Ta znaczy być (obyczajowe)

1
W zakamarkach naszej podświadomości kryje się nasze prawdziwe ja. Utkane ze szczątków rozmów, imion, resztek wspomnień. Poprzetykane grubymi nićmi nut, które raz zasłyszane napawają serce lękiem już na zawsze. Zarzucają później swą niewidzialną sieć w najmniej odpowiednich momentach. Nie przyśnią nam się w nocy, nie pogrążą, gdy letni ranek spowije nagle pochmurna ciemność . Biją na alarm, kiedy nie chcemy nazwać dziecka imieniem, które budzi w nas trwogę, krzyczą, gdy w ciągu dnia, śmiejąc się głośno, usłyszymy dźwięki, od których serce trzepocze niczym rzucone na silny wiatr pióro.

Są takie chwile, które wywołują w nas nieokreślony strach. Słowa, które swym ciepłem rozkruszają zbolałą duszę. Krótkie wyrazy, mieszające rzeczywistość z tym, co już było.

Jak Dża. Dża jest nieodłączną częścią Dżafar. A Dżafar tworzy całość z Ta. Ta, jak Tadzio. Niektórzy kochają życie i jego ogrom, kosmos i jego potęgę. Ja kocham krótkie sylaby. Niewypowiedziane do końca słowa. życie, miłość, szacunek, bezkresne oddanie Ta i Dża są częścią mego ja, mimo iż nigdy ich już nie zobaczę.

Kiedy byłam dzieckiem, myślałam, że skojarzenia są banalne i proste. I że absolutnie nie tworzą całości z niczym więcej. Dzisiaj, kiedy słyszę akordeon, widzę Ta wygodnie rozciągniętego na drewnianej ławce. Zapamiętale uderzającego w klawisze instrumentu raz z jednej, raz z drugiej strony. Chwile uniesienia, chwile szczęścia. Ciepło i radość bijące ze skośnych oczu. Słyszę niewyraźne, źle artykułowane dźwięki układające się w melodię. Akordeon zawodzi lecz dla moich uszu jest to najpiękniejsza muzyka. Wtedy nazywałam akordeon, nie wiedzieć czemu inaczej. Harmonia. Jak ta mała, przesuwająca się w ustach. Tyle, że ta była duża i głośniejsza. Mama wołała na Ta Tadzio. Bo przecież tak miał właśnie na imię. Tadzio mówił o sobie Ta, bo tak mu było wygodnie, bo tak mu się chciało, bo… inaczej nie umiał?... Kiedyś wszyscy we wsi wołali na Dża Dżafar. Ale przyjęło się Dża, ponieważ tak wolał Ta, któremu było tak wygodniej, bo tak mu się chciało, a może po prostu więcej nie umiał?... Jeździłam tam tylko na dwa tygodnie w roku. Kładłam się na wilgotnej od rosy trawie, rozpościerałam ręce na mokrej ziemi, bawiłam kłosami jęczmienia. Później biegłam do Ta, a on patrzył na mnie, jak gdyby nie było tej rocznej przerwy. Chwytał koniec mojej spódnicy zbyt długą ręką i biegliśmy do Dża.

Ta darzył mnie zaufaniem. Gdyby tak nie było, już w pierwszy dzień krzyczałby głośno, wierzgając niezgrabnie nogami. Może lubił mnie dlatego, że ja nie śmiałam się z niego głośno. Nie wyrzucałam z siebie mongoł”, „krzywa gęba”, „debil”. Nie odwracałam się ze wstrętem, kiedy manifestując radość głośno i chrapliwie się śmiał, klaskał, a zaraz potem głaskał swą głowę. Nie sprawiało mi różnicy, czy Ta ma tyle chromosomów co ja, czy o jeden więcej. Nie próbowałam dociec dlaczego jest taki, a nie inny. A może Ta wiedział, że kocham Dża tak jak i on, i że w związku z tym mogą być przy mnie obaj bezpieczni. Biegliśmy więc do Dża, a on czekał już na nas. Stał w boksie i kiedy zbliżaliśmy się parskał głośno, okazując radość. Dża nie przeszkadzał ciężki, przelewający się na całych stopach chód Ta. Dla niego był to najpiękniejszy łomot na świecie. A bynajmniej w obrębie stajni i najbliższych łąk. Czekał cierpliwie, aż niezgrabne dłonie Ta wplączą się pomału w jego grzywę, aż jego policzek przytuli się do końskiego pyska. Dża czasami bał się ludzi. Mógł kopnąć, kiedy weszło się do stajni bez ostrzeżenia. Ale Ta się nie bał. Ta i jego dudniące kroki słyszał, już zanim ten otworzył zaryglowaną bramę stajni. Kiedy patrzyłam na nich odnosiłam wrażenie, że śnię cudny sen. Oto oczom moim jawi się zdrowy anioł ze swym białym rumakiem. Biła od nich niewypowiedziana aura czułości. Ta grzebał w przepastnych kieszeniach spodni, wyciągał z nich kostki cukru, marchwi lub jabłka, a Dża trącał go niesfornie wielkim łbem, spozierając nań błyszczącymi oczyma.

Dża wiedział, że cała ceremonia dopiero się rozpoczyna. że już niedługo Ta zabierze go na łąkę, tam gdzie obaj zapamiętają się w rytmicznym galopie. że będą tak gnać, póki słońce nie schowa się za wielką górę. Ta krzyknie wtedy niewyraźnie: „Szsz!”, dając do zrozumienia, że dzień zbliża się ku końcowi i pora wracać. Pognają jeszcze tylko nad rzekę, a Dża ulży zmęczonym kopytom, brodząc w zimnej wodzie. Woda kojarzyła się Dża, przede wszystkim z gąbką. Wieczorami, w ciemnej stajni Ta moczył gąbkę w wiadrze i przecierał nią wargi i nozdrza zwierzęcia. Tysiące czułych dotyków, miliony sylab, wyrazów, które Ta chciał powiedzieć, ale nie umiał albo może… tak właśnie miały brzmieć?...

Spojrzenie Dża pewnego wieczoru zgasło. Kiedy tam stałam z boku, poczułam, że pierwszy raz do stajni wkradł się wszechobecny strach. Oczy Dża zrobiły się ciemne i matowe. Niespokojnie wierzgał łbem, grzebał kopytami. W odruchu paniki Ta wkładał ręce do kieszeni, wyciągając cukier. Nerwowo kręcił głową, widząc, że Dża nie chce jeść. Chłopak dreptał wokół niego, jego chód zdawał się być jeszcze cięższy niż zazwyczaj. Wymachiwał bezwiednie rękoma i pierwszy raz powiedział do mnie głośno i wyraźnie: „Idź ssstąd”.

Następnego ranka nie obudził mnie dźwięk harmonii. Siedząc na olbrzymiej gałęzi dębu, próbowałam cokolwiek wypatrzeć. Ucichł wiatr, świerszcze schowały się w trawie. Zapanowała cisza. Cisza nie zwiastuje burzy. Zwiastuje nieszczęście. Gwar, śmiech i głośne klaskanie to radość i szczęście. Cisza to smutek i cierpienie. Wokół domu Ta panował spokój.

Kiedy dwa dni później zajęłam moje miejsce na drzewie, akordeon leżał nadal porzucony na drewnianej ławie. Dało się jednak zauważyć nieznaczne poruszenie w obejściu. Kury biegały po podwórku, zbierając ziarna, niedomknięta furtka skrzypiała poruszana wiatrem, pies gorączkowo szarpał się uwiązany na łańcuchu.

I nagle usłyszałam ten skowyt. Krzyk rozdzierający duszę. Odrażający w swym ogromie płacz Ta. Zrozumiałam, ze nigdy nie będzie już jak dawniej. że nie ma już Dża. I nie wiadomo dlaczego. Czy z powodu zgnitej koniczyny, jak niektórzy mówili, czy z powodu tajemniczej choroby…

Rok później nie było już także Ta. Miejscowa lekarka próbowała wyleczyć go z uporczywego kataru. Rozłożyła bezradnie ręce. Sprowadzona znachorka stwierdziła, że ten jego katar to cieknące z duszy łzy, które nie mają innego ujścia… I którejś nocy serce Ta przestało bić. Nikt nie pomógł małemu chłopcu. Odszedł i zostawił mnie Ta. Ta jak Tadzio.

Ukołysze mnie do snu melodia akordeonu…

2
Dobre.

Z zasady jestem przeciwnym tego typu dzieł, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się nie podoba. Nie będę oceniał błedów, ogólnej wartości tekstu. Powiem krótko i zwięźle - bardzo przyjemne opowiadanie. Zacząwszy czytanie, byłem sceptycznie nastawiony, a tu taka miła niespodzianka.

3
Wiem, że wiele piszących i publikujących nie znosi, gdy poprawia się w ich dziele drobne potknięcia i literówki, ja jednak wyznaję zasadę, iż warto, by były one czym prędzej wskazane; dlatego między innymi, że wydawnictwa cenią sobie pietyzm i dbałość nowych autorów, nie lubią, gdy ci nie są w stanie poprawić własnej pracy. Zatem zacznę od drobnych niedopatrzeń czysto technicznych, jeśli pozwolisz.



[quote=”pink”] ciemność . [/quote]

Spacja wcisnęła się, jak zgaduję, przypadkiem. Zwyczajnie ją usuń.



[quote=”pink”] Dzisiaj, kiedy słyszę akordeon, widzę Ta wygodnie rozciągniętego na drewnianej ławce. Zapamiętale uderzającego w klawisze instrumentu raz z jednej, raz z drugiej strony.[/quote]

Domyślam się, że rozdzielenie tego zdania było celowym zabiegiem?



[quote=”pink”] Akordeon zawodzi lecz dla moich[/quote]

Złota zasada, przecinek przed „lecz”.



[quote=”pink”] mongoł”[/quote]

Cudzysłów zamknięty, ale nie otwarty. Dlatego musisz to poprawić.



[quote=”pink”] zbliżaliśmy się parskał głośno[/quote]

Przecinek?



[quote=”pink”] wypatrzeć[/quote]

Chyba obie formy są poprawne, ale na wszelki wypadek – „wypatrzyć” brzmi jakoś przystępniej. Poprawniej, chcę powiedzieć.





Treść – fabułę, pomysł, wykonanie – opowiadania skomentuję oddzielnie, to znaczy, teraz, tutaj. W następnej części, fazie, zwij, jak chcesz. A zatem, zaczynajmy.

Ta – to znaczy Tadzio, Tadeusz – miał zespół Downa, tak? Mongolizm, stąd przezwisko „Mongoł”? Trafiłam na dobry moment z przeczytaniem tego opowiadania, czy może Ty z publikacją, bo akurat szperałam w Internecie i książkach rodziców w poszukiwaniu wzmianek odnośnie chorób genetycznych, między innymi właśnie mongolizmu. Prawdę mówiąc, dreszcz zrozumienia, – kim był Ta – przeszył mnie dopiero, gdy wspomniałaś o chromosomach; a przezwisko wpierw nasunęło na myśl rasistowskie podłoże. Skoro jednak się zorientowałam, nie warto we wieczność rozciągać sprawy.

Bardzo dobry pomysł: uwielbiam wszelkie wzmianki o chorobach genetycznych, neurologicznych tudzież psychicznych. Zrazu, z powodu samej obecności, wskrzeszają w opowiadaniu, książce, jakimkolwiek tekście, aurę mądrości i współczucia, wrażliwości i czystości spojrzenia, jak napisał recenzent „Poczwarki” (czytałaś? Również opowiada o małym muminku, bo wiesz, tak też mówi się na dzieci z mongolizmem). Mało kto zbiera w sobie na tyle odwagi, by opisać coś poważnego (nie narażając się na ośmieszenie), dlatego i Ciebie podziwiam, iż nie miałaś oporów. Bo przecież choroby genetyczne to poważny temat, wszelkie trącenia o niego niekiedy wioną niedoświadczeniem pisarza: Ty natomiast musisz się znać, skoro ani przez chwilę nie poczułam nutki grafomanii (swoją drogą, wydaje mi się, iż „grafolepsja” byłaby lepszym określeniem).

A Dża – czy imię konia wzięło się od słowa „Jah”? Ma coś wspólnego z Bogiem? To był jakiś symbol? Bo jeśli tak, to bardzo trafiony. Ta miał swą opokę w swoim Bogu, w swoim Dża (wpierw chciałam poprawić pisownię w Twoim opowiadaniu, nim zorientowałam się, iż mowa o koniu), a gdy ten drugi umarł, drugi także musiał odejść – zależność od Boga byłaby dobrze przedstawiona, symbolika także wykorzystana na medal, zwłaszcza, iż muminki – Mongołki – często określane są „darami Bożymi”. Korci mnie, by pochwalić ten zabieg, ale nie mogę tego zrobić z marszu, bo nie wiem, czy był zamierzony.

Reasumując, wyszło bardzo ładnie i dość wzruszająco – w końcu co jest piękniejszego od chorego dziecka?

Akcja rozwinęła się dość dobrze, tempo utrzymane, nic nie dokuczało podczas czytania. Jedynie ostatnie zdanie wydaje mi się być jakby nie na miejscu – nie potrafię wyjaśnić, co w nim zgrzyta, lecz usunęłabym je na Twoim miejscu.

I to tyle ode mnie.
'Tamto miasto, i to tak bałamutne

Szczęście nasze i ostatnia scysja,

I broń, z której cię, Carmen, zatłukłem

A teraz ją w garści ściskam'.

(Pewnie wyciągnął trzydziestkę dwójkę i wpakował kulę swojej lali w limo).

4
Błędy techniczne - przyznaję się do winy. Wynikają wciąż z trudności wstawiania tekstu na forum (dotyczy to również akapitów, których wciąż brak - ubolewam). Każda próba ingerencji w tekst kończy się właśnie w taki sposób - przestawianiem spacji, wstawianiem niepotrzebnych kropek itd. Wynika to również z braku czasu... "Poczwarkę", naturalnie czytałam - tu niski pokłon w stronę nieżyjącej już Pani Doroty Terakowskiej, z którą nie zdążyłam się spotkać i podziękować za "Tam, gdzie spadają anioły". Chciałoby się rzec - wszelkie podobieństwo do osób ..., ale reszta niech pozostanie tajemnicą. I ukłon w Twoją stronę za wrażliwość i rozległą wiedzę. Wielkie dzieki dla Ciebie i Alana za komentarze.

5
W zakamarkach naszej podświadomości kryje się nasze prawdziwe ja(...)

Naszej; nasze; nasz; naszych (trochę się zapędziłem!). Wybacz. Pierwsza część zdania. Tak, to stamtąd polecałbym wyrzucenie słowa naszej. Klasyczne powtórzenie. Hmm? Dostosujesz się przyjacielu?



...które raz zasłyszane napawają serce lękiem już na zawsze(...)


Nie, żebym coś do Ciebie miał, przeciwnie, ale powyższe zdanie po prostu źle mi się czyta (nie wiem jak z tym u innych, ale u mnie to właśnie tak wygląda). Spróbuj zmiany słowa zasłyszane na słyszane. Wtedy coś się zmieni. Tak jak w pewnej piosence... Jedna prosta korekta i żałość w rozpacz zmieni się (w żadnym wypadku to nie jest ironia).



Zarzucają później swą niewidzialną sieć w najmniej odpowiednich momentach(...)

Niewłaściwy szyk zdania? Można i tak, ale po co? Zrobimy tak. Korekta zarzucają później na później, zarzucają. ładniej to wygląda, prawda?



Biją na alarm, kiedy nie chcemy nazwać dziecka imieniem, które budzi w nas trwogę, krzyczą, gdy w ciągu dnia, śmiejąc się głośno, usłyszymy dźwięki, od których serce trzepocze niczym rzucone na silny wiatr pióro(...)

Więc tak. Weź wytrzaśnij skądś piórko. Poczekaj kilka dni może tygodni. Jeśli powieje silny wiaterek to rzuć je. Powiedz mi, czy ono trzepocze? Po drugie. Kropka. W pewnym momencie ładniej by się prezentowało to zdanie.

Przykład: ...trwogę. Krzyczą, gdy w ciągu dnia, śmiejąc się głośno(...)



Uwaga! To zdanie czytam po raz (chyba!) dwudziesty! Genialne!

Są takie chwile, które wywołują w nas nieokreślony strach. Słowa, które swym ciepłem rozkruszają zbolałą duszę.







Chciałbym powiedzieć, że jest bardzo dobrze. Niestety, jest "tylko" dobrze. Nic nie ma swojego końca (no prawie nic). Niech i Twoje pisanie się nie kończy. To dopiero początek. Na efekty - mam nadzieję - poczekamy kawał czasu. Nie zaprzepaść okazji, która Ci się nadarza. W końcu możesz zaistnieć (a może już jesteś kimś wielkim). Masz mnie, masz nas... masz siebie.



Twórz. Stawiaj kolejne litery. Buduj zdania. Pięknie Ci to wychodzi. Zdobędziesz tym niejednego czytelnika, ale na to potrzeba jeszcze czasu. Jesteś bezpieczny ze swoim stylem. Jesteś bezpieczny ze samym sobą.



Bracie, mam nadzieję, że usłyszymy kiedyś na tym forum o istnieniu genialnego tekstu - Twojego dzieła.

Uwierz w siebie. Pokonaj swoje słabości i nigdy, ale to nigdy nie rezygnuj z miłości!
Najtrudniej nauczyć się tego, że nawet głupcy mają czasami rację. – Winston Churchill

6
A więc dyskusji ciąg dalszy. Chyba za późno już na zmianę nicka, wciąż wszyscy mylą mnie z mężczyzną... Może pomoże avatar? Chylę czoła, Richard Scott, ale pomimo twojej drobiazgowości nie zorientowałeś się, że czytasz tekst kobiety? (patrz post wyżej - "czytałam"). W każdym bądź razie i tobie dziękuję. To właśnie krytyka, nie pochwała udoskonala.

7
nie wiem czy to już było:


Nie odwracałam się ze wstrętem, kiedy manifestując radość głośno i chrapliwie się śmiał, klaskał, a zaraz potem głaskał swą głowę.
Ten koniec nie bardzo.


Czekał cierpliwie, aż niezgrabne dłonie Ta wplączą się pomału w jego grzywę, aż jego policzek przytuli się do końskiego pyska.
Tu, jakby się przyczepic można by odczytac to zdanie tak: Ta wplątuje ręce w grzywę konia a koń przytula policzek do końskiego pyska. Bo pierwsze "jego" jest końskie a drugie ludzkie. Myślę, że pierwsze "jego" można spokojnie bzzzzyt - usunąc i się naprawi.


Dża czasami bał się ludzi. Mógł kopnąć, kiedy weszło się do stajni bez ostrzeżenia.
Mmmm przeczytaj na głos. Mi zgrzyta :) O nie, sorki, ten zgrzyt się ciągnie jeszcze tu:
Ale Ta się nie bał. Ta i jego dudniące kroki słyszał, już zanim ten otworzył zaryglowaną bramę stajni.

Niespokojnie wierzgał łbem, grzebał kopytami.
Wierzganie łbem do mnie nie przemawia.



Styl ok, czytało się lekko. Spoko. Historia do bólu wzruszająca - nie moje klimaty ale żyję. Tam kilka błędów, gdzieś jakieś inty widziałam, mało ich było. Powtórzenia tak, ale zauważyłam tylko te zamierzone. :)

No nic odkrywczego, nie jest to nowatorskie czy ciekawe ale jako cwiczenie - spoko.

Może podsumuję to dwupoziomowo:

styl - jestem na tak <mimo iż narracja jest taka a nie inna>

treśc - nie bałdzo <ale to wina moich upodobań, bynajmniej się tym, moja droga, nie przejmuj - nie można zadowolic wszystkich, ważne, żebyś ty była zadowolona ( no i przyszli fani :P)>



Pozdrawiam serdecznie :)
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

8
Po przeczytaniu dwóch pierwszych akapitów myślałam, że to kolejny psycho-filozoficzny tekst po przeczytaniu którego padnę.

Całe szczęście myliłam się i okazało się, że masz jakąś historię do opowiedzenia.

Nie wiem czy symbolika jest zamierzona, czy tak po prostu ci wyszło - w końcu czytelnik odbiera tekst sam i sam dopasowuje symbole.

Przymknę oko na pierwsze akapity i powiem tak... dobry styl, fajnie budujesz zdania itd. itp. Temat piękny i wzruszający, ale jednak czuć, że to wprawka a nie "coś więcej".

Podobało mi się mimo wszystko.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”