Poeta

1
Odłożył pióro. Rękoma potarł buzujące skronie. Odsunął stylowe krzesło . Jak pamięcią sięgnąć zawsze miał słabość do luksusu. Na szczęście, jako katolik mógł śmiało powiedzieć, że w życiu, Pan często słucha jego modlitw.Na dużym biurku leżała biała kartka, w niej tlił się stworzony wiersz. Pisarz popatrzył na swe dzieło, przeczytał, zaaprobował.
Wersy o miłości, strofy o życiu i śmierci, niby banalne tematy, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nabierały zupełnie innego wydźwięku.
Przez otwarte okno wlatywały dźwięki wolności. Świergot ptaków, radosne krzyki bawiących się dzieci i poszczekiwanie psów. Podszedł i odsłonił firankę. Miał białe, długie i wypielęgnowane palce, które według niego były zwierciadłem duszy człowieka. Nie oczy, serce. Tylko dłoń i palce. Tam można wyczytać, co On zapisał człowiekowi. Poezję niebios. Spojrzał na zachodzące, ledwo widoczne już słońce. Gaśnie, ale to nic. Niech świeci teraz innym, jemu nie jest potrzebne.
Żar zapłonie, gdy podzieli się z innymi, jutro wieczorem, poetyckie spotkanie, grupy „ Cicha noc”. Elita elit, sama śmietanka towarzyska. Prawdziwi ludzie, z krwi, kości i dusz, które ujścia szukają, już za życia.
- Tato, tato! – do pokoju wbiegł aniołek. Mama pozwoliła. Minął bowiem czas, przewidziany na pisanie, kiedy nikt przeszkadzać nie powinien.
- Hau, hau, hau! – pies również domagał się czułości. Dwuletni wilczur, prezent urodzinowy dla córki był traktowany jak członek rodziny.
Cała trójka wyszła do ogrodu, harcom i swawolom końca nie było widać. Najpierw bawili się w berka. Poeta gonił córkę i psa, kogo dotknął, bęc i zmiana. Psiak doskonale orientował się w zasadach, był inteligentny jak wszyscy w rodzinie. Następnie ojciec i dziecko rzucali do siebie niedużą piłkę, a trzeci zawodnik usiłował złapać w locie zdobycz. Cykały świerszcze, rechotały żaby z pobliskiej łąki, na niebie pojawiały się gwiazdy. Nie mieli okazji, przejść do trzeciej rundy. Dziewczynka była trochę zawiedziona, ale czułość ze strony ojca, głaskanie po głowie, pocałunek w czoło i obietnica, że obiecana zabawka jest już w drodze, zrobiły swoje. Pies nie pozostawał w tyle, skakał się, obcierał i wyraźnie przypominał o sobie obu domownikom.
Wrócili zmęczeni. Jeszcze tylko szybka wizyta w łazience. Pani domu nakryła do stołu.
Jadł powoli. Oczywiście, przed posiłkiem obowiązkowa modlitwa.
- W Imię Ojca i Syna i Ducha …. – zaczął, kryjąc twarz za złożonymi dłońmi. Rodzina również pogrążyła się w rozmowie z Nim.
- Proszę Cię, Panie Boże, żebyś nigdy nie pozwolił skrzywdzić moich najbliższych, daj im zdrowie i szczęście, a będę wiernym twym sługą, na wieki wieków…. – poeta nie żebrał o wenę, tej mu nie brakowało.
- Boże, spraw, żeby się to wszystko już skończyło. Żebyśmy zapomnieli i cali z tego wyszli – żona ukradkiem otarła łzę.
- Boziu kochana, spraw, żeby było na świecie więcej zabawek, cukierków i dzieci – najmłodszy domownik również umiał z Nim rozmawiać.
- Amen – skończyli równocześnie.
Po kolacji ojciec czytał dziecku bajki, dzisiaj o królewnie, która była nieszczęśliwie zakochana w biednym kowalu. Jak to w miłości bywa, na przeszkodzie stanęły dworskie protokoły, życie i masa złych duszków. Bajka na szczęście była dla małych dzieci, więc po licznych kłopotach, gonitwach i pościgach młoda para stanęła na ślubnym kobiercu. I nic nie było w stanie stanąć pomiędzy dwojgiem kochających się ludzi. Ani kaci dworscy, niechęć rodziny czy jakieś tam prawa krwi. Mała zasnęła, a mężczyzna udał się na ganek. Stanął przy drewnianej poręczy, zapalił cygaro. Ulubioną markę. Tak, na pewno kiedyś napisze taki wiersz. O miłości, zmiatającej wszystkie problemy, sprawy wielkie i małe na swej drodze. O miłości jedynej, prawdziwej i nieskończonej. Podniósł głowę, niebo pełne światła. Inspiracja na tle księżyca i pojawiających się od czasu do czasu chmurek, płynących ponad dachami świata.
Wena pojawiła się nagle, przyszła zza entego wymiaru, z powiewem, tchnieniem jakimś. Zdecydowanie ruszył do pokoju, minął siedzącą w kuchni żonę. Ta rzuciła tylko okiem, nie protestowała, znała takie stany męża. Wiedziała, nic się z tym nie da zrobić, tak musi być i koniec, kropka.
Siedział i pisał. Tworzył. Efekty przechodziły najśmielsze marzenia. Do rana, białego, jak zapełniane kartki.
Nawet się nie kładł. Przebrał tylko i poszedł do pracy. Dobrze zarabiał, był w stanie utrzymać całą rodzinę, tworzył z pasji, nie dla pieniędzy, chyba dlatego jego wiersze cieszyły się takim powodzeniem.
Podobnie dzisiaj. Dom pękał w szwach od gości. Córkę matka odprowadziła do swojej siostry, mieszkającej po sąsiedzku. Rozmowy, uśmiechy, spojrzenia. Większość obecnych tworzyła poezję, lepszą, gorszą, znali się prywatnie, pracowali w tym samym miejscu. Gospodarz był najlepszym autorem. Płodnym do tego. Dlatego przychodzili, żeby się uczyć, podziwiać, znaleźć odskocznię od szarej codzienności.

Szczerze podziwiali bohatera wieczoru, więc zaległa cisza, kiedy tylko pojawił się w centralnym punkcie. Nie potrzebował kartek, recytował z pamięci, a tę miał fenomenalną.
Oklaskom i gratulacjom nie było końca.
- Piękne!
- Cudowne!
- Porywające!
- Brak słów, po prostu!
Zachwyceni, upojeni, szczęśliwi opuszczali dom poety. Spotkają się nazajutrz w pracy, pogratulują jeszcze raz.
Wstał rano, wcześniej niż zwykle. Raz w tygodniu musiał. Dzisiaj przychodził pociąg. Ubrał się elegancko. Czarny mundur, buty też czarne, wypastowane na glanc, czapka do tego, czarna oczywiście. Z obu kołnierzy świat obserwowały czaszki z krzyżującymi się pod nimi piszczelami. Na otoku czapki również, jedna patrzyła przed siebie. Wyszedł z domu, napotkani ludzie salutowali pierwsi wysokiemu oficerowi, to nic, że także należeli do grupy poetyckiej „ Stille Nacht”. Wszyscy byli także członkami komanda śmierci w obozie zagłady.
Po dwustu metrach doszedł do bramy.
-„ Arbeit macht frei” – zamruczał pod nosem, nie pierwszy raz, ale bardzo lubił tę sentencję.
- Nie tylko praca, nie tylko… - dodać chciał coś jeszcze, nie zdążył, wartownik zasalutował. Z oddali dobiegł świst lokomotywy parowej. Posuwała się jakby nie chciała, jakby protestowała, że nie po to ją stworzono, że inaczej by chciała, spełniać się jako maszyna. Na każdej zwrotnicy, rozjeździe rzucała się i miotała, uciec chcąc przeznaczeniu, ale nie po to jedni ludzie tory kładą, trasy przejazdu wyznaczają, harują wbijając śruby w podkłady, żeby dawać bezdusznym maszynom pole do wolnego manewru. Prychała, krztusiła się, zdolna wybuchnąć, samobójstwo popełniając, byle do celu nie dojechać. Ale nie po to stojący pod lufą maszynowego karabinu maszynista, w pocie czoła węgiel wsypywał,w piekielną czeluść bębna parowozu, rozsypując ile się dało na podłogę, żeby odwlec, opóźnić, bo może ratunek nadejdzie. Poeta nagle, głosem zdecydowanym kazał otworzyć bramy obozu. Jakby widział, czuł, rozpoznawał zamiary nadjeżdżającego transportu.
- Wody!
- Pić!
Rozlegało się z wagonów. Nie było życiodajnego płynu. Litości też nie było, ani zbawienia. Poezja jedynie.Co prawda, publiczność nie taka, o jakiej śnił, tło też wiele do życzenia pozostawiało, ale miał swoje pięć minut w ulubionej roli. Nagle pod jego wypastowane oficerki upadła zmięta, brudna i postrzępiona karteczka, wyrzucona ukradkiem, przez dziecięcą rączkę z zabarykadowanego kolczastym drutem wąskiego okienka wagonu. Zapisana koślawymi literkami:
Stoi na torach lokomotywa.
Czysta i lśniąca, ale oto krew z niej spływa !
A wagonów przy niej jest ze trzydzieści.
Doprawdy, nie macie pojęcia ilu ludzi w nich się mieści.
Żaden z nich niczym nie grzeszy.
Oni wszyscy jadą do celu, ku chwale Trzeciej Rzeszy.
Pociąg ciągle stoi i sapie.
Niejeden biedak na niego się jeszcze załapie.
A wokół niego stoi ze stu esesmanów.
Sprawiają wrażenie nietęgich tumanów.
Stoją i krzyczą.
Tupią i biją.
Dlaczego od razu wszystkich nie zabiją?
Nagle świst !
Nagle gwizd !
Pomknęła kula za zbiegiem.
Ot, mały żydek umyka do lasu biegiem.
A za nim biegnie cała ekipa.
Dzielnych żołnierzy, którym zmyka.
I pędzi i dyszy i sapie on tak.
Walczy o życie, które ciągle robi mu coś na wspak.
Biegnie i myśli, biegnie i marzy.
O domu, o mamie i jej już prawie zapomnianej twarzy.
To nogi niosą go do lasu, do lasu, do lasu.
Chce żyć, kochać, cieszyć się.
Mieć na wszystko więcej czasu, więcej czasu, więcej czasu.
W końcu, w lesie spotyka Hansa Schmidta, który jest na urlopie.
Jego dywizja pod Stalingradem została rozbita.
Od pewnej śmierci uratowała go Swietłana.
Radziecka kobieta w onuce ubrana.
Kiedy wzrok Hansa Schmidta pada na zbiega,
Ten już przez skórę czuje, że długo sobie nie pobiega.
Ale Hans Schmidt zaskakuje sam, siebie.
Obraca się i idzie przed, siebie.
Kiedy spotyka pościg żołnierzy,
Dalej sam, sobie nie wierzy.
Bo mówi, bo wskazuje, kieruje.
O tam, tam pobiegł wy głupie ciule !
Hans Schmidt jest wysokim oficerem.
Wśród goniących jeden zaledwie gefrajterem.
Więc biegną, więc pędzą, gonią już tam.
Gdzie wskazał, gdzie krzyczał ten cham.
Już cicho, spokojnie zrobiło się wokół.
Na placu zostało dwóch ludzi i popiół.
Obaj cenią życie, mogli je stracić na wojnie.
Teraz patrzą sobie w oczy, jeden i drugi hojnie.
Już wiedzą, już czują ten smak.
Obaj są ludźmi, wcześniej było coś nie tak.
Kiedyś, o wiele później, spotkają się obaj.
Było wtedy już ciepło, chyba maj.
W małej karczmie na rozstaju dróg.
Gdzie spotkał kiedyś wroga ,odwieczny wróg.
Kiedy wejdzie do karczmy sędziwy Hans Schmidt,
Wstanie od stolika dorosły już Żyd.
Podejdą do siebie, popatrzą w oczy,
Jak wtedy, kiedy wróg z wrogiem się jednoczył.
Hans Schmidt się uśmiechnie i zapyta:
Powiedz mój drogi, czy ta karczma Rzym się nazywa ?

Poeta podniósł i rozwinął strzępek papieru.
Nic nie zrozumiał, nic. Zmiął, wyrzucił, zapomniał. Wrócił do prawdziwej poezji.
- Na lewo, na prawo – tę sentencję także uwielbiał poeta stojący w rozkroku na peronie.

2
MAREL pisze:Na dużym biurku leżała biała kartka, w niej tlił się stworzony wiersz.
Na niej...
MAREL pisze:Pisarz popatrzył na swe dzieło, przeczytał, zaaprobował.
Wersy o miłości, strofy o życiu i śmierci, niby banalne tematy, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nabierały zupełnie innego wydźwięku.
Te określenia jednoznacznie ukazują mi wiersz jako coś naprawdę dobrego. Jednak jeśli pójść dalej tym tropem dochodzimy do prostej konkluzji - liczy sobie kilka, o ile nie kilkanaście zwrotek. I tu leży pies pogrzebany, już wyjaśniam dlaczego. Sięgnijmy wzrokiem do tekstu. Padają tam mniej więcej takie słowa: "...tlił się stworzony wiersz". Tlił się, znaczy w prostej linii coś nikłego - mnie na przykład jednoznacznie przypomina się słaby, stłumiony płomień ognia. Chodzi o to, że jedno wyklucza drugie. Interpretacja większości czytelników będzie podobna - ten wiersz, to musi być coś naprawdę długiego i w rzeczy samej dobrego, i w ten sposób doszukają się niedopowiedzeń. I siądą na Ciebie. I się przyczepią.
MAREL pisze:- W Imię Ojca i Syna i Ducha …. – zaczął, kryjąc twarz za złożonymi dłońmi. Rodzina również pogrążyła się w rozmowie z Nim.
Nie musisz stawiać tej kropki. Wielokropek wystarczy, on zna swoje zadanie.
MAREL pisze:Nawet się nie kładł. Przebrał tylko i poszedł do pracy.
Przebrał co? Mogę się domyślić, nawet powinienem, ale to musi być zapisane. Musimy dbać o swoich czytelników.
MAREL pisze:Dobrze zarabiał, był w stanie utrzymać całą rodzinę, tworzył z pasji, nie dla pieniędzy, chyba dlatego jego wiersze cieszyły się takim powodzeniem.
Przydałaby się kropeczka, żeby to wszystko jakoś rozdzielić. Nadmiar, nadmiar i raz jeszcze nadmiar informacji w jednym jedynym zdaniu.

Chłopie, to jest naprawdę dobry kawałek! Chcesz wiedzieć, co się do tego przyczyniło? Powiem Ci - pomysł, który jest przeze mnie naprawdę wielce respektowany. Krótko mówiąc, bo zdaję sobie sprawę, że przeciągam, celowo zresztą - dobra historia napisana lekkim piórem. Wiersz. Co do wiersza, to dobrze by było, gdyby zjawiła się tutaj Gra albo Pika - one powiedzą coś znacznie konkretniejszego, wszak obeznane są w tej materii. Pamiętasz, ostatnio napomknąłem o wierze jaką żywię względem Ciebie? Pamiętasz, to było niedawno. Nie zawiodłem się, Marel, oj, nie zawiodłem się. Życzyłbym sobie więcej kawałków utrzymanej w tej tematyce. To naprawdę dobrze Ci wychodzi.

3
Edd, bardzo Ci dziękuję za uwagi. Masz rację. Całkowicie. Pewne rzeczy już poprawiłem. Mnie drąży tylko jeden problem. Nie mam jakiegokolwiek pojęcia o pisaniu, brak mi wiedzy i warsztatu. Jedyne czym dysponuję to wyobraźnia, której obrazy od czasu do czasu prezentuję m.in na tym portalu i dzięki " dobrym duszom" takim jak Ty, poprawiam, udoskonalam, przebudowuję, dopracowuję i co tam jeszcze, własne teksty. Zgadzam się, ale Gra ani Pika nie mają widocznie chęci i ja to rozumiem.

4
W takim wypadku i ja podziękuję za ciepłe słowa. Jeśli będziemy mieli okazję spotkać się w lecie przy schłodzonym piwie, to z najszczerszą chęcią wspomnę o moich początkach; o tym, jak powłóczyłem się zupełnie nieobeznany po rozległym świecie literatury, a nie było nikogo nadto chętnego, by pochwycić mnie za przedramię, podciągnąć i powiedzieć, spoglądając prosto w oczy: Słuchaj stary, zrób to, to i na dodatek tamto, a będziesz wielki, ludzie będą cię cenić, a dziewczyny uganiać się każdego gorącego wieczora. Będziesz idolem szerokiej publiczności. Nie, nikt mi tego nie powiedział i po prawdzie jestem za to okropnie wdzięczny. Minęły dwa lata i dopiero teraz niektórzy, zwracając się przy tym per Pan, proszą o wskazówki. Przyglądam się przez chwilę ich pięknym twarzom, a potem zaczynam rechotać, bo nadal nie wierzę w to, że cokolwiek, co przez ten czas przyswoiłem jest pojmowane jako moja wiedza, która można pomóc niejednemu. Nie zmieniam zdania i nadal wierzę, że praca, prawdziwie intensywna przyniesie jeszcze bardziej wymierne efekty, tak że pewnego dnia, z czystym spokojem będę mógł sam sobie pogratulować, przeglądając się przy tym w lustrze.

Chcę Ci przez to powiedzieć jedno - nawet gdybyś był największym wsiokiem z jakim miała do czynienia internetowa społeczność, nadejdzie taki dzień, kiedy chociaż przez chwilę staniesz się mistrzem jednego z tych dopiero co raczkujących młodzieniaszków, szukających oparcia w literaturze, bo znajomi nie potrafili odszyfrować ich potrzeb. A literatura jest jak uniwersalny aromat - przypada do gustu każdemu, bez wyjątku. A kiedy ochłoniesz, otrzesz łzy lejące się ze wzruszenia i uznasz, że nadal jesteś wsiokiem - masz jaja. A mieć jaja, to być pokornym, pokora zaś to jeden z największych skarbów. Później pójdziesz do łazienki, chluśniesz sobie wodą w twarz i wrócisz do codzienności, do pracy, do nauki, by kilka miesięcy później znowu stać się chwilowym przewodnikiem domorosłego pisarzyny. Tego Ci życzę, pozostawiając z pewną sentencją: Możesz stać się dla siebie domem, jedyną ostoją, której nie straszne są porywiste wiatry, burze i gigantyczne fale, ale masz także siłę obkopać się w ogródku czekając, aż wróci ktoś bardziej odpowiedzialny by zabrać ciebie i twoje drżące ciało pod swój dach. Tak że Marel, wszystko w Twojej mocy! Idź i czyń cuda.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”