'"Odnaleźć szczęście" [fragment powieści obyczajow

1
Fragment tekstu, który wahałam się zamieścić, ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Opowiadanie, które dopiero w kolejnych rozdziałach przeradza się w to, co zamierzyłam, czyli w kryminał.


Tego dnia była umówiona w redakcji na godzinę dziewiątą. Za pięć dziesiąta tkwiła w korku na drugim końcu miasta, dzierżąc kubek kawy w lewej ręce, a telefon w drugiej. Nie była osobą, która w każdej sytuacji potrafi być elegancka. Nigdy nie wpadłoby jej do głowy, żeby pomyśleć nad konsekwencjami jakiegokolwiek działania. Tego, że wejście do mieszkania należy zamknąć, że samochód powinien stać na parkingu, a nie pod czyimś domem, blokując wjazd. Nigdy nie informowała rodziny ani przyjaciół o swoich wyjazdach. Dzwoniła z najdziwniejszych miejsc świata z informacją, że jest pięknie, chce się jej żyć, jest absolutnie szczęśliwa i nie zamierza wracać w najbliższym czasie.
- Sekretariat redakcji „London Avenue”, w czym mogę służyć? – zapytał głos Pameli, niezwykle denerwującej sekretarki.
- Cześć Pam, tu Ala. Spóźnię się.
- O ile nie spieszy mi zegarek, to już jesteś spóźniona – kobieta nigdy nie mogła całkiem pogodzić się ze szczególnym traktowaniem Aliny.
- Więc dzwonię, by to wyjaśnić. Nie chcę, żebyście za bardzo się o mnie martwili. Będę za jakąś godzinę.
- Jasne, bądź nawet za dwie! – stwierdziła, siląc się na ironię.
- Jesteś doprawdy wspaniałomyślna, będę za dwie – odłożyła szybko słuchawkę, pozostawiając osłupiałą Pamelę samej sobie.
Tak jak zapowiedziała, na miejscu była dopiero po dwóch godzinach, ponieważ korek o tej porze nie znał litości dla nikogo. Wysiadła z czarnego, zarysowanego jedynie w kilku miejscach volvo s60, wcześniej niezwykle nonszalancko parkując na wysokim krawężniku, na który udało jej się wjechać za szóstym podejściem. Potykając się o nieco zbyt długą spódnicę, wbiegła do budynku.
- Witaj Pam, już jestem! – wykrzyknęła do siedzącej za kontuarem dziewczyny.
- Już… - wysapała tylko sarkastycznie blondyna, odrywając na moment oczy od piłowania długich, wściekle różowych tipsów tylko po to, by zmierzyć nowoprzybyłą groźnym wzrokiem. Może Alina nie była pięknością. Jej długie, kręcone włosy niezwykle rzadko były rozczesane, sterczały więc w różnych kierunkach. Nieco za duże, zielone oczy patrzyły na świat, wzbogacone lekkim zezem, a mocno czerwone z natury usta wyglądały jak u kilkuletniej dziewczynki wymalowanej szminką mamy. Figurę miała szczupłą, ale kompletna nieumiejętność dobrania stroju - a raczej nieprzywiązywanie wagi do tego, co ma na siebie włożyć - nie działała na jej korzyść. Wszystko to w połączeniu zdecydowanie nie tworzyło dzieła sztuki, ale przyciągało uwagę.
Udała się do gabinetu redaktor naczelnej i złożyła na jej biurku pokaźny plik swoich dzieł.
- Proszę, proszę… Już myślałam, że nie zaszczycisz naszych skromnych progów swoją obecnością, nieuchwytna Alino – Milena Dante spojrzała znad okularów w grubych, czerwonych oprawkach.
- Widać nie do końca nieuchwytna, skoro właśnie zostałam pochwycona w szpony waszego wydawnictwa.
- Zaszczyt nas kopnął – westchnęła szczupła kobieta dobiegająca czterdziestki, odkładając okulary na biurko – Co my tu mamy?
- Trzy nowele kryminalne, cztery powieści psychologiczne i dwa horrory. Pomijając dwanaście wierszy o wiadomej tematyce…
- Nie pomijaj tego tak od razu, miłość jest w życiu bardzo ważna.
- Nie na tyle, żeby nie można było jej pominąć – odparła zniecierpliwiona moralizatorskimi słowami.
- Dla ciebie z pewnością. Kiedy zdążyłaś to wszystko napisać? Z tego co słyszałam, byłaś ostatnio w Kalifornii, prawda?
- Masz zbyt dobry słuch – odpowiedziała wymijająco.
- Rozumiem, w takim razie do zobaczenia za… ? – nie dokończyła czekając na odpowiedź Aliny.
- Jakieś cztery miesiące – uzupełniła. – Będę miała akurat wystarczająco dużo czasu na podróż życia – uśmiechnęła się.
- Gdzie tym razem?
- Niech to dla odmiany pozostanie tajemnicą.
- Dla odmiany! – zaśmiała się Milena, ponieważ większość podróży dziewczyny owianych było tajemnicą. – Przyznaj się, kiedy wpadłaś na ten pomysł?
- Wczoraj – roześmiała się również. – Za dobrze mnie znasz.
- To było do przewidzenia. Zdradź choć kierunek.
- Północ.
- W takim razie miłego zamarzania na Arktyce.
- Dziękuję bardzo. Do zobaczenia – skierowała się do wyjścia.
- Ach, zaczekaj! Masz tu listy od czytelników – kobieta schyliła się, by wyjąć z szuflady pokaźne pudło wypełnione po brzegi korespondencją. – Starannie wyselekcjonowane, przyszło oczywiście cztery razy tyle.
- Po co mi to?
- Żeby przeczytać i się dowartościować. Mogłabyś choć raz w życiu to przejrzeć, mnie samej chce się żyć jak to czytam!
- Cieszę się, ale wiesz, że nie piszę tego dla innych, tylko dla siebie. Nie zależy mi na sławie. Jeszcze tego brakuje, żebym bała się wyjść z domu, aby nie natrafić na tłum paparazzi. Piszę dla własnej satysfakcji.
- I zarobku – dodała sarkastycznie Milena.
- Muszę z czegoś żyć, ale dobrze wiesz, że nie jest to moim głównym celem.
- Wiem – uśmiechnęła się – inaczej nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby cię zatrudnić.
- W takim razie do zobaczenia w grudniu.
- Do zobaczenia.
Odeszła, nie biorąc ze sobą pudełka.
Przeliczyła pieniądze, które wpłynęły na konto. Nie było tego mało, ale w końcu płacono jej za cztery miesiące z góry. Każda kolejna wypłata jakimś cudem starczała na długie, „wymarzone” podróże w równie urokliwych, jak spartańsko kiepskich warunkach. Tym razem jednak pomysł na oderwanie od rzeczywistości bił wszelkie rekordy, nawet z jej zamiłowaniem do dziwnych zdarzeń. Finlandia od zawsze była bardzo pasjonującym ją krajem. Języka usiłowała nauczyć się już jako mała dziewczynka, która mając za sąsiada rodowitego Fina wyłapywała każde słowo w jego ojczystym języku i tłumaczyła na swój sposób za pomocą dwóch ogromnych tomów angielsko – fińskiego słownika sprzed pół wieku.
Do małego mieszkania, w dość spokojnej jak na Londyn dzielnicy zaglądała rzadko, zazwyczaj tylko po to, żeby w nim przenocować. Do niczego innego nie mogły się nadawać dwa maleńkie pokoiki i jeszcze mniejsza kuchnia, w której ledwie mieściły się stopy stojącej na podłodze osoby. Przeszukanie lodówki tym razem wypadło niezwykle marnie. Nie żeby kiedykolwiek wypadało inaczej, ale odnalezienie zakupionego tydzień wcześniej sera nie wróżyło zbyt smakowitego posiłku, szczególnie że dopełnione było kawałkiem szynki, na której widniało już raczej niejadalne zielone futerko.
- Ta lodówka niedługo zacznie chodzić – westchnęła sama do siebie, zamykając ją i zaglądając dla odmiany do szafek. Nie znalazła w nich wiele więcej, jedynie puszkę kukurydzy i otwartą paczkę makaronu. Do sklepu jak zwykle nie chciało jej się fatygować, więc ugotowała nieco żółtych muszelek, które zjadła razem z zimną kukurydzą i postanowiła sobie solennie, że zaopatrzy się w spory zapas chińskich zupek.
Do dwóch wielkich, turystycznych plecaków wrzuciła większość swojego dobytku. W zasadzie tylko część ruchomą, bo reszta spoczywała na ich dnie jeszcze od poprzedniego wyjazdu. Związała niedbale włosy gumką tylko po to, by nie przysłaniały jej widoczności i zeszła na dół, wyjątkowo nie zapominając zamknąć drzwi wejściowych. W jej przypadku posiadanie przezornej sąsiadki z zapasowym kluczem było prawdziwym błogosławieństwem, bo to właśnie ona zazwyczaj zamykała za nią drzwi.
Volvo było środkiem lokomocji przeznaczonym wyłącznie do poruszania się po mieście. Na dłuższe trasy, niewiadomo dlaczego, wybierała samochód z duszą. Starego, wojskowego grata marki UAZ w kolorze zielonym, nie nadającego się do niczego innego, poza krótką jazdą terenową. Poklepała czule karoserię radzieckiego wytworu, otworzyła drzwi, wrzuciła bagaże na tylne siedzenie i zatrzasnęła je z hukiem. Wsiadła do środka i ruszyła z miejsca z okropnym warkotem silnika. Kierowanie tym pojazdem z mapą w zębach nie było proste, ale stale zwyciężało w niej przywiązanie do tego niezwykłego samochodu. Jego utrata kosztowałaby ją zapewne sporą depresję. O sprzedaży nie chciała nawet myśleć, mimo że było to chyba najbardziej zawodne auto, jakie kiedykolwiek zostało wyprodukowane. Alina nie bała się wymiany niektórych części - nauczyła się już z konieczności klepać go co chwilę - a na uwagi o bezpieczeństwie reagowała śmiechem i mówiła, że wystarczy przecież wozić ze sobą młotek i klucze. Kiedy zaś nic już nie dało się zrobić, a takie momenty zdarzały się nader często, z niezmienną pogodą ducha wędrowała po kilka kilometrów do najbliższej stacji obsługi pojazdów.
Pierwszą metę zaplanowała w Bergen (Norwegia), gdzie po przeprawieniu promem z Newcastle miała zatrzymać się na nocleg. Dłuższej jazdy nie wytrzymałaby ani ona, ani samochód. W tanim, niezbyt gustownie urządzonym motelu, powitał ją mężczyzna, o ile oczywiście powitaniem można było nazwać zgaszenie papierosa i spojrzenie na dziewczynę mętnym wzrokiem znad kompletnie brudnych okularów.
- Dzień dobry – zaczęła po angielsku.
- Morning, Morning, nice car – pomimo ograniczających widoczność soczewek zdołał dokładnie obejrzeć pojazd, którego była właścicielką. – Ruski?
- Tak, ruski, ale to samochód z duszą.
- Z duszą? – mężczyzna zaśmiał się chrapliwie. – Duszy nie ma trzy czwarte społeczeństwa, to co pani gada o samochodach?
- Widzę, że nie jest pan w stanie tego zrozumieć – westchnęła. – Wynajmie pan pokój na jedną noc?
- Nawet na pół – zarechotał obleśnie – ale garażu dla tego ruskiego tworu nie odstąpię.
- Nie trzeba, jest niezniszczalny i całkowicie antywłamaniowy.
- Uhum – chrząknął, szczerząc niekompletne uzębienie i podając jej klucz do pokoju. Zauważyła, że jego ręce dawno nie miały kontaktu z wodą i mydłem. – Po schodach, trzecie drzwi na lewo. Uprzedzam, że luksusu nie ma, ale jeżdżąc czymś takim pani przywykła. Łazienka na końcu korytarza.
- Wspólna? – zapytała dla pewności.
- A co pani chcesz? To nie hotel pięciogwiazdkowy.
- Jasne – wzięła klucz i poszła po plecak.
Pokój prezentował się koszmarnie. Rudawobrązowa tapeta płatami odchodziła ze ścian, ukazując kawałki zagrzybionej farby. Okno nie było myte prawdopodobnie od czasu postawienia budynku, firanka zjedzona przez mole i pożółkła od dymu papierosowego smętnie zwisała w jednym tylko końcu. Wykładzina przy każdym kroku wzbijała tumany kurzu, a żelazne łóżko odrażało wystającymi ze starego materaca sprężynami. Szafa okazała się najlepszym sprzętem, bo choć drzwi się nie domykały, to przynajmniej była zdatna do użytku i w całości. Wrzuciła więc do niej plecak, skorzystała z równie tragicznej łazienki i ułożyła się na materacu tak, by możliwie nie dotykać dziurawiących go sprężyn. Z zasypianiem nigdy nie miała problemów, więc i tym razem było podobnie.
***
Skoro świt wyjechała, a jej następnym przystankiem miało być Oslo. Droga była mało wyboista, prowadziła wzdłuż rzeki Begna. W miejscowości Nes samochód zaczął protestować przeciwko tak długiej podróży. Stanął w końcu ostatecznie około trzydziestu kilometrów za Nes i czterdzieści przed następną osadą. Nie pomagały prośby, groźby, ani grzebanie przy silniku. Komórka jak na złość nie miała zasięgu, a przejeżdżające samochody nie zatrzymywały się, by pomóc dziewczynie. Z resztą żaden z kierowców zapewne nie znał się na zabytkach z czasów ZSRR. Aliny jednak to nie załamało. Wzięła jabłko z bagażnika, zamknęła drzwi i cofnęła się do Nes. Pieszo. Pięć godzin później dotarła na miejsce. Włosy w nieładzie i lekko zakurzona odzież wcale nie pozbawiały jej pewności siebie. Odnalazła jakiś przydrożny zakład naprawczy.
- Witam, pomożecie panowie przy starym samochodzie? – zapytała mężczyzn naprawiających właśnie spoczywającą na podnośniku toyotę.
- To zależy – odparł jeden z nich łamaną angielszczyzną.
- Wojskowy rosyjski UAZ, rocznik 79.
- Jeździ pani czymś takim? – zdumiał się mechanik. – Sven! – zawołał kolegę nie czekając na odpowiedź i zaczął mu tłumaczyć sprawę w ojczystym języku. – Pani wybaczy, reszta nie zna angielskiego.
- Rozumiem. Da się coś zrobić?
- Sven jest specjalistą od takich zabytków – uśmiechnął się mężczyzna i wskazał na blondyna, który wyglądał jak gdyby wygrał właśnie los na loterii. – Proszę wsiadać – otworzył drzwi jeepa. - Przypuszczam, że to spory kawałek drogi.
- Tak, dziękuję.
Sven z niesłabnącym zachwytem grzebał w jej autku, opukiwał je młotkiem i co chwilę wydawał z siebie aprobujące pomruki. Gdy skończył wybełkotał coś po norwesku, szczerząc białe zęby w szerokim uśmiechu.
- Mówi, że tego typu samochodu w tak dobrym stanie jeszcze nie widział – przetłumaczył jego kolega. – Nie rozumiem co prawda co by to miało oznaczać, ale gratuluję, bo z jego ust to spora pochwała.
- Dziękuję, dbam o niego – uśmiechnęła się. – A co mu było?
- Coś z zapłonem, Sven wszystko powymieniał. Jak chodzi o takie samochody, mogę za niego ręczyć, to pasjonat.
- Zdążyłam zauważyć. Ile płacę?
- 40 euro. Do takich starych samochodów części są niestety drogie.
- Nic nie szkodzi – nie przejęła się wydatkiem. – Na ten pojazd jestem w stanie przeznaczyć cały mój majątek, byleby jeździł i miał się dobrze – podała mu pieniądze.
- Dziękuję. Tacy ludzie jak pani i Sven to rzadkość, ale ja bałbym się jechać czymś takim w tak długą podróż. W każdym razie szerokiej drogi.
- Nawzajem i także dla kolegi – wsiadła zatrzaskując drzwi i odjechała bez najmniejszego problemu.
Do kolejnego miasta, w którym zamierzała się zatrzymać było około stu kilometrów. Aby przekroczyć morską granicę z Finlandią należało przejechać kolejne sześćset kilometrów. Młoda dziewczyna i stary wojskowy samochód niejednokrotnie budziły niemałe zdziwienie wśród pracowników stacji benzynowych, hoteli, a przede wszystkim zwykłych przechodniów.
Motel, w którym się zatrzymała był nieporównywalnie lepszy od poprzedniego. Choć różowy kolor nie budził zachwytu, to w środku było w miarę czysto. Łazienka, mimo że nie najwyższych lotów, znajdowała się w pokoju, no i co najważniejsze, z łóżka nie zamierzała wystawać najmniejsza nawet sprężynka.
Następnego dnia na parterze można było zjeść śniadanie, z czego Alina chętnie skorzystała zamawiając chleb z serem i płatki na mleku. Wyjechała zaraz po posiłku.
Samochód po raz kolejny odmówił posłuszeństwa już siedemdziesiąt kilometrów dalej. Pomyślała, że teoretycznie nic się takiego nie stało. Skoro za pierwszym razem dała sobie radę, to i teraz nie może być gorzej. Postanowiła więc naprawić środek lokomocji sama, jednak nie wyszło z tego zbyt wiele. W pobliżu nie istniała żadna miejscowość, a jedynie wsie, w których znalezienie porządnego warsztatu wydawało się niemożliwe. Komórka odzyskała zasięg i było to jedynym plusem całej sytuacji, ale dziewczyna i tak nie miała do kogo zadzwonić. Dotarła, oczywiście pieszo, do najbliższej wsi i próbowała nawiązać kontakt z kimkolwiek, nikt jednak z angielskiego wiele nie zrozumiał. Zawołano wreszcie młodego chłopaka, który znał nieco język.
- Samochód zepsuł mi się kilka kilometrów stąd. Jest tu niedaleko jakiś warsztat?
- Nie ma. Mała wieś, nie naprawią.
- Co mam w takim razie zrobić? – zapytała zaniepokojona.
- Dziś nic. Możesz nocować u nas na strychu, pociąg odjeżdża jutro o czternastej – zaproponował.
- Mam go tu zostawić? – zapytała z lekką histerią w głosie. – Chyba pan żartuje!
- Nie jestem pewien, czy masz jakieś wyjście. Chcesz to zadzwoń po pomoc drogową, dam ci numer, ale nie sądzę żeby okazało się to skuteczne.
- Ok, na to się zgadzam.
Wybrała odpowiedni numer, po chwili uzyskawszy połączenie.
- Dzień dobry, samochód zepsuł mi się niedaleko Grums na drodze numer E18.
- Oczywiście, proszę zaczekać, zaraz kogoś wyślemy.
- Dziękuję.
Pełna nowej nadziei rozłączyła się, a pomoc nadjechała po kilkunastu minutach.
- Witamy, co się stało? – zapytał jeden z wysiadających mężczyzn nienaganną angielszczyzną.
- To co zwykle, stanął i nie chce ruszyć – wskazała na stojącego na poboczu UAZa.
- To pani? – zdziwił się facet. – Przecież to kompletny złom! Jak można czymś takim jeździć?
- Jak widać można – oburzyła się.
- Pani się nie denerwuje, ale to kompletny idiotyzm przecież! Ja rozumiem, że tym można zrobić w terenie kilka kilometrów i ładnie daje radę, ale nie kilkaset! – jego ton przechodził niemal w krzyk.
- Teraz to pan się denerwuje, a nie ja – zauważyła.
- Denerwuję się, bo jest pani całkowicie nieodpowiedzialna! Ile ma pani lat, żeby się tak zachowywać? Pięć?
- Moja sprawa ile mam. I również moja czym jeżdżę.
- Dobra, dobra. Zapłaci pani 20 euro i odholujemy.
- Odholujecie? – była już na granicy popadnięcia w skrajną histerię, miała przecież stracić swój ukochany samochód.
- Tak. Nic innego nie można się zrobić, a jeździć się tym nie da, bo się pani w końcu zabije. Co chwilę się psuje, a jeszcze parę razy i będzie całkiem po nim. To jest zabytek, który powinien stać w garażu.
- Gdzie zamierzacie go odholować? – Alina zignorowała wywód mężczyzny.
- Na najbliższy parking. Nasza firma obejmuje tylko granice państwa, do Anglii pani tego nie dowieziemy.
- Dobrze, wobec tego możecie zabrać go do Nes? – wpadł jej do głowy pewien pomysł. – Jest tam taki warsztat samochodowy, w którym pracuje mężczyzna o imieniu Sven. Z pewnością będzie wiedział, co ma robić.
- Możemy, ale to będzie kosztować, bo to już Norwegia.
- Rozumiem, zapłacę.
Zapisała adres warsztatu, a za chwilę ujrzała jak jej auto odjeżdża na lawecie. Chłopak, który pomógł jej z numerem telefonu, zaprowadził ją do biednego, lecz zadbanego gospodarstwa. Za płotem szczekał pies, jednak został błyskawicznie uciszony przez właściciela. W środku było ciemno, mogła więc zapamiętać jedynie skrzypienie drewnianych schodów, po których zaprowadził ją na strych.
- Nawet nie wiem jak masz na imię – skończyła wreszcie ze zwracaniem się do niego per „pan”.
- Aleksi Koivunen – odparł bez oporów.
- Koivu to po fińsku jakieś drzewo…
- Brzoza, zgadza się – uśmiechnął się. – Jestem Finem.
- Finlandia to moje miejsce docelowe. Kiedyś uczyłam się fińskiego, w dzieciństwie. Nie pamiętam wiele, tylko pojedyncze słowa.
- Nie byłem tam od… czterech lat. Moja matka jest Szwedką. Tutaj mieszkam całe życie, ojciec poświęcił dla niej dostatnie życie w Helsinkach.
- Nie odpowiada to tobie – zauważyła.
- Marzę, żeby się stąd wyrwać – uśmiechnął się rozbrajająco.
Alina zauważyła w skąpym świetle trzymanej przez niego latarki, że był przystojny - mimo roboczej odzieży, którą miał na sobie. Miał blond włosy, a jedyne co odróżniało go od innych Finów to ciemnozielone oczy.
- Kiedyś ci się uda – odwróciła się w kierunku łóżka, by odłożyć plecak w jakieś odpowiednie miejsce, zanim Aleksi zniknie wraz z latarką. Ten jednak zupełnie nieoczekiwanie chwycił jej rękę.
- A ty masz jakieś imię? – zapytał.
- Mam – odparła uwalniając się delikatnie z uścisku. – Alina.
- Wiesz, że to fińskie imię? Paradoksalnie znaczy najniższa – zaśmiał się.
- Naprawdę? Nigdy bym nie przypuszczała. Wysoka faktycznie nie jestem, może coś w tym jest – mrugnęła zawadiacko okiem.
- Rzadko chodzi o wygląd zewnętrzny w takich tłumaczeniach. W każdym wypadku radziłbym pójść spać. Zostawiam ci latarkę, nie będzie mi potrzebna – wyszedł bez słowa pożegnania, a ona posługując się latarką wyciągnęła z plecaka koszulę, przebrała się i położyła spać.
Wczesnym rankiem obudziło ją pianie koguta. Uśmiechnęła się do siebie, gdyż dawno nie słyszała podobnego dźwięku. Takie wspomnienia sięgały dzieciństwa, kiedy spędzała wakacje na farmie dziadków, bowiem innej styczności z wsią nie miała. Poprzedniego dnia była zbyt zmęczona, by przyjrzeć się miejscu, w którym spała. Był to maleńki pokoik na poddaszu, wyłożony pachnącą boazerią. Okienko wychodziło na sad i łąkę zieleniejącą w oddali. Przeciągnęła się szeroko na zadziwiająco wygodnym łóżku, ubrała się i zeszła na dół po stromych stopniach.
- Dziękuję za gościnę – powiedziała do pulchnej kobiety schylającej się nad bardzo starym, kaflowym piecem.
- Siadaj moja droga – wskazała ręką na duży, dębowy stół. – Mąż z synem zaraz przyjdą, poszli wydoić krowy. Tymczasem ja zrobię ci śniadanie – uśmiechnęła się szeroko, ukazując drobne ubytki w uzębieniu i rozciągając zmarszczki na twarzy. Niemal natychmiast na stole znalazły się ser, masło i szynka, a gospodyni wprawnie kroiła pajdy chrupiącego chleba.
- Dobrze mówi pani po angielsku – zauważyła.
- Wszyscy mówimy.
- Nie jest to zbyt duży kłopot? – spytała spoglądając z apetytem na jedzenie.
- Ależ skąd! Rzadko mamy wiele, ale zawsze się tym podzielimy.
Po krótkiej chwili do domu wkroczyło dwóch mężczyzn. Starszy z nich niósł dwa baniaki świeżego mleka. Zasiedli natychmiast za stołem i rozpoczęli posiłek. Pani Koivunen nalała im i Alinie do wysokich szklanek białego napoju, po czym zniknęła za drzwiami. Po kilku minutach wróciła, a za nią wpadła dwójka dzieci. Śliczna dziewczynka o blond włosach i chłopiec zwyczajnej urody, lecz o sprytnych oczach. Mała mogła mieć najwyżej dwanaście lat, a jej brat był niewątpliwie młodszy.
- Jak macie na imię? – zapytała zaskoczone dzieci.
- Jestem Tomas, a to jest Laila, tylko się wstydzi - zadrwił chłopiec z chowającej się za krzesłem ojca dziewczynki.
- Nie bój się Laila – powiedziała łagodnie. – Masz bardzo ładne imię.
- Dziękuję – powiedziała niemal szeptem. Dzieci również mówiły doskonale po angielsku, co zdziwiło Alinę. Nie przywykła do tego, że obcokrajowcy z taką łatwością porozumiewali się w jej języku, ale pochlebiało jej to.
Laila w dalszym ciągu stała niemal nieruchomo za plecami siwego człowieka, kurczowo trzymając się oparcia i nie ośmielając się ani odrobinę. Tomas natomiast niemal natychmiast rozpoczął biegi dookoła stołu, nie zwracając uwagi na otoczenie, ani stanowcze uwagi matki.
- Przepraszam za niego, ale to strasznie żywe dziecko – próbowała tłumaczyć siebie i jego.
- Nic nie szkodzi – odparła dziewczyna, patrząc porozumiewawczo w kierunku Aleksa. Ten odpowiedział uśmiechem i skierował rozmowę na inny tor.
- Pociąg jest dopiero o drugiej, do tego czasu mógłbym pokazać ci okolicę – zaproponował.
Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że dziewczyna mu się podoba, ale chyba nie należał do gatunku bardzo śmiałych.
- Chętnie, nie byłam na wsi od małego.
Podziękowała za posiłek i wstała razem z chłopakiem od stołu. Zaprowadził ją do przydomowego sadu.
- Te jabłonie są starsze ode mnie, a dają niezmiennie dużo owoców. Przeżyłem już dwadzieścia pięć lat i nadal czuję, że są one dużo bardziej wartościowe niż ja. Gospodarstwo nie jest moim powołaniem. Gdybym mógł spróbować czegoś innego, może byłbym w tym dobry.
- Czemu więc tego nie zrobisz? – zadała proste pytanie.
- Rodzice są już starsi, a rodzeństwo jeszcze małe. Laila czasem pomaga matce w kuchni, ale nie nadaje się do ciężkiej pracy. Tomas to całkiem nieodpowiedzialne dziecko. Częściej psuje niż robi coś mądrego.
- To tylko wymówki, Aleksi. Kiedy bardzo chcemy coś osiągnąć, możemy to zrobić pomimo warunków, z jakimi musimy sobie poradzić. Wiem, że nie jest ci tak łatwo, jak innym, ale to nie znaczy, że musisz rezygnować z marzeń.
- Wiesz jakie jest moje marzenie? Wyjechać do Finlandii i zająć się biznesem. Mieć wielką korporację, z którą liczyliby się ludzie na całym świecie – zerwał jedno jabłko. – Uprawiając ziemię, czy hodując zwierzęta mogę być poważany jedynie przez okolicznych rolników, zazdroszczących mi pomyślnych plonów.
- Tęsknisz za tym, co nie jest ci znane. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak potężna i okrutna jest sława. Nie wiesz, co z ludźmi robią pieniądze – zamyśliła się.
- Masz rację, nie mam o tym pojęcia. Tylko jak mogę się dowiedzieć, jeśli sam się o tym nie przekonam?
- Głupcy uczą się na własnych błędach, mędrcy potrafią wyciągać wnioski z pomyłek innych. Ja radzę ci najlepiej, jak potrafię – pozostań tym, kim jesteś. Niekoniecznie zewnętrznie, zawodowo; a wewnątrz, w głębi duszy.
- Dziękuję ci za radę, jak inaczej jednak spełnić marzenia?
- Zwyczajnie. Biznes to ogólne stwierdzenie. Poszukaj czegoś, w czym jesteś naprawdę dobry i zacznij to w sobie rozwijać. Uda ci się tylko poprzez ciężką pracę, a efekty zobaczysz dopiero po jakimś czasie, ale wtedy będziesz szczęśliwy, bo osiągniesz to, co sobie zamierzyłeś. I wówczas to dobry moment na własny biznes, kiedy dowiesz się już, czego będzie on dotyczył. Nie możesz dążyć za wszelką cenę do sławy, to zgubna idea. Należy starać się robić jak najlepiej rzeczy, które najbardziej się lubi.
- Chyba masz rację – zastanowił się przez chwilę. – A co, jeśli nie ma takiej rzeczy, jeśli w niczym nie jestem dobry? Mam wtedy pozostać rolnikiem, bo tak mnie nauczono?
- Jest taka rzecz, każdy taką ma. Skoro nie lubisz grzebać w ziemi i zajmować się zwierzętami, nie rób tego, albo rób tylko jeśli musisz. W czasie wolnym rozwijaj w sobie to, co kochasz.
- Kocham czytać, kocham rozmawiać z ludźmi, kocham uczyć się języków. Do czego to prowadzi?
- Bardzo proste, zostań tłumaczem. Może kiedyś przetłumaczysz też moje książki – uśmiechnęła się.
- Twoje? Jesteś pisarką? – zdziwił się Aleksi.
- Jestem kimś, kto stara się nią być. Moim zdaniem, żeby nazwać siebie pisarzem, trzeba napisać coś, co poruszy ludzkość do głębi, lecz nie oczekiwać nic w zamian. Mnie daleko do tego etapu. Jeżeli zaś pytałeś, czy piszę książki to mogę odpowiedzieć, że tak.
- Mogłem czytać coś twojego? – zaciekawił się.
- Niemal każdy mógł. Nie podam ci jednak swojego nazwiska, żebyś nie pomyślał o mnie tak, jak nie chcę by o mnie myślano.
- Czyli jak?
- Nie podam ci na wszystko gotowej odpowiedzi, wtedy pozbawiam cię radości odkrywania.
- Przypuśćmy więc, że odkryję, co miałaś na myśli i kim jesteś, a ty za parę godzin wyjedziesz. Nigdy nie dowiesz się wówczas, czy miałaś rację.
- Dowiem się – powiedziała z pewnością w głosie.
- Jak? – zdziwił się.
- Po prostu będę to wiedziała. Mogłabym spróbować jedno jabłko? – zapytała, kończąc temat.
- Proszę – zerwał najbardziej dorodne i podał dziewczynie. – Przejdziemy się jeszcze do lasu?
- Możemy – zgodziła się.
- Opowiedz mi coś o sobie. Ty wiesz o mnie prawie wszystko.
- Mieszkam w Londynie, ale bywam tam rzadko. Zwiedziłam dużą część świata, ale zdecydowanie większa została mi jeszcze do poznania – ugryzła kawałek soczystego owocu. – Imię dostałam po prababci. Rodzice byli bardzo tolerancyjni, szczególnie matka, ale nauczyła mnie, jak radzić sobie w życiu. Ojciec głównie pracował, a gdy tego nie robił, był przykładnym mężczyzną, dbającym o to, by nam niczego nie brakowało. Mam brata i siostrę. Najcudowniejszego starszego brata, jakiego można sobie wymarzyć i najbardziej wredną siostrę pod słońcem. Mam niezwykły talent do wpadania w najróżniejsze kłopoty, ale dzięki wspaniałym ludziom, jacy mnie otaczają, zawsze w jakiś sposób z nich wychodzę. To z grubsza większość tego, co mogę powiedzieć o sobie.
- Całkiem sporo – powiedział. – Nie spodziewałem się, że tyle opowiesz.
Wyszli z sadu i szli w milczeniu piaszczystą drogą z głębokimi koleinami. Po lewej i prawej stronie drogi rozciągały się pola uprawne, dalej przechodzące w łąki pastewne, które znajdowały się na łagodnych pagórkach. Skrawek lasu widniał ładny kilometr przed nimi, więc dotarli tam dopiero dwadzieścia minut później.
- Pięknie tu, prawda? – stwierdził rzecz oczywistą. Las, głównie iglasty, tworzył nieregularny szpaler drzew, wzbogacony krzewami i podszytem. Po prawej stronie wąskiej ścieżki płynął maleńki kamienisty strumyczek, ginący gdzieś w szparze znajdujących się niedaleko skał. Słońce przedzierało się dopiero nieśmiało poprzez korony drzew i oświetlało łagodnie ścieżkę, tworząc na niej niezwykłą, świetlistą mozaikę.
- Tak, pięknie – odparła urzeczona. – Nie myślałam, że las może tak wyglądać.
- To moje ukochane miejsce w okolicy. Człowiek potrafi zrobić wiele pięknych rzeczy, ale to przyroda jest największą potęgą i to ona jest panią wszelkich stworzeń.
- Nie żal byłoby ci tego zostawiać? Wyjeżdżać do pięknego miasta, a jednak zbudowanego przez człowieka?
- Nie – uśmiechnął się delikatnie. – Wiem przecież, że zawsze mógłbym tu wrócić i to miejsce odwiedzić.
- Nie zawsze osiągamy to, co sobie założymy. Zdarza się, że wrócić nie można, przemyśl to więc pod tym kątem – czy jeżeli miałbyś tego miejsca nie zobaczyć już nigdy w swoim życiu, wyjechałbyś nadal bez chwili wahania?
- Teraz zadajesz dużo prostsze pytania, niż wcześniej – uznał z nutą lekceważenia – wyjechałbym, bo ja już znam to miejsce, wiem, że nie czeka mnie w nim nic nowego poza tym, co już przeżyłem. Chciałbym doświadczyć rzeczy nowych, nawet jeśli nie byłyby tak fascynujące i warte poświęcenia wszystkiego, co mam do tej pory.
- Zastanawia mnie tylko jedna rzecz, dlaczego tak łatwo? Nawet mnie dłużej zajmuje podejmowanie takich decyzji, a wszyscy mają mnie za niezwykle roztrzepaną – roześmiała się.
- To też proste. Nie jestem tu szczęśliwy, skoro więc nie potrafię być tutaj, muszę szukać szczęścia gdzie indziej. Poszukiwanie radości to w życiu przecież najważniejszy cel.
- Moim zdaniem szczęście jest w ludziach, nie w miejscach. Szukaj jednak dalej, być może dowiem się kiedyś, czy udało ci się je znaleźć – dodała tajemniczo.
- Chyba musisz się już zbierać. Ten pociąg jeździ tylko w weekendy, a dziś mamy niedzielę. Co prawda nie miałbym nic przeciwko, żebyś została tu jeszcze tydzień – wyrzekł to zdanie czerwieniąc się okropnie – ale ty masz do odbycia jeszcze całkiem spory kawałek podróży.
- Tak, niestety muszę zdążyć na ten pociąg.
Wracali podobnie jak wcześniej, milcząc i podziwiając otaczającą ich przyrodę. W domu byli akurat półtorej godziny przed odjazdem.
- Już myślałam, że nie zdążycie! – powitała ich od progu pani Koivunen. – Poprosiłam Tomasa, a on był tak dobry i zniósł na dół twoje bagaże, dziecko.
- Spokojnie mamo, na stację idzie się najwyżej pół godziny, a zawsze można podjechać autobusem.
- Tak, ale to nigdy niewiadomo, co się wydarzy, należy mieć zapas czasu – wygłaszała przezorne teorie, jakich Alina nie miała w zwyczaju wykorzystywać w praktyce. – Zapakowałam ci zapas kanapek, moje dziecko, mam nadzieję, że osiem wystarczy na podróż?
- To za dużo, pani Koivunen, zazwyczaj tyle nie jadam.
- Mów mi Ingrid – powiedziała stanowczo. – Widać po tobie, że dużo nie jesz, a kobieta powinna mieć na czym usiąść i czym oddychać! Żaden mężczyzna na ciebie nie spojrzy!
- Mamo! – zawołał Aleksi z oburzeniem, za to Alina była bliska płaczu. Ze śmiechu.
- Ty lepiej przynieś koleżance kilka jabłek z sadu, widziałam przez okno, że bardzo jej smakowały – wyszczerzyła swoje lekko niekompletne zęby.
Chłopak poszedł dla świętego spokoju, a dziewczyna chwyciła jeden z plecaków, z zamiarem wyniesienia go na zewnątrz i nagle zamarła.
- Co to jest? – wszystkie paski, służące do zakładania plecaka i umieszczania go na plecach poprzecinane były mniej więcej w połowie i to w obydwu sztukach bagażu. – Kto to zrobił? Jak mam teraz to nosić? – denerwowała się coraz bardziej.
- Nie wiem, kochana, nie mam pojęcia, kto mógłby… Boże drogi! Tomaas! – wrzasnęła rozdzierająco, sprawiając wrażenie, że dom zatrząsł się w posadach. – Tomas! Natychmiast do mnie! – powtórzyła, tym razem po szwedzku.
Jednocześnie z Tomasem do domu wbiegł Aleksi.
- Co tu się dzieje mamo? – zapytał przerażony.
- Ten mały wcielony diabeł rozciął plecaki twojej koleżanki! Zniszczył jej bagaże, och Boże, przecież mnie nie stać żeby zapłacić, cóż ja mam z tym dzieckiem! – wybuchła niekontrolowanym płaczem, nie przestając okładać biednego Tomasa trzymaną w ręku ścierką.
- Spokojnie, spokojnie – próbowała coś powiedzieć Alina – niech się pani uspokoi, szkoda nerwów!
- Mamo, przestań, spóźnimy się na pociąg – Aleksi bezskutecznie usiłował wyrwać matce ścierkę z rąk, w końcu udało mu się wyswobodzić Tomasa z mocnego uścisku.
- Nic się nie stało, naprawdę, najwyżej będę niosła plecaki za to, co zostało. Nie musi pani za nic płacić.
- Nie, nie. Synku, daj dziewczynie naszą walizkę, z tym sobie nie poradzi przecież – kobieta powoli tłumiła szloch.
- Dobrze mamo. Tomas, powiedz mi chociaż, dlaczego to zrobiłeś? – zwrócił się do płaczącego również, lecz bardziej ze wstydu, niż z bólu chłopca.
- Bo… Ja… Nie chciałem żeby Alina wyjechała – wyszeptał cicho z rumieńcem na twarzy.
- Więc niech cię to nauczy na przyszłość, że w ten sposób nie da się osiągnąć tego, co byśmy chcieli. Ja i tak muszę wyjechać, a ty zawiodłeś mamę i brata i dostałeś lanie – powiedziała dziewczyna spokojnie.
- Nie wrócisz już? – spojrzał na nią ogromnymi oczami.
- Raczej nie, ale nigdy nie wiadomo, jak się komu życie ułoży – odparła.
Nikt nie zwrócił uwagi na starszego z braci, który odwrócił głowę, by nie było widać na jego twarzy zawodu. Spakowała rzeczy z dwóch plecaków w ogromną, skórzaną walizkę i wyszła na stację, odprowadzana przez Aleksa. Pociąg już nadjeżdżał.
- Bilet kupisz u konduktora, pewnie trochę przepłacisz, ale tutaj nie ma innej możliwości. To zwykły osobowy, luksusu nie ma i jedzie długo, ale jutro rano powinnaś być w Sztokholmie. O dziewiątej masz prom do Turku, a to już Finlandia – odwlekał moment pożegnania.
- Dokładnie sprawdziłeś.
- Tak, nie zapominaj, że to moja droga marzeń – uśmiechnął się lekko.
- A ty nie zapominaj, że marzenia się spełniają. Chciałabym móc cię ze sobą zabrać – powiedziała nieoczekiwanie.
- A ja chciałbym móc z tobą pojechać. Szerokiej drogi – na ułamek sekundy zawahał się, co zrobić, dosłownie krótką chwilę trwał stukot kół zatrzymującego się pojazdu i otwieranie drzwi i w ostatnim, dosłownie ostatnim momencie zdecydował się. Musnął lekko ustami jej usta. Tylko tak, by nie zatracić się w pocałunku, by pozostało coś na przyszłość, by nie było to rozstanie na zawsze. Pozwolił jej pamiętać tę chwilę i poczuć, jak wiele traci.
A ona uśmiechając się wkroczyła po stopniach, położyła walizkę na półce i usiadła na miejscu, machając przez okno mężczyźnie, który mógłby dać jej szczęście. Pomyślała wtedy, że miłość nie wybiera, nie zna granic, barier, ani różnych kultur i że tylko człowiek sam stwarza sobie problemy, jakie musi pokonać, żeby zrozumieć, że kocha.

2
Muszę przyznać, że z trudem udało mi się dobrnąć do końca tego fragmentu. Niestety, jak na powieść obyczajową zbyt wiele tu naiwności, różnego rodzaju błędów logicznych, a obraz świata bardzo odbiega od rzeczywistości. Już na samym początku, gdy bohaterka oddaje redaktorce swoje powieści, zaczęłam mieć wrażenie, że nie czytam powieści obyczajowej, a raczej scenariusz naiwnego serialu telewizyjnego. Dziewczyna oddaje ot tak sobie swoje teksty, których ilość jest zbyt wygórowana (nikt nie byłby w stanie napisać tylu dobrych powieści w tak krótkim czasie, do tego podróżując, a w przerwach pisząc jeszcze ileśtam wierszy!), a redaktorka, nawet ich nie przeglądając, z góry wypłaca jej pieniądze. To jest bardzo naciągana wizja rzeczywistości. Aby napisać dobrą prozę obyczajową trzeba mieć nieco pojęcia o świecie i o sprawach, o których się pisze, inaczej czytelnik zaczyna odnosić wrażenie, że się z niego żartuje, próbując wmówić, że tak się może zdarzyć naprawdę. Kolejnym powodem, dla którego napisałam, że wydawało mi się, iż czytam scenariusz kiepskiego serialu, jest przeładowanie tekstu dialogami. Niestety, czyta się je z trudem i brzmią bardzo sztucznie, na dodatek tam, gdzie próbowałaś dodać nieco humoru i ironii, jest właśnie najgorzej. Powieść nie może opierać się tylko na dialogach, szczególnie, jeśli nie wychodzą dobrze. Zamiast opisów, emocji, przeżyć czy przemyśleń, dostaliśmy garść dość nudnej i sztucznej wymiany zdań. To bardzo razi.

Odnosząc się do dalszych wpadek fabularnych - opis dość długiej podróży ograniczył się w tej powieści jedynie do zrelacjonowania kiedy i w jakich okolicznościach psuł się samochód. Muszę przyznać, że to najnudniejsze fragmenty tego tekstu. Po motywie drogi i podróży oczekiwałam czegoś więcej, opisów, przemyśleń, ciekawostek. Ten fragment został potraktowany dość po macoszemu, dając czytelnikowi jedynie informacje o stanie samochodu i nazwy miejscowości. Dialogi znowu kuleją, niestety. Motyw pomocy drogowej to kolejna wpadka - począwszy od tego, że na początku wyraźnie jest zaznaczone, że nikt w wiosce nie mówi po angielsku, a później okazuje się, że jednak cała rodzina biegle włada tym językiem, a skończywszy na tym, że w promieniu setek kilometrów miało nie być żadnego punktu pomocy, a po wykonaniu jednego telefonu drogowcy przyjechali po kilkunastu minutach - czyli znakiem tego byli dość niedaleko. Trzeba się wystrzegać takich błędów logicznych, które wskazują na nieprzygotowanie do opisu danego tematu. Następnie jest jeszcze fragment o tym, że pomoc drogowa może odholować samochód jedynie w granicach kraju, a później okazuje się, że zabierają go za granice - znowu nieścisłość.

Po tym krótkim epizodzie samochodowo-podróżniczym znowu następują sceny składające się niemal wyłącznie z dialogów. W tym miejscu zaczęłam sprawdzać ile zostało jeszcze do końca tego tekstu, co chyba mówi samo za siebie.

Niestety, mnie osobiście fabuła nie przypadła do gustu i nie zaciekawiła. Musisz bardzo popracować nad dialogami. Spróbuj przeczytać je na głos, sama zobaczysz, że brzmią strasznie sztucznie. Postaraj się też więcej wagi przywiązywać do pełniejszych opisów scen - dialogi powinny być tylko dodatkiem do opowieści, a nie zastępować cała akcję. Nie spiesz się nigdzie, gdy piszesz o motywie drogi czy podróży, to nie omijaj tych scen kwitując je kilkoma zdaniami, ale postaraj się napisać coś więcej. Z pewnością bohaterka miała jakieś przemyślenia, problemy inne niż tylko zepsuty samochód, może widziała jakiś piękny widok, może doznała nagłego olśnienia i wymyśliła nowy temat swojej następnej powieści. W drodze może wydarzyć się wiele rzeczy, a to świetna okazja, by bliżej poznać bohaterkę, jej charakter, przeszłość, jej problemy i marzenia. W dialogach nie oddasz tego wszystkiego (chodzi o scenę, w której Alina opowiada o swojej rodzinie czy o swoim pisarstwie - wyszło bardzo skromnie i pozostawiło po sobie niedosyt).

Jednym zdaniem - pisz więcej, nigdzie się nie spiesząc, w końcu to ma być powieść :) Na samym początku napisałaś, że dopiero w późniejszych rozdziałach powieść obyczajowa przeradza się w kryminał, czego chciałaś - może spróbuj zamieścić tu właśnie ten wątek kryminalny? Chętnie przeczytam. Może to właśnie kryminały są Twoim powołaniem?

Pozdrawiam serdecznie
-M-
Miłości jestem posłuszna i szczęściu się nie opieram!
I czuję twoją pieszczotę i coraz bardziej zanikam,
I czuję twe pocałunki i coraz bardziej umieram.

Rok nieistnienia B. Leśmian

3
Według mnie z tymi dialogami nie jest fatalnie. Są przebłyski. Popełniasz jednak kardynalne błędy odnośnie języka mówionego, wymienię je w punktach.

1/ Są strasznie cukierkowe, zero napięcia, postacie mówiąc swoje kwestie, liżą - za przeproszeniem - swoje dupy, żeby tylko nikogo nie urazić. Nikt nie lubi ugłaskanych postaci, nikt nie lubi ugłaskanych wypowiedzi i dialogów.

2/ Nie można dialogiem wykładać kawy na ławę. To poniżające zarówno dla autora, jak i odbiorcy. Za dużo tłumaczysz, wyjaśniasz, to strasznie nienaturalne. Pooglądaj trochę filmów i zaobserwuj, jak tam wygląda ta sprawa.

3/ Nie można dialogiem opisywać akcji, to śmierć dla autora.

4/ Za dużo moralizatorstwa. Nie ma człowieka, który z byle okazji rzuca tyloma mdłymi stwierdzeniami, pustymi sloganami typu "życie jest piękne" itp.

5/ Nikt nie mówi płynnym, nieskazitelnym językiem, w rozmowie często pojawiają się pauzy i zająknienia, tutaj tego nie ma, pojawia się tylko raz, na dodatek brzmi to jeszcze bardziej sztucznie, niż gdyby napisać jednolitą wypowiedź.

6/ Jeżeli opierasz tekst głównie na dialogach, mają one wyć dopracowane na ostatni guzik. Musisz również poprawić opis dialogu, ma być krótki, acz wyrazisty.

Jednak, tak jak już powiedziałem, potencjał jest. Jest kilka ciekawostek podanych językiem mówionym, wychodzi to fajnie. Jednak jest to kilka (może mniej) procent tekstu. Nie czujesz dialogu na tyle, żeby pisać nim całe strony, ogranicz się do niezbędnych stwierdzeń. Może z czasem, gdy nabierzesz wprawy, będziesz pisać dobre dialogi.

Dobra rada. Jeżeli piszesz powieść i wygląda ona mniej więcej tak jak zaprezentowany tekst, daj sobie na razie z tym siana. Poczekaj, poćwicz, to jeszcze nie ten czas. Kryminału też bym nie proponował, bo wyjdzie niewiarygodnie.

4
Skłamałabym, jakbym powiedziała, ze jestem zadowolona. Spodziewałam się krytyki, ale nie aż takiej. Wiem, że nie piszę dobrze, ale lubię to robić. Za bardzo lubię, żeby przestać. Dialogi są sztuczne? Hmm... Może dla niektórych są. Ja staram się pisać tak, jakbym sama to wypowiadała, może tak właśnie jest, że mówię inaczej niż większość ludzi. Zgadzam się, że muszę nad nimi popracować, ale nie zgadzam się, że są całkiem do niczego. Co do nieścisłości -
Milly pisze:Motyw pomocy drogowej to kolejna wpadka - począwszy od tego, że na początku wyraźnie jest zaznaczone, że nikt w wiosce nie mówi po angielsku, a później okazuje się, że jednak cała rodzina biegle włada tym językiem, a skończywszy na tym, że w promieniu setek kilometrów miało nie być żadnego punktu pomocy, a po wykonaniu jednego telefonu drogowcy przyjechali po kilkunastu minutach - czyli znakiem tego byli dość niedaleko.
Jak dla mnie warsztat samochodowy oraz pomoc drogowa to dwie całkiem różne rzeczy. Nie oferowano jej przecież odwiezienia samochodu do warsztatu. I jeszcze jedno - nie w promieniu setek kilometrów, a najwyżej kilkunastu, które mogłaby przejść pieszo.
Po angielsku w tej wiosce mówiła tylko ta jedna rodzina, zawołano więc chłopaka, który z tej rodziny pochodził.
Pomoc drogowa zgodziła się niechętnie i po uiszczeniu wysokiej opłaty odholować samochód za granicę, tak właśnie miało być i dla mnie to nie jest błąd.
Co do reszty się zgadzam, a pisać nie przestanę, choć coraz bardziej zachęcacie mnie do tego, żebym robiła to tylko dla siebie, nikomu nie pokazując. Dziękuję natomiast za zwrócenie mi uwagi na istotne elementy, które może uda mi się w przyszłości poprawić.

5
[1]Nie była osobą, która w każdej sytuacji potrafi być elegancka. [2]Nigdy nie wpadłoby jej do głowy, żeby pomyśleć nad konsekwencjami jakiegokolwiek działania. Tego, że wejście do mieszkania należy zamknąć, że samochód powinien stać na parkingu, a nie pod czyimś domem, blokując wjazd. Nigdy nie informowała rodziny ani przyjaciół o swoich wyjazdach. Dzwoniła z najdziwniejszych miejsc świata z informacją, że jest pięknie, chce się jej żyć, jest absolutnie szczęśliwa i nie zamierza wracać w najbliższym czasie.
[1] - Występuje powtórzenie (była). Poza tym, te zdanie jest nieco sztuczne. Narrator jest trzecioosobowy, czas przeszły i bohaterkę opisuje w tym samym czasie - źle to wygląda. Lepiej napisać, że: Nie zawsze potrafiła zadbać o elegancję.
[2] - Co się tyczy drugiej części, to ni jak ona się łączy logiczne z pierwszym zdaniem wprowadzającym. Nie ma tutaj słowa o owej elegancji, tylko o zasadach logiki i a w wypadku tej bohaterki, jej braku. Do tego, z parkowania i zamykania wejścia (!) przechodzisz do podróży - a wszystko zaczęło się w korku. Widzisz, jakie to niekonsekwentne?
- Sekretariat redakcji „London Avenue”, w czym mogę służyć?
jesteś pewna, że (nawet z angielska) będzie tutaj: służyć, a nie pomóc?
pozostawiając osłupiałą Pamelę samej sobie.
Nadinterpretacja. Jeżeli przyjąć, że powstał problem (zależności sytuacji) po tej rozmowie, to rozłączenie telefonu faktycznie może sprawić, że Pamela zostanie z nim sama. Jednak, co wiemy i z narracji i z dialogi, problemu nie ma. jest tylko informacja o spóźnieniu - wobec czego nadużycie tego terminu wprowadza w błąd. Śmiało można napisać, że: pozostawiając osłupiałą Pamelę po drugiej stronie słuchawki.
Teraz będzie to obrazowo poprawnie, jednak: czy potrzebne?
Wysiadła z czarnego, zarysowanego jedynie w kilku miejscach volvo s60
Jak owe jedynie wpływa na odbiór? Przeczytaj te zdanie na głos z "jedynie" i bez. Jeżeli czytasz z "jedynie, wychodzi na to, że istotą całej sytuacji są rysy (które po prawdzie w ogóle ze zdaniem wspólnego nic nie maja), jeżeli czytasz bez "jedynie" wyjdzie ciekawa, plastyczna informacja ukazująca (dość sugestywnie) stan wizualny samochodu.
Potykając się o nieco zbyt długą spódnicę, wbiegła do budynku.
Te zdanie powinno być nowym akapitem - nie ma nic wspólnego z samochodem (z którym sąsiaduje) a rozpoczyna nową akcję - wejście do budynku i to, co się z tym wiąże.
Wszystko to w połączeniu zdecydowanie nie tworzyło dzieła sztuki, ale przyciągało uwagę.
Uprzedmiotawiasz tę bohaterkę. Dla różnego czytelnika mogą być różne działa - i jak tutaj przyjąć metaforę, gdy widzę obraz z łódką i słońcem w tle?
Milena Dante spojrzała znad okularów w grubych, czerwonych oprawkach.
Czy to zdanie wg ciebie jest plastyczne, poprawne? Na logikę:
wycinamy podmiot (okulary) i czytamy. Co ci wychodzi? A powinno być:
Milena Dante spojrzała znad grubych okularów w czerwonej oprawie.

Wina? Przecinki, to ważna rzecz.
- Masz zbyt dobry słuch – odpowiedziała wymijająco.
Uważam, że ta odpowiedź jest potwierdzająca, nie wymijająca. Jeżeli nakreślasz dialog, który odsłania pewne fakty, to opisuj go zgodnie z tym, co z niego wynika, a nie insynuuj coś odmiennego. Takim zabiegiem możesz wprowadzić czytelnika w błąd.
- Rozumiem, w takim razie do zobaczenia za… ? – nie dokończyła czekając na odpowiedź Aliny.
Z opisu wynika, że wykonywała dwie czynności w jednym czasie. Jeżeli spojrzysz logicznie na dialog to widzisz... że przerwała, prawda? Warto napisać tę prawdę. Oto, jak bym polecił:
- Rozumiem, w takim razie do zobaczenia za… ? – przerwała, oczekując odpowiedzi.
Teraz wyraźnie jedna czynność (co wynika z dialogu) została zakończona i płynnie przechodzisz do kolejnej sceny.
- Dziękuję bardzo. Do zobaczenia[.]skierowała się do wyjścia.


Zdanie zakańczamy kropką (bo to koniec zdania!). Narrację rozpoczynamy z dużej litery.

Odeszła, nie biorąc ze sobą pudełka.


Jakis kulfon to jest - uwsteczniający. Zbuduj zdanie przeczące przez potwierdzenie.

Odeszła, pozostawiając pudełko na biurku.

spartańsko kiepskich warunkach.

Krótkie zdanie, a tyle błędów. Po pierwsze, w hierarchii "fatalności" kiepskie będzie wyżej niż spartańskie. Po drugie, jeżeli rozpatrzyć to właśnie w kategorii "zła" to oba wyrazy (spartański i kiepski) obrazują dokładnie to samo, wobec czego zaistniał w zdaniu pleonazm. Dwa wyrazy spełniają tę samą funkcję (masło maślane, no)

- Spokojnie, spokojnie – próbowała coś powiedzieć Alina – niech się pani uspokoi, szkoda nerwów!


Takie małe kłamstwo, bo jak widzę, to powiedziała, a nie... próbowała. Ponownie nadinterpretujesz tekst i tworzysz niekonsekwencję.



Nie lubię powiastek miłosnych. Nigdy do mnie nie trafiają. W tym wypadku nie jest inaczej, ot, krótka opowieść z może nieco ciekawszym zakończeniem. Budujesz całkiem sprawnie narrację - co mnie dziwi, bo (strzelam) większość osób wzięła by na warsztat pierwszoosobową. Ty jednak postanowiłaś inaczej i dobrze - nabrałem odpowiedniego dystansu do opowiadanej historii, przez co z chęcią czytałem to, co narrator opowiada. To tyle pochwał, bo, jak widzisz, jest wiele nieścisłości, niekonsekwencji, brak logiki. Im dalej w opowiadanie, tym bardziej wszystko się rozjeżdża, trafi na jakości - nie wiem, czym jest to spowodowane, ale wyraźnie to odczułem. Na pewno powinnaś skupić się na opisach dialogów, przecinkach i logice w tekście. Na kilku przykładach pokazałem, w którą stronę nie powinnaś schodzić przy budowaniu opisów. porównaj sobie ten proces do kamienia rzuconego w wodę: małe, te najbliższe kręgi będą dotyczyły spraw bezpośrednio powiązanych z tym rzutem. Dalsze, większe, będą traktowały o zagadnieniu w sposób ogólny, a te mało wyraźne, odległe, dotyczyć będą spraw nie związanych z rzutem w sposób bezpośredni. Tak wyważaj zdania, aby wszystkie kręgi dotyczyły (w jednym akapicie) tego rzutu kamieniem. Pisz, ćwicz - na pewno znajdziesz czytelników!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”