Cudotwórca [sensacyjne/nutka groteski]

1
   Efekt weekendowych wykopalisk na dysku. Zrekonstruowane, podszlifowane, chyba nadające się na wystawę. Pisało się przyjemnie, czy czyta, chętnie się dowiem.

Zapraszam do lektury! :)


   Salon piękności „Cudotwórca” znajdował się tuż przy wylocie ul. Starowiślnej i Wielopola, naprzeciw przystanku tramwajowego, Poczty Głównej, nieopodal redakcji Dziennika Polskiego i prowadzącej do rynku ul. Siennej,. Dla każdego znającego piękny gród Kraka wiadomym jest już, że pod względami strategicznymi to lokacja zgoła wymarzona. Napoleon by pozazdrościł, zwłaszcza po Waterloo.
   Duży, krzykliwy szyld kusił każdego dnia dziesiątki tysięcy zabieganych pieszych i zajeżdżonych kierowców. Chwytliwa, działająca na wyobraźnię nazwa skutecznie odciągała wzrok turystów od bogatej ornamentyki zabytkowych kamienic. Szarmancko uśmiechnięty mężczyzna, żywcem wyjęty ze stylistyki socrealistycznych plakatów, wychodził przed szereg pstrokatych, mało oryginalnych wystaw wszelakich Kefirków i im podobnych. Zapraszający gest, jaki zdawał się wykonywać oraz przyjemny na pierwszy rzut oka front stanowiły skuteczny lep na potencjalnych klientów. Może nie taki, jak reklama w brukowcu, ale spełniający zadanie w zupełności.
   Trzeba jednak zaznaczyć, że efektowna nazwa i szyld nijak miały się swym oddziaływaniem do innej formy przyciągania zainteresowania. Właściwie mogłyby być nawet szare i banalne, a zakład i tak cieszyłby się porównywalnie wysoką popularnością. Fama, jaka ciągnęła się za „Cudotwórcą”, rozpowszechniana znaną od zarania dziejów metodą plotki uczyniła bowiem z niego legendę szczebla niemalże wojewódzkiego, jeśli wierzyć zapisom w księgach wizyt prowadzonych w sekretariacie. Podania o muskularnych manicurzystach i dowcipnych fryzjerach lotem błyskawicy roznosiły się po mieście za sprawą zadowolonych bywalczyń, z pełną gorliwością rekomendujących wykonywane przez nich usługi. Nijak mające się do tych oferowanych u masażysty, puentowały po chwili z naciskiem.
   Gabinet masażu był niekwestionowaną chlubą „Cudotwórcy”, prawdziwą perłą w koronie, wisienką na torcie, dodatkową setką na przedziałce deski rozdzielczej sportowego samochodu. Sama nazwa lokalu przy Starowiślnej, naiwna i infantylna do bólu, nie wzięła się z powietrza bynajmniej. Należący do spółki pracownicy doskonale rozumieli komu tak naprawdę zawdzięczają niesłabnące powodzenie prowadzonego interesu. Panu Arturowi Kryniczce. Mistrzowi nad mistrze w swej specjalizacji. Nawet szarmancko uśmiechnięty mężczyzna z szyldu miał nieco podobne rysy.
   W chwili, w której przenosimy się do gabinetu pana Artura, (pierwsze piętro, droga specjalnie oznakowana), jego fizjonomii daleko do śmiechu. Oto bowiem przed tym nad podziw utalentowanym fachowcem, wirtuozem dotyku, asem stref erogennych, maestrem ochów i achów, rychło zdobywcą czarnego pasa w pięciu sztukach masażu stanęło wyzwanie daleko wykraczające poza codzienny standard. W budzącej grozę, zwalistej postaci w wieku późno-średnim. Z całym, charakterystycznym dla tego przedziału, asortymentem wad i ułomności.
   Szczędząc czytelnikowi wątpliwej przyjemności wgłębienia się w szczegółowy opis powyższej wizyty, narrator pragnąłby przedstawić nieco faktów i okoliczności z życia Artura Kryniczki, nie tyle niezbędnych do zrozumienia treści, co po prostu ciekawych, zwłaszcza w porównaniu z porzuconą już alternatywą. Poczynając od rzeczy najmniej ważnej, czyli wyglądu, należy stwierdzić z całkowitą, ponadpłciową obiektywnością, iż bohater tej opowieści jest mężczyzną dość przystojnym, jeśli nie liczyć krzywego, zadartego nosa i może nazbyt krzaczastych brwi, a na pewno wysokim i postawnym, w sile lat dwudziestu pięciu. Oczy o zielonych tęczówkach patrzą na otoczenie czujnie i badawczo, starając się wypatrzyć każdy interesujący szczegół. Czy jest to związane z zazwyczaj podziwianymi przez nie widokami, trudno dociekać, niezaprzeczalnie jednak efekt tych obserwacji pozwalał ocenić pana Artura jako człowieka inteligentnego tudzież doświadczonego życiowo, jedno drugiego nie wykluczając.
   Co zaś dotyczy przeszłości bohatera, to by nie zanudzać przytaczaniem w tym miejscu szczegółowych epizodów dotyczących problemów w dzieciństwie, trudności z rozwinięciem interesu, czy też zwyczajową w takich razach kroniką dokonywanych w światopoglądzie zmian (związanych z przełomowymi, a jakże?!, wydarzeniami), narrator uważa za stosowne stwierdzić wyłącznie, że pan Artur kochał masaż od zawsze. Pilność w nauce i zarwane na praktycznych ćwiczeniach noce doprowadziły go do niemałej wprawy w dogadzaniu płci przeciwnej, jedynie przy użyciu własnych dłoni. Zniewalający zmysły dotyk byłby jednak niczym wyjątkowym w świecie nam współczesnym, w którym tylu ludzi prezentuje swoje wysokie umiejętności na wszelkich You Tubach, gdyby nie inna, niemożliwa do wytrenowania zdolność pana Artura.
   Gdy drzwi gabinetu zamknęły się za wychodzącą klientką, pan Artur wpadł niczym bomba do sekretariatu. Siedząca za biurkiem Ilona, dwudziesto trzy letnia absolwentka studiów marketingu i zarządzania, obdarzyła szefa leniwym spojrzeniem. Purpurowa twarz i spojrzenie bazyliszka nie zrobiły na niej większego wrażenia, czemu dała wyraz powrotem do lektury poczytnego magazynu dla kobiet.
- Musimy sobie chyba coś wytłumaczyć! – powiedział jadowicie pan Artur, z impetem opierając ręce na blacie – To, co przed chwilą tu nastąpiło, nie ma prawa się powtórzyć! Nigdy! Przenigdy! Rozumiemy się?!
- Się rozumie Arturze. Po co się tak stresować? – odrzekła beznamiętnie sekretarka, nadal wpatrzona w magazyn
- Ty widziałaś, co to było?!
- No… Pani Eugenia Sewerastopolska. W czym problem, szefie?
- Aranżujesz mi przed przerwą obiadową wizytę spróchniałej, trzydrzwiowej szafy, skrzypiącej przy każdym kroku i jeszcze się pytasz jaki mam problem?! – ryknął poetycko pan Artur, jak to często mu się zdarzało w gniewie.
- Ale pani Eugenia przyjechała do nas aż z Warszawy. Nie miałam serca skłamać jej, że jesteś zajęty.
- Nic mnie to nie obchodzi! To nie ma prawa się powtórzyć!
Tym razem Ilona ograniczyła odpowiedź do niemrawego kiwnięcia głową.
- A tak w ogóle to prosiłem Cię o zamówienie obiadu. Gdzie jest?
- W pizzeri powiedzieli, że dojadą w dwie godziny. A do restauracji nie chciało mi się iść.
- Ja pierdolę, Ilona, czy ty aby przypadkiem nie wyobrażasz sobie za dużo?! Ty nie jesteś niezastąpiona! Jako moja sekretarka masz psi obowiązek...
- Psi obowiązek?! – obruszyła się kobieta – Posłuchaj no mnie Arturku! Ja wiem i ty wiesz, że nie wolno ci mnie zwolnić! Chyba, że chcesz, by żonusia dowiedziała się o pewnej parnej, sierpniowej nocy...
- Szantażujesz mnie ty...?
- Idź może kupić sobie coś w automacie. Mam dużo papierkowej roboty.
   Pan Artur sapiąc niczym lokomotywa wpatrywał się przekrwionymi oczami w Ilonę, która nonszalancko powróciła do czytania magazynu. Zagotowana krew kipiała w jego żyłach. Z trudem przychodziło utrzymać samokontrolę i oprzeć się pokusie wywrócenia biurka, wraz z bezczelną studentką. Kryniczka nie był jednak typem brutala, wyrządzanie fizycznej krzywdy kobiecie traktował jako jedno z największych przestępstw, jakiego można się dopuścić. Postanowił więc dumnie przyjąć na siebie zniewagę i dokonać wyrafinowanej zemsty w późniejszym czasie.
   Podchodząc do automatu na półpiętrze nasz szlachetny masażysta musiał dokonać niezwykle trudnego wyboru pomiędzy zupką instant, nudlami i Prince Polo. Po sfinalizowaniu zakupu, błogosławiąc wynalazcy dań w proszku, wrócił do gabinetu.
   Zapadając się w miękkim fotelu (dwa tysiące sztuka), pan Artur rozpoczął konsumpcję. Pochłonięcie wątpliwej w wartości odżywcze strawy nie zajęło mu długo, toteż resztę czasu poświęcił na rozmyślanie o ostatnich wydarzeniach.
   Co by nie mówić, był szczęściarzem. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że interes rozkwitnie tak szybko i z taką klasą. Własne piętro w drogiej kamienicy, urządzone ze smakiem dzięki już rychło spłaconemu kredytowi, wysokie zarobki, terminarz zapełniony do października, i co najważniejsze wdzięczność zadowolonych klientek były niemal wszystkim, co mógł tylko sobie wymarzyć. Niemal, albowiem lada tydzień nastąpi kolejny wiekopomny sukces w jego karierze.
   Pan Artur oblizał wargi i zamknął oczy. Z przepastnej toni wspomnień z łatwością wydobył rozmowę, którą stoczył z ważną osobistością dziennikarskiego światka. Oczami wyobraźni widzi siebie otoczonego kamerą oraz blaskiem fleszy. Z uśmiechem odpowiada na zadawane pytania. Słyszy o nim cały kraj! Ale Teleekspres jest tylko początkiem. Później pukają do niego inni. Discovery proponuje wywiad! Fashion TV poświęca specjalną ramówkę! Po miesiącu łaskawie gospodaruje czas dla MTV! Staje się sławny nie tylko na całą Polskę, ale również Europę i Świat! O jego bajecznych dłoniach krążą legendy. Celebritki i księżne gotowe są zapłacić fortunę za choćby jedną wizytę...
   To wszystko jest na wyciagnięcie dłoni – pomyślał pan Artur. – Tych czułych, zręcznych dłoni, na które teraz patrzę.
   Doszedł do tego ciężką pracą, to prawda, lecz nie może zaprzeczyć, że sukces zawdzięcza w równej mierze darowi z niebios. Talent który posiadł, który w sobie odkrył, a następnie rozwinął, nie mógłby zaprowadzić go tak daleko, gdyby nie uśmiech fortuny i pewna nadzwyczajna zdolność jaka ujawniła się pewnej letniej koloni. Wtedy to właśnie, na plaży, zgodził się nasmarować olejkiem plecy koleżanki. Jakież wielkie było ich wspólne zdziwienie, gdy następnego dnia u tej upośledzonej w walory dziewczyny pojawiły się wyraźne zarysy krągłości! Może nie od razu melony, ale niezaprzeczalnie dające się zauważyć cytryny! Oboje zdziwieni niepomiernie postanowili powtórzyć wczorajsze smarowanie. Następnego dnia ponownie. Efekt tego był taki, że cherlawe dziewczę wróciło do rodzinnego Rzeszowa ze świeżym zapasem staników miseczka C, a Pogorzelica i tamtejsze bary rybne zanotowały wyraźny wzrost odwiedzin turystów. Młody Artur natomiast zaraził się pasją do czynienia dobrze kobietom.
   Studiował fizjoterapeutkę i pobierał nauki w najlepszych szkołach masażu. Wszystko po to, by móc profesjonalnie wykonywać swoje powołanie. Zacięcie mistrza objawiło się stosunkowo późno. O tym że nadeszło, poinformował wzrost liczby anonimowych liścików i bezpośrednich propozycji matrymonialnych koleżanek ze studiów. Jedną nawet zdecydował się ku swemu nieszczęściu przyjąć.
   Pan Artur nie zdążył pogrążyć się w ponurych myślach dotyczących żony, ani co gorsza dopełnić regulaminowych pół godziny przerwy, gdy drzwi gabinetu otworzyły się bez wcześniejszego pukania. Jawnie bezczelnie! Z początku posądzał o ten występek Ilonę, lecz mimo całej antypatii jaką żywił do sekretarki, nie mógł oskarżyć jej jeszcze o noszenie barczystej kurtki nabijanej ćwiekami, ani tym bardziej o zarost na twarzy. Nieznośnością obdzielić mogła co prawdzie niejednego, lecz na pewno nie w trzech osobach naraz.
   Smutni, wystrzyżeni jegomoście wparowali gracko do pomieszczenia, za nic mając sobie oskarżycielskie spojrzenie właściciela. Pan Artur był człowiekiem na tyle inteligentnym by domyśleć się, że ich zamiary mogą być zgoła niesympatyczne, pomimo to zaryzykował wyrzuty:
- Ależ drodzy panowie, proszę stąd wyjść! W tym lokalu nie obsługujemy mężczyzn! W sekretariacie wam pewnie tego nie wytłumaczono, co?!
- Ano rzeczywiście, nie wytłumaczono – stwierdził dystyngowanie typ w garniturze, nota bene źle wykrojonym i gryzącym się z prymitywną aparycją.
- Sekretareczka się przewróciła – dopowiedział rzeczowo użelowany dresiarz
   Gość w skórze nie powiedział nic. Od razu wyciągnął zza pazuchy bejzbola.
- Coście za jedni?! – przeląkł się nie na żarty masażysta. Dandys w garniaku pospieszył z wytłumaczeniem
- My w interesach, panie Kryniczko. Reprezentujemy ważne i wpływowe osoby.
- Dobrze płacą i dają służbowe mercedesy. – pochwalił dresiarz.
Bejzbolista przytaknął obiciem pałki o otwartą dłoń.
- No i wpadliśmy tak z wizytą. Tak sobie pogadać. Naszym pracodawcą nie podoba się co to, pan tu robi, panie Kryniczko.
- Oj nie podoba się zupełnie! – potwierdził dresiarz.
- Są wkurwieni nie na żarty. – odezwał się w końcu głębokim basem skórzany.
   Pan Artur z niezrozumiałych przyczyn uznał ten fakt za rozstrzygający o ucieczce.
   Pędem błyskawicy zerwał się z siedziska, i zgrabnie zanurkował pomiędzy łapskami, niczym za starych dobrych czasów, kiedy to rejterował z sypialni przyjaciółek z liceum. Zaskoczeni ponadprzeciętną, bo ugruntowaną dwoma latami sekcji gimnastycznej, sprawnością motoryczną Kryniczki prześladowcy nie zdążyli go zatrzymać, co więcej sami wprowadzili w swe poczynania niemały chaos. Nieskoordynowanie ich ruchów doprowadziło do tego, że powpadali na siebie bodiczkiem, którego nie powstydziłby się hokeista NHL. Mniejszy gabarytowo dresiarz odbił się jak kauczuk i wyrżnął o podłogę, elegant natomiast miał jeszcze okazję przyjąć na bark spóźniony zamach skórzanego. Kryniczka w tym czasie był już za progiem gabinetu.
   Biegł prędko, niemal unosił się nad dywanem, schodów praktycznie nie rejestrując pod stopami. Przepełniony adrenaliną podobną tej, jaką odczuł wracając kiedyś złym tramwajem z derbów, stawił sobie za jedyny cel wydostanie się z opresji. Panika całkowicie zawładnęła jego ciałem, przez umysł nie przeszła nawet myśl o wołaniu pomocy. Ludzie na parterze zdawali się przelotną migawką, zupełnie jakby mijał ich czerwonym Ferrari na Zakopiance, czwarta rano.
   Dopiero na zewnątrz, uderzony falą świeżego (acz smolistego) powietrza zatrzymał się za bramą. Terkot młota pneumatycznego pracującej nad torami ekipy skutecznie zagłuszył przyspieszone bicie serca. Gdzieś tam przewinęła się myśl o jej przeszło tygodniowym poślizgu w pracach remontowych, lecz nie zdążyła się w pełni wykrystalizować, przegnana rabanem słyszalnym od półpiętra.
- Za nim banda!
   Nie namyślając się długo pan Artur rzucił się biegiem w stronę pracujących. Z gracją płotkarza pokonał niskie ogrodzenie i na pełnej szybkości wyminął slalomem dwóch robotników. Nie próbowali go zatrzymywać, pochłonięci kopceniem papierosów zdawali się właściwie dla toczącej się pogoni całkowicie obojętni. Ponura trójka pościgowa miała to jednak w głębokim poważaniu, z impetem usuwając ich sobie z drogi. Kryniczka już jednak tego nie widział, kierowany impulsem wskoczył bowiem do odsłoniętej studzienki.
   Schodząc w dół drabiną miał wrażenie, że zanurza się coraz głębiej w otchłanie mroku. Z ulga przywitał utwardzone podłoże podziemnej krainy. Wokół cuchnęło ściekiem i to tyle jeśli o chodzi opis krajobrazu. Nie było czasu do stracenia, groźne trio dobiegało do dziury. Pan Artur ruszył na oślep w pierwszym lepszym kierunku.
   Poruszanie w ciemności nie przychodziło mu łatwo, przynajmniej dopóki oczy nie oswoiły się z brakiem światła. Kiedy to już nastąpiło, chlupot pod stopami stracił nieco na złowieszczości, czego niestety nie mógł powiedzieć o niewyraźnych rysach kształtów przed sobą. Próżno dociekał, co go otacza, usilnie odżegnywał też od siebie wszelkie przypuszczenia. Bogata wyobraźnia nie dawała za wygraną, co gorsza kolejny korytarz odsłonił szereg lampek świecących słabym, pomarańczowym światłem, niczym pochodnie w średniowiecznym lochu. Teraz już zupełnie miał wrażenie znajdywania się w jednym ze światów RPG, i że za chwilę wyjdzie zza węgła goblin, albo co gorsza wygłodzony troll spragniony świeżego, ludzkiego mięska. Najbardziej dokuczliwy był w tym wszystkim fakt, że trzy wściekłe, sądząc po odległych pogwarach, obrały najwyraźniej właściwy kierunek.
   Przedzierając się niepokojąco oświetlonym korytarzem, w którym mógł co najwyżej pomarzyć o możliwości ukrycia, brnął po kostki w ohydnej mazi, przeklinając los i własnego pecha. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą widział siebie gwiazdą pierwszego formatu. A teraz, proszę państwa szanownych, w ścieku się chlupocze nasz wielki Artur Kryniczka! Nadworny maestro ochów i achów rodziny królewskiej! Z kupą w półbutach Versace.
   Labirynt zakrętów trwał w najlepsze, wystarczająco kręty by stracić orientację, niedostatecznie skomplikowany, by móc zgubić ogon. Dopiero po którymś z kolei skrzyżowaniu kanału pan Artur mógł uznać, że znajduje się w odpowiednim miejscu by chwilę przeczekać. Był na tyle zmęczony i zdruzgotany psychicznie, że zrobiłby to gdziekolwiek indziej, byle zaczerpnąć na moment oddechu.
   Namyślał się właśnie, co dalej czynić, gdy zza pleców zaskoczył go głos.
- Panie drogi...
   Kryniczka obrócił się raptownie, z przerażeniem na twarzy dorównującym melomanowi katowanemu Feelem. Pierwsze wrażenie, złapali mnie!, drugie po zobaczeniu wyglądu osobnika – głodny troll! Opamiętanie przyszło szybko. Głodny może i owszem, ale raczej nie troll. Stary dziadyga o powierzchowności gnoma prędzej.
- Co pan tu robi? – szepnął, wciąż trwożny o goniących.
- Ja? Mieszkam se tutaj! – zagulgotał staruszek. Upomniany wymownym gestem, dodał już ciszej – Z piętnaście lat to już bedzie. A tyś kto? Świeżak?
- Tylko przejazdem – odparł pan Artur. Brak zrozumienia dla ironii ukrócił pytaniem: - Ścigają mnie źli ludzie.
- Źli ludzie! – rozpłomienił się dziadyga. - Znaczy mafia! I to w moim kanale! Dawno tu już nie miałem tak szacownych gości. Pan też, sądząc po ubiorze, nie urwał się byle krawcowej spod igły. To jakiś zjazd ,o którym nie raczono mnie uprzedzić? – zapytał niemal z wyrzutem.
- Niech pan będzie cicho, bo tu jeszcze przyjdą! Potrzebuję się stąd wydostać i...
- Panie a kto nie potrzebuje się z czegoś wydostać? Popatrz pan na mnie. Szmata na łachmanie, a pod spodem stare bokserki. Pan myśli pewnie, że ja lump, co? Menel z kanału, co to całe życie żarł ości i popijał zgnilizną? Nie tłumacz się pan, ja wiem jak jest. Ja znam ludzi. Dużo, dużo ludzi żem widział kiedyś, na zewnątrz. Z niektórymi popijałem uczciwie, znaczy elegancko, tak z kieliszka i przy stole. Kiedyś to ja byłem pan, ha! Biznesmen na wschodzące rynki ukierunkowany. Miałem, proszę ja ciebie panie, pod sobą dwa sklepy! Odzieżą się parałem. Śmieszne, nie? Sprzedawaliśmy ładne rzeczy, póki ten skurwysyn Buzek nas nie wyrolował i teraz noszę szmaty. Szmaty panie, szmaty, na znak protestu za tym krajem, co to stracił głowę gdy nim zaczęto rządzić od dupy! Za komuny panie, to były czasy. Ja majster po studiach. Po osiemdziesiątym dziewiątym ja przedsiębiorca. A dzisiaj, kurwa, menel. Do czego to, szlag jebał, zmierza ten świat?
- Naprawdę muszę... – spróbował przerwać pan Artur, lecz dziadyga stanowczo zbyt długo cierpiał brak towarzystwa:
- Ten kapitalizm panie, ta globalizacja, to ja proszę ja pana, gówno i kanał, jak ten pod naszymi nogami. Kto to wymyślił nie wiem, ale chętnie bym mu mordę obił i po dupie skopał. A że o europeizacji nie wspomnę, bo to już w ogóle mnie szlag trafia i krew jasna chce zalać jak słyszę takiego bubka, co to wczoraj Ruskim wódkę polewał, a dzisiaj se w Brukseli prostytutki gwałci. Taka to u nas, kurna, kultura panie, taka, że się tak wyrażę uczenie, klasa polityczna. A wszystkim sterują jak zwykle Żyd...
- Powie mi pan jak się stąd wydostać, czy nie?!
   Staruszek w milczeniu przetrawił ucięcie perory w połowie, po czym powiedział:
- Pomogę, a jakże, powiem gdzie się kierować i nawet tamtych zmylę. Ale nie za friko, panie. Ten kraj już za długo obywa się bez mojego udziału. Ja bym wyszedł już dawno, ale jakiś taki wstyd mną targa. I w tych szmatach nie wyjdę. Ale skoro pan już się tu zjawił niczym anioł – ocenił chytrze pana Artura, wzrokiem doświadczonego handlowca – To możemy ubić interes na dobry początek mego powrotu do społeczeństwa. Ładne ma pan ubranie...
- Nie ma mowy!
- Chyba słyszę jak się zbliżają. Pomoc za ubranie to uczciwa cena, nieprawdaż?
   Pan Artur nie znalazł kontrargumentu.


   Nigdy nie przypuszczał, że spojrzenie na planty mogłoby sprawić mu tyle radości, ile doświadczył w tej chwili gdy opuszczał kanał. Było to zaiste niczym wyjście z dziewiątego kręgu piekieł wprost na niebiańskie łąki. Wszechobecna zieleń ukoiła wzrok, porażony światłem i chemią podziemnych tunelów. Stare, rozsypujące mury stanowiły widok zgoła pocztówkowy, w porównaniu z oklejonymi breją ścianami. Ławki, do niedawna odrażająco brudne, teraz jawiły się panu Arturowi jako sterylnie czyste i zadbane. Prawdziwa idylla!
   Ucieszyłby się z pewnością bardziej, gdyby nie przeszkadzał mu w tym odór nowego odzienia. Miał ochotę jak najszybciej się go pozbyć, lecz brak bokserek (których nie zdołał wytargować) był oczywistą przeszkodą w tym zamiarze. Chodzenie nago w centrum Krakowa spotkałoby się raczej z kiepskim przyjęciem funkcjonariuszy straży miejskiej, a pan Artur, choć mandatu finansowo niestraszny, nie zamierzał być posądzonym o ekshibicjonizm, lub co gorsza, bycie Angolem. Strój brudnego łachmyty gwarantował przynajmniej pewną... pospolitość. O zachowaniu anonimowości w tłumie życiowych wykolejeńców nie wspominając.
   Dopiero gdy usiadł, mógł pozwolić sobie na ogarnięcie sytuacji. Jak to się w ogóle stało? – zachodził w głowę, wspominając niedawną wizytę bandziorów. O co mogło im chodzić, nie wiedział. Ważniejsze wydawało się ustalenie, kim byli. Chciwy dziadyga mówił, że mafia, ale pan Artur nie dawał temu do końca wiary. Słyszał co prawda plotki o pewnej podejrzanie dobrej pizzerii i jej równie podejrzanym właścicielu, jednakże to, co przytaczał na imprezach, niekoniecznie musiało mieć pokrycie w rzeczywistości. A nawet jeśli, czegóż to mogli chcieć? Jeśli haraczu, upomnieliby się jakoś bardziej umiejętnie, a nie od razu zabierali do łojenia i uskarżania na niepodobanie się interesu. Ci ludzie reprezentowali jakieś siły, których tożsamość pozostawała nieznana. Mógł z pełną stanowczością uznać je za niebezpieczne dla siebie i Cudotwórcy.
   Nagle przypomniał sobie o Ilonie, którą zostawił nieprzytomną w salonie. Niepyszni fiaska pogoni bandyci mogli wrócić i zrobić jej krzywdę, lub co lepsze porwać, z myślą o okupie. Pan Artur uznałby to za wyjątkowo szczęśliwy traf, zważywszy, że nie dałby za jej powrót złamanego grosza. Bezpieczeństwo sekretarki też jakoś specjalnie go nie martwiło, wszak na co komu takie chude i pyskate niewiadomo co?
   Z zamyślenia wyrwał go brzdęk monet wpadających do kapelusza. Nawet nie zwrócił uwagi, że go zdjął, a tu proszę! Kochani studenci postanowili wspomóc potrzebującego swym funduszem obiadowym. Całymi pięcioma groszami! Stare trutnie mogą sobie narzekać, ale dzisiejsza młodzież wcale nie jest taka zła i bezduszna jak to grzmią w gadzinówkach.
Wspomnienie pięknych lat studenckich rozproszyły wibracje telefonu i następujący po nich heavy metal dzwonka. Numer prywatny. Telefonistka Orange, albo jeszcze gorzej.
- Halo?
- Pan Artur Kryniczka?
- Z kim rozmawiam? – zapytał niepewnie. Głos w odpowiedzi był zimny jak lodowce Antarktydy.
- Z kimś kto znaczy więcej, niż ty kiedykolwiek zdołasz, masażysto. Twój przyszły wywiad poważnie zaniepokoił osoby ze... środowiska. Wiele z nich żywi poważne obawy o skutek, jaki wywołałaby w branży taka... sensacja. Moim zadaniem jest temu przeciwdziałać. I wytłumaczyć, czego ci... nie wolno.
- Te dramatyczne pauzy są potrzebne?
- Słuchaj no arogancki dupku! Nie zamierzam się z tobą sprzeczać!. Pozycja w jakiej się znajdujesz nie uprawnia cię do podobnych tekstów! Widziałeś do czego jestem zdolny. To była tylko próbka tego, w co mogę obrócić twój marny żywot!
- Czego ode nie chcesz?!
- Byś siedział cicho i robił swoje. Znaczy znalazł porządniejszą robotę. W tej jesteś aż za dobry. Branżę to niepokoi.
- O czym ty mówisz? Jaką branżę?
- Naprawdę nie łapiesz? Pomyśl głupku! Czym różnisz się od pozostałych? Co sprawiło, że twój interes rozkręcił się tak szybko? Co posiadłeś wbrew prawom nauki i logiki? Czemu zawdzięczasz sukces?
- Sobie. I moim dłoniom.
- Ano właśnie, dłoniom. I cudownemu efektowi push up, którym działają na kobiety. W pełni naturalne obdarzanie wdziękami tych, którym natura ich poskąpiła. Zaiste wspaniałe. Naprawdę myślałeś, że możesz się wszem i wobec chwalić tym talentem bez baczenia na konsekwencje? Być może ta informacja nie przejdzie przez twój ciasny móżdżek, ale posiadam raporty o co najmniej pięciu firmach, które prowadzą twoją inwigilację. I debatują jak można wykorzystać cię do swoich celów. Lub unieszkodliwić.
- Unieszkodliwić? Inwigilacje? Firmy... – panu Artur zakręciło się od tego w głowie. Serce biło mu jak młot, lęk coraz dotkliwiej naciskał na gardło. Rozmówca nie wydawał się kimś, kto zwykł tracić czas na robienie podobnych żartów.
- Przerażające, nieprawdaż? A to tylko płotki. Pomyśl co będzie, gdy na scenę wkroczą prawdziwi gracze. Farmaceuci, chirurdzy plastyczni, producenci staników – wszyscy oni mogą zadziałać ostro, gdy pojawisz się im na widoku. Jesteś zbyt niebezpieczny, by pozwolić ci zakłócać delikatną równowagę rynku. Póki nie wychylasz się zza lokalnego zaścianka jesteś w miarę bezpieczny. Choć, między nami mówiąc, już chyba na to za późno.
- Grozisz mi? Słuchaj no ty...
- Nie zamierzam tracić czasu na sprzeczki. Wiesz, co powinieneś zrobić, by zapewnić bezpieczeństwo sobie i żonie. Zamknij swój gabinet i zrezygnuj z masażu. Zmień pracę. Żyj skromnie i godnie. Nie waż się wychylać.
- Grozisz mi?! – pan Artur był tak przepełniony wściekłością, że nie baczył na słowa – Nie dam się zastraszyć! Cudotwórca jest dziełem mojego życia! Nie zrezygnuję z niego! Ani z masażu! Nie przestraszysz mnie tymi bredniami! Odwal się ode mnie, od mojego życia, od mojej żony...
   Żony!
- Mogę zostawić ją sobie na koniec. Chyba, że chcesz popatrzeć?
   Pan Artur nie odpowiedział. Ruszył pędem w stronę domu, nim lodowaty głos przebrzmiał w słuchawce.


   Stare, spróchniałe drzwi mieszkania na Felicjanek 4 z niemałym trudem utrzymały się w futrynie, a ściany domostwa, choć zabytkowe i ładne, też raczej kiepsko zniosły wstrząs wywołany wejściem pana Artura. Czarny kot, tradycyjnie nic nie robiąc sobie z dziwnego zachowania pana, siedział w najlepsze na środku przedpokoju, przynajmniej do chwili, kiedy nie został odkopnięty do kuchni.
   Zdenerwowanie Kryniczki osiągnęło punkt kulminacyjny wraz z niezauważeniem małżonki w salonie, gdzie zwykła oglądać durne seriale bądź układać pasjanse. Przywołując ją jak zagubioną w puszczy, sprawdził w każdym pomieszczeniu domostwa. Odnalazła się, o dziwo, w swoim pokoju, rozgrywając zaciętą partyjkę internetowego pokera.
- Gabryś, kochanie, jesteś!
- Jedzenie masz na stole, odgrzej sobie w mikrofali. –odparła, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa - I przestań się wydzierać, bo ten siwy cap z dołu znowu zrobi awanturę.
   Pan Artur miał ochotę ją wyściskać i ucałować, lecz w porę zdał sobie sprawę, że w tym stroju może liczyć co najwyżej na lepca. Żona rzecz jasna nie omieszkała mu tego uświadomić.
- Co ty na sobie nosisz? Jakaś cizia okradła cię z ubrań i pobiłeś żebraka?
- Kochanie grozi nam niebezpieczeństwo! Pakuj się, jeszcze przed zmrokiem wyjeżdżamy!
- O czym ty pierdzielisz, Artuś? Jakie niebezpieczeństwo? Jaki wyjazd?
- Wszystko wytłumaczę ci w drodze. Teraz musimy...
- Wytłumaczysz mi teraz, oślizgły lawirancie! Co ty sobie wyobrażasz, że będziesz mi tu jakieś tajemnice zgrywał?! Gadaj no coś przeskrobał! Przeleciałeś czyjąś córkę? A może dziewczynę koksa? Pokaż jaja i choć raz zachowaj się jak mężczyzna, przyjmij konsekwencję swoich czynów, ale mnie do swoich grzeszków nie mieszaj! Gadaj o co chodzi, już!
   Pan Artur pomimo lat upływu, ciągle nie potrafił się przyzwyczaić do wybuchów małżonki, toteż dojście do słowa i wytłumaczenie okoliczności przyszło mu z pewną trudnością. Opowiedział więc skrótowo o zajściu w gabinecie, o trzech goniących go zbirach, ucieczce przez kanał, starym trollu biznesmenie oraz złowieszczym telefonie, który tak bardzo go przestraszył. Gabriela przysłuchiwała się temu w ponurym milczeniu, po czym z niezawodną kobiecą logiką odrzekła:
- No to nas Artuś wpuściłeś w niezły kanał...
- Dlatego musimy wyjechać. Nie będę ryzykował, że coś może się nam stać.
- A Cudotwórca? A moja praca? Wiesz że mam dużo zleceń i...
- Cudotwórca jest już skreślony. A ty możesz malować gdziekolwiek zechcesz. Mamy pieniądze, możemy zniknąć, gdzieś w Europie, a najlepiej Tajlandii...
- Hola, hola Artuś już wiem co ci chodzi po głowie, zbereźniku! Masaże erotyczne to ty sobie pieszczoszku w pornolach oglądaj, bo ja się stanowczo nie zgadzam! Jeszcze byś pewnie gorącą czternastkę na niewolnicę chciał kupić.
- Wypraszam sobie! A ty może masz lepszy pomysł?
- Jasne że mam... – kobieta uśmiechnęła się półgębkiem. Błysk widoczny w jej oczach był aż nadto znajomy.
- Nie ma mowy!
- Powiedziałeś, że mogę malować gdziekolwiek zechcę!
- Wszędzie, tylko nie tam. Nie w Monako!
- Mój miły, przecież możesz liczyć na moją grzeczność... – przymilała się małżonka, gładząc go po policzku. Sprytny manewr poprzez przełamanie barier nie zdołał jednak odwrócić uwagi pana Artura od spojrzenia nałogowej hazardzistki.
- Nie zgadzam się!
- Pozwól, że przedyskutujemy to inaczej...
- Ależ kochanie ja... – próbował się bronić pan Artur, lecz już wiedział, że przegrał. Złudzenia związane z Tajlandią zostały wylane z kąpielą, a resztki oporu uszły po niecałej godzinie w pościeli. Bilety lotnicze zarezerwował telefonicznie.
   Jeszcze w długi czas po wylądowaniu rozmyślał nad tym, jak potoczyły się wydarzenia. I choć żal było mu utraty dorobku całego życia, w gruncie rzeczy cieszył się, że może zacząć wszystko od nowa. W nowym kraju, zakładzie, pod pseudonimem. Wśród ludzi, jeszcze nie znających się na jego kunszcie.
   Nie zamierzał zrezygnować z masażu. Cokolwiek miało go przez to spotkać, był gotowy. A poza tym...
   Efekt push up nie działał na facetów. Ani na kobiece stopy.
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec

2
Weryfikacja się robi:)
Będzie do 21:)

[ Dodano: Nie 27 Wrz, 2009 ]
no, 22-giej:)

[ Dodano: Nie 27 Wrz, 2009 ]
RafBoch pisze:ul. Siennej,. Dla
Wywal ten przecinek. :)
RafBoch pisze:Dla każdego znającego piękny gród Kraka[1] wiadomym jest już,
Wydaje mi się, że tu [1] powinien być przecinek.
RafBoch pisze:jaki zdawał się wykonywać oraz przyjemny na pierwszy rzut oka front[1] stanowiły skuteczny lep na potencjalnych klientów.
[1] przecinek. Weź zajrzyj tutaj ( http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html ) i popraw resztę przecinków w tekście. Nie chce mi się cytować każdego kolejnego babola:)
RafBoch pisze:You Tubach
Po pierwsze, pisze się razem. A po drugie zły zapis. Powinno być "YouTube'ach" :D
A propos apostrofów: http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html
Ps. Nie sugeruj się tytułem tekstów. Poczytaj o tym, kiedy dajemy apostrof, a kiedy nie :) .
- Psi obowiązek?! – obruszyła się kobieta –
Po "obruszyła się kobieta" powinna być kropka.
RafBoch pisze:Pan Artur pomimo lat upływu
Zmieniłbym szyk. Jakoś tak to dziwnie brzmi.
RafBoch pisze:- Unieszkodliwić? Inwigilacje? Firmy... – panu Artur
Panu Arturowi

___________________________________________________________
W tekście jest troszkę błędów. Głównie brakujące kropki czy przecinki. Nie cytowałem tu każdego kolejnego błędu czy niedociągnięcia, bo zazwyczaj są drobne. Wierzę po prostu, że tekst i tak przeczytasz jeszcze raz i poprawisz to, czego nie udało Ci się poprawić.
Widać, że tekst jest poprawiony i chwała Ci za to, bo niestety jest trochę ludzi, którym się nie chce poprawiać własnych błędów tylko liczą na innych. Twoje podejście mi się podoba (jak i każdego innego, który tak do sprawy podchodzi :D ).
Czytało się dosyć ciekawie, aczkolwiek niestety muszę przyznać, że można przysnąć. Być może jest to moje skrzywienie, gdyż bardziej przepadam za czymkolwiek, w czym jest "mniej narratora". :D Ale nie bierz tego zbytnio do siebie. Tak jak mówię, sama historia jest interesująca (przynajmniej dla mnie), ale spróbuj wczuć się w innych. Wiem, to trudne, ale można próbować. Skróć niektóre fragmenty, które uznasz za zbędne i niepotrzebne dla tekstu.
Pamiętaj, że wersja finalna to "wersja podstawowa minus 20%". Tak więc powinieneś usunąć mniej więcej 850 wyrazów (sprawdziłem w Wordzie). Pamiętaj o tym. Zresztą to nie tylko moja opinia :).

Gdybym miał oceniać ten tekst w skali od 1 do 10 u mnie dostałbyś 7+.

PS. W tekście pojawiają się wulgaryzmy etc, więc dlaczego w tytule tematu nie zamieściłeś stosownego info? To jest wymóg regulaminu.

Pozdrawiam.
Shelion.
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3pcp0_user6.jpg[/img]
----------------------------------------------------------------------
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3phuz_userbar(2)b.jpg[/img]

3
- Unieszkodliwić? Inwigilacje? Firmy... – panu Artur

Panu Arturowi
Word...
Pamiętaj, że wersja finalna to "wersja podstawowa minus 20%". Tak więc powinieneś usunąć mniej więcej 850 wyrazów (sprawdziłem w Wordzie).
Nie jestem zwolennikiem podobnie sztywnych reguł. Skrócić to i owo mogłbym, ale odbierać sobie przyjemność z narracyjnego gawędzenia - w życiu! Zwłaszcza w tym tekście. :)

Dla błędów interpunkcyjnych, poza ewidentnym brakiem wyczucia w stawianiu, nie znajduję do tej pory usprawiedliwienia.
Dzięki za link, zawsze to jakaś wskazówka czy dwie więcej.

Za komentarz też. :)
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec

4
Salon piękności „Cudotwórca” znajdował się tuż przy wylocie 1 ul. Starowiślnej i Wielopola, naprzeciw przystanku tramwajowego, Poczty Głównej, nieopodal redakcji Dziennika Polskiego i prowadzącej do 2 rynku 1 ul. Siennej [,]. Dla każdego znającego piękny gród Kraka wiadomym 3 jest już, że pod względami strategicznymi to lokacja zgoła wymarzona. 4 Napoleon by pozazdrościł, zwłaszcza po Waterloo.
1 Proponuję to zmienić. Można wyrzucić całkiem, bo prawie każdy domyśli się, że chodzi o ulice. Jeżeli natomiast chcesz to zostawić, to tekst ładniej będzie wyglądał z rozwiniętym skrótem. (odpowiednio ulic i ulicy) To jest literatura, nie pismo urzędowe. :)
2. Oczywiście Rynku - nazwa własna.
3. To zdanie wymaga przekonstruowania. Narracja w czasie przeszłym nie pozwala na takie przeskoki. Teraźniejszy do wyrzucenia. Poźniej ten błąd powtarza się jeszcze przynajmniej jeden raz.
4. Nie za bardzo zrozumiałem. Po Waterloo Napoleon potrzebował jakiejś szczególnej lokalizacji do prowadzenia działalności gospodarczej w Krakowie? Kpię oczywiście, ale porównanie które nam zaserwowałeś nie jest zbyt trafne.
Szarmancko uśmiechnięty mężczyzna, żywcem wyjęty ze stylistyki socrealistycznych plakatów, wychodził przed szereg pstrokatych, mało oryginalnych wystaw wszelakich Kefirków i im podobnych.
Jak się wyjmuje mężczyzn ze stylistyki? Stylistyka żywcem wyjęta z socrealistycznych plakatów propagandowych - tak być powinno. W Twoim wykonaniu użyłeś skrótu myślowego, a tego należy unikać. Możesz też napisać "mężczyzna wyglądał jak przeniesiony żywcem z socrealistycznego plakatu".
 Trzeba jednak zaznaczyć, że efektowna nazwa i szyld nijak miały się swym oddziaływaniem do innej formy przyciągania zainteresowania.
To jakiś koszmarek słowny. W jednym zdaniu próbujesz za dużo powiedzieć, tworzysz przedziwny szyk wyrazów.Trzeba się zatrzymać, żeby zrozumieć o co Ci chodzi.
Trzeba jednak zaznaczyć, że ani efektowny szyld, ani intrygująca nazwa przyciągały ludzi do [coś sobie tu wstaw] tak bardzo jak...
Właściwie mogłyby być nawet szare i banalne, a zakład i tak cieszyłby się porównywalnie wysoką popularnością.
Po co to? Kosz.
Fama, jaka ciągnęła się za „Cudotwórcą”, rozpowszechniana znaną od zarania dziejów metodą plotki uczyniła bowiem z niego legendę szczebla niemalże wojewódzkiego, jeśli wierzyć zapisom w księgach wizyt prowadzonych w sekretariacie.
Fama nie może być rozpowszechniana. Zdanie jest przegadane do bólu. To jeden z największych mankamentów tekstu. Proste rzeczy opisujesz w niepotrzebnie skomplikowany sposób, próbując być przy tym zabawny. Efekt jest odwrotny od zamierzonego - nudzisz czytelnika i gubisz się w gramatycznych zależnościach...
Zobacz sam, jakie twierdzenie moźna stworzyć na podstawie zdania: Fama może być rozpowszechniana za pomocą plotki tworząc legendy szczebla wojewódzkiego, co można dowieść na podstwie ksiąg prowadzonych w sekretariacie. Masakra.
dwudziesto trzy letnia
na pra wdę? :) dwudziestotrzyletnia

Tekst czyta się źle. W zasadzie w co drugim zdaniu coś zgrzyta. Przede wszystkim zgrzyta przegadanie. Chciałem się dowiedzieć co będzie dalej i nudziłem się czytając. Lejesz za dużo wody. Nie zrozum mnie źle - pomysł mnie zaciekawił, chciałem dotrzeć do końca, zobaczyć co też wymyśliłeś, ale forma opowiadania jest bardzo męcząca.

Natomiast jest duży plus - dialogi wodróżnieniu od opisu wychodzą ci dobrze, miałem wrażenie, jakby (jakościowo) pochodziły z innego tekstu.

Doszedłem do końca i zawiodłem się - zakończenie było nijakie. Jak na dobry pomysł, ciekawego bohatera i interesującą intrygę zakończyłeś dość blado. Przemyśl to sobie, szlifuj warsztat, wymyśl dobre zakończenie i napisz tekst od nowa. Myślę, że warto, bo to jest materiał na pełnowymiarowe opowiadanie.

5
Dzięki za wytknięcie błędów. Jak widać jeszcze sporo roboty przede mną. Przyjąłem dla tego opowiadania taki, a nie inny styl, i jak widac lekko przejechałem dobrą trakcję. Zakończenie też mogłem lepsze naskrobać. Trzecioosobówki póki co mi nie wychodzą. Ale wyszło jak wyszło. Przynajmniej jest materiał do analizy. :)
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec

6
Dziennika Polskiego i prowadzącej do rynku ul. Siennej,.
naleciałość po edycji.
dwudziesto trzy letnia
dwudziestorzyletnia

A to dobre. Wiesz, co mnie najbardziej zaskoczyło w tym tekscie? Że mi się spodobał!

Bo wg wszelkich prawości, powinienem uznać go za gniot: po pierwsze, narrator zwraca się do mnie, czego nie lubię. Po drugie, narrator przegaduje każdą scenę wręcz w groteskowy sposób. Po trzecie, bohaterowie są z goła karykaturalni. Po czwarte, suma tych trzech punktów powinna z góry skreślić tekst w moich oczach. Tak się nie stało...

Narrator, który powinien zebrać tęgie baty w moim odczuciu za sposób opowiadania jest genialny! Nie dość, że ma styl, zacięcie to jeszcze trzyma cały czas ten niesamowity poziom, tworząc dopowiedzenia z off'u w subtelny sposób. Do tego, te przemycane niebanalnie informacje wcale nie rozpychają tekstu, a dodają mu pewnej głębi - narrator czasem śmieje się z czytelnika, czasem z bohatera ale robi to z wyczuciem.

Historia opowiedziana jest w lekki i przyjemny sposób, bohater barwny (doszukałem się kilku kalek), akcja poprowadzona dobrze. pomysł z salonem wydaje się kopią pewnego "dzieła", jednak tutaj wszystko jest w jakiś sposób inne, co stawia twór w nowym świetle względem znanej mi pozycji (celowo nie sugeruję, której).

Poza narratorem, podobała mi się jeszcze jedna rzecz: mianowicie sposób atrybucji dialogów. Krótkie, zwięzłe swiftki doskonale obrazują zachowanie ludzi, co tylko polepsza odbiór. kilka zdań - perełek bym wyłowił tutaj. Podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”