Wariatka moja i Piotruś Pan

1
Zawsze marzyłem o wariatce. Zawsze. Zupełnie nienormalnej, zwariowanej wariatce. Kimś, kto patrzy na świat przez okulary swojego obłędu i w żaden sposób nie dostrzega brzydoty tego świata. Oczywiście mam na myśli przyjaciółkę w osobie takiego postrzeleńca, stały związek z kimś takim sprowadziłby szaleństwo do rutyny.
Marzenia, wbrew temu, co sądzą ci paskudni paszkwilanci, spełniają się. Poznałem moją Lily w sierpniowe popołudnie. Szedłem właśnie do pracy, gdy ujrzałem jej kochaną postać. Stała przy miejskiej fontannie, ubrana w długą, srebrzystą spódnicę, zwiewną, jedwabną koszulę i jaskrawofioletowy płaszcz zwisający jej do ramion.
- Dzień dobry, panu – powiedziała, gdy tylko mnie zobaczyła – Nazywam się Lily. Jestem tą… No, sam pan wie, z pana marzeń.
- Wariatką – wypaliłem głupio i od razu poczułem się jak kretyn. Zapewne zauważyła moje zmieszanie i odezwała się znowu:
- Ależ proszę się nie przejmować. Ja naprawdę jestem tą, no…
- Wariatką.
- No właśnie. Pójdziemy gdzieś?
- Do parku?
- No, na przykład.
Poszliśmy więc do parku. Całą drogą nie odezwała się do mnie niemal ani słowem. Była niemal mojego wzrostu. Wyglądała także na równą mi wiekiem. Nie przyglądałem się jej jednak zbyt pilnie, dziwnie rozanielony całą tą sytuacją.
Gdy doszliśmy na miejsce, siedliśmy na ławce.
- Dlaczego marzył pan akurat o…? – zapytała.
- Nie wiem, proszę pani. Nie miała pani nigdy marzeń, których nie da się uzasadnić?
Zastanowiła się chwilę, po czym odparła:
- W zasadzie miałam. Marzyłam o panu.
- Dlaczego marzyła pani akurat o mnie?
- Nie wiem, proszę pana.
Milczeliśmy przez jakiś czas. Miałem sposobność przyjrzeć się dobrze jej twarzy. Miała lekko dziecinne rysy, jej wielkie, niebieskie oczy patrzyły na mnie z jakąś nieuchwytną, nieobecną anielskością. Słowem – wariatka. Długie, falowane blond włosy wzmacniały to wrażenie.
- Myślę, że nie musimy mówić sobie per pan i pani. – odezwała się po chwili – W końcu jesteśmy przyjaciółmi.
- Ma pani rację – odrzekłem, po czym poprawiłem się – Masz absolutną rację, Lily.
- Tak, ja jestem Lily. A ty?
Podałem jej swoje imię. Uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
- Idealnie.
Nasze pierwsze spotkanie dobiegło końca. Nie widziałem jej potem przez tydzień. Chciałbym zastrzec, że nie był to tydzień spędzony na tęsknym wyczekiwaniu. Co to, to nie! Wariatka zrobiła na mnie duże wrażenie, nie czułem jednak skłonny do wzdychania i płaczu wtedy, gdy nie dane mi było jej widzieć. To była przyjaźń, nie kochanie.
Zobaczyłem ją po siedmiu dniach. Tym razem karmiła gołębie na skwerku nieopodal rynku. Początkowo nie zwróciła na mnie uwagi. Dopiero gdy podszedłem na kilka kroków, odwróciła głowę, spojrzała mi w oczy i rzekła z wyrzutem:
- Nie zachowujesz się jak prawdziwy przyjaciel!
Poczułem się zupełnie zbity z tropu. O co jej chodzi? Po chwili jednak usłyszałem podszept rozsądku: przecież to świr.
- Czemu uważasz, że nie zachowuję się jak prawdziwy przyjaciel? – zapytałem grzecznie i spokojnie.

- Bo nie było cię przy mnie, gdy byłeś mi potrzebny – odparła, nieco wycofując się z agresywnego tonu.
- Skąd mogłem wiedzieć, że byłem ci potrzebny?
- Przyjaciel zawsze wie, kiedy jest potrzebny.
- No cóż, przepraszam.
Nagle jej twarz rozchmurzyła się i już zupełnie wesoło powiedziała:
- Nie ma sprawy. Ale pomożesz mi teraz, skoro już wiesz?
- Jasne. W czym rzecz?
- Zakochałam się – wypaliła, lekko się rumieniąc.
Zarumieniłem się lekko: o nie, czyżby chodziło o mnie?
- Nie, nie chodzi o ciebie, głuptasie – zganiła mnie wesoło – Zakochałam się w kimś innym.
Uff.
- W kim?
- W Piotrusiu Panu.
A więc to naprawdę jest wariatka.
- I nie ma to żadnego związku z tym, że jestem tą, no wiesz…
- Wariatką. Czy aby na pewno?
- Obrażasz mnie – nagle się zasępiła, opuściła głowę i skryła ją w ramionach. – Tak się nie zachowuje prawdziwy przyjaciel.
- Przepraszam.
- No dobrze. Wybaczam. To naprawdę nie ma nic wspólnego z tym, tam, no… On jest prawdziwy, Nie wymyśliłam go sobie.
Jasne, wymyślił go niejaki James Barry, kochana wariatko – pomyślałem sobie.
- I nie chodzi mi o tego Piotrusia z książki, przyjacielu. Mój jest prawdziwy, nie papierowy. Ma dwadzieścia trzy lata, pracuje w magazynie, kocha mnie, a jego śmiertelnym wrogiem jest Kapitan Hak.
Zupełnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
- Jeśli cię kocha, to w czym problem? – wymyśliłem w końcu.
- Jak to, w czym? Jestem zakochana. To wystarczający problem.
- Rzeczywiście. Jak zatem mogę Ci pomóc?
- Posiedź przy mnie.
Siedziałem wtedy przy niej kilka dobrych godzin. Zaniepokoiła mnie pewna myśl. Magazynier, dwadzieścia trzy lata, podaje się za postać z bajki. Jeśli sam nie jest wariatem, może chce skrzywdzić tego mojego anioła? Ona jest absolutnie naiwna. Nie, muszę to sprawdzić.
Zaproponowałem, byśmy spotkali się we trójkę. Ja, ona i on, Piotruś Pan. Zgodziła się. Czas i miejsce spotkania wyznaczyła na dzień następny, o piętnastej, w barze przy magazynach miejskich (bo on miał tam blisko).
Czekałem na to spotkanie z silnym niepokojem. A co, jeśli jej kochany okaże się zwyrodniałym zboczeńcem, wykorzystującym biedną, chorą dziewczynę? No cóż, jeśli tak jest, na pewno nie zgodzi się mnie poznać. W głębi ducha jednak przeczuwałem, że nie ma się czego bać.
O trzeciej stawiłem się, ubrany w swój najlepszy wyjściowy garnitur, pod umówionym lokalem. Wyglądał on raczej na podrzędną knajpę, niż restaurację z prawdziwego zdarzenia, ale uznałem, że przeboleję.
Nie musiałem długo czekać. Pojawili się oboje, z pięciominutowym opóźnieniem, które usprawiedliwiali spóźnionym zegarkiem.
Piotruś Pan, co stwierdziłem z pewnym zdziwieniem i rozczarowaniem, w istocie był Piotrusiem Panem. Stał oto przede mną młodzieniec, przystrojony w zielone wdzianko i zielony, spiczasty kapelusik z czerwonym piórkiem.
Udałem, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia i zaproponowałem:
- Może wejdziemy do środka?
- Oczywiście – odparli niemal jednogłośnie.
Warto odnotować, że Lily była ubrana inaczej niż poprzednio. Fioletowy płaszcz zastąpiła czerwonym, a srebrzystą spódnicę wymieniła na jaskrawozieloną.
Wnętrze baru prezentowało się niewiele lepiej niż jego zewnętrze. Było jednak przynajmniej czysto. Zasiedliśmy przy małym stoliku. Każdy zamówił to, co chciał – ja whisky, Piotruś sok z gumijagód, a Lily ambrozję. Nie muszę dodawać, że tylko moje zamówienie zostało zrealizowane.
- Lily dużo mi o panu opowiadała – odezwał się jako pierwszy Piotruś.
- To miło. Panu też nie szczędziła komplementów.
- Przyjaciel Lily jest moim przyjacielem. Mówmy sobie na ty.
- Dobrze. Mam do ciebie kilka pytań, mogę je zadać?
- Oczywiście.
- Kochasz ą?
- Oczywiście.
- Będziesz się nią opiekował, jak należy?
- Oczywiście.
Uspokoił mnie szczery ton jego wypowiedzi. Pozostało mi zadać ostatnie, najtrudniejsze pytanie.
- Czemu zgrywasz wariata i chodzisz w tym kretyńskim, zielonym wdzianku i udajesz postać z bajki?
Oczekiwałem eksplozji. Ta jednak nie nadeszła. Piotruś, uśmiechając się wesoło, odparł:
- Widzę, że czegoś nie rozumiesz. Ja jestem Piotrusiem Panem.
- Oczywiście. Czy to ma związek z tym, że jesteś tym, no…
- Wariatem? Pewnie tak. Czy to wszystko?
- Oczywiście.
Uspokoiło mnie to spotkanie. Dobrali się jak w korcu maku. Dziwiło mnie tylko to, że takiego dziwaka zatrudniono w magazynie. Przy następnej okazji zapytałem go o to, co może nie było zbyt eleganckie.
- Och, to magazyn zabawek – odparł, uśmiechając się jak zwykle.
Widywałem się z nimi często. Czasami z obojgiem, czasem z samą Lily. Muszę przyznać, że marzenie spełniło się w stu procentach. Dokładnie o takiej wariatce śniłem całe życie. Była najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałem.
W końcu stało się to, co nieuniknione. Kilka miesięcy po tamtych wydarzeniach przyszedł do mnie list w ozdobnej kopercie. Zawierał to, co zazwyczaj zawierają listy w ozdobnych kopertach. Był tam jakiś urywek z wiersza, moje nazwisko, data, godzina oraz miejsce planowanego ślubu. Podpisano: Lily i Piotruś Pan. Nareszcie!
Nie mogłem doczekać się uroczystości. Kupiłem na tę okoliczność nowy garnitur, w sklepie RTV wybrałem i nabyłem najlepszy telewizor, na jaki było mnie stać. I w końcu się doczekałem.
Pamiętam jak dziś. Moja droga przyjaciółka w srebrzystej sukni ślubnej, jej wybranek w wyjściowym wdzianku Piotrusia Pana ( w tonacji nieco ciemniejszej zieleni i z białym piórkiem zamiast czerwonego). Stali przede mną, patrząc sobie głęboko w oczy. Prawdę mówiąc byłem jedynym gościem na ich ślubie, reszta osób wypełniających kościół pojawiła się tam z przypadku. Nawet na drugiego świadka wybrano kościelnego.
W końcu powiedzieli sobie tak, pan młody pocałował pannę młodą, a ja wyszedłem na zewnątrz, by przysposobić się do sypania ryżu. Gdy obydwoje przestąpili próg świątyni, a suknia Lily zaiskrzyła się pod złocistymi promieniami zachodzącego słońca, stała się największa tragedia mojego życia.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to dokładnie było. Pamiętam jednak, że wyszedł zza rogu kościoła, ze szpadą w zdrowym ręku i nienawiścią w oczach. Piotruś jakby przeczuł jego obecność. Odwrócił się w tamtą stronę, a wraz z nim odwróciła się i Lily. To trwało ułamek sekundy. Pozłocone poświatą ostrze zalśniło w powietrzu i ciemna zieleń, a po chwili błyszczące srebro zgasły przytłoczone czerwienią krwi. Ujrzałem jeszcze zakrzywiony hak zamiast dłoni u obcego, nim rozpłynął się on w powietrzu.
I wtedy zrozumiałem, że zabił ich mój brak wyobraźni.

2
Hans K pisze:Czas i miejsce spotkania wyznaczyła na dzień następny, o piętnastej, w barze przy magazynach miejskich (bo on miał tam blisko)
Niepotrzebna wstawka - wygląda to tak, jakbyś na siłę starał się wytłumaczyć wybór takiego, a nie innego miejsca spotkania.
Hans K pisze:- No dobrze. Wybaczam. To naprawdę nie ma nic wspólnego z tym, tam, no… On jest prawdziwy, Nie wymyśliłam go sobie.
Jasne, wymyślił go niejaki James Barry, kochana wariatko – pomyślałem sobie.
Tu masz takie nieładne zestawienie, przyglądnij się.
Hans K pisze:[1]Wnętrze baru prezentowało się niewiele lepiej niż jego zewnętrze. Było [2]jednak przynajmniej czysto.
[1] Pasowałoby to zdanie przerobić, bo nie najlepiej się czyta - musiałem się na chwilę zatrzymać i pomyśleć nad jego poprawnością. Poza tym spróbuj wymówić to na głos. Czy słyszysz jak coś szwankuje?
[2] A tego słowa możesz pozbyć się z czystym sumieniem.
Hans K pisze:- Dobrze. Mam do ciebie kilka pytań, mogę je zadać?
- Oczywiście.
- Kochasz ą?
Literówka.

Przyjemne opowiadanko, bez większej ilości zgrzytów i niedopatrzeń. Bardzo mi się podobało, pomijając końcówkę, która zabija całą przyjemną atmosferę, przez co zamiast sielanki mamy dramat. Dramat rozgrywający się na samym końcu. Dramat, którego nikt by się nie spodziewał - przyznam szczerze, że nie przypadło mi to do gustu. Od początku byłem nastawiony pozytywnie, a wizja optymistycznego zakończenia wydawała się przepajać moje ciało. Jednak Ty poszedłeś dalej - wplotłeś pomiędzy to wszystko element zaskoczenia, zresztą nie do końca przyjemny. Jednym może się to podobać, innym nie.

4
Bardzo dobry tekst. Płynna narracja, nieoczekiwane zwroty akcji, bardzo plastyczna aranżacja tła wydarzeń, nietuzinkowy pomysł, dobre dialogi, świetnie spointowane zakończenie.
Bardzo mi się podobało.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

5
Witam.
To ja, jako czytelnik napiszę kilka słów od siebie:

STYL
Przyjemny. Czyta się płynnie i lekko, po za kilkoma fragmentami. Przykład:
Poszliśmy więc do parku. Całą drogą nie odezwała się do mnie niemal ani słowem. Była niemal mojego wzrostu.

Niby wszystko oki, jednak człowiek się zaczyna zastanawiać co ma piernik do wiatraka? Może miała jakiś kompleks niższości albo co, że się nie odzywała? Nie pasowało jej, że była prawie równego wzrostu? Ewidentnie brakuje łącznika pomiędzy tymi dwoma zdaniami. Np Spojrzałem na nią Lub coś w tym stylu.

Przejrzyj całość opowiadania pod tym względem. Jeżeli opowieść ma był płynna, nie może być takich braków. Resztę dopisał tu Edd, więc nie będę dublował jego posta. O powtórzeniach napiszę niżej, ale też jest ich kilka.

POMYSŁ
Dobry. Nie do końca zaskakujący, jednak ciekawy. Takie pomieszanie prawdy z fikcją bardzo sympatycznie się czyta. Zalatuje troszkę bajką dla dzieci (ten Piotruś Pan) ale to też ma swój urok i pasuje do opowiadania.

FABUŁA
Początek dobry. Środek też, natomiast wyłożyłeś się na zakończeniu. W odróżnieniu od Edda nie uważam, że dramatyczny koniec jaki dałeś, jest zły - dla mnie jest za słaby. Brakuje tam fajerwerków. Czegoś mocnego, co powaliłoby mnie na kolana, dało do myślenia i sprawiło, że przez następne dwie, trzy godziny od przeczytania zastanawiałbym się "dlaczego...?"
A tu zonk. Podobnie jak z niektórymi hamerykańskimi filmami typu "oglądnij-i-zapomnij".Siądź w domu i postaraj się to zmienić. Więcej ognia, synu.
Co do samych bohaterów - w sumie jest oki. Człowiek skupia się na nich a nie ma praniu za oknem czy muchach w koszu na śmieci. Tak trzymać, choć można by iść nieco dalej i ich jeszcze wyraźniej opisać.

BŁĘDY
Przede wszystkim w oczy rzucają się dialogi. Nie same w sobie, ale technika ich pisania. Te rzeczy były już omawiane wielokrotnie i odpowiedni temat już jest, ale żeby nie było kilka przykładów:

- Ma pani rację – odrzekłem, po czym poprawiłem się. – Masz absolutną rację, Lily.
- Nie, nie chodzi o ciebie, głuptasie – zganiła mnie wesoło. – Zakochałam się w kimś innym.
Po zdaniu wyjaśniającym dajemy kropkę. Chyba, że jest to przerywnik narracyjny. Wszystkie te reguły były już x razy wyjaśniane, więc trzeba się teraz pobawić w detektywa i je poszukać. I zacząć przestrzegać.

Po za tym brakuje mi akapitów. Jakieś wredne Bobołaki je zjadły, czy co?

Dalej - są brzydkie powtórzenia. Nawet w przykładzie, który wstawiłem wyżej:
Poszliśmy więc do parku. Całą drogą nie odezwała się do mnie niemal ani słowem. Była niemal mojego wzrostu.
Strasznie to się gryzie ze sobą.

Jest też kilka literówek - np - Kochasz ą? Ale zrzućmy winą na chochlika drukarskiego. To są akurat rzeczy do poprawy.


PODSUMOWANIE
Opowiadanko przyjemne i lekkie, niestety ze słabym finiszem. Wystrzegaj się powtórzeń i pilnuj płynności fabuły - jedno ma wychodzić z drugiego. (vide pierwszy przykład). Ogólnie moje wrażenie jest pozytywne.
Czekam na więcej.

Black.
"Stąpać po krawędzi, gdzie lęk i strach..."

Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.

6
Fu, racja, teraz, po kolejnym przeczytaniu, aż mi wstyd za ten koniec :P


Ale właśnie, jak to jest z tymi akapitami? Jak kopiuję z worda to znikają, a tab nic nie robi. Jakaś podpowiedź?

7
Akapity to bardzo prosta i przyjemna sprawa. Jedno polecenie, a poza tym używanie legendarnego "kopiuj, wklej". Ale dla całkowitej jasności zaglądnij tutaj.

8
Ta wariatka... nie wiem, jak to powiedzieć. W ogóle nie jest zwariowana. Gdybyś od razu nie powiedział, że to wariatka, w życiu bym jej za taką nie wziął. Nie przejawiało się to w niczym, może poza tym, że nosiła nieco obciachowy strój i wychodziła za chłopca, który nigdy nie miał dorosnąć (co powinno podpadać pod pedofilię, ale przymknę oko tym razem), a ubierał się w obcisły, zielony strój.
Styl, narracja pierwszorzędna, wprost doskonała do bajek (nie chodzi mi o wierszowane... a w ogóle są niewierszowane bajki?), ewentualnie do opowieści a la Oskar i pani Róża (jedyne, co czytałem Schmitta, więc nie będę w to mieszał autora)
Końcówki nie załapałem, ale nie martw się - często mam trudności z takimi rzeczami, zwłaszcza wpół do trzeciej nad ranem, więc jeżeli jest tam coś do wychwycenia, to prawdopodobnie moja wina

Mam... mieszane uczucia. Nic specjalnego nie wyniosłem, a jednak czytało się dobrze i należy ci się piątka (w sensie do przybicia, ocen szkolnych nie znoszę) za wykonanie

Trzymaj się!

9
Hans K pisze:jaskrawofioletowy płaszcz zwisający jej do ramion.
hmmm. jaki to jest płaszcz zwisający do ramion? płaszcz włosów? ;)

Poza błędami wymienionymi przez poprzedników, znalazłem jeszcze to:
Hans K pisze:nie czułem [się] jednak skłonny do wzdychania i płaczu wtedy,
Hans K pisze:On jest prawdziwy, Nie wymyśliłam go sobie.
Podobało mi się. Plastyczne. Fajne zakończenie.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

10
Błędów nie będę wyciągać, bo chyba zbyt wiele ponad to, co wychwycili moi poprzednicy nie znalazłam.

Opowiadanie spodobało mi się. Zwłaszcza narracja - super.
Oryginalny pomysł naprawdę dobrze napisany.

Jeśli chodzi o zakończenie, to zgadzam się z Frankiem Blackiem. Według mnie sam pomysł jest świetny (lubię dramatyczne zakończenia), ale wykonanie trochę słabe. Ot - śmierć "spełnionego marzenia" jest opisana w trzech zdaniach. Robi wrażenie (na mnie zrobiło ;) ), ale mogłoby zrobić o wiele większe.

W podsumowaniu powtórzę się: opowiadanie naprawdę przypadło mi do gustu. :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”