W parku [obyczajowy ]

1
Był piękny, słoneczny, czerwcowy poranek. Wjechał w Belwederską, następnie Lądową, w końcu po kilkudziesięciu metrach skręcił w Parkową. O tej porze dnia można tu swobodnie pozostawić auto, nie martwiąc się zawczasu o wolne miejsce. Kiedy przebywał u córki przyjeżdżał tutaj, aby do parku wchodzić właśnie południową bramą. Taki mały rytuał. Tego dnia nie zabrał wnuczki, ponieważ o tej porze Laura była w szkole. „Laurka” – pomyślał. – „Kochana wnuczka, szkoda, że tak mało dni w roku mogę jej poświęcić”. Bardzo lubił tę pełną energii dziewczynkę. Zawsze podczas pobytu w Polsce znajdował czas, aby wpaść choć na dwa dni do Warszawy, żeby odwiedzić córkę, ale przede wszystkim właśnie wnuczkę. Laura także przepadała za dziadkiem. Kiedy dzwonił, aby uprzedzić o przyjeździe, klaskała w rączki i podskakując wołała do mamy: - Jutro przyjedzie dziadek, prawda? Jutro?
Tym razem jednak udał się do parku sam. Chciał trochę odpocząć przed jutrzejszą wielogodzinną jazdą samochodem do domu. Nie był już taki młody i czternastogodzinne prowadzenie auta męczyło go nieco. A tu piękna pogoda, całkiem rześki, lecz ciepły ranek kusił, aby spędzić czas wśród zieleni. Tak to sobie tłumaczył, ale w głębi duszy wiedział, co go tu ciągnęło. Chciał pożegnać się z tym parkiem, robił tak zawsze, kiedy wyjeżdżał ze Stolicy. - Nigdy w końcu nie wiadomo, czy będzie mi dane odwiedzić to miejsce ponownie – mawiał do siebie, uśmiechając się mimowolnie.
Wysiadł z samochodu, przeszedł kilkadziesiąt metrów, skręcił w lewo i znalazł się przed bramą. Lubił wchodzić do Łazienek od tej strony, tak jak wiele lat temu, kiedy był tu pierwszy raz. Jeśli przychodził sam, jego trasa wyglądała za każdym razem identycznie jak wówczas.
Przekroczył bramę i ruszył wolno alejką prowadzącą w głąb parku. Ledwie przeszedł kilka kroków, a już usłyszał pierwszy krzyk pawia. Po chwili odezwał się drugi, a gdzieś z głębi ogrodu zawtórował im trzeci. „Witają mnie” – pomyślał. Za każdym razem, kiedy bywał tu sam, zaraz po przekroczeniu bramy witały go głosy tych wspaniałych ptaków. To dziwne, ale podczas rodzinnych spacerów nieraz mijało dużo czasu, zanim pawie się odezwały. Niejednokrotnie przez cały dzień nie słyszeli ich w ogóle. Ale kiedy przychodził tu z sentymentu i przede wszystkim samotnie one, jakby rozumiejąc, co czuje, odzywały się natychmiast. Wyglądało to jak przywitanie starego znajomego. Bardzo lubił te szlachetne ptaki. Czasem przyglądał im się uważnie, kiedy przelatywały nisko, tworząc specyficzny ni to szum, ni to świst, swoimi wielkimi skrzydłami.
Wolnym, spacerowym krokiem udał się w kierunku Teatru na Wyspie. Przysiadł na jednej z wielu ławek i pogrążył się we wspomnieniach. Pamiętał doskonale pierwszy spacer w Łazienkach. Był tu wówczas późnym popołudniem, właśnie zaczęło zmierzchać. Trzymał Jej ciepłą dłoń, i patrzył na Nią ukradkiem, podziwiając piękne włosy w gasnących promieniach słońca. Siedzieli wtedy na ławeczce przy teatrze i przytulali się do siebie jak nastolatkowie.
„Boże” – pomyślał. – „Ile to już lat? Aha, trzynaście od pamiętnego spaceru, ale czterdzieści, od kiedy się poznali. Aż czterdzieści lat!” - Nigdy nie dane mu było związać się z Nią, ale kocha do tej pory. A teraz… Teraz już za późno. Miał tę świadomość, że życia nie da się cofnąć ani zmienić, choćby nie wiem jak się tego pragnęło. Cóż, wygląda na to, że doświadczył miłości niespełnionej. Może nawet idealnej? Możliwe, że gdyby się związali, uczucie to nie przetrwałoby próby czasu. Co wówczas? Nie spacerowałby teraz i nie rozmyślał o Niej. Tym niemniej ból w środku, przechodzący gdzieś od mostka do góry, ściskający gardło, nie opuszczał go od wielu lat. Wystarczyło tylko przypomnieć sobie jak trzymał Ją w ramionach, czuł aksamit gładkiej skóry, patrzył w błękitne oczy i ten piekielny ból natychmiast atakował, tak jak teraz.
W tym momencie paw zerwał się do lotu z głośnym łopotem skrzydeł. Mężczyzna otrząsnął się z rozmyślań i spojrzał przed siebie. Kilka ławek przed nim siedziała kobieta. Ta barwa włosów… Piękne kosmyki w kolorze wschodzącego słońca układały się na jej ramionach. „Zupełnie takie same, jakie mam w pamięci” – nie dowierzał własnym oczom. Tknęło go jakieś przeczucie, serce żywiej zabiło, ale pewności nie miał, ponieważ kobieta siedziała tyłem do niego. Nie mogąc zobaczyć twarzy, gorączkowo próbował rozpoznać w niej cokolwiek, sylwetkę, zarys ramion, jakikolwiek znajomy szczegół.
- Nie, to nieprawdopodobne, możliwe owszem, ale…
Kobieta, jakby czując na sobie jego skupiony wzrok, w bardzo naturalny sposób odwróciła się na chwilę. Poczuł jak jego serce niemalże przestało bić. To była Ona! Trwało to zaledwie ułamki sekund, ale miał już pewność. Tak, to jego Rudasek (bo tak ją kiedyś czule nazywał), we własnej osobie. Na krótką chwilę wpadł w panikę. Co robić? Czy podejść? Co powiedzieć? Jak się przywitać? O co spytać? Te wszystkie pytania wybuchły na raz w jego głowie. Mętlik. Powoli jednak zaczął się uspokajać. Nie poznała go, to pewne, więc ma chwilę czasu, aby zebrać myśli. Wstał i niepewnym, chwiejnym krokiem podszedł do ławeczki, na której siedziała. Przystanął obok, nic nie mówiąc. Spojrzała na niego zdziwiona. Uśmiechnął się życzliwie. Patrzyła przez dłuższą chwilę, jakby nie rozumiejąc, o co chodzi temu mężczyźnie. Po chwili odwzajemniła uśmiech. Wstała z ławki, a on natychmiast ucałował jej dłoń. Objęli się serdecznie. Poczuł cudowny zapach włosów, który tak dobrze pamiętał, a który absolutnie nic się przez te wszystkie lata nie zmienił. Pogłaskał je delikatnie, ich miękkość, gładkość, także były takie same, jak w jego wspomnieniach. Usiedli. Chciał już coś powiedzieć, gdy jakiś kobiecy głos przeszkodził mu w tym.
- Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc wnieść wózek po schodkach? – Ręką wskazała wózek inwalidzki z siedzącym na nim chłopcem.
- Ależ oczywiście. – Skierował się w ich stronę i pomógł kobiecie wnieść go wyżej. Nie musiał się nawet odwracać z powrotem. Czuł, że Jej już nie ma na ławeczce, na której przed chwilą siedziała. Tak też było w istocie. Ławeczka była pusta. Rozejrzał się wokoło, ale nigdzie Jej nie dostrzegł. Powoli ruszył ku wyjściu. „Czy to się wydarzyło naprawdę?” – zapytał sam siebie. - „Chyba nie” – pomyślał ocierając łzy spływające po policzkach. – „Na pewno nie”.
Szczęśliwe chwile jak motyle,
Miłość - wieczna tęsknota.

http://dariusznowak.webpark.pl

Re: W parku [obyczajowy ]

2
Był piękny, słoneczny, czerwcowy poranek.
Od zdania, którym można zacząć, istnieje chyba tylko jedno, gorsze od tego, którym zacząłeś, mianowicie: Dawno, dawno temu... Kiedy widzę coś takiego, natychmiast zamykam książkę i żadna siła mnie nie zmusi, żebym czytała dalej.

Druga sprawa to przymiotniki: piękny i słoneczny. Jak widzę coś takiego, to... odkładam książkę.
Wjechał w Belwederską, następnie Lądową, w końcu po kilkudziesięciu metrach skręcił w Parkową.
Czytając to zdanie, natychmiast usłyszałam beznamiętny głos "Pani od GPS-u", która mówi: za piętnaście metrów skręć w prawo.
O tej porze dnia można tu swobodnie pozostawić auto
Swobodnie, to znaczy jak? Na luzika? Raczej bez problemu.
Kiedy przebywał u córki przyjeżdżał tutaj, aby do parku wchodzić właśnie południową bramą.
Trochę tutaj podumam, bo nie wiem o co chodzi...
Kiedy przebywał u córki, przyjeżdżał pod tę bramę. Nasuwa mi się tutaj pytanie: czy kiedy nie przebywał u córki, przyjeżdżał pod inną bramę? Chciałeś poinformować, że bohater przyjechał w gości do córki, i wrzuciłeś te informację w bardzo fatalnym momencie - pomiędzy zaparkowaniem samochodu, a wyjaśnieniem, dlaczego zaparkował właśnie tu.
„Laurka” – pomyślał. – „Kochana wnuczka, szkoda, że tak mało dni w roku mogę jej poświęcić”.
Ten fragment jest sztuczny, słowa wydają się na siłę wetknięte w myśli bohatera, zupełnie jakbyś go zmusił, żeby to pomyślał. Ja zaś go słucham i widzę, że on wcale nie ma na to ochoty.
Tym razem jednak udał się do parku sam. Chciał trochę odpocząć przed jutrzejszą wielogodzinną jazdą samochodem do domu.
Wyżej pisałeś, że przyjechał do parku sam, ponieważ Laura była w szkole. Teraz, że chciał odpocząć. Te dwa powody wiążą się nijak - widzisz, w pierwszym przypadku, bohater nie miał wyboru, w drugim, tak postanowił.
- Nigdy w końcu nie wiadomo, czy będzie mi dane odwiedzić to miejsce ponownie – mawiał do siebie, uśmiechając się mimowolnie.
Co go w tym cieszyło?
Wysiadł z samochodu, przeszedł kilkadziesiąt metrów, skręcił w lewo i znalazł się przed bramą.
Znowuż opis rodem z planu miasta. Ruszył do bramy.
Lubił wchodzić do Łazienek od tej strony, tak jak wiele lat temu, kiedy był tu pierwszy raz.
Chciałeś napisać, że za pierwszym razem wszedł właśnie tędy, a napisałeś, że za pierwszym razem też lubił tędy wchodzić.
„Boże” – pomyślał. – „Ile to już lat? Aha, trzynaście od pamiętnego spaceru, ale czterdzieści, od kiedy się poznali. Aż czterdzieści lat!”
Powinieneś zmienić ten fragment, brzydko z tym liczeniem. I kompletnie bez życia.
Boże, westchnął, ile to już lat... czterdzieści, czterdzieści lat!
I trzynaście, od tego pamiętnego spaceru.

Nigdy nie dane mu było związać się z Nią, ale kocha do tej pory.
Kto kogo kocha do tej pory?
Nigdy - do wycięcia.
Kocha - błędny czas.
Kocha do tej pory - brzydko. Wciąż ją kochał.
Miał tę świadomość, że życia nie da się cofnąć ani zmienić, choćby nie wiem jak się tego pragnęło.
Piszesz, że miał tę świadomość, jakby nie było to oczywiste. To znaczy, mniej więcej to samo, co "zdawał sobie sprawę". W moim odczuciu - do bólu fatalne. Zaczernione wyciąć.
Cóż, wygląda na to, że doświadczył miłości niespełnionej.
Teraz zdał sobie z tego sprawę? Poza tym, ten wniosek wynika z wcześniejszych fragmentów. jednym słowem: brzydkie podsumowanie.
Tym niemniej ból w środku, przechodzący gdzieś od mostka do góry, ściskający gardło, nie opuszczał go od wielu lat. Wystarczyło tylko przypomnieć sobie jak trzymał Ją w ramionach, czuł aksamit gładkiej skóry, patrzył w błękitne oczy i ten piekielny ból natychmiast atakował, tak jak teraz.
A więc jednak pamiętał. A więc jednak myślał o Niej przez te lata. Ale musiał sobie policzyć, kiedy widział ją po raz ostatni i wykrzyknąć w myśli "Aha!".


Średnio ci wyszedł ten tekst. Widzisz, kiedy piszesz zbyt ckliwie, bardzo ryzykujesz, że tekst, zamiast być wzruszający, będzie po prostu śmieszny. Bohater jest sztuczny - wydumane myśli, jakby wetknięte mu w głowę na siłę. Nic tutaj nie dzieje się naturalnie.
Dużo czasu poświęciłeś, na opis wnuczki. Po co? Przecież chciałeś pisać o czymś innym... Za dużo tego wydumania, za dużo ckliwych słów. Za długi początek i za dużo wyjaśnień.
Zaczęłabym od momentu, kiedy bohater mija bramę parku. Wszystko przypomina mu o kobiecie - to alejka na której ona się śmiała, to ławka, na której rozmawiali. Ma w głowie przecież te wspomnienia, i ja je też chcę zobaczyć. Nie chcę słyszeć, że "On kocha ją do tej pory", i że "Wystarczyło tylko przypomnieć sobie jak trzymał Ją w ramionach, czuł aksamit gładkiej skóry, patrzył w błękitne oczy i ten piekielny ból natychmiast atakował, tak jak teraz." Wspomnienia naprawdę niech będą wspomnieniami, nie tylko ckliwymi słowami. Tym czytelnika nie zwiążesz, ani z bohaterem, ani z historią.

Pozdrawiam.

3
Dziękuję, mamiko.
Twoje uwagi dały mi sporo do myślenia. Dobrze, że tu trafiłem, naprawdę można się wiele nauczyć.
Teraz mogę inaczej spojrzeć na to co "popełniłem". Twój komentarz jest rzeczowy, trafny i konstruktywny. Naprawdę jestem wdzięczny.
Pozdrawiam.
Szczęśliwe chwile jak motyle,
Miłość - wieczna tęsknota.

http://dariusznowak.webpark.pl

4
Tym razem skupię się na fabule...

Więc tak - Mamika napisała, że wszystko opisujesz zbyt ckliwie. Nie wiem, czy mogę się z Nią zgodzić, choć w pewnym stopniu z pewnością ma rację. Uważam jednak, że miałeś prawo napisać uczuciowy tekst, też taki jeden stworzyłem, mowa o "Śmierci kierowcy", której powstało kilka wersji.

Dość prosta historia, ale samo życie bywa przecież proste i przez to skomplikowane, racja?

Co do jednego z Mamiką się zgadzam - zmień początek (przynajmniej tak radzimy). Często spotyka się w literaturze tego typu wstępy, ale idźmy własną, nie wydeptaną ścieżką.

5
darxx1 pisze:Był piękny, słoneczny, czerwcowy poranek.
Piękno może być pojmowane wielorako - w obiegowej i dominującej zarazem wizji piękny dzień to taki, w którym obecne jest słońce.

W twoim zdaniu za dużo demonstrowania: nie jesteś jakimś pierwszorzędnym parobkiem z łapanki, paradującym z przesadnie wielką plakietką przytwierdzoną do pleców.

Pisz o konkretach, pamiętając przede wszystkim o oszczędności słowa.

Umysł to rzeka. Ale po to masz rozum, żeby łowić ryby, a nie zatopione kalosze.

darxx1 pisze:O tej porze dnia można tu swobodnie pozostawić auto, nie martwiąc się zawczasu o wolne miejsce.
Ponawiam apel dot. oszczędności słowa.

Nie pisz o krowie dającej białe mleko. Zaakcentuj sam fakt oddawania mleka nie koniecznie określając jego kolor, bo to nudzi i odpycha.

darxx1 pisze:Tym razem jednak udał się do parku sam. Chciał trochę odpocząć przed jutrzejszą wielogodzinną jazdą samochodem do domu.
Następna sprawa: krótsze, bardziej energiczne zdania.

Tym razem samotnie ruszył w kierunku parku. Chciał odpocząć. Trząsł się na samą myśl o jutrzejszym wyjeździe.


Wzorową postawą jest fakt, że starasz się pisać dla kogoś, co jest rzadkie. Przynajmniej według mnie.

Nie zapominaj o wskazówkach, bo bez nich zginiesz. Zjedzą cię na samym starcie.

Walcz!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron