"Mielizny" [obyczaj]

1
To moje pierwsze pójście w pisarzy, ale nie sugerujcie się tym, bynajmniej, gańcie, gromcie, klnijcie.

Właściwie nawet nie opowiadanie, a tylko przetarcie szlaków i sprawdzenie rzeczywistej wagi pióra. Owoc ułamka poprzedniej nocy:

(natchniony Salingerem, o czym nadmieniać nie powinienem, bo powinno być jasne. Powinno)





Było to w lipcowe późne popołudnie, gdy zamienia się ono już w wieczór. Prawdę mówiąc, nie lubię gdy historia tak się zaczyna, niemniej, ta zaczęła się właśnie tak.

-Tu można walczyć całymi obozami, jeden przeciwko drugiemu. - Powiedział Joey, podekscytowany swoimi gierkami jak zwykle. - Jeden kolega powiedział, że zabulił pięć stów za postać na 82. levelu. - Rozśmieszyła mnie ta naiwność, i zasmuciła jednak. Chłopak miał już 11 lat, nie lubiłem gdy osiedlowe cwaniaki nabijały go tak w butelkę.
-Skąd o tym wiesz? - Zagadnąłem; niby z ciekawości.
-Powiedział mi, wszyscy tak mówią.
-Nie słuchaj takich bredni, młody buja jak nic.
-Ale to prawda. Jedna postać kosztuje tu kilkanaście tysięcy! - Ech, prawie się pocił mówiąc to. A ja, nie wiedząc co odpowiedzieć, trwałem trochę bezradnie. Chłopcy potrzebują w tym wieku odrobiny ściem, fikcji, która im to dzieciństwo urozmaici. Ale to się przecież zwało naiwność, tak za czasów mej młodości, jak i jego.
-I serio myślisz, że ktoś zapłacił parenaście tysięcy za konto w głupiej grze?!
-Noo...
Dałem temu pokój.
Na zewnątrz lampa trochę przygasała, ostatnie dni niemal mnie zabiły. Co roku naiwnie łudzę się, że lato nie będzie tym razem tak wkurwiające... I te komary! Najbardziej uciążliwa pozostałość po biblijnych plagach, słowo daje! Wiercą człowiekowi dziurę w brzuchu samym lataniem, to tu, to tam, zmuszając go w końcu do heroicznych gestów w postaci zdobycia broni i bezrefleksyjnego mordu. Nie ma nic gorszego niż komar w gorący wieczór. Bzyczący komar w gorący wieczór. A ostatnie wieczory były wręcz upiornie pod tym względem nieprzyjemne. Uratowały mnie burze, które przybyły nagle - jak to one. Cały zaduch dał upust, wciągnięty piorunami z powrotem do nieba. Ale niebo jeszcze nam odda. Mamy dopiero lipiec.

Młody grał dalej, dodać trzeba, że jedną ręką. Drugą miał złamaną. Niefortunna wywrotka i dachowanie przed wejściem do klatki schodowej. Śruba w nadgarstku i gips po ramię. Niezgorsza pamiątka z wakacji.
Trzeba wam wiedzieć, że wakacje w Lawrenceville bywają senne i nużące. Toczą się na ogół w rytm alkoholowych wypadów i uganiania się za piłką. Taki już los małych mieścin, w których kina grają przez miesiąc dokładnie to samo. Nie inaczej ma się rzecz z repertuarem podrzędniejszych rozrywek. W tej nudzie tkwi gdzieś wyczekiwanie końca wolności. Na studiach nie jest przecież tak źle.
Do pokoju weszła matka. Spokojnym krokiem, w starym szlafroku wyglądała jakby nie ruszała się cały dzień z domu, co jest zresztą zupełną nieprawdą. Wyglądała na zmęczoną, oblicze jej od dawna nosiło znamiona wielu zmartwień i kłopotów. Zarówno tych prawdziwych jak i urojonych. Twarz ułożyła w ten sposób, aby zasugerować, że będzie coś komunikowała. Umiała to robić - trzeba przyznać. Nie wiedziałeś, bracie, co naprawdę myśli, i czy naprawdę jest przejęta, ale miałeś pewność czego oczekuje tą miną od Ciebie.

-Babcia Mary ma raka.


Zapadła sekunda ciszy.

Kurde, mam nadzieje, że jesteście w stanie wyobrazić sobie naszą reakcję. Siedziałem tuż za Joey'im, a on ciągle ciupał w tę głupią gierkę...
Zaniemówiliśmy, twarze nam zastygły, przypominały żeliwne posągi. Jezu, jak ja nie cierpię takiego stawiania sprawy. Kurwa. Szkoda, że nie powiedziała tego na plaży, albo jak odwiedzałem latrynę. Tak to już z matką jest, jak ją coś gryzie, to nie ma siły, co by ją przed taką nagłą spowiedzią powstrzymała.

Babcia miała wtedy siedemdziesiątpare lat, nie pamiętam dokładnie. Te informacje nigdy nie wydawały mi się kluczowe. (Pamiętam za to większość numerów telefonów, nawet tych nieaktualnych. O ironio!) Była siwa i otyła. Nie była w ogóle w typie tych jurnych staruszek z telewizyjnych tasiemców, nie podskakiwała z radości, nie tryskała energią i uśmiechem. Jej twarz spowijały liczne zmarszczki, włosy przerzedził stary żniwiarz - czas, było w jej obliczu więcej goryczy i smutku niż w najklawszych wyciskaczach łez. Chorowała od paru lat. Nigdy nie wiedziałem też dokładnie na co. Szczerze mówiąc, mdli mnie od rozmów starych ludzi o chorobach. Ale babcia Mary nie miała w zwyczaju się żalić. W ogóle wydawała się zawsze najmniej zawracać sobie głowę własną osobą. Taka już była. Martwiła się o nas szalenie. Kiedyś byłem do niej dość przywiązany, spędzałem tam często wakacje. Zawsze kojarzy mi się to z jakąś beznadziejnie rozkoszną sielanką i brakiem zmartwień. Też tak musicie mieć. Babcie są chyba w gruncie rzeczy od tego.

Nie nawiązałem długiej gadki z mamą. Joey nie powiedział nic. Nie lubił mówić w takich sprawach, wcale mu się nie dziwię. Sam nie wiedziałem co powiedzieć. Ostało się na jakichś lapidarnych: "Jakiego raka?!" , "Czy wyjdzie z tego?" i tak dalej. Naprawdę mnie to interesowało, ale zbyt byłem zirytowany okolicznościami, by unaocznić swoje przejęcie. Jedną babkę straciłem 4,5 roku temu. Rak. Chyba wszyscy się w końcu doigramy własnego. Taki los. Gdy tamta umierała przejąłem się strasznie, miałem siedemnaście lat i żadnych tragedii w metryce, cholernie płakałem gdy usłyszałem rozmowę taty z ciotką. Ojciec - jeden z twardszych chłopów jakich znam - rozkleił się zupełnie, wspierał na duchu, sam będąc w duchu zniszczony tą wieścią. Wtórowałem mu w ciszy do poduszki. Na pogrzebie za to zachowałem powagę. Nie uroniłem ani łzy, nie umiem płakać przy ludziach, choć niektórzy jakby wyraźnie tego oczekiwali. W ogóle myślę, że każde żądania w stosunku do czyichś emocji są okrutnie głupie. Nie można zażyczyć sobie czyjegoś współczucia, czy miłości. W takich sytuacjach lubię mieć opinie innych w dupie. Tak z gruntu cynicznie.

Ale teraz nowotwór chce mi odebrać drugą babcie. Wciąż czekam żeby się tym jakoś szczerze przejąć, wciąż zajmuje mnie tyle innych spraw, że spycham to na margines świadomości. Sąd skorupkowy dokonuje się w mej głowie, chcąc wyrugować niepożądane myśli. Czasem jestem mu wdzięczny, ale tym razem mocno się wkurwiam.
Pora się zastanowić.
Wszyscy spali. Wyciągnąłem papierosa i zapaliłem do okna, przyglądając się nocy.
onaznim

2
Bokonon pisze:Kurde, mam nadzieje, że jesteście w stanie wyobrazić sobie naszą reakcję.
nie jestem pewien, czy to zdanie jest potrzebne. rolą autora jest tak napisać scenę, żebyśmy sobie mogli wyobrazić, a imho to zdanie mówi o tym, że chyba jednak autor nie da rady ;)
Bokonon pisze:najklawszych
? może chodziło o najckliwszych?
Bokonon pisze:Też tak musicie mieć.
oj wierz mi, nie musimy :)

Nie wiem kim jest Salinger, więc nie wiem, czy Ci się udało, ale jak dla mnie, jest ok. Napisane w miare plastycznie, tak, że obrazy pojawiły się w umyśle dosyć szybko. Końcówka z papierosem fajna, świetnie przypieczętowuje naszą ludzką głupotę.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

3
"Najklawszych" może być. Mnie się tak podoba. wygląda to na przemyślane określenie, taką szczyptę ironni.

Powiadasz, że pierwsze? Jak na pierwsze, to całkiem dobrze. Taka scenka obyczajowa, przedstawiona bardzo obrazowo, czuć w nim gnuśny lipiec i duszną atmosferę.
Oczywiście, nie jest idealnie, ale jak za miesiąc zajrzysz do tekstu, sam wyłąpiesz. Polubiłam narratora, fajny gość.

Pisz dalej, wydaje mi się, że masz potencjał.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

4
Dzięki przede wszystkim za fatygę. Serio pierwsze. Wrzuciłem na próbę, bo pewna osoba usilnie stara się mnie zmotywować do pisania ;)

Na wyłapanie błędów nie muszę czekać miesiąca. Gdy przeczytałem 2. raz, co najmniej kilkanaście rzeczy mi się nie podobało. Pare poprawek naniosłem, ale zaczynało mnie to nudzić, więc to raczej jeszcze brudnopis niż skończona praca.
Jestem krytyczny w stosunku do tego co pisze, nawet w komentarzach na forach. Zdaje sobie sprawę, że kombinuje usilnie ze składnią, co zabija rytm momentami. Taki mój dziwny nawyk.

Salinger to koleś od "Buszującego w zbożu". Na pewno kojarzysz padaPada (nie wiem czemu zawsze czytam ten nick pandaPanda).

Najklawsze - użyłem celowo, jak słusznie zauważyła Łasic.

"Też tak musicie mieć" - podobny zabieg, nie musi się podobać, ale celowy.

Co do pierwszego cytatu, fakt, niezręcznie ujętę. Chciałem coś z tym zrobić, ale zaniechałem.
onaznim

6
Styl i rytm wypracujesz w miarę pisania. Masz zdrowe podejście do tematu, bardzo dobrze. A czemu miesiąc? Bo od tekstu lepiej troszkę odpocząć. Po pewnym czasie poprawki nie są aż taką torturą ;) Nie musi być miesiąc, może być tydzień, dwa. Ale dłubiąc dzień w dzień w jednym kawałku to faktycznie można się zniechęcić.

Trzymam za Ciebie kciuki.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”