Rzeczy, które śnią o nas [oniryczne]

1
Rzeczy, które śnią o nas



Był raz pewien człowiek, który mieszkał w mieście. Mieszkał tam całe życie. Nie żeby nigdy nie opuszczał miasta. Na wakacje wyjeżdżał nad morze, a po śmierci rodziców, korzystając z niewielkiego spadku, spędził dwa tygodnie na tropikalnej wyspie, na której nabawił się ciężkiego poparzenia słonecznego.

Miał posadę w centrum miasta i każdego ranka dojeżdżał do pracy z przedmieścia, po czym wieczorem wracał do domu. Rano w wagonie metra czytał gazetę i zastanawiał się, co by się stało, gdyby tunel się zawalił. Ile osób by przeżyło, ile trzeba czasu, żeby pasażerowie zaczęli odzywać się do siebie, kto by się z kim kochał, kto zostałby pożarty, gdyby zabrakło żywności? Trochę wstydził się owych fantazji.

Całymi dniami pracował przy biurku w Sali pełnej dziesiątków mężczyzn i kobiet, siedzących przy identycznych biurach i wykonujących podobne zadania. Ani lubił swoją pracę, ani jej nie lubił. Zdecydował się na nią, bo mógł tam pozostać do końca życia i posada zapewniała mu stabilność oraz bezpieczeństwo. Lecz podczas przerwy obiadowej, gdy jego koledzy ruszali do stołówki na inne piętro i powtarzali plotki, ów mężczyzna, który nazywał się Robert, wyjmował z teczki kanapki i przez godzinę zwiedzał zakamarki miasta. Spacerował, lub jeździł autobusem. Sprawiało mu to radość.

Rzeźba na ścianie ponad drzwiami domu do rozbiórki. Jasny rozbłysk słońca, odbijający się od prętów parkanu, zamieniający je w zębate włócznie strzegące zielonej trawy i rozbawionych dzieci. Nagrobek pod kościołem, tak zniszczony, przez wiatr, deszcz i czas, że wykute w kamieniu słowa zanikały, lecz mchy i porosty wciąż układały się w kształt liter… Niezmierni cenił sobie te widoki, tak jak wiele innych. Kolekcjonował je wszystkie. Robert postrzegał miasto jako olbrzymi klejnot. Ulotne chwile rzeczywistości oglądane podczas przerwy obiadowej były niczym fasetki, lśniące fragmenty całości.

Czy na świecie istnieje choć jedna osoba, która nie śni? Która nie kryje w swym wnętrzu niewyobrażalnych światów? Robertowi nie przyszło nigdy do głowy, że każdy z jego kolegów z pracy ma coś, co jego również czyni wyjątkowym. Nie pomyślał też ani razu, że jego namiętność do miasta sama w sobie nie jest czymś zwykłym. Czasami nocą, gdy nie mógł spać, spacerował samotnie po mieście, oglądając jego oblicze po zmroku, bardzo różniące się od dziennego. Raz zadrżał słysząc przez okno czyjś krzyk – może ów ktoś zabłądził wśród koszmarów, albo ocknął się ze snów pełnych grozy, której nie umiał stawić czoła. Po takich nocach zwykle szedł do pracy zmęczony.

Pewnego ranka, jak zwykle pojechał metrem do pracy. Cały dzień pracował pilnie w Sali pełnej biurek. W czasie przerwy obiadowej wybrał się do dzielnicy handlowej. Mijał ulice, zaułki i uliczki, którymi przechadzał się wcześniej setki razy i nagle ujrzał srebrną drogę. Lśniła i migotała za targowiskiem. Robert przebiegł przez targ, ale gdy dotarł do końca ulicy, zobaczył tylko alejkę. Srebrna droga znikła bez śladu. Wrócił do pracy. Odkrył jednak, że nie może się skupić. Dwie godziny roboty przeciągały się niemiłosiernie. Gdy wreszcie skończył, pozostał sam w pustym biurze. Słońce już zaszło, a Robert spóźnił się na swój codzienny pociąg do domu.

Czekał na pustym peronie śniąc o srebrnej drodze przecinającej miasto. Być może zdrzemnął się, może nie. Tak czy inaczej, inaczej zamyślenia wyrwał go przyjazd pociągu. Nie przypominał on żadnych znanych mu pociągów metra. Był smukły, opływowy i niezwykły. Wyglądał jak połączenie nowoczesnej, japońskiej maszyny ze starodawną lokomotywą. Zatrzymał się bezszelestnie, a Robert wsiadł do środka. Oprócz niego jechał tylko jeden pasażer. Stał samotnie w tym samym wagonie, co on. Blady mężczyzna o rozczochranych, czarnych włosach, odziany w długi, czarny płaszcz. Robert potrzebował zaledwie kilku minut by zorientować się, że coś jest nie tak. Pociąg nie zatrzymał się na żadnej stacji. Zamiast tego cicho pędził pod miastem.

- Przepraszam – zapytał w końcu. – Czy ten pociąg w ogóle się zatrzymuje? Czy to linia centralna? Chyba wsiadłem do niewłaściwego. Obawiam się, że… - Nieznajomy jedynie spojrzał na niego oczami ciemnymi niczym jeziora nocy. Wówczas Robert cofnął się nerwowo o krok i w tym momencie poczuł, że pociąg zaczyna zwalniać. Za oknami zamigotały światła stacji. Drzwi otworzyły się z sykiem i Robert, potykając się, wypadł na zewnątrz.

Nie rozpoznał stacji. Nigdzie nie zauważył tablicy z jej nazwą. Poza tym była też kiepsko oświetlona. Pobiegł po schodach. Był tak pewien swej znajomości miasta, iż wiedział, że gdy znajdzie się na ulicy, z łatwością zorientuje się, gdzie wysiadł. Zatrzyma taksówkę i pojedzie do domu. Owszem, to droga przyjemność, ale uznał, że chętnie poniesie taki wydatek. Przekroczył sklepione drzwi i znalazł się na zewnątrz. Ulica, na której stał, miała w sobie coś bardziej niż znajomego, coś, czego nie potrafił umiejscowić. Odkrył, że nie umie podać jej nazwy. Odwrócił się, jednak przejście znikło.

Nad jego głową wznosiły się budynki. Wysokie i ciemne. Robert pospieszył przez miasto, o ile nadal był w mieście, miał bowiem co do tego poważne wątpliwości. Zimny wiatr hulał po uliczkach i zaułkach, niosąc znajome wonie. Targ mięsny o świcie, rozgrzane telewizory z dzielnicy sklepów elektrycznych, zapach świeżo skopanej ziemi i płonącej smoły, rynsztoków i przejść podziemnych. Robert zaczął biec, pewien, że wreszcie zobaczy ulicę bądź budynek, który rozpozna. Ale tak się nie stało.

Od czasu do czasu czuł na sobie wzrok ludzi spoglądających z okien i drzwi, lecz twarze, które dostrzegał – kiedy w ogóle je dostrzegał – były zagubione przerażone i odległe. Nikt nie znajdował się na tyle blisko, by mógł z nim porozmawiać. W mieście byli też inni ludzie – obcy, ulotni. Ci jednak przemykali dość szybko, migotali i znikali. Czasem niebo jaśniało, czasem ciemniało. Jednak w ciemności nie lśniły na nim gwiazdy ani księżyc. W ciągu dnia nie było słońca.

Układ ulic mieszał mu w głowie, unosił w głąb labiryntu. Co jakiś czas Robert mijał katedrę bądź muzeum, wieżowiec albo fontannę – zawsze boleśnie znajome. Nigdy jednak nie natrafił dwukrotnie w to samo miejsce. Nie potrafił znaleźć drogi powrotnej do mijanej wcześniej budowli.

O wschodzie słońca, choć w tym miejscu nie wschodziło słońce, Robert znalazł rzekę. Lśniła i migotała niczym srebrna wstążka. Nad wodą wznosił się most – wdzięczny łuk z kamienia i metalu. Wszedł na szczyt mostu przyglądając się miastu. Było znajome, albo tak mu się wydawało.

Na brodzie Roberta pojawił się zarost, na marynarce i spodniach dziury. Całymi dniami wspinał się na schody wieżowców w poszukiwaniu czegoś, co już wcześniej oglądał. Drzwi, które podobne do tych z rzeczywistego świata, pozwoliłyby mu się stąd wydostać. Schodził w podziemia, podążając nieistniejącymi szlakami, stąpając po cuchnących wilgocią schodach, prowadzących donikąd. Krążył po wąskich bocznych uliczkach. Mijał zawsze zamknięte restauracje i małe sklepiki, które, jak dostrzegał przez okna wystaw, sprzedawały cuda, ale nigdy nie były otwarte.

Wciąż poszukiwał, badał i starał się zapamiętać trakty wyznaczane własnym chodem. Było to jednak niemożliwe. Wędrował tak wiele miesięcy, gdy nagle na sporym placu przy fontannie, dostrzegł ubraną na czarno kobietę. Długie brunatne włosy spływały jej na ramiona, w okolicach dekoltu miała przypiętą hipnotyzującą broszkę – bordową różę. Usta miała nakreślone karminową szminką, która tworzyła wspaniały kontrast z bladą cerą. Gdy Robert do niej podszedł, ta uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Witam wędrowcze, może się przysiądziesz? – zapytała.

Robert nie odpowiedział. Po drugiej stronie zauważył znajomy zaułek, z którego biła dziwna fosforencja. Puścił się pędem w tym kierunku nie oglądając nie oglądając się za siebie. Dostrzegł drzwi, z których biła owa łuna. Pospiesznie chwycił za klamkę i otworzył. Blask oślepił go i wciągnął do środka.

Po dłuższej chwili zaczęły do niego dochodzić czyjeś głosy. Na twarz padały promienie słoneczne. Powoli otworzył oczy. Jakiś przechodzeń nachylał się nad nim. Dookoła pełno było ludzi. Był w parku.

- Wszystko w porządku? Ktoś cię napadł? – dopytywał się nieznajomy mężczyzna, który pomagał Robertowi podnieść się z chodnika..

- Tak – odpowiedział. – W jak najlepszym.









Chyba ostatni tekst. Nikogo nie będe już męczyć. Farewell :).
Ostatnio zmieniony pn 16 mar 2009, 20:07 przez Darkling, łącznie zmieniany 1 raz.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

2
Widzę, że tak samotnie stoi z boku to opowiadanie - i zupełnie nie wiem czemu. No, to ja może wypowiem.




Był raz pewien człowiek, który mieszkał w mieście.


Zaczyna się jak bajeczka dla dzieci.




Nie żeby nigdy nie opuszczał miasta.


Brakuje tam przecinka po "nie". To zdanie jest takie... Mówione, a nie pisane. Ale jeśli to element Twojego stylu, to już nic nie mówię.




Rano w wagonie metra czytał gazetę i zastanawiał się, co by się stało, gdyby tunel się zawalił. Ile osób by przeżyło, ile trzeba czasu, żeby pasażerowie zaczęli odzywać się do siebie, kto by się z kim kochał, kto zostałby pożarty, gdyby zabrakło żywności?
Czy na świecie istnieje choć jedna osoba, która nie śni? Która nie kryje w swym wnętrzu niewyobrażalnych światów? Robertowi nie przyszło nigdy do głowy, że każdy z jego kolegów z pracy ma coś, co jego również czyni wyjątkowym. Nie pomyślał też ani razu, że jego namiętność do miasta sama w sobie nie jest czymś zwykłym.


A to mi się bardzo podoba :)




Całymi dniami pracował przy biurku w Sali pełnej dziesiątków mężczyzn i kobiet


Dlaczego "Sali" piszesz z dużej litery? Nie wydaje się, żeby ta sala była na tyle ważna, aby traktować ją wyjątkowo.




Wrócił do pracy. Odkrył jednak, że nie może się skupić.


A cóż to za odkrycie? oO Wygląda to jak kiepskie tłumaczenie z angielskiego (He found that...). Maniera manierą, ale to jest nie do końca po polsku. I dziwnie wygląda.




Tak czy inaczej, inaczej zamyślenia wyrwał go przyjazd pociągu.


Kolejne zdanie mówione. Word chyba podstawia Ci za niektóre literki słowa. Tutaj zamiast "z" jest "inaczej".




Nie przypominał on żadnych znanych mu pociągów metra. Był smukły, opływowy i niezwykły. Wyglądał jak połączenie nowoczesnej, japońskiej maszyny ze starodawną lokomotywą. Zatrzymał się bezszelestnie, a Robert wsiadł do środka.


Pociąg widmo? Kojarzy mi się z... z... yyy... Dlaczego akurat z Harrym Potterem? oO




Nieznajomy jedynie spojrzał na niego oczami ciemnymi niczym jeziora nocy.


Jeziora nocy? Ależ wzniosłe porównanie; jedyne takie w tekście. Dlatego za bardzo się wybija.




Odkrył, że nie umie podać jej nazwy.


Znowu ta pseudoangielska maniera...




były zagubione przerażone i odległe


Brakuje przecinka przy wyliczeniu.




Drzwi, które podobne do tych z rzeczywistego świata, pozwoliłyby mu się stąd wydostać.


Chyba zgubiłeś "i" w "podobne" - jeśli tam nie powinno być "podobnie", to nie widzę sensu zdania.




Usta miała nakreślone karminową szminką, która tworzyła wspaniały kontrast z bladą cerą.


Gdyby miała usta nakreślone, to miałaby je naszkicowane, narysowane. Powinno być: podkreślone.




Gdy Robert do niej podszedł, ta uśmiechnęła się przyjaźnie.


Zaimek jest tu zbędny, dokładnie wiadomo, kto się uśmiechnął.




Po drugiej stronie zauważył znajomy zaułek, z którego biła dziwna fosforencja.


CO biło? Fosforencja? *wraca po 10 minutach* W żadnym słowniku nie znalazłam tego słowa, ale dobry wujek google pomógł: Fosforencja - fotoluminescencja, która trwa w ciągu dostrzegalnego czasu po wzbudzeniu (na ogół dłużej niż 10 ns). Czyli dostrzegł światło? A nie można było tak od razu?




Puścił się pędem w tym kierunku nie oglądając nie oglądając się za siebie.


Powtórzonko.





Ogólnie rzecz biorąc, opowiadanie niezłe. Dosyć płynnie się czyta. Masz skłonność do używania dziwnych wyrażeń i górnolotnych porównań (i tego nieśmiertelnego "niczym"), które niczego nie wnoszą, a wyglądają dość dziwnie - ale to można oszlifować.

Pisz, pisz, ćwicz, ćwicz ;)

Pozdrawiam

Myo

3
Hmm jak dla mnie średnie. Czytałam dużo lepsze twoje prace. Koniec mógł być bardziej zaskakujący.

Fakt - piszesz spoko. Przez tekst się płynie i to na plus ale cała historia jakaś taka niemrawa. Nie ruszyło mnie tam nic jakoś. Jak mówię - trochę mi zabrakło ciekawszego elementu na końcu. Ogólnie nie jest źle ale mogło być dużo lepiej :P



Pozdrawiam :P
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

4
Po przeczytaniu moje odczucia wyglądają tak: forma - fajna, treść - e-e.



Czyta się płynnie i przyjemnie, z tym nie ma problemów, mimo paru niedociągnięć - szczególnie na początku raziło nagromadzenie wyrazów "miasto" i "mieszkać" (ten drugi co prawda pojawił się dwukrotnie, ale starczyło, by ubodło ;) ).



Treść natomiast wypada... nijako tak. Przyjęłaś styl takiej przypowieści i wymaga on raczej ciekawszej historii. Sam styl nie starczy. Losy Roberta nie przykuwają uwagi, a zakończenie jest jej dobiciem. Nie chodzi o to, że nie ma łubum trach, czegoś łoooo, śmigłowców i czarodziejów, ale że te zakończenie jest po prostu nijakie. Może ma jakiś głęboki sens, ale niestety ja go nie dostrzegam i sądzę, że koniec podsumowuje całą pracę.



Styl jest okej i pamiętam inne Twoje teksty (a napewno jeden), więc jestem zdania, że to po prostu jedno z wielu ćwiczonek, w tym wypadku z niezbyt ciekawym pomysłem.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Nim przejdę do tekstu, parę słów do Myo.

Przecinka - na moje wyczucie - być nie powinno. Chodzi o zdanie "Nie żeby nigdy nie opuszczał miasta.". Nie zawsze przed "żeby" stawia się przecinek, tak jak nie zawsze robi się to przed "że".

"Sali" z dużej, bo Word tak zmienia, a jak sie założe autor w nim pisał :P Mnie też zamienia na wielką i muszę poprawiać :P Word potrafi być dziwny :)



To tak na początek. Teraz tekst.


Darkling pisze: Na wakacje wyjeżdżał nad morze, a po śmierci rodziców, korzystając z niewielkiego spadku, spędził dwa tygodnie na tropikalnej wyspie, na której nabawił się ciężkiego poparzenia słonecznego.


najpierw czas przeszły niedokonany, potem przeszły dokonany, wszystko połączone spójnikiem "a". Nie po polskiemu mi to brzmi. Rozbiłabym na dwa zdania, tzn; "Na wakacje wyjeżdżał nad morze. Po śmierci rodziców, korzystając z niewielkiego spadku, spędził dwa tygodnie na tropikalnej wyspie, na której nabawił się ciężkiego poparzenia słonecznego." A może nawet na trzy, by uniknąć powtórzenia 'na"...



Rzeczywiście, tekst zaczyna się jak bajka. Ale pierwsze zdanie mi sie podoba, bo jest cudownie dobitne. Pewien człowiek mieszkał w mieście - i to, koniec, kropka, bez zbędnego określania.


Darkling pisze:Zdecydował się na nią, bo mógł tam pozostać do końca życia i posada zapewniała mu stabilność oraz bezpieczeństwo. Lecz podczas przerwy obiadowej, gdy jego koledzy ruszali do stołówki na inne piętro i powtarzali plotki, ów mężczyzna, który nazywał się Robert, wyjmował z teczki kanapki i przez godzinę zwiedzał zakamarki miasta.


za duży przeskok widzę. Niby jest "lecz", ale jakoś nie łączy on odpowiednio tych dwóch zdań.

Moim zdaniem też w złym miejscu podajesz imie bohatera. Sama zrobiłabym to juz w pierwszym zdaniu.


Darkling pisze:tak zniszczony, przez wiatr, deszcz i czas, że wykute w kamieniu słowa zanikały, lecz mchy i porosty wciąż układały się w kształt liter…


pierwszy przecinek zbędny, chociaż...

dochodząc do "lecz" i dalej pojawia się zgrzyt, nie wiem, jakoś nie pasuje mi tu użycie tego słowa. "słowa zanikały, mchy i porosty jednak wciąż układały się w kształt liter." Niby "lecz" i "jednak" to to samo, ale moim zdaniem nie zawsze można/da się skorzystać i z tego, i z tego, trzeba dobrze wybrać :D


Darkling pisze:Rzeźba na ścianie ponad drzwiami domu do rozbiórki. Jasny rozbłysk słońca, odbijający się od prętów parkanu, zamieniający je w zębate włócznie strzegące zielonej trawy i rozbawionych dzieci. Nagrobek pod kościołem, tak zniszczony, przez wiatr, deszcz i czas, że wykute w kamieniu słowa zanikały, lecz mchy i porosty wciąż układały się w kształt liter… Niezmierni cenił sobie te widoki, tak jak wiele innych. Kolekcjonował je wszystkie. Robert postrzegał miasto jako olbrzymi klejnot. Ulotne chwile rzeczywistości oglądane podczas przerwy obiadowej były niczym fasetki, lśniące fragmenty całości.


powiem szczerze, że gdy zaczęłam czytac ten akapit, to pomyślałam: "eee, co jest?". No i literówkę masz - "niezmiernie"


Darkling pisze:Raz zadrżał słysząc przez okno czyjś krzyk – może ów ktoś zabłądził wśród koszmarów, albo ocknął się ze snów pełnych grozy, której nie umiał stawić czoła. Po takich nocach zwykle szedł do pracy zmęczony


ów ktoś szedł do pracy zmęczony? Tak to wygląda.

I pierwsze zdanie powinno kończyć się pytajnikiem, a nie kropką.





Przydałoby się interpunkcję poprawić, wstawić sporo przecinków, niektóre wywalić.

Sam tekst - dosyć interesujący. Dobrze się czyta, a to na wielki plus, bo nie każdy potrafi dobrze sklecić zdania, by nie zgrzytały przy czytaniu. Tylko początek czwartego akapitu mnie na dłużej zatrzymał, taki dziwny się mi wydał, nie dla mnie. Im dalej w tekst też, tym lepiej sie czyta, choć to pewnie przez przyzwyczajenie. Opowiadanie ma klimat, to również na plus, rzecz jasna. Momentami rzucasz zdaniem, które śmiesznie/naiwnie brzmią, jak np.:


Darkling pisze:Nieznajomy jedynie spojrzał na niego oczami ciemnymi niczym jeziora nocy.


ale na ogół nie robią one poważnej krzywdy tekstowi.



Pomysł zaś... Na krótki tekścik mnie on nie przekonuje. Zgadzam się z Patrenem, że końcówka jest nijaka.



Ogólnie jednak całkiem, całkiem.



Pozdrawiam

Patka
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

6
Wielkie dzięki za wszystkie opinie :). Fakt, to było tylko ćwiczonko a pomysł przyleciał prosto ze snu :).

PS. Patren, jestem rodzajem męskim :P (dlaczego u licha tyle osób bierze mnie za płeć piękną? O__o").
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

7
Wybacz ten rodzaj żeński. Właściwie nie mam pojęcia, czemu tak napisałem, dziwne... O.o



Masz coś w nicku żeńskiego najwidoczniej, albo w stylu pisania, nie wiem. ;)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”