- Zrozum. Siostra mojej babki straciła dziewictwo z jednym z nich. W pierwszą noc po ich wejściu. W piwnicach chowali się jeszcze Niemcy; zresztą, co tam piwnice! W niektórych domach dalej na zachód położonych Niemcy wciąż czuli się jak panowie – ci sceptyczni co do czerwonych, nie wierzący w możliwość ich tryumfalnego marszu, rozwielmożnieni na naszym. Nie wiem, jak to możliwe, że nie dostali informacji o nadchodzącej Armii Czerwonej – przecież to była ogromna siła – a może dostali, ale nie mogli, nie chcieli uwierzyć? Wszystko jedno. W każdym razie w tę pierwszą noc po wejściu ruskich, gdy Niemcy nie wisieli jeszcze na drzewach i płotach, gdy spiżarnie wciąż były pełne, gdy sekretarzyki i komody nie zostały jeszcze splądrowane, on, a raczej powinnam powiedzieć: to – brudne, dzikie, odrażające – bydle dobierało się do mojej ciotki. Swoimi od miesięcy nie mytymi, poczerniałymi łapami, swoimi tłustymi od wyżerki, którą urządzili sobie na nasz koszt, ustami, swoim całym zawszonym, wstrętnym cielskiem przywierał do drobnego, kruchego i niewinnego ciała mojej ciotki. W dodatku dla niej – wtedy szesnastoletniej dziewczyny – był to pierwszy taki dotyk w życiu. Wyobrażasz to sobie? Czy możesz to sobie w ogóle wyobrazić?
Szczerze mówiąc: nawet nie próbowałem sobie tego wyobrażać; nie mogłem, a raczej nie chciałem, a z całą pewnością bałem się o tym myśleć. Papieros tlił się w popielniczce, a ja tępo gapiłem się w ścianę. Nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy; wiedziałem, że płacze. Wiedziałem też, że zaraz zacznie mówić dalej. Aśka miała niezwykły pociąg do opowiadania historii rodzinnych. Nawet tych, które wyciskały z niej łzy. Zwłaszcza tych. To było dla niej jak narkotyk. Kątem oka zauważyłem, że sięga do torebki – najpewniej po chusteczki. Zaciągnąłem się papierosem, zdusiłem żar w popielniczce i czekałem.
Siedzieliśmy w mojej maleńkiej kuchni. Księżyc posrebrzał jej wnętrze, a szum lodówki rozładowywał martwą ciszę nocy. Aśka już prawie u mnie zamieszkała. Spotykaliśmy się od jedenastu miesięcy.
- Ciotka Jadwiga – powiedziała po chwili – kto wie, może na szczęście, nie przeżyła wojny. Nie wiem, nie mam pojęcia, czy mogłaby, czy w ogóle można żyć z takim ciężarem. Wątpię, dlatego myślę, że może ta kłótnia dwóch ruskich, kłótnia o to, który z nich ma ją mieć przez ten czas, kiedy będą u nas stacjonowali, i jej finał, czyli zastrzelenie ciotki przez rozwścieczonego radzieckiego oficera to było jednak pewne szczęście w nieszczęściu. Mała pociecha w wielkiej tragedii. Ciotka była jedną z pierwszych polskich ofiar naszych wschodnich braci – za każdym razem, gdy wspominała o sowietach, pogarda w jej głosie osiągała najwyższe dostępne człowiekowi rejestry – ale na następne nie trzeba było długo czekać. Na przykład starzy Madejowie. Nasi najbliżsi sąsiedzi. Ich synowie – jeden osiemnastoletni, drugi dwudziestoletni – należeli do Podziemia. Jako AK-owcy brali udział w akcji „Burza”, gdzieś na północno-wschodnich krańcach Mazowsza, tam też, w trakcie walk, zginęli. Madejowie o tym nie wiedzieli; żyli nadzieją. U nich, naturalnie, także zakwaterowało się kilku czerwonych. Tak się złożyło, że stary Madej był światkiem morderstwa ciotki Jadwigi; gdy to zobaczył, rzucił się na pierwszego napotkanego sowieta z pięściami. Domyślasz się pewnie, jaki był koniec. On dostał kulkę, a jego żonę zatrzymali przy życiu tylko dlatego, że była ich gospodynią. W ogóle to, co oni tam robili – z Niemcami, Polakami, nawet z Bogu ducha winnymi zwierzętami – zawiesiła głos; poczułem dreszcze – Boże, Tomek, jak ja się cieszę, że tego nie przeżyłam! – Musiała na chwilę przerwać, żeby wytrzeć łzy, które rozmazywały jej makijaż. – Zaczęło się już drugiego dnia. Od samego rana przetrząsali domy. Oczywiście przede wszystkim w poszukiwaniu hitlerowców, ale błyskotkom (na prezenty dla kochanek), ubraniom (wielu z nich nie miała nawet butów, tylko brudne onuce), jedzeniu (ruscy zawsze byli głodni i spragnieni) i dziesiątkom innych rzeczy, na które natknęli się w szafach, spiżarniach, piwnicach i na strychach, też nie odpuszczali. Niemcy proponowali wielkie opłaty za ukrywanie ich przed ruskimi, ale kto o zdrowych zmysłach będzie pomagał najeźdźcy?! Bo przecież, mimo wszystko, zwłaszcza na początku, nastawienie było takie, że Rosjanie to nasz wyzwoliciel, który na czerwonym sztandarze niesie nie widmo terroru komunistycznego, tylko wolność, oswobodzenie. Dlatego Niemcom nikt nie pomagał. Dlatego Niemcy wisieli na drewnianych płotach, drucianych ogrodzeniach, kamiennych murach, suchych drzewach, a nawet słupach telegraficznych; dlatego Niemcy leżeli w przydrożnych krzakach, rowach, piwnicach. Wszędzie, dosłownie wszędzie trupy Niemców. Na początku była radość. Wrześniowy agresor i kilkuletni okupant w końcu dostawał za swoje, a wiara w nadchodzącą wolność wciąż była silna. Strach zaczął się wtedy, gdy obok Niemców zaczęli wisieć Polacy. Madej nie był przecież wyjątkiem. Polaków karali bardzo chętnie i bardzo często, z byle powodu. Za odmowę zakwaterowania – w późniejszym okresie, gdy ich prawdziwe oblicze wyszło na wierzch, zdarzały się takie przypadki; za szyderstwa – to było chyba najpowszechniejsze przewinienie. A rzeczywiście, było z czego kpić. Gdy pierwszego wieczoru, witani jeszcze jako wyzwoliciele, którzy ratują nas z opresji, zażądali kolacji, dostali wszystko, co najlepsze. Duży wybór zup i jeszcze większy wybór dań głównych, wszystko w najlepszej zastawie, i właśnie o tę zastawę chodziło. Kiedy postawiono przed nimi talerze, natychmiast rzucili się na jedzenie; ale nie tak, jak my, gdy jesteśmy głodni; oni nie wiedzieli, jak używać sztućców. Zupę pili wprost z misek, a całą resztę jedli rękami. Poza tym we wszystkim, co robili – poza zabijaniem – byli nieporadni. Nie umieli posługiwać się większością sprzętów domowych, wszystko trzeba było za nich zrobić albo wytłumaczyć. Ludzie się śmiali. Przestali wtedy, gdy na ulicach leżało coraz więcej trupów, a chodnikami spływało coraz więcej krwi. Potem, po mniej więcej tygodniu, jak przyszli tak poszli, na Berlin, zostawiając tylko mały oddział do pilnowania porządku…
Wypłakała zieleń swoich oczu. Były teraz czerwone, opuchnięte i jakby wyblakłe. Za to tak lśniące, że nieomal świeciły w ciemnościach. Złapałem ją za rękę i uśmiechnąłem się bardzo smutnym uśmiechem. Odpowiedziała tym samym, a duża, szara chmura zasłoniła księżyc.
2
fajny styl, dobry temat. Czytało się szybko i przyjemnie.
Błędów się nie dopatrzyłem.
Jedyne co mi nie pasuje to fakt, że wszyscy ruscy nie umieli się posługiwać sztućcami. Nawet gdyby to był oddział kozaków kilku by umiało. taki mały zgrzyt. wbrew powszechnej opinii część sowietów nie była zwierzętami
Błędów się nie dopatrzyłem.
Jedyne co mi nie pasuje to fakt, że wszyscy ruscy nie umieli się posługiwać sztućcami. Nawet gdyby to był oddział kozaków kilku by umiało. taki mały zgrzyt. wbrew powszechnej opinii część sowietów nie była zwierzętami
jestem, więc pisze...
Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.
Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.
3
Zgadzam sie z przedmówcą odnośnie stylu, czyta sie rzeczywiście lekko i przyjemnie. Chwała ci za to.
Gorzej jeśli chodzi o zmyślone realia. Nie możesz postawić znaku równości pomiędzy Rosjanami a Armią czerwoną. W skład tejże wchodzili: Kazachowie, Turkmeni, Uzbecy, Ukraińcy,Białorusini, łotysze, Litwini, Kaumucy, Czeczeni, Rosjanie, Tatarzy, Polacy i więcej o których pewnie zapomniałem. Wielu było wyrwanych prosto z kurnej chaty a jadąc na pobór pierwszy raz widziało pociąg, jak wpadli gdzieś do domu i było im zimno to rozpalali ognisko w salonie bo nie znali pieców, pisze to dla tego że to nie byli Rosjanie tylko dzikie ludy z dalekiego wschodu i północy i należało by o tym pamiętać.
Po za tym, fajne opowiadanie pozdrawiam
Gorzej jeśli chodzi o zmyślone realia. Nie możesz postawić znaku równości pomiędzy Rosjanami a Armią czerwoną. W skład tejże wchodzili: Kazachowie, Turkmeni, Uzbecy, Ukraińcy,Białorusini, łotysze, Litwini, Kaumucy, Czeczeni, Rosjanie, Tatarzy, Polacy i więcej o których pewnie zapomniałem. Wielu było wyrwanych prosto z kurnej chaty a jadąc na pobór pierwszy raz widziało pociąg, jak wpadli gdzieś do domu i było im zimno to rozpalali ognisko w salonie bo nie znali pieców, pisze to dla tego że to nie byli Rosjanie tylko dzikie ludy z dalekiego wschodu i północy i należało by o tym pamiętać.
Po za tym, fajne opowiadanie pozdrawiam
"By dojść do źródła trzeba płynąć po prąd"
"Pogrożę mu tylko palcem" - rzekł, kładąc go na cynglu
S.J.L
"Pogrożę mu tylko palcem" - rzekł, kładąc go na cynglu
S.J.L
4
Właśnie obawiałem się tego, że realia historyczne za bardzo zgrzytają. Nie będę się tłumaczył, że tak miało być, że celowo pominąłem fakty itp.; po prostu to jest historia opowiedziana w taki sposób, że zupełna zgodność z historycznym obrazem AC nie mogła zaistnieć; emocjonalny przekaz wziął górę. Ale rzeczywiście, teraz widzę, że zbyt jednostronnie ich (ruskich) potraktowałem.
Wezmę to pod uwagę, gdybym jeszcze kiedyś miał pisać taki tekst:)
Tymczasem dzięki za opinię.
Wezmę to pod uwagę, gdybym jeszcze kiedyś miał pisać taki tekst:)
Tymczasem dzięki za opinię.
5
Takie trochę bazowanie na stereotypie, trochę na prawdzie.
Kiedyś na Fabrica Librorum wytknąłem jednemu pisarzynie, że nie bazuje na prawdzie historycznej. Odszczekano mi, że pisarz nie musi mówić prawdy, tylko, że ma ładnie pisać i chodzi o wartość. No cóż, no cóż... taką argumentację uznaję za idiotyczną. Informacja jest informacją, nie ważne gdzie podana, nawet w książce kucharskiej nie wolno kłamać. Do czasów wydania "Ogniem i Mieczem" w polskich szkołach czytało się Szewczenkę, w ukraińskich Mickiewicza. Pisarz kształtuje świadomość innych ludzi, często bardzo głęboko. Jeśli nie czuje tej odpowiedzialności to świadczy to tylko o nim. Zbigniew Nienacki puszczal komunistyczne kaczki w tych fragmentach, które by mu ocenzurowano gdyby napisał prawdę. Ale w pozostałych miejscach, w innych książkach bardzo wiele czerpie z naukowej literatury, nie uprawia mitologii i za ten wysiłek go cenię.
Chwała Bogu, jeśli oparłeś to na autentycznych wspomnieniach! Ale jeśli jest to całkowita fikcja, wymyśliłeś sobie historię ciotki, a w rzeczywistości żadnej ciotki nie masz, to radziłbym większą ostrożność.
Kiedyś na Fabrica Librorum wytknąłem jednemu pisarzynie, że nie bazuje na prawdzie historycznej. Odszczekano mi, że pisarz nie musi mówić prawdy, tylko, że ma ładnie pisać i chodzi o wartość. No cóż, no cóż... taką argumentację uznaję za idiotyczną. Informacja jest informacją, nie ważne gdzie podana, nawet w książce kucharskiej nie wolno kłamać. Do czasów wydania "Ogniem i Mieczem" w polskich szkołach czytało się Szewczenkę, w ukraińskich Mickiewicza. Pisarz kształtuje świadomość innych ludzi, często bardzo głęboko. Jeśli nie czuje tej odpowiedzialności to świadczy to tylko o nim. Zbigniew Nienacki puszczal komunistyczne kaczki w tych fragmentach, które by mu ocenzurowano gdyby napisał prawdę. Ale w pozostałych miejscach, w innych książkach bardzo wiele czerpie z naukowej literatury, nie uprawia mitologii i za ten wysiłek go cenię.
Chwała Bogu, jeśli oparłeś to na autentycznych wspomnieniach! Ale jeśli jest to całkowita fikcja, wymyśliłeś sobie historię ciotki, a w rzeczywistości żadnej ciotki nie masz, to radziłbym większą ostrożność.
6
Obawiałem się, że właśnie rzeczywistość historyczna ten tekst pogrzebie.
Nie chcę się bronić i wymyślać, że nie zależało mi na prawdzie, że znam wszystkie fakty, ale celowo je pominąłem itd. itp., bo takie tłumaczenia to bzdury.
Po prostu kreacja narratorki, która pochodzi z rodziny o takich doświadczeniach, fakt, że to ona opowiada, kierując się głównie emocjami, w pewien sposób powstrzymywały mnie przed zupełną zgodnością z historią.
Poza tym, ta historia właśnie tak została mi opowiedziana; byli ruscy, byli czerwoni, nie było wnikania w szczegóły ani rozróżniania.
To jest bardziej stereotyp i absolutnie nie miałem ambicji pisać tekstu historycznego.
Ale następnym razem, jeżeli jeszcze kiedyś będę taki tekst pisał, wezmę po uwagę Wasze uwagi i będę ostrożniejszy.
Dziękuję za opinię.
Nie chcę się bronić i wymyślać, że nie zależało mi na prawdzie, że znam wszystkie fakty, ale celowo je pominąłem itd. itp., bo takie tłumaczenia to bzdury.
Po prostu kreacja narratorki, która pochodzi z rodziny o takich doświadczeniach, fakt, że to ona opowiada, kierując się głównie emocjami, w pewien sposób powstrzymywały mnie przed zupełną zgodnością z historią.
Poza tym, ta historia właśnie tak została mi opowiedziana; byli ruscy, byli czerwoni, nie było wnikania w szczegóły ani rozróżniania.
To jest bardziej stereotyp i absolutnie nie miałem ambicji pisać tekstu historycznego.
Ale następnym razem, jeżeli jeszcze kiedyś będę taki tekst pisał, wezmę po uwagę Wasze uwagi i będę ostrożniejszy.
Dziękuję za opinię.
8
Ok, samego pomysłu nie będę się czepiał, nie jestem historykiem, poza tym uznaję, że pisarzowi przysługuje lekka doza wolności rozpisywania się o niektórych wydarzeniach historycznych. Chociaż wolę opisy zgodne z rzeczywistością, ale mniejsza o to.
Zajmijmy się samym opowiadaniem. No cóż, przeczytałem szybko - to plus. Minusem są powtórzenia, zbyt wiele rzeczy się powtarza, wiem, że to celowe gdyż nie wyrzekamy się powtórzeń w mowie, ale mnie to drażniło.
Nie udało Ci się poruszyć moimi emocjami jednak wiem, że jakbyś się postarał to mogłoby z tego coś wyjść. Może gdybyś poświęcił więcej czasu na dopieszczenie tekstu pod względem nie fabuły, a wyglądu i wzmożeniu emocji jakie niesie, to mrugnąłbym okiem zatrzymując przed wypłynięciem łzę.
Tak tylko mrugnąłem ciesząc się na koniec.
Jest kilka potknięć, których jednak nie zacytuję gdyż jestem niewolnikiem czasu, a on właśnie mnie pogania bym zajął się czymś innym. Sądzę jednak, że jeśli sam się przyjrzysz tekstowi to ujrzysz je i poprawisz.
Wszystko jednak zależy od tego czy wiążesz jakieś plany z tym tekstem czy tylko jest materiałem ćwiczebnym. Ja bym skłaniał sie ku drugiemu i zabrał za coś innego bardziej rozbudowanego.
Decyzja należy do Ciebie.
Pozdro.
Zajmijmy się samym opowiadaniem. No cóż, przeczytałem szybko - to plus. Minusem są powtórzenia, zbyt wiele rzeczy się powtarza, wiem, że to celowe gdyż nie wyrzekamy się powtórzeń w mowie, ale mnie to drażniło.
Nie udało Ci się poruszyć moimi emocjami jednak wiem, że jakbyś się postarał to mogłoby z tego coś wyjść. Może gdybyś poświęcił więcej czasu na dopieszczenie tekstu pod względem nie fabuły, a wyglądu i wzmożeniu emocji jakie niesie, to mrugnąłbym okiem zatrzymując przed wypłynięciem łzę.
Tak tylko mrugnąłem ciesząc się na koniec.
Jest kilka potknięć, których jednak nie zacytuję gdyż jestem niewolnikiem czasu, a on właśnie mnie pogania bym zajął się czymś innym. Sądzę jednak, że jeśli sam się przyjrzysz tekstowi to ujrzysz je i poprawisz.
Wszystko jednak zależy od tego czy wiążesz jakieś plany z tym tekstem czy tylko jest materiałem ćwiczebnym. Ja bym skłaniał sie ku drugiemu i zabrał za coś innego bardziej rozbudowanego.
Decyzja należy do Ciebie.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.