet, śledzi w tej przytulnej restauracyjce zwykłych, uczciwych ludzi!
Mam dziwne wrażenie, że po tym fragmencie jestem w stanie określić przynależność delikwentki do elektoratu pewnej partii politycznej... Ale ciii, ja nic nie mówiłam;) Kolejny raz brawo za dowcipne odniesienie do rzeczywistości.


Potem czekało mnie kilka pracowicie spędzonych na układaniu kolorowych karteczek i długopisów godzin w pracy
Jakie to czasem prawdziwe...



Ogólnie jestem na tak:D świetna satyra na dzisiejsze czasy i umysły pewnej części społeczeństwa. Uśmiałam się na całego:) Styl świetny, odważne porównania i metafory. Trochę przesadne, nawet ponad groteskę czasem, bo już nieuzasadnione kontekstem i celem. Widać lekkość pióra autorki i lotność jej intelektu;) Jak dla mnie, ma potencjał i to duży. Popracowałabym może trochę nad umiarem, żeby te przejaskrawienia były nie tylko dla samych przejaskrawień, ale dla ukazania czegoś istotnego. Bo czasem odnosiłam wrażenie, że znalazły się w tekście tylko dlatego, że autorce przyszły do głowy i były zabawne. A hołduję przekonaniu, że w tekście każde słowo jest po coś, a jak jest dla samego bycia, to trzeba wykreślić;)

Wydaje mi się, że tekst jest raczej bardziej wprawką, rozrywką niż ambitnym tekstem służącym za kaganek dla mniej oświeconych;) Kojarzy mi się trochę ze "światem wg Bundy'ch";) Ginger, pisz dużo, Twój styl bardzo mi się podoba.

Pozdrawiam

kognitywna

Re: "Poranek w McDonaldsie" [obyczaj psychologiczn

5
Jestem wreszcie. Najpierw nie było mnie przez kilka dni przy komputerze, a dzisiaj jeszcze wszystkie hasła do kont, skrzynek etc. wyleciały mi z głowy i przez ostatnią godzinę siedziałam i zgadywałam, żeby jakoś się tutaj dostać i odpowiedzieć. Dziękuję za wszystkie komentarze.:D Traktuję to "coś" jako początek. Chciałam się "rozdziewiczyć" prozatorsko, że tak powiem. Spodziewałam się krytyki etc. Tekst nie jest idealny, oczywiście. Nie siedziałam też nad nim zbyt długo. Teraz już bardziej się postaram.:) Co do uwag - chyba ze wszystkimi się zgadzam, nawet jeśli nawzajem sobie przeczą. Mam nadzieję, że pomimo wątpliwej gdzieniegdzie wartości tego "opowiadania" nie okazałam się paralitykiem pisarskim.;]

Dodane po 4 minutach:
kognitywna pisze: Popracowałabym może trochę nad umiarem, żeby te przejaskrawienia były nie tylko dla samych przejaskrawień, ale dla ukazania czegoś istotnego. Bo czasem odnosiłam wrażenie, że znalazły się w tekście tylko dlatego, że autorce przyszły do głowy i były zabawne. A hołduję przekonaniu, że w tekście każde słowo jest po coś, a jak jest dla samego bycia, to trzeba wykreślić;)


Tak tak tak - masz rację w 10000%. Wiem, że nie miałam umiaru. Chciałam się "wyżyć". Ale teraz jak to czytam to widzę BAROK.

6
Zacznę od tego, że Twoja bohaterka jest dla mnie obrazem najgorszych cech kobiecych, a nawet idąc dalej - ludzkich. Podobnie jak w przypadku Obywatelki, jawi mi się jako brzydka, niezadbana kobieta. Nie lubię jej od początku tekstu do samego końca, jednak momentami przebija się nuta sympatii. Niewielka, aczkolwiek prawdziwa.

Idźmy dalej. Kognitywna i Ty sama macie rację - tekst przypomina barok swoim przesytem i teatralnością. Aż momentami chciało się wyciąć kilka zdań, porównań czy nawet pojedynczych wyrazów.

Są zgrzyty, są powtórzenia, jest przesyt - to wszystko działa na niekorzyść tekstu.

Jest ironia, jest humor (chociaż czasami w nadmiarze) - to są plusy.



Chętnie przeczytam coś jeszcze Twojego autorstwa.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”