Elita nędzarzy

1
Kiedyś wrzuciłem pewien tekst. Minęło już sporo czasu, ale wreszcie go ruszyłem i z tamtego kawałka powstaje opowiadanie, które mam nadzieję wkrótce skończyć :)

Na początek pierwsze dwie strony. Miłego czytania.


Dzień I
Blady świt

Usta wygięte w pogardliwym uśmieszku politowania. Rude włosy spływają na ramiona niczym potok nigdy nie gasnącego ognia. Przystojną twarz zdobi dumny, orli nos. Mocno zarysowana szczęka i kilkudniowy już zarost nadają jego obliczu niepokorny, wręcz buntowniczy wygląd. Dzięki smukłej sylwetce i dobrze zarysowanym węzłom mięsni ramion sprawiałby wrażenie okazu zdrowia, gdyby nie chorobliwa bladość jego skóry. Szeroko otwarte oczy są skierowane w moją stronę. Jego wzrok jest pusty niczym otchłań piekielna. Martwy. Tak samo jak jego właściciel.
Trup leży w kałuży własnej krwi w jednym z zaułków Madarenu.
Przeszukuje jeszcze ciepławe ciało. Nie zauważam niczego prócz przyrządów do pisania, paru fiolek atramentu i sztyletu, który nie zdołał uratować swego właściciela. Wydaje mi się, że już niczego nie znajdę, gdy spostrzegam leżący kilka kroków dalej dziennik. Mały, w skórzanej oprawie, brudny od błota i krwi. Otwieram go. Sporą część stron wyrwano. Niemy świadek niedawnych wydarzeń. A może ich przyczyna?
Wrodzona ciekawość podsyca pytania i przypuszczenia, które jednak przegrywają z moimi problemami i troskami. Odchodzę stamtąd, nie odwracając się już za sobą.

***

Wieczór
Nigdy nie interesowało mnie spisywanie własnych wspomnień. Dlaczego więc piszę te słowa? Nie wiem. Pewnie gdybym znalazł książkę, przeczytałbym ją niezależnie od jej zawartości. Po skończeniu zacząłbym od nowa. A potem jeszcze raz… Aż nauczyłbym się jej całej na pamięć.
Może piszę, bo jestem uciekinierem, który nagle zdobył sposób na wyżalenie się? Interesująca myśl, ale nie sądzę, żeby była to cała prawda. Może to namiastka kultury, jedyna czynność nie służąca jedynie by zaspokoić potrzeby fizyczne? Odpowiedź jak wyżej.
Tyle rzeczy chciałbym opisać. I jeszcze więcej ukryć…


Dzień II

Budzę się z potwornym uczuciem głodu i pustą sakiewką. Po rozważeniu wszystkich możliwości zarobienia i ruszam w stronę Wielkiej Katedry. Na placu przed świątynią prawie nikogo nie ma, ale wkrótce ludzie zaczną tu ściągać na uroczystości z okazji Pogorzy. Dzisiaj nie wypada nie złożyć choćby najmniejszej jałmużny.
Niemal wszędzie w tym czasie przed kościołami powstają miasteczka nędzarzy, żebraków oraz wszelkiego rodzaju oszustów. W związku z tym w Madarenie panuje pewne nietypowe prawo: pod Wielką Katedrą może być z góry ustalona ilość żebraków, każdy nadmiarowy zostanie brutalnie potraktowany przez straż.
Dziwny jest ten świat. Spotyka się grupa ludzi wyrzuconych poza nawias społeczeństwa. I co robią? Tworzą następną społeczność o niemal takich samych zasadach, co system, który ich wyrzucił. Powstaje następny podział społeczny. Zawsze w takiej grupie znajdzie się jakaś „elita”. Właśnie elita nędzarzy może żebrać pod Wielką Katedrą.
Gdy podszedłem, całe towarzystwo popatrzyło na mnie z nienawiścią. W końcu jestem dla nich konkurencją. Strażnicy szybko zauważyli nadterminowego żebraka. Odchodzę na bok i czekam. W końcu jeden z członków elity wstaje i idzie załatwić swoje potrzeby w jakimś zaułku. Podążam za nim. Po chwili wracam już sam.
Zajmuję wolne miejsce. Elita nędzarzy jest wzburzona, ale nic nie może zrobić, bo zaczynają przychodzić klienci. Zakładam opaskę na oko i kładę obok siebie kule zdobyte na poprzednim rezydencie tego miejsca.
Ludzie mijają mnie i czasem tylko rzucą jakiegoś miedziaka ślepemu na jedno oko kuternodze. Elita nędzarzy szemrze i pewnie spiskuje przeciwko uzurpatorowi. Sam zaś walczę. Z czym? Z własną dumą i sławą, czy raczej wspomnieniem o niej.
Wtedy przychodzi cień mojej przeszłości. Wysoki, barczysty ubrany w aksamitne szaty podbite futrem. Ostatnio musiał trochę przytyć. U boku długi miecz, raczej zabawka z ogromną ilością złoceń, ale dobrze wiem, że ten człowiek doskonale włada bronią. Nagle zatrzymuje się i patrzy w moją stronę. Znieruchomiałem i licząc, że mnie nie pozna.
- Kasztelanie, coś się stało?
- Nic ważnego. Przez chwilę zdawało mi się, że zobaczyłem mojego przyjaciela. Ale on niestety nie żyje od dwóch lat – usłyszałem charakterystyczny baryton.
Tak, masz rację przyjacielu. Tamten rycerz w lśniącej zbroi już nie żyje. Został jedynie brudny uciekinier ukrywający się pod fałszywym imieniem, by nie splamić swojej dawnej sławy.
Uśmiechnął się tajemniczo i rzucił mi pełną sakiewkę. Czyżby… nie to niemożliwe. Biorę jałmużnę, nawet nie sprawdzając jej zawartości. Elita nędzarzy zaczyna głośniej szemrać na widok udzielonej mi łaski.
Powoli Wielka Katedra zaczyna wypełniać się ludźmi. Nadchodzący tłum coraz bardziej rzednie. Wstaję i odchodzę. Zarobiłem na co najmniej kilka dni mojej podróży. Może w końcu kupię nowe ubranie i zażyję kąpieli w łaźni. Kusząca myśl.
Zauważyłem, że ktoś mnie śledzi. Elita nędzarzy wysłała za mną trzech obdartusów uzbrojonych w pałki i noże. Władza nie znosi konkurencji. Głupcy pewnie nie zauważyli krótki miecz ukryty w obszernych łachmanach, służących mi za ubranie.
Zbliżam się do wschodnich murów miasta. Widzę baszty: Szewską i Rzeźnicką. Wysłannicy elity nawet nie próbują się kryć z tym, że mnie śledzą. Zapach krwi z mijanych jatek pobudza moje zmysły. Chcę się zatrzymać i chłonąć ten aromat każdą częścią mego ciała. Ledwo się powstrzymuję i idę dalej.
Wtedy go zobaczyłem. Jeszcze niedawno nazywałem go Przyjacielem. A teraz? Nie wiem. Zmienił się. Ma na sobie kolczugę i resztki czegoś, co kiedyś było jego płaszczem. Zmierzwione, brudne włosy oraz broda w jeszcze gorszym stanie. Szaleństwo w oczach. Nie przypomina już pięknego rycerza, na którego widok wszystkie panny traciły dech w piersiach. Chociaż z drugiej strony ja wyglądam pewnie znacznie gorzej.
Twarz Przyjaciela wykrzywił obłąkańczy uśmiech. Wyciągnął miecz i ruszył w moją stronę, by kontynuować ten szalony pościg. Stoję jak wryty. W końcu zaczynam biec ile mam sił w nogach. Skręcam w najbliższy zaułek. Uciekam. Który to już raz powtarza się to szalone przedstawienie? Nawet nie chcę już tego wiedzieć. Jednak któregoś dnia mnie złapie, a ja nie będę w stanie go pokonać. Nigdy go nie zabiję, a on nie przerwie polowania.
Słyszę jakieś przepychanki. Uciekaj durniu. Odwracam się odruchowo. Wysłańcy elity nędzarzy zderzyli się w wąskim przejściu z Przyjacielem.
- On jest nasz! – krzyknął któryś z nich i spróbował pchnąć go nożem.
Odwróć się, idioto! W końcu zgadzam się z głosem rozsądku i biegnę dalej. Gdyby ci durnie wiedzieli, kogo zaatakowali. Ważne, że dali mi trochę cennego czasu. Uciekam wąskimi uliczkami Madarenu. Słyszę w oddali krzyk.
- W końcu dorwę cię, wilkołaku! Złapię i wypruję flaki. Nigdy nie zapomnę, co zrobiłeś. Słyszysz?
Słyszę. Pędzę jeszcze szybciej. Uciekam. Przed nim, przeszłością, wyrzutami sumienia i słowem, którego echo nadal dudni mi w uszach.
Wilkołak.

2
Witam.
To ja jako zwykły i skromny czytelnik naskrobie tu coś od siebie.

Na samym początku słów kilka o wrażeniu:

Opowiadanko bardzo mi się podoba, choć ma trochę błędów. Czyta się przyjemnie (po za kilkoma zgrzytami) jednak jest takie troszkę... blade. Opisujesz Wielką Katedrę i tłum żebraków - czemu nie pobawiłeś się "kolorami", wrażeniem jakie owi żebracy reprezentują, wszechobecnym brudem i nędzą? Ponadto sam opis Katedry czy jej otoczenia? Kurcza, zamiast opisywać geopolityczne uwarunkowania nędzarzy trzeba było dodać trochę mroku średniowiecza. Opisać Katedrę z jej ostrymi łukami, gotyckimi strzelistymi wieżami czy witrażami. Nie za dużo, ale tego mi tu bardzo brakuje. To samo dotyczy ucieczki. Pisałem już o tym przy opowiadaniu "Psisko". Strasznie blade to Twoje uciekanie. Dodaj tam ognia trochę. Niech coś potrąci po drodze, niech się potknie, niech faktycznie ucieka. Jeżeli opisujesz dynamiczne zdarzenie, niech czytelnik czuje ten ruch. Inaczej kupa z boczkiem z tego wyjdzie.

Teraz troszkę o stylu:

Pierwsza i druga część (czy też dzień I i II) to dwa różne światy. Rozumiem, że pierwszy dzień ma być czymś w rodzaju prologu do reszty i pewnie później wszystko się ułoży w całość, jednak ja bym coś jeszcze spróbował tam dodać. Jeżeli to opowieść o wilkołaku, to niech będzie troszkę mroku, chyba,że to popelina w stylu "Zmierzchu". W pierwszej części w ogóle nie czuje się klimatu średniowiecza z drugiej części. Zmieniłbym również drugi fragment I dnia. Próbujesz tam wejść w emocje Bohatera. W jego wnętrze. I też tak troszkę blado to wyszło. Nie bój się zaglądać w głąb duszy Bohatera. Jeżeli to ma być sugestywny opis to nie może przypominać reklamówki TESCO.

Przejdźmy do fabuły. Już troszkę o niej pisałem. Ogólnie podoba mi się. W szczególności sytuacja przy Katedrze. Jest to ciekawie opisane i wciągające. Całość burzy kilka zgrzytów, ale o tym później. W każdym razie idziesz w dobrym kierunku i nie spieprz tego. Jest jakaś tajemnica, nie ujawniasz od początku o co chodzi, kto jest kim, nawet informacje o głównym bohaterze są serwowane pomalutku. Lubię taki styl i takie rozwinięcia akcji. Trzymaj się tego. Jest takie powiedzenie "małymi kroczkami cała naprzód!" I tego się trzymaj. Aż do finału który zaskoczy i powali wszystkich z tobą włącznie.

Teraz ta gorsza część, czyli błędy.

Na początek zgrzyty i inne przeszkadzajki:

- po pierwsze - nadużywasz słów "elita nędzarzy" Powtarza się co drugie, trzecie zdanie i zaczyna przyprawiać pomału o mdłości. Czytelnik nie jest głupi i wie, że kółko wzajemnej adoracji żebraków przy Wielkiej Katedrze to Elita. Są inne określenia które mogą ta nazwę zastąpić i sprawić, że tekst będzie się czytało płynniej i po prostu lepiej.

Po drugie błędy:

Dzięki smukłej sylwetce i dobrze zarysowanym węzłom mięsni ramion - te węzły wywal. Sens zdania zostanie i tak. ( o rany pierwsze co mi przyszło na myśl, po przeczytaniu tego zdania były węzły chłonne. Ale ja mam głupie skojarzenia) No i gdzieś Ci Ś zjadło w słowie "mięśni".

Jego wzrok jest pusty niczym otchłań piekielna. Martwy według mnie złe porównanie. Wiem, miał być mrok, ale otchłań piekielna raczej kojarzy się z morzem ognia, potępieńczymi jękami i masą okropnych demonów a nie pustką. Popracuj nad tym.

Trup leży w kałuży własnej krwi w jednym z zaułków Madarenu. to "własnej" jest tu niepotrzebne.

Przeszukuje jeszcze ciepławe ciało Ę gdzieś skrzaty ukradły. Podłe gady!

Po rozważeniu wszystkich możliwości zarobienia i ruszam w stronę Wielkiej Katedry tu też ktoś coś zjadł. Brakuje łącznika pomiędzy rozważaniem a ruszeniem. Albo po prostu wywal to I.

Dziwny jest ten świat. Spotyka się grupa ludzi wyrzuconych poza nawias społeczeństwa. I co robią? Tworzą następną społeczność o niemal takich samych zasadach, co system, który ich wyrzucił. Powstaje następny podział społeczny. - powtórzenie na powtórzeniu powtórzeniem zamiata. Zmienić na coś bardziej logicznego.

- Nic ważnego. Przez chwilę zdawało mi się, że zobaczyłem mojego przyjaciela. Ale on niestety nie żyje od dwóch lat – usłyszałem charakterystyczny baryton.
- zasady pisania narracji. Jeżeli narracja nie opisuje kłapania paszczą osoby mówiącej kropka na końcu zdania i narracja od dużej litery.

głupcy pewnie nie zauważyli krótki miecz ukryty w obszernych łachmanach, służących mi za ubranie. chyba "krótkiego miecza" o ile się nie mylę.

Widzę baszty: Szewską i Rzeźnicką. ten dwukropek mi tu nie pasuje, ale to moje subiektywne zdanie.

Twarz Przyjaciela wykrzywił obłąkańczy uśmiech. Wyciągnął miecz i ruszył w moją stronę, by kontynuować ten szalony pościg. - strasznie zgrzyta to zdanie. I całkiem nie pasuje do tego, co opisywałeś tuż wcześniej. Bohater natyka się na opisywanego tu Przyjaciela i dopiero wówczas zaczyna on go gonić a tu od razu kontynuuje. Coś nie tak.

Odwróć się, idioto! W końcu zgadzam się z głosem rozsądku i biegnę dalej. - za dużo tego odwracania. Dwa zdania wcześniej ( w tym jeden dialog) też się odwracał. Tam by (przynajmniej wg mnie) pasowało coś w stylu "uciekaj idioto!"

Tyle z mojej strony, jeżeli chodzi o błędy. Resztę z pewnością wyłapie mój idol w ich wyszukiwaniu - Martinius.

Teraz brutalna chwila prawdy - czyli podsumowanie:

Opowiadanko bardzo mi się podoba i muszę powiedzieć, że czekam na dalszą część.

Cieszyłbym się natomiast, gdybyś pisząc dalej zaczął unikać rzeczy o których tu była mowa (czyli np nagminne powtórzenia) oraz dodał troszkę głębi. Stwórz trójwymiarowy świat, który rzuci wszystkich na kolana albo chociaż zachwyci swoimi barwami.

Black.
"Stąpać po krawędzi, gdzie lęk i strach..."

Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.

3
Co do opisu Katedryi żebraków - rzeczywiście warto się nad tym zastanowić, może coś zrobię z tym

Ucieczka - od początku to nie miała być wielka galopada przez pół miasta. Wyszło blade? Być może.

Co do samego opowiadania... Najpierw musiałbym wyjaśnić skąd się wziął pomysł. Wilkołaki zostały zawłaszcone przez horrory (na razie wyroby literaturopodobne jak "Zmierzch" ich nie ruszyły za bardzo). A szkoda, bo "klasyczne" fantasy ma równe prawa do ich wykorzystania, tym bardziej, że ta postać ma dużo większy potencjał niż choćby wampiry lub orki. Taka myśl mniej więcej przyszła mi do głowy rok temu (przy okazji później znalazłem w "Rękopisie znalezionym w smoczej jaskinii" podobna opinię, więc coś w tym chyba jest). Powstał krótki niedokończony tekścik, z którego pozostał drugi dzień przygód bohatera. Ostatnio go ruszyłem. Różnica w style, który zauważyłeś może pochodzić z powodu roku różnicy między ich powstaniem.
Wracając do tematu. To nie ma być horror, tylko zwykłe opowiadanie fantasy z pewnymi elementami "psychologii", czy jak to nazwać (ale te rzeczy znajdują się w dalszych częściach tekstu). Tyle jeśli chodzi o moje zamiary. Co wyjdzie? Nie wiem.

Jeśli chodzi o dalszą część to w planie całośc ma trwać 12 dni i obecnie zacząłem pisać już ostatni dzień przygód. Wkrótce zamierzam dać dalsze części. Tylko muszę uporać się z 3 dniem, który wybitnie mi nie wyszedł i będę musiał go porawić lub napisać od nowa.

Barven

4
Prześlij mi go PW. Może coś poradzę.
Wiesz, jeżeli chcesz opko poprowadzić psychologicznie, to wszelakie emocje są tu bardzo ważne. Te z gonitwy również - nawet jeżeli to tylko króciutki bieg.
Potraktuj to jako swego rodzaju zabawę. Może coś fajnego wyjdzie.

Trzymam kciuki -

Black.
"Stąpać po krawędzi, gdzie lęk i strach..."

Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”