Szary [Fantasy]

1
Opowiadanie starsze od prezentowanego wcześniej fragmentu, dla mnie dużo gorsze. Chciałbym, jako całkowity kot, wiedzieć czy jest aż tak źle jak mi się wydaje. A przy okazji czy błędy które sam zauważyłem po odświeżeniu tekstu pokrywają się z opiniami. Może wtedy sam zacznę opiniować :-D



♠♠♠



Wszystkie wioski są podobne. Ta nie wyróżniała się niczym szczególnym, może była trochę większa od innych. Mimo to był to jedynie kolejny punkt na długiej drodze do Eldaru. Kilkanaście przysypanych lekkim śniegowym puchem chatek, chaotycznie porozrzucanych dookoła centralnie osadzonego placu na którym kłębili się mieszkańcy. Na pierwszy rzut oka wiadomo było gdzie znaleźć Sołtysa. Był tylko jeden budynek zbudowany z cegły, na którego dachu w miejscach których nie przykrył śnieg, przedzierały się czerwone dachówki. Przy placu stała także mała kapliczka ku czci któregoś z bogów lub którejś z bogiń. Kto by pamiętał? Życie wsi toczyło się własnym ślamazarnym tempem. Rzadko widywano tu obcych, było wiele innych, wygodniejszych dróg we wszystkich czterech kierunkach świata. Więc każdy podążający przez wieś podróżnik wzbudzał ciekawość i liczne spekulacje nad celem jego wizyty.



Tym razem nie było inaczej. Kiedy obcy wkroczył do wioski rozległy się liczne szepty, a mieszkańcy nieskrępowanie zaczęli obgadywać każdy szczegół nowoprzybyłego gościa. W oknach pojawiły się głowy, a w drzwiach domostw całe sylwetki ciekawskich gapiów. Nieznajomy jakby nie zdawał sobie w ogóle sprawy z wywołanego przez siebie zamieszania. Podążał niestrudzenie dalej przed siebie. Nic nie zapowiadało rychłej zmiany nastawienia wieśniaków bowiem Nieznajomy zaiste był egzotyczny. Ciemna karnacja, przypominająca spalonych słońcem południowców i czarne jak smoła włosy, obie te cechy zdradzały że był przybyszem z bardzo daleka. Co więcej nosił, dziwną modą, dwa długie wąskie miecze skrzyżowane na plecach oraz dwa srebrne pistolety, w kaburach przytroczonych skórzanymi paskami do ud. Świat właśnie wkraczał w środek zimowej pory a Nieznajomy niefrasobliwie zamiast grubego ciepłego płaszcza miał narzuconą lekką, czarną, skórzaną kurtkę. To wszystko tylko uatrakcyjniało widowisko.



Gdy dotarł do placu na środku wioski przystanął i rozejrzał się dookoła, nagle rozległ się przeraźliwy wrzask. W ciągu chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Z tłumu wybiegł jeden z wieśniaków dźwigający wielki kowalski młot i z rykiem rzucił się na przybysza. W ciągu ułamka sekundy przybysz wyszarpnął z kabury pistolet i nie patrząc nawet w jego stronę strzelił napastnikowi prosto w głowę. Nim ludzie zdążyli choćby krzyknąć na śniegu pojawiła się czerwona kałuża wokół ciała ich sąsiada, a Nieznajomy bez słowa ruszył dalej do przodu. Oczy gapiów nie dostrzegły nawet momentu w którym jego broń wróciła na swoje miejsce. Wszystkich dotknął jakby paraliż. Żaden z mężczyzn nie próbował nawet protestować, żadna z kobiet nie ruszyła się z miejsca. Ciszę, w której ustało nawet bzyczenie owadów, przerwał wybiegający z ceglanego domu człowiek.



- Kurwa! Co tu się dzieje do cholery?! – tłusty świński blondyn dyszał ciężko a jego twarz była czerwona od złości – Kto mi kurwa zabija mieszkańców?!

Rozejrzał się dookoła i spostrzegł Nieznajomego, zmierzył go wzrokiem i na chwile jakby stracił pewność siebie. Szybko udało mu się ukryć zmieszanie i nie oszczędzając gardła krzyczał dalej – To Ty?! Na szafot każe cię wciągnąć! Kim jesteś do cholery?! Za kogo ty się kurwa uważasz?!



Nieznajomy przystanął. Wydawało się już że nie odpowie gdy rozległ się donośny ale spokojny głos

- Spokojnie, nie ma się o co wściekać, nic się nie stało – przez tłum przebiegł szmer

- Że niby kurwa co?! – Sołtys zaczął się cały trząść – Kim ty jesteś żeby mordować bezkarnie?! Ludzie! Co z wami?! Brać w łapę co pod ręką i tłumem na tego psa!

- On był Szarym – powiedział Nieznajomy równie spokojnie i wszyscy zamarli. Szmery momentalnie ucichły a twarze wszystkich zebranych zdradzały szok i przerażenie – Uratowałem w zasadzie wam dupska więc nie czuje się specjalnie winny zamieszania. Pochodzę z Ignis, gorącej wyspy podniebnego państwa Mil i… - zamilkł na chwilę jakby się zastanawiał czy na pewno powinien zdradzać swoje imię - …i mam na imię Seth.



♠♠♠



- Wola Ognia, tak właśnie tak! Wola Ognia! Tak nazywamy to co łączy nas Czerwonych Smoków. Każdy z was wie że ogień jest mu posłuszny. Ale też że trzeba nauczyć się nad nim panować! Zapewne przynajmniej połowa z was nim skończyła 8 lat nieświadomie spaliła niejedno! Tak ja też swego czasu spaliłem dom swoich rodziców! Ale to nic! Mamy nieoficjalnego rekordzistę, tak Seth wstań! Pokaż się wszystkim, opowiedz jak spaliłeś całą wioskę nim skończyłeś 6 lat! Tak ten o to chłopak jest odpowiedzialny za śmierć stu dwunastu osób! I wiecie co? Dalej nad sobą nie panuje mając lat 15! Więc co wy, jego współtowarzysze myślicie żeby z nim zrobić, co?

- Jest nic nie wart! Niech spłonie! Nie zepsuje więcej naszych starań! Niech spłonie a zobaczymy czy zostanie po nim popiół!




Seth zbudził się zlany potem. Gorączkowo rozejrzał się po pokoju próbując przypomnieć sobie gdzie jest. No tak, był w domu Sołtysa, swój chłop jak się okazało wymógł na nim nocleg po wczorajszych wydarzeniach. Co mi tam, pomyślał wtedy, przerwa w podróży nikomu nie zaszkodziła a przynajmniej sołtysowa gospodyni wiedziała jak dobrze gotować. Seth wolał zdecydowanie jej kulinarne dzieła niż własne. Spojrzał za okno, do świtu było jeszcze przynajmniej półtorej godziny. Usiadł na łóżku i wziął z półki obok papierosa, nieśpiesznie odpalił. Obracając go w palcach powoli brał dym w płuca. `Smutna`, przypomniał sobie, tak nazywała się ta wieś – `Smutna` z taką nazwą nic dziwnego że nie mają wielu gości. Tylko co tu robił ten Szary – myślał dalej – Ta wieś jest bardzo odizolowana, jak choroba tu dotarła? I jak długo ten Szary tu żył… Czy zdążył kogoś zarazić? Westchnął, wyrzucił peta i ponownie się położył. Po kilku chwilach już spał.



♠♠♠



Gdy Seth się obudził słońce wisiało już wysoko. Wstał z łóżka i szybko się ubrał, nie chciał żeby gospodyni dodatkowo zabiegała jeszcze wokół niego. Gdy zbiegł okazało się że śniadanie czekało na niego na stole a gospodyni gdzieś zniknęła. Pewnie ogarnia u sołtysa, pomyślał. Usiadł do stołu i ze smakiem zabrał się za przygotowane wiktuały. Nim zjadł minęło przynajmniej pół godziny. Gospodyni dalej się nie pojawiała, a i sołtysa nigdzie nie było widać. Seth zrezygnowany zebrał się do wyjścia. Założył na plecy swoje miecze i przytroczył kabury. Gotowy do drogi wyszedł z domu.



Na placu zebrali się chyba wszyscy wieśniacy, na środku Seth poznał sołtysa a kilka metrów z lewej gospodynię. Wszyscy wpatrywali się w niego z nieodgadnionymi twarzami. Dziwne były to twarze, nie widać na nich było żadnych emocji, jakby były martwe i puste. Od razu zorientował się co jest grane.



- Wszyscy jesteście zarażeni? – zapytał.

- Wszyscy – z szerokim uśmiechem powiedział sołtys – cała wioska, i jest nam z tym cholernie dobrze! Wieśniacy wznieśli okrzyk.

- Powinniście mieć wytępione wszystkie uczucia… nie rozumiem Twojej wczorajszej reakcji…

- Widzisz – z nie ukrywaną satysfakcją Sołtys zaczął tłumaczyć – Wirus ewoluuje, pozwala na lepszą asymilację z otoczeniem… ale nic ci do tego.

Seth zasępił się

- Oczywiście nie pozwolicie mi odejść w spokoju?

- Jesteś Czerwonym Smokiem, nigdy w życiu, wrócisz tu z tymi psami! Swoimi towarzyszami! – rechocząc wyrzucił sołtys – po drugie zabiłeś mi mieszkańca – zaśmiał się ponownie po czym raptownie spoważniał.



Seth szybko rozeznał się w sytuacji, jakieś osiemdziesiąt osób, kalkulował. Cholernie ich dużo – pomyślał. Kilkunastu już ruszyło, w rękach mieli co wioska dała. Uzbrojeni w sztachety, grabie i łopaty. Dwóch wieśniaków nawet załapało się na niewielkie toporki. Ciężki kaliber to nie był, mimo to ich ilość była niebezpieczna. Cholernie niebezpieczna. Nieśpiesznie wyciągnął miecze i podrzucił je w dłoniach. Po raz kolejny zachwycił się ich perfekcyjnym wyważeniem, przez chwilę jeszcze podziwiał purpurowy wzór na klindze. Część wieśniaków zdążyła go obejść. Zamknął oczy i uśmiechnął się samymi kącikami ust. Wbił miecz trzymany w lewej ręce w ziemię i skupił wolę. Poczuł jak gorąco przepływa przez jego ciało, zbiega się ze wszystkich organów żyłami i tętnicami, gromadzi się gdzieś w okolicy serca. Zbiega i kumuluje. Wola Smoka. Pozwolił mocy popłynąć do lewej ręki. Nad rozłożoną dłonią uformowała się kula ognia. Bił od niej żar większy niż od kowalskiego paleniska.



- Jeśli tak… - rozejrzał się po tłumie i rzucił – no to zatańczmy!



Uwolnił kulę a ta poleciała z prędkością pocisku w kierunku największego zbiorowiska wieśniaków. Ogień rozprzestrzenił się zostawiając za sobą kilkanaście trupów. Świat na chwilę utonął w kakofonii krzyków bólu i śmierci a wiatr przyniósł odór spalenizny. Seth wyrwał klingę z ziemi i rzucił się na lewą, w chwili wyrosło przed nim trzech. Dwóch straciło głowy jeszcze w biegu, trzeci cudem sparował cięcie, mrugnięcie później stracił rękę a następnie Seth wyprowadził ostrze przez obojczyk zabijając przeciwnika. Z nikąd pojawiło się następnych czterech. Szybkim cięciem przez korpus wyrzucił z gry pierwszego i wpadł w piruet. Błysk kling wyprzedzał czerwień krwi. Kolejne ruchy mieczy pozostawiały za sobą martwe ciała a przeciwników wciąż przybywało. Szaleńczy taniec wydawał się nie mieć końca. Przyszło zatracenie, a jedyne co się liczyło to rządza krwi. Precyzyjne cięcia przychodziły tak naturalnie, ostrza same szukały tętnic i serc. Nad placem unosił się śpiew stali. Nagle wszystko zamarło, kilka sekund przeleciało jak w zwolnionym tempie. Jeden z wieśniaków szczęśliwie znalazł dziurę między ostrzami i pchnął widłami. Przyszło zdziwienie a potem ból. Seth spojrzał na swój brzuch, wystawały z niego trzy zęby. Wypuścił z rąk miecze i upadł na kolana. Klatka po klatce widział jak zbierają się wokół niego jak unoszą to co mają w rękach, jak opadają uderzenia. Zwalił się w piach. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi. Nie było już nic żadnych uderzeń i żadnych cięć, przestawał czuć. Odpływał. Gdzieś na krańcach świadomości poczuł jak coś mu się wymyka, jak coś chce się wyrwać na zewnątrz, jak nie znajduje już w nim miejsca. Opuścił zasłony woli, i tak nie miał już sił ich utrzymać, ostatkiem sił zanim stracił przytomność zdołał już tylko szepnąć



- Lucielle…





♠♠♠



Znowu ból. Wszystkie mięśnie piekły żywym ogniem i jeszcze do tego ten smród. Spalenizna. Ciężki odór spalenizny. Nie wiedział gdzie jest i co się z nim stało. Nawet powieki wydawały się zbyt ciężkie. Gdzieś w oddali słyszał śpiew ptaków. Na skórę chłodząco działały delikatne powiewy wiatru. Gdzieś z prawej słyszał głęboki oddech. Nic więcej nie był w stanie zidentyfikować. Wszystko tak bardzo bolało. Czuł że znowu odpływa, że znowu woła go ta kusząca nicość, wszystkie myśli odpłynęły.



Otwarł oczy. Przez chwilę musiał przyzwyczajać wzrok do światła. Spróbował się ruszyć, nic już nie bolało. Leżał na plecach, dookoła były wysokie drzewa a słońce wisiało wysoko nad horyzontem. Nie wiedział gdzie jest i jak długo był nieprzytomny. Wyczuł że jest nagi, wziął głęboki oddech i wstał. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Obrócił się i zobaczył olbrzymiego czerwonego kota.



- Witaj Lucielle – uśmiechając się powiedział – wytargałaś mnie stamtąd?

- Jak widać – kot przemówił aksamitnym głosem – nic ze Smutnej nie zostało, masz na koncie niezły kawałek wypalonej ziemi…

- Sporo ich było, nic na to nie poradzę

- Tak, w to wierzę – odparła Lucielle i zamruczała – zarzuć coś na siebie, od patrzenia na Ciebie ślinka mi cieknie

- Jasne – Seth uśmiechnął się samymi kącikami ust i wskazał największe drzewo w okolicy – pod drzewem zakopałem swój plecak, mam tam coś na taką okazję.

Nieśpiesznie ruszył we wskazanym przez siebie kierunku



- Nawet zabrałeś zapasowe ubrania? Błysnęły kocie oczy – Skąd wiedziałeś że tak to się skończy?

- Miałem przeczucie…

2
Na razie przeczytalam tylko pierwszy podrozdzial i przyznam, ze nawet mam ochote kontynuowac te lekture. Uwaga nr 1.: PRZECINKI. U Cie one niemalze nie istnieja, a to niestety zmienia sens zdan. I tak np.:
Nim ludzie zdążyli choćby krzyknąć na śniegu pojawiła się czerwona kałuża wokół ciała ich sąsiada, a Nieznajomy bez słowa ruszył dalej do przodu.
Ludzie zdarzyli krzyknac na sniegu, czy na sniegu pojawila sie czerwona kaluza ?



No, dobra. To od poczatku.
Mimo to był to jedynie kolejny punkt na długiej drodze do Eldaru.
To zdanie calkowicie mi tu nie pasuje. Fakt, iz wioska byla nieco wieksza niz inne, nie stanowi wystarczajacego powodu dla zaczynania nowego zdania od "mimo to". Szczegolnie, ze jak sam napisales, poza tym niczym sie nie wyrozniala. Jakos inaczej powinienes wprowadzic inforacje o Eldarze.
placu,na którym kłębili
wiadomo było , gdzie znaleźć Sołtysa
wiadomo było gdzie znaleźć Sołtysa. Był tylko jeden budynek zbudowany z cegły, na którego dachu, w miejscach których nie przykrył śnieg, przedzierały się czerwone dachówki.
Calkowicie do poprawy. Bez ladu, bez skladu.
Przy placu stała także mała kapliczka ku czci któregoś z bogów lub którejś z bogiń.
Do wywalenia moim zdaniem.
Rzadko widywano tu obcych, było wiele innych, wygodniejszych dróg we wszystkich czterech kierunkach świata.
Zbedne.
Więc każdy podążający przez wieś podróżnik wzbudzał ciekawość i liczne spekulacje nad celem jego wizyty.
Nie zaczynamy zdania od "wiec", jak powiadala moja polonistka z liceum.
Kiedy obcy wkroczył do wioski, rozległy się liczne szepty
W oknach pojawiły się głowy, a w drzwiach domostw całe sylwetki ciekawskich gapiów.
Szczerze sie usmialam. Wiesz, czytelnik sie domysli, ze sylwetki pojawily sie cale. Przeciez nie pocwiartowane.
Podążał niestrudzenie dalej przed siebie.
Moznaby polemizowac, ale skoro podazal, to raczej idzie sie domyslic, ze przed siebie.
Nic nie zapowiadało rychłej zmiany nastawienia wieśniaków bowiem Nieznajomy zaiste był egzotyczny.
A oto najgorsze zdanie, jakie udalo Ci sie napisac w tylm opowiadaniu. Wywalilbys druga czesc zdania i juz byloby lepiej. Czytelnik domysli sie z opisu przybysza, dlaczego wiesniacy zdania rychlo nie zmienia.
Ciemna karnacja, (ten przecinek jest niepotrzebny) przypominająca spalonych słońcem południowców i czarne jak smoła włosy - obie te cechy zdradzały, że był przybyszem z bardzo daleka. Co więcej, nosił, dziwną modą, dwa długie wąskie miecze skrzyżowane na plecach oraz dwa srebrne pistolety, (przecinek do wywalenia) w kaburach przytroczonych skórzanymi paskami do ud.


Poprawialabym dalej, ale musze zasuwac do pracy. Moze potem, o ile kwestia przecinkow mi nie zbrzydnie. Trzeba, bys powtorzyl zasady interpuncji. Koniecznie. Styl tez do poprawienia, bo odnosze wrazenie, ze Twoj tekst przeladowany jest spojnikami (mimo to, jednak, takze). Troche to meczace.

A co do samej tresci, zainteresowales mnie. Jak wroce, przeczytam ciag dalszy.

Pozdrawiam. I wybacz mi brak polskich znakow w tekscie. Uzywam polskiej klawiatury, a na forum i tak nie chca sie one pojawiac.
Kiedyś lodówka była dla mnie wystarczającym powodem, by wytknąć głupotę cynikom. Dziś dzięki lodówce mogę z dumą powiedzieć, że się z nimi zgadzam. Życie to nie bajka, a lodówka od miesięcy pozostaje pusta.

3
Przebrnęłam przez całość...
I przebrnęłam to najlepsze określenie.
Przecinki przecinkami - błędy interpunkcyjne rzeczywiście utrudniają odbiór, ale to już wypisała Aimertume.
Dlatego ja skupię się na fabule i stylu...

Początek nawet mnie zainteresował. Lubię klimaty fantasy, więc myślałam, że to coś dla mnie. Niestety dalej zupełnie mnie nie wciągnęło. Najbardziej podrażniło mnie kilka elementów.
1. Opis wioski... Wyszła tak... Plastikowo... Jeżeli umieszczasz gdzieś jakiś ważny kawałek akcji, to wypadałoby jakoś ożywić to miejsce (albo tylko coś o nim napomknąć, zdając się na wyobraźnię czytelnika) . A tak do momentu tego ataku to wygląda dla mnie trochę karykaturalnie.
Nie wiem, jaką epokę historyczną prezentuje Twój świat, ale dom sołtysa kryty dachówką zupełnie mi nie podszedł.
2. Jak to jest? Seth nie patrząc na gościa, który go atakuje, w ułamku sekundy rozpoznaje, że on jest tym "Szarym", natomiast spędza noc w domu sołtysa, jakoś cały dzień obcuje z tymi ludźmi i nic nie zauważa? Jakieś to dla mnie naciągane.
3. Walka... Jak dla mnie trochę przegięta, ale to już zależy, jaki styl fantasy chcesz kreować. Kiedyś takie opisy lubiłam, teraz już jakoś jeden facet rozwalający pięćdziesiąt osób tak z miejsca mi nie odpowiada ;)

Jako fance kotów spodobał mi się motyw z Lucielle... Jak Seth pod koniec walki wypowiedział jej imię, to już się spodziewałam jakiegoś łzawego powitania ze smukłą, seksowną czarodziejką :P. Miła odmiana.
Niestety poza tym elementem przez cały czas miałam wrażenie, że już to gdzieś czytałam... Nie mam na myśli, że to skądś ściągnąłeś, tylko dla mnie nie było w tym wiele oryginalności.

Styl...
Opisy i dialogi są ciężkie. Chwilami wydaje mi się, że powinieneś bardziej rozważać, jakich słów używasz.
Shin pisze:Więc każdy podążający przez wieś podróżnik wzbudzał ciekawość i liczne spekulacje nad celem jego wizyty.
Mówimy o wieśniakach, tak? Oni mogą plotkować, podejrzewać, ale "spekulacja" brzmi dla mnie nieodpowiednio.
Shin pisze:- Widzisz – z nie ukrywaną satysfakcją Sołtys zaczął tłumaczyć – Wirus ewoluuje, pozwala na lepszą asymilację z otoczeniem… ale nic ci do tego.
No tak... Sołtys-erudyta. Najpierw klął i się miotał, a teraz mówi, jak profesor. Chyba że ten wirus podnosi poziom inteligencji? ;)
Shin pisze:Uwolnił kulę a ta poleciała z prędkością pocisku w kierunku największego zbiorowiska wieśniaków
"Poleciała z prędkością pocisku"? To znaczy jak? Jakiego pocisku? Dla mnie to zdanie nie ma sensu.
Shin pisze:Klatka po klatce widział jak zbierają się
Znowu kwestia nieznajomości zaawansowania technicznego tamtej krainy, ale chyba filmu tam jeszcze nie mają? Nie lubię "wstawek" nie pasujących do epoki (chociaż wiem, że czasem trudno je zastąpić i sama je często popełniam ;) ).

I tym podobne.

Podsumowując.
Tekst nie przypadł mi do gustu przede wszystkim fabularnie (ale to już kwestia gustu).
Przede wszystkim jednak popracuj nad językiem. Czytaj tekst dziesięć razy i usuwaj niepotrzebne, bądź niepasujące słowa, powtórzenia, zbędne informacje. No i jakiś dobry podręcznik z zasadami interpunkcji w dłoń :)
Nie zrażaj się i do roboty :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
Wszystkie wioski są podobne. Ta nie wyróżniała się niczym szczególnym, może była trochę większa od innych. Mimo to był to jedynie kolejny punkt na długiej drodze do Eldaru. Kilkanaście przysypanych lekkim śniegowym puchem chatek, chaotycznie porozrzucanych dookoła centralnie osadzonego placu na którym kłębili się mieszkańcy. Na pierwszy rzut oka wiadomo było gdzie znaleźć Sołtysa. Był tylko jeden budynek zbudowany z cegły, na którego dachu w miejscach których nie przykrył śnieg, przedzierały się czerwone dachówki. Przy placu stała także mała kapliczka ku czci któregoś z bogów lub którejś z bogiń. Kto by pamiętał? Życie wsi toczyło się własnym ślamazarnym tempem. Rzadko widywano tu obcych, było wiele innych, wygodniejszych dróg we wszystkich czterech kierunkach świata. Więc każdy podążający przez wieś podróżnik wzbudzał ciekawość i liczne spekulacje nad celem jego wizyty.
Zobacz, ile powtórzeń w jednym akapicie. Ogólna "byłoza" razi w oczy. Spłyca narrację, a dokładnie jej jakość.
Gdy dotarł do placu na środku wioski przystanął i rozejrzał się dookoła, nagle rozległ się przeraźliwy wrzask.
To już jest osobne zdanie.
Rozejrzał się dookoła i spostrzegł Nieznajomego, zmierzył go wzrokiem i na chwile jakby stracił pewność siebie.
Z dużo tego "jakby". Niepewność widzę, ale twoją w opisywaniu tego, co się dzieje. Źle to wpływa na tekst, bo zamiast pisać dosadnie, rozrzucać emocjami, ślizgasz się po temacie...
Za kogo ty się kurwa uważasz?!
O przecinkach już ci wspomniano, ja tylko pokażę przykład, jak je wstawiać z "kurwami":
Za kogo ty się, kurwa, uważasz?!
Ponieważ "kurwa" jest wtrąceniem, każde wtrącenie wydzielasz przecinkiem.
Gdy Seth się obudził słońce wisiało już wysoko. Wstał z łóżka i szybko się ubrał, nie chciał żeby gospodyni dodatkowo zabiegała jeszcze wokół niego. Gdy zbiegł okazało się że śniadanie czekało na niego na stole a gospodyni gdzieś zniknęła. Pewnie ogarnia u sołtysa, pomyślał. Usiadł do stołu i ze smakiem zabrał się za przygotowane wiktuały. Nim zjadł minęło przynajmniej pół godziny. Gospodyni dalej się nie pojawiała, a i sołtysa nigdzie nie było widać. Seth zrezygnowany zebrał się do wyjścia. Założył na plecy swoje miecze i przytroczył kabury. Gotowy do drogi wyszedł z domu.
Zobacz, ile tutaj jest zaimków. Prawdziwa "siękoza"...

Tekst jest nijaki. Ma dobre strony i złe. Jeżeli wytnę z pamięci fatalnie stawiane przecinki i infantylne zdania pomiędzy dialogami (które te dialogi miały urealniać), a skupię się na fabule, jest już lepiej, lecz z kolei końcówka jest bardzo słaba. Pomysł wydaje się ciekawy: samotny wojownik, mag idzie do zakażonej wioski i nagle chcą go zabić. Niby banalne, jednak już sam efekt świadomości, że jest sam przeciw wszystkim, czyni wiele. Następnie dokładasz do tego ciekawie zobrazowaną walkę z zaskakującą końcówką, po czym sprawiasz, że wszystko to jest nieważne. Emocje, które nakreśliłaś są wymazane przez końcówkę, bo jak wiemy, Seth żyje. Według tego zestawienia wszystko to, co przed końcem nie ma znaczenia. Styl jest słaby i to główny mankament. Użyte środki stylistyczne są głównym mankamentem: do przenośni dodajesz (jak niepotrzebny plaster) "jakby", używasz nadmiar rażących powtórzeń, kilka zwrotów, które sobie upatrzyłaś też jest użyte za wiele razy, przez co ich charakterystyczny wydźwięk daje po oczach. O ile temat może zaciekawić, to końcówka jest zabójstwem dla tekstu. No, i jest jeszcze wiele rzeczy do poprawy. Tekst nie podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron