3 Strata
Karol siedział na drewnianej ławeczce, wpatrując się w swe skostniałe z zimna ręce, oraz na kolorowe liście wirujące nad żwirową ścieżką, prowadzącą do pięknego pałacyku rodziny Hassitzów*. Wyobraźcie sobie, jakież było jego zdziwienie, gdy promienie słońca przesłonił mu jakiś niepożądany cień. Mężczyzna po kolei zobaczył małe, stylowe, czarne buciki, jedwabne pończochy, krótką, niebieską sukienkę a w końcu dziewięcioletnią twarz panienki o puklach w kolorze popiołu i przenikliwych, szaroniebieskich oczach.
- Witam pana. – Dziewczynka dygnęła grzecznie, jednak Karol nie zauważył złego spojrzenia jej oczu.
- Witam panienko – odpowiedział bez zbytniego entuzjazmu, powtórnie wpatrując się w ścieżynę.
- Na imię mi Helene. – Mała uśmiechnęła się z tym samym zimnym spojrzeniem. Zauważając niechęć mężczyzny, udała się do chłopaka, siedzącego pod drzewem i mocno wtuliła się w jego ubranie.
*
Derenter szedł powoli mrocznym korytarzem, widząc przed sobą tylko jedwabiste włosy panienki, która prowadziła go (jak przypuszczał) do salonu; plamki światła wesoło tańczyły na jej oliwkowozielonej sukni. Mateusz zauważył, że w wielu miejscach tapeta jest pozdzierana, a ramy obrazów obtłuczone.
Po chwili weszli do małego, przytulnego saloniku o jasnych ścianach i pięknych meblach. W rogu pokoju stało ogromne pianino wypolerowane tak, jakby było dopiero zakupione.
Pogładził ręką czarne drewno, dotknął delikatnie klawiszy, jakby były jego zaginionymi dziećmi, które odnalazł po latach; odwrócił się szybko, słysząc kroki w sieni.
W drzwiach stanęła dziewczyna, która przyprowadziła go do salonu. Teraz była ubrana w fioletową sukienkę z czerwoną krajką we wspaniałe, kwieciste wzory.
- Przepraszam za nietakt z mojej strony. Nie przedstawiłam się. Na imię mi Laura. – Panna dygnęła lekko, uśmiechnęła się i wyszła z salonu. Johannes lekko uniósł brwi, dziwiąc się, że przyszła tylko po to, aby się przedstawić. Deski w holu zaskrzypiały i do pomieszczenia weszła kobieta o jasnej twarzy, dużych, szarych oczach; ubrana była w białą bluzkę z wysokim kołnierzem, podpiętym elegancko dużą broszą i kremowej spódnicę, ozdobioną szerokim paskiem.
- Profesor! Tyle się nie widzieliśmy. – Pani domu szeroko rozłożyła ręce w powitalnym geście.
- Witaj Elso! – Derenter podszedł do wyżej wymienionej i szarmancko ucałował jej dłoń. Kobieta była jego dawną znajomą jeszcze z czasów studiów w Breslau. Wyszła za bogatego mieszkańca Cladscum, który był członkiem rady miasta i wbrew powszechnym opiniom kochał swego syna Olivera, który został księdzem, mimo wróżonej mu pracy lekarza.
- Usiądź i napij się herbaty. Zaraz przyjdzie reszta i Clara poda obiad.
Johannes wypełnił polecenie i zasiadł przy stole. Chwilę potem rozległy się śmiechy i do salonu weszło troje dzieci Hassitzów. Helene, trzymająca brata za rękę i Laura, opierająca się o jego ramię, z roziskrzonymi oczami opowiadająca o młodzieńcu, którego widziała w mieście. Dziewczęta usiadły przy stole a mężczyzna podszedł do Derentera i uścisnął mu rękę z lekkim skinieniem głowy. Był bardzo przystojny; czarnowłosy i bardzo wysoki, niemal doskonały.
- Helene, kochana, zaśpiewaj nam coś! - Poprosiła swą młodszą córkę Elsa. - Profesorze, wiem, że dawno nie dotykałeś klawiszy; zagraj nam. - Uśmiechnęła się i zapraszającym gestem wskazała pianino. Derenter usiadł na skórzanym stołku barwy kości słoniowej i z lubością otworzył klapę, ochraniającą czarno- białe prostokąty, które były najlepszymi przyjaciółmi staruszka.
Dotknął pierwszego klawisza i po pomieszczeniu rozniosły się cudowne dźwięki. Głos Helene brzmiał niczym śpiew słowika. Zapomniana piosenka ożywiła ciemny dom Hassitzów.
Am grauen Strand, am grauen Meer
Und seitab liegt die Stadt;
Der Nebel drückt die Dächer schwer,
Und durch die Stille braust das Meer
Eintönig um die Stadt.
Es rauscht kein Wald, es schlägt im Mai
Kein Vogel ohn' Unterlass;
Die Wandergans mit hartem Schrei
Nur fliegt in Herbstesnacht vorbei,
Am Strande weht das Gras.
Doch hängt mein ganzes Herz an dir,
Du graue Stadt am Meer;
Der Jugend Zauber für und für
Ruht lächelnd doch auf dir, auf dir,
Du graue Stadt am Meer.
*
Karol miał całkowicie dosyć siedzenia na ławce, więc postanowił, że jeszcze raz pójdzie do Hell wigste Brauerai napić się dobrego wina. Ruszył w stronę Ringplatz i miał całką miłą przechadzkę, do czasu, gdy w okolicy rzeźni Stephana usłyszał krzyk. Jego zdziwienie było bezgraniczne, kiedy zobaczył Friedricha, wychodzącego z mieszkania rzeźnika.
Co u diabła?
*
Był wieczór, gdy Angelika wchodziła do bali z gorącą wodą w łazience swego pana. Bolesne pręgi na rękach zapiekły, gdy zetknęły się z szarymi mydlinami. Westchnęła, gdy wygodnie oparła się na miękkim ręczniku. Pomyślała o wczorajszym wieczorze, pełnym blasków i cieni, katedrze, pogrążonej w promieniach księżyca i tym mężczyźnie z przydługimi włosami. Niewiele pamiętała i sama nie wiedziała, co o tym sądzić. Friedrich zawsze powtarzał jej, że nie może wychodzić z zaplecza i „broń Boże, żeby ktokolwiek cię zobaczył, bo inaczej skończysz w piwnicy”. Wzdrygnęła się ze strachu. Meuthner przerażał ją bardziej, niż perspektywa zobaczenia ducha. Z resztą duchów i tak się nie bała. Nie bała się niczego prócz bezlitosnego Fiedricha.
Spojrzała na żałosne, posiniaczone ciało i po jej policzku spłynęła łza, którą wytarła i tak mokrą ręką. Przeklinała ten dzień, w którym uciekła z domu. Ale nie mogła dłużej znieść widoku swojego beznadziejnego ojca. Nienawidziła go całym sercem. Ale jej matka…. Angelika nadal ją kochała i oddałaby wszystko za to, aby poczuć zapach jej mydła i wtulić się w tą szarą, zniszczoną sukienkę. Z rozmyślań wyrwał jej brutalny krzyk pracodawcy, który najwyraźniej po kilku dużych kuflach alkoholu uznał, że czas coś zniszczyć i w tym celu udawał się na górę, tocząc się po drewnianych schodach.
Wyskoczyła z bali jak oparzona i szybko ubrała brzydką, burą sukienkę. Chwilę potem drzwi do łazienki otworzyły się z hukiem i stanął w nich Friedrich z butelką w ręce. Zwykle nieskazitelny kucyk teraz pozostał jedynie rozczochranym pasmem włosów na plecach. Dziewczyna zadrżała mimo woli i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi, mając nadzieję ominąć Meuthnera. Jednak szczęście jej nie sprzyjało. Mężczyzna popchnął ją w stronę ściany, wypuszczając z ręki butelkę, która rozbiła się na milion zielonych kawałków. Chciała uciec, kopała i gryzła bezskutecznie; padł pierwszy silny cios i krew popłynęła z wargi Angeliki. Pisnęła cicho, gdy Friedrich zaczął całować jej szyję. Zamknęła oczy. Już nic nie mogła zrobić.
*
Olivier stał nad stawem przy domu Hassitzów i zabawiał się puszczaniem kaczek na wodzie. Świetliki co jakiś czas przysiadały na wysokiej trawie; słodki zapach maciejki umilał wieczór, a miliony cykad oddawało cowieczorny koncert. Wzdrygnął się lekko, gdy sutanna zamoczyła się w wodzie. W sumie już dawno powinien być w katedrze. Ale wieczór był taki cudowny, a staw zachęcał do tego, aby właśnie dziś porozmyślać.
Zanucił cichutko jakąś melodię, odchylając głowę, aby popatrzeć na gwiazdy, które świeciły wesoło na nieboskłonie. Westchnął głęboko, rozkoszując się panującym dookoła spokojem. Otworzył oczy – pora już iść.
Przeżegnał się i wstał, zmierzając w stronę ścieżki.
*
W katedrze, oświetlonej mdłym światłem świec i księżyca, Albert, sędziwy brat kościelny właśnie wychodził po schodkach, prowadzących do podziemi. Gdy zakończył tą czynność, lekko ukląkł, unosząc ciepłą, wełnianą szatę, którą nosił ze względu na meczący go reumatyzm.
Obrócił się, słysząc szmery w bocznej nawie. Przeżegnał się i czując narastającą panikę ruszył w kierunku drzwi, prowadzących do klasztoru. Cienie wydawały się potworami a tłuste cherubinki zdawały się pogardliwie szeptać między sobą. Z przestrachem ścisnął ręką szatę na piersi. Nie odda tej tajemnicy nawet, gdyby go zabili… Nie tego uczyli w klasztorze.
Już od dawna odnosił wrażenie, że jest skrupulatnie obserwowany. Nienawistny wzrok czuł na swoich plecach praktycznie w każdym momencie. Kiedy wraz z innymi braćmi jadł na śniadanie świeżo upieczone bułki, kiedy udawał się na odwiedziny u chorych i odprawiał nabożeństwo. Miał wrażenie, że to szatan postanowił go wykończyć i właśnie dziś przeczuwał, że wydarzy się coś złego. Teraz był sam…
Zszedł po kamiennych schodkach i obejrzał się za siebie, gdy świeca wypadła mu z ręki a w szeroko otwarte oczy spojrzała śmierć. Nie mógł uciekać… Z zimnych ust wyleciał ostatni krzyk i wypłynęła krew. Martwy mnich z głuchym uderzeniem upadł na podłogę.
Katedra znów była uśpiona a jedyną zmianą był zakrwawiony Albert, leżący niedaleko ołtarza i postać w czerni, przemykająca boczną nawą.
2
Nie lubię opowiadań dzielonych na części, bo zawsze jakoś trafię na historię w połowie i nie potrafię do końca ocenić pomysłu. A jestem zbyt leniwy, by sięgać po wcześniejsze części. Nic to, jakoś przeżyję.
Nie przepadam za bezpośrednimi zwrotami do czytelników. Ja czytam samotnie, więc tym bardziej drażni mnie zwracanie się do mnie w liczbie mnogiej. Czasy "towarzyszy" minęły.
Oczy mają spojrzenie? Dziwnie mi się to czyta. Bo przecież spojrzenie jest to wzrok w chwili patrzenia, wzrok to zmysł, którego są narządem oczy. Nie potrafię się mimo tego dopatrzeć w tym stwierdzeniu logiki.
Pierwszy fragment jest zupełnie dla mnie niezrozumiały. Facet siedzi na ławce, patrzy się zezując na ręce i liście. Podchodzi do niego dziewczynka wita się i ucieka wtulić się w jakiegoś chłopca. Ciekawi mnie jaki to ma wpływ na fabułę.
Żartuję oczywiście, ale używałbym słów "tylko" w takich przypadkach z dozą ostrożności.
Im bardziej zagłebiam się w tekst tym bardziej wygląda mi to na niemiecką telenowelę. Szmatyrlołki w bauchu (Motyle w brzuchu) latają u każdego zapewne.
Popracuj nieco nad konsekwencją tego co opisujesz. Nie szafuj tak słowami, bo niektóre wprowadzasz niepotrzebnie.
Dziwne są niektóre sceny lecz możliwe, że mają wpływ na dalsze działania bohaterów.
Trochę to infantylne, lecz jeśli uważasz, że ci się dobrze to dopracuj nieco fabułę tak, by zachęcała również ludzi nieprzychylnych takim powieścią. Chyba, że chcesz się zamknąć na jedno, wąskie grono. Chociaż czy na pewno wąskie?
Wyobrażam sobie teraz chłopca z zezem. Ten opis wydaje mi się z jednej strony zbyt skąpy, bo nie wiem jak on patrzył na obie rzeczy na raz, i zbyt długi, bo pojawia się jakaś ścieżka, pałacyk, żwir. Mam nadzieję, że w dalszej części tego fragmentu przyda mi się ta wiedza.Karol siedział na drewnianej ławeczce, wpatrując się w swe skostniałe z zimna ręce, oraz na kolorowe liście wirujące nad żwirową ścieżką, prowadzącą do pięknego pałacyku rodziny Hassitzów*. Wyobraźcie sobie, jakież było jego zdziwienie, gdy promienie słońca przesłonił mu jakiś niepożądany cień.
Nie przepadam za bezpośrednimi zwrotami do czytelników. Ja czytam samotnie, więc tym bardziej drażni mnie zwracanie się do mnie w liczbie mnogiej. Czasy "towarzyszy" minęły.
zauważył złego spojrzenia jej oczu.
Oczy mają spojrzenie? Dziwnie mi się to czyta. Bo przecież spojrzenie jest to wzrok w chwili patrzenia, wzrok to zmysł, którego są narządem oczy. Nie potrafię się mimo tego dopatrzeć w tym stwierdzeniu logiki.
Pierwszy fragment jest zupełnie dla mnie niezrozumiały. Facet siedzi na ławce, patrzy się zezując na ręce i liście. Podchodzi do niego dziewczynka wita się i ucieka wtulić się w jakiegoś chłopca. Ciekawi mnie jaki to ma wpływ na fabułę.
Wprowadzasz chaos i jesteś niekonsekwentna. Stwierdzasz na początku, że widział tylko włosy dziewczyny go prowadzącej. Potem opisujesz suknię i korytarz. Gdy zaczynasz opisywać tapetę to pomyślałem wpierw, że chodzi o makijaż.Derenter szedł powoli mrocznym korytarzem, widząc przed sobą tylko jedwabiste włosy panienki, która prowadziła go (jak przypuszczał) do salonu; plamki światła wesoło tańczyły na jej oliwkowozielonej sukni. Mateusz zauważył, że w wielu miejscach tapeta jest pozdzierana, a ramy obrazów obtłuczone.
Żartuję oczywiście, ale używałbym słów "tylko" w takich przypadkach z dozą ostrożności.
Im bardziej zagłebiam się w tekst tym bardziej wygląda mi to na niemiecką telenowelę. Szmatyrlołki w bauchu (Motyle w brzuchu) latają u każdego zapewne.
Popracuj nieco nad konsekwencją tego co opisujesz. Nie szafuj tak słowami, bo niektóre wprowadzasz niepotrzebnie.
Dziwne są niektóre sceny lecz możliwe, że mają wpływ na dalsze działania bohaterów.
Trochę to infantylne, lecz jeśli uważasz, że ci się dobrze to dopracuj nieco fabułę tak, by zachęcała również ludzi nieprzychylnych takim powieścią. Chyba, że chcesz się zamknąć na jedno, wąskie grono. Chociaż czy na pewno wąskie?
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Re: Cladscum rozdział III [fragment]
3To zdanie jest przesycone informacją. Zobacz, jak łatwo je uprościć.ciemnozielona pisze: Karol siedział na drewnianej ławeczce, wpatrując się w swe skostniałe z zimna ręce, oraz na kolorowe liście wirujące nad żwirową ścieżką, prowadzącą do pięknego pałacyku rodziny Hassitzów*.
1. Czy to, że ławeczka jest drewniana ma jakieś większe znaczenie?
2. Jeśli ręce kostnieją, to wiadomo, że z zimna, więc ta informacja nie jest potrzebna. Skostniałe z zimna ręce = zmarznięte.
3. Ścieżka koniecznie musi być żwirowa?
4. Już samo słowo "pałacyk" nasuwa mi na myśl piękną budowlę.
Poza tym masz w tym zdaniu błąd. Wycinamy ręce i wychodzi, że Karol wpatruje się na liście.
Mroczny korytarz i WESOŁO TAŃCZĄCE plamki światła. Jakoś tego nie widzę.ciemnozielona pisze: Derenter szedł powoli mrocznym korytarzem, widząc przed sobą tylko jedwabiste włosy panienki, która prowadziła go (jak przypuszczał) do salonu; plamki światła wesoło tańczyły na jej oliwkowozielonej sukni.
Jedno można spokojnie wyciąć. Uniesienie lekko brwi sugeruje zdziwienie.ciemnozielona pisze: lekko uniósł brwi, dziwiąc się
ciemnozielona pisze: lekkim skinieniem głowy
Jakie może być skinienie? Potężne? Nie, dlatego "lekkie" wycinamy.
ciemnozielona pisze: ciemny dom Hassitzów.
Wcześniej pisałaś, że:
Mroczne korytarze z wesołymi plamkami światła, przytulne saloniki, jasne ściany, ciemny dom... Ciężko mi sobie ten pałacyk wyobrazić.ciemnozielona pisze: przytulnego saloniku o jasnych ścianach
Doooobra... Po co ten tekst w języku niemieckim? Ładnie to wygląda, ale nic więcej, dlatego, że go nie rozumiem. Skoro nie rozumiem słów piosenki, to na co mi one?ciemnozielona pisze: Am grauen Strand, am grauen Meer ...
Całkiem.ciemnozielona pisze: Ruszył w stronę Ringplatz i miał całką miłą przechadzkę
Balii.ciemnozielona pisze: Był wieczór, gdy Angelika wchodziła do bali z gorącą wodą
Gdy to, gdy tamto...ciemnozielona pisze: Był wieczór, gdy Angelika wchodziła do bali z gorącą wodą w łazience swego pana. Bolesne pręgi na rękach zapiekły, gdy zetknęły się z szarymi mydlinami. Westchnęła, gdy wygodnie oparła się na miękkim ręczniku.
I znowu przesyt informacji.ciemnozielona pisze: Zanucił cichutko jakąś melodię, odchylając głowę, aby popatrzeć na gwiazdy, które świeciły wesoło na nieboskłonie. Westchnął głęboko, rozkoszując się panującym dookoła spokojem.
Po co to "cichutko". Przecież nie można nucić głośno.
Skoro popatrzył na gwiazdy, wiadomo, że wcześniej musiał odchylić głowę.
Wiadomo, że gwiazdy świecą. I wiadomo, że świecą na nieboskłonie.
Takich zdań masz mnóstwo, właściwie to cały tekst jest taki.
Ale oczy przez cały czas miał otwarte, skoro patrzył na gwiazdy. Czy patrzył zamkniętymi?ciemnozielona pisze: Otworzył oczy – pora już iść.
Z kim się pożegnał. Był tam ktoś jeszcze?ciemnozielona pisze: Przeżegnał się i wstał, zmierzając w stronę ścieżki.
Nie wypowiem się co do historii. Nie czytałam innych fragmentów, więc nie bardzo pojmuję w czym rzecz. Mogę tylko powiedzieć, że upychasz strasznie dużo informacji w zdaniach, mnóstwo niepotrzebnych szczegółów. Zacznij od takich zwrotów jak: dygnęła lekko, brzydka bura sukienka itp.
Pozdrawiam!