Nie wiem Czytelniku, co Cię skłoniło, by otwierać tę księgę i czytać słowa w niej zawarte. Lecz jeśli już to uczyniłeś, pozwól, że opowiem Ci dziś historię. Moją historię.
Pozwól tylko, żebym coś Ci wyjaśnił. Nie mam bladego pojęcia, skąd pochodzisz, jestem jednak przekonany, że miasto, które zamieszkujesz, jest całkiem zwyczajnym, spokojnym, urokliwym miasteczkiem. Bez urazy = pewnie niczym nie wyróżnia się spośród tuzina podobnych, lecz mimo tego czujesz się do niego niesamowicie przywiązanym. Wiesz, że do niego przynależysz i znasz je na wylot, każdy zakamarek i wszystkich mieszkańców. I bardzo dobrze.
Mi przyszło wychowywać się w zupełnie innym miejscu. Moje miasto (my nazywamy je Istotą, gdyż w większym stopniu jest żyjącym, myślącym stworzeniem niż miastem w zwyczajnym rozumieniu) zmienia się nieustannie, bez przerwy podlega ciągłym przemianom. Ciągle rodzi nowe dzielnice, ulice, budynki, samosięrozbudowuje. Rozumiesz to? Wyjaśnię ci dokładniej: wyobraź sobie, że wychodzisz nad ranem z domu do sklepu po cokolwiek, chociażby kilka bułek lub karton mleka. Ty codziennie pokonujesz tę samą trasę (co musi być strasznie monotonne), ja zaś za każdym razem inną. Ot, po prostu – w miejscu, w którym wcześniej znajdował się zwyczajny chodnik, właśnie wykiełkował rząd sklepów, czy inne tałatajstwo. O dziwo, my wszyscy współegzystujący z Istotą, posiadamy zdolność bezbłędnego oszacowania drogi. Można by rzec nawet, że jesteśmy ludźmi – kompasami, jakkolwiek głupio dla Ciebie by to nie brzmiało.
Skoro miasto, czyli Istota żyje, nie powinien zdziwić Cię fakt, że może ona zechcieć z nami normalnie porozmawiać. Może nagle przyjdzie jej do głowy zapytać, nas mieszkańców, czy nie potrzebujemy nowego domu z ogródkiem i basenem? Ale to, z reguły się nie zdarza. A jeśli doświadczyłeś czegoś takiego, to najpewniej pomyliłeś to z głosami wewnątrz głowy, takimi samymi, jakich doświadczają szaleńcy. Do mnie jednak Istota przemówiła – a zapewniam Cię, drogi Czytelniku, że nie zaliczam się do grona chorych na umyśle, ani nawet do tych słabych psychicznie.
Stało się to jakieś trzy tygodnie temu, podczas wykładów na tutejszym uniwersytecie (tak, jestem profesorem uniwersytetu i przy okazji zmorą wszystkich studentów, szczerze mnie nienawidzą). Ziemia na chwilę zadrżała, wyłoniła się z niej para niekształtnych, bezustannie macających podłogę rąk. Wtedy też na ścianie wyrosła również twarz, która przemówiła – a jej słowa wwiercały mi się w czaszkę, wywołując przy tym przeraźliwe dzwonienie w uszach.
- Słuchaj. Ty. Tak, do ciebie mówię. – zaczęła – To za długo trwa. Zrób coś z tym. Proszę.
Każde słowo cedziła przy tym powoli, tak, by zdążyło odbić się echem po mojej czaszce. Tylko za cholerę nie mogłem zrozumieć, co konkretnie chciała mi przekazać.
W każdym razie zmuszony byłem przerwać wykład i ku uciesze studentów wypuścić ich garstkę do domów.
Najgorsze było to, że od tamtej pory przemawiająca twarz towarzyszyła mi na każdym kroku, w najmniej spodziewanych sytuacjach – w parku, na uczelni, w domu, w sklepie i na rybach. I zawsze byłem jedyną osobą, która słyszała jej głos wibrujący w głowie.
Powoli ogarniała mnie obsesja, za wszelką cenę próbowałem się dowiedzieć, co dzieje się wokół mnie, lecz wszelkie próby kończyły się niepowodzeniem. O samej Istocie wiadomo niewiele, jej działania zawsze pozostawały nieodgadnione i nawet dla mieszkańców irracjonalne. Ja jednak, jako wykładowca neoarchitektury powinienem wiedzieć trochę więcej – niestety, moja wiedza ograniczała się jedynie do stylu budynków i historii miasta.
Zdołałem obejść wszystkie biblioteki, przejrzeć wszystkie zakurzone tomiszcza w nich upchnięte i nie znalazłem żadnej satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Istota w swym dążeniu do nawiązania ze mną kontaktu, przekazania mi jakiejś niesłychanie ważnej informacji, stawała się coraz bardziej natrętna. Nie mogłem w spokoju wykonać nawet codziennej czynności, odbicie twarzy Istoty prześladowało mnie nawet w trakcie obiadu. Nie wróżyło mi to niczego dobrego, przez moją pogłębiającą się psychozę mogłem skończyć ze sobą w każdej chwili. Nieraz przez głowę przelatywały mi takie myśli.
Pewniej bezsennej nocy w ręce dostał się dziennik mojego nieżyjącego ojca (W tym momencie jestem winien Ci, Czytelniku, najszczersze przeprosiny. Nie wspomniałem wcześniej ani słowem o moim ojcu, zatem nie wypadałoby zaczynać od opisywania jego śmierci, która była tak samo zagadkowa, jak całe jego życie. Wiele osób spekulowało, co stało się z nim naprawdę – czy wyruszył w jedną ze swoich podróży, z której nie dane było mu wrócić, czy też został zamordowany gdzieś tutaj, na terytorium Istoty. Ciała i tak nigdy nie odnaleziono). Odkrycie to rzuciło trochę światła na wydarzenia mi towarzyszące – otóż również z moim ojcem próbowała się skontaktować Istota. Dało się zauważyć drobne różnice w jej zachowaniu – podczas gry mojemu ojcu objawiała się zwykle przy wykonywaniu tych samych czynności lub o tej samej porze (z niewielkimi odchylenia od tej normy), w moim przypadku upodobała sobie kompletnie niespodziewane chwile na ujawnianie się.
Dreszcz przerażenia wymieszany z podekscytowaniem przeszył moje ciało po przeczytaniu ostatniego wpisu w dzienniku ojca. Strach i niedowierzanie wywołała we mnie myśl, że jego zaginięcie mogło być spowodowane dziką naturą Istoty. Czy mnie też w związku z tym czeka to samo, co mojego ojca? Jeśli tak, byłem wtedy gotów na spotkanie z przeznaczeniem. Otworzyła się też przede mną możliwość rozwiązania dwóch zagadek jednocześnie. Wystarczyło, że zgodnie z zaleceniami ojca udam się na sam szczyt wieży centralnej, co raczej nie powinno sprawić mi kłopotu.
Udało się. Teraz jestem tu, w samym środku miasta, mogę patrzeć i obejmować je wzrokiem, sprawować nad nim kontrolę. Ziemia zaczyna drżeć od moimi stopami, kiedy ze ścian wyłaniają się ręce i twarz. Dopiero teraz mogę je skojarzyć, wydają mi się znajome. Poznaję – to mój ojciec wcielony w powłokę miasta. Ujawnia przede mną wszystkie tajemnice. Miasto, aby funkcjonowały w normalny dla siebie sposób, musi być zarządzane przez Istotę. W jej rolę wcielać się musi ktoś rozumny i odpowiedzialny, obdarzony silną psychiką. Czasem i tak traci zmysły.
Ojciec jest już stary i przemęczony, powoli odchodzi z tego świata. Musi oddać swoją pracę mnie. Jestem zaszczycony, utwierdza mnie w przekonaniu, iż jestem najlepszym architektem na terytorium Istoty.
Widzę już wszystko z góry, czuję każdy krok przechodnia na swoim ciele. Słyszę, jak ptaki wypełniają niebo nade mną i śpiewają do moich uszu. Czuję każdą rybę pływającą w moich wodach. Zbuduję im wszystkim nowe domy. Będę dobrym opiekunem.
2
PowtórzeniaNie wiem Czytelniku, co Cię skłoniło, by otwierać tę księgę i czytać słowa w niej zawarte. Lecz jeśli już to uczyniłeś, pozwól, że opowiem Ci dziś historię. Moją historię.
Pozwól tylko, żebym coś Ci wyjaśnił.
Myślnik, a nie znak równości.Bez urazy = pewnie niczym nie wyróżnia się
Kiepsko to brzmi. Lepiej „bardziej przypomina żyjące, myślące stworzenie”. „Niż zwyczajne miasto” można już sobie odpuścić, i tak wiadomo, o co chodzi.my nazywamy je Istotą, gdyż w większym stopniu jest żyjącym, myślącym stworzeniem niż miastem w zwyczajnym rozumieniu
Zmienia się = podlega przemianom. Nieustannie = bez przerwy. Czyli napisałeś dwa razy to samo, to brzmi aż śmiesznie.zmienia się nieustannie, bez przerwy podlega ciągłym przemianom.
„Mieszkańców” można wywalić, przecież wiadomo, kogo narrator ma na myśli mówiąc „my”. I bez przecinka przed „nas”.Może nagle przyjdzie jej do głowy zapytać, nas mieszkańców, czy nie potrzebujemy
Coś się pokręciło. Albo tylko odnoszę takie wrażenie. Narrator zwraca się do osoby, która nie jest mieszkańcem TEGO miasta, więc nie może do niej mówić „jeśli słyszałeś w tym mieście głosy, to jesteś stuknięty”, bo ona nie mogła słyszeć ani nie słyszeć głosów w mieście, które zna tylko z opowieści narratora.A jeśli doświadczyłeś czegoś takiego, to najpewniej pomyliłeś to z głosami wewnątrz głowy
Trochę zakręciłam, ale mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli.
Drugi „uniwersytet” wywalić. Wiadomo, o jakiego profesora chodzi.podczas wykładów na tutejszym uniwersytecie (tak, jestem profesorem uniwersytetu i przy okazji zmorą wszystkich studentów
„Na chwilę” wywalić. Wiadomo, że drżała przez moment, to wynika z aspektu dokonanego czasownika. Gdybyś zapisał „ziemia drżała”, wtedy można by zapytać – jak długo drżała? Minuty? Godziny? Ale skoro zadrżała raz, to można się domyśleć, że trwało to chwilę.Ziemia na chwilę zadrżała
Przy czym?Każde słowo cedziła przy tym powoli
ku uciesze garstki studentów wypuścić ich do domu.ku uciesze studentów wypuścić ich garstkę do domów.
Wg mnie lepiej by brzmiało „jej działania zawsze pozostawały nieodgadnione i irracjonalne, nawet dla mieszkańców”.jej działania zawsze pozostawały nieodgadnione i nawet dla mieszkańców irracjonalne
Powtórzeniepowinienem wiedzieć trochę więcej – niestety, moja wiedza ograniczała się
Wywalić.nie znalazłem żadnej satysfakcjonującej mnie odpowiedzi
Wywalić. Szczególnie to „mi”.Nie wróżyło mi to niczego dobrego, przez moją pogłębiającą się psychozę mogłem skończyć ze sobą w każdej chwili.
Znaczy co? Spadł mu z niebios? Znalazł go? Ktoś mu go dał?Pewniej bezsennej nocy w ręce dostał się dziennik mojego nieżyjącego ojca
Jakiej znowu gry? Nie było mowy o tym, że to gra. Poza tym nie wiadomo, jak rozumieć to zdanie. Czy: „mojemu ojcu objawiała się” czy „podczas gry mojemu ojcu” (znaczy grała ojcu na skrzypcach, a w międzyczasie się objawiała).podczas gry mojemu ojcu objawiała się zwykle
Kiedy?Jeśli tak, byłem wtedy gotów na spotkanie z przeznaczeniem.
„Wtedy” jest tu w znaczeniu „w takim razie”? Nie mogę powiedzieć z całą pewnością, że to niepoprawne, ale na pewno dobrze nie brzmi. Już lepiej napisać „w takim razie”.
Pod. Ale w zasadzie „pod moimi stopami” można wywalić.Ziemia zaczyna drżeć od moimi stopami
Funkcjonowało.Miasto, aby funkcjonowały w normalny dla siebie sposób
Ciężko się czytało. Stosujesz dziwny szyk zdań, dlatego Twój styl nie jest płynny. Czasami musiałam się zatrzymywać, bo niektóre zdania czytało się jak po grudzie.
Czasem dopowiadasz rzeczy oczywiste, jakby czytelnik był idiotą, a czasem przeskakujesz różne wydarzenia, najczęściej te najistotniejsze dla fabuły. Jak choćby z tym dziennikiem ojca. No dla mnie to wygląda, jakby ten dziennik spadł bohaterowi z nieba albo któregoś dnia obudził się i już miał go w ręku. Taki deus ex machina. Jeśli Istota mu go podsunęła – to o tym napisz. Jeśli bohater go znalazł na strychu – powiedz to. A nie – nie było (i to nie tylko fizycznie, nawet mowy, wspomnień czy czegokolwiek o tym dzienniku nie było) i nagle nie wiadomo skąd się wziął.
Tak samo przeskakujesz, gdy bohater dowiedział się, że ma iść na szczyt jakiejś tam wieży. Myślę sobie – o facet ma questa, będzie fajnie. Może Istota będzie chciała mu przeszkodzić albo coś…? A tu nagle – bzyt! (Odgłos przewijania do przodu ;P) Nowy akapit i „udało się, już tu jestem”.
Zwracasz się na początku do Czytelnika (który ponoć czyta jakąś księgę, mimo że później w ogóle nie było o niej mowy), potem zupełnie o tym zapominasz. No może oprócz wstawki o ojcu. Ale skoro już decydujesz się na konwencję „dialogu” z Czytelnikiem, to się jej trzymaj.
Ogólnie nie podobało mi się. Trochę zbyt lakonicznie, zabrakło klimatu, nie polubiłam – ba, nawet nie poznałam dobrze bohatera. Motyw z miastem, które samo żyje kryje w sobie ogromny potencjał, ale Ty go nie wykorzystałeś. Nie oddałeś do końca charakteru Istoty, klimatu miasta (który na pewno byłby bardzo specyficzny).
Akcja bardzo prosta, bez wątków pobocznych, itd. Czasami to dobrze, nie przeczę. Ale jeśli bohater ma jedną chwilę grozy, a potem już tylko rozwiązania same spadają mu z nieba i widać, że fabuła dąży do prostego, przewidywalnego zakończenia – to nie ma się zbytniej ochoty śledzić z zapartym tchem losów tegoż bohatera.
Słabiutko, ale nie poddawaj się. Pomysły masz dobre, tylko bardziej je rozwijaj i pracuj nad stylem (czytaj swoje opowiadania na głos – pomaga).
3
Hej 
Dzięki za komentarz, czasem przyda się kubeł zimnej wody na głowę. Jest to właściwie mój debiut, więc liczę, że jeszcze się wyrobię. Nie będę się poddawał, należy próbować dalej. Nad stylem też popracuję, to trochę mój problem, ale ale walczyć z nim mogę chyba jedynie poprzez kolejny próby pisania.
Wiem, że opowiadanie jest krótkie, właściwie taki był zamysł, nie chciałem się rozpisywać, ale przez to kilka wątków mogło ulec okrojeniu. Póki co, zostawię je w spokoju - w końcu wczoraj skończyłem je pisać - i wrócę za jakiś czas, by spojrzeć na nie świeższym okiem. Wtedy też pewnie dokonam stosownych poprawek.
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam

Dzięki za komentarz, czasem przyda się kubeł zimnej wody na głowę. Jest to właściwie mój debiut, więc liczę, że jeszcze się wyrobię. Nie będę się poddawał, należy próbować dalej. Nad stylem też popracuję, to trochę mój problem, ale ale walczyć z nim mogę chyba jedynie poprzez kolejny próby pisania.
Wiem, że opowiadanie jest krótkie, właściwie taki był zamysł, nie chciałem się rozpisywać, ale przez to kilka wątków mogło ulec okrojeniu. Póki co, zostawię je w spokoju - w końcu wczoraj skończyłem je pisać - i wrócę za jakiś czas, by spojrzeć na nie świeższym okiem. Wtedy też pewnie dokonam stosownych poprawek.
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam

4
Pisarz jest jak malarz. Kiedy chwyta za pędzel nie liczy się tylko wyobraźnia, ale i warsztat.
Temu opowiadaniu przyda się wzbogacenie palety kolorów.
Popatrz na słowa pogrubione z gwiazdka obok nich. Miasto różni się od miasteczka. Przyjrzyj się znaczeniu słownikowemu. Właściwie to nie musisz. Zerknij na mapę i zobacz czym się różni miasto od miasteczka. Poza tym popełniasz błąd i pomijasz czytelników pochodzących ze wsi. Oni się nie liczą? Idąc dalej, do kolejnej skrajności jeśli mowa o mieście to nie każdy ma szczęście poznać każdy zakamarek swojego miasta. Weźmy za przykład taką Warszawę, nie poznasz wszystkich jej mieszkańców i wszystkie zakamarki.
słowa w kursywie możesz pominąć, jeśli ktoś sięga po książkę to w domyśle po to żeby przeczytać to co w niej jest zawarte.
Następnie usunąłbym słowo "dzisiaj". Niepotrzebnie odnosisz się do konkretnego czasu. Wydaje mi się, że można zamienić "dzisiaj" na "moją" i ominąć "moja historię". Brzmi to sztampowo i jakoś zniechęcająco. Przynajmniej dla mnie.
Męczy to ciągłe zwracanie się do czytelnika. Zwłaszcza z dużej litery. Grzecznościowo, ale wydaje mi się, że zbędnie.
Temu opowiadaniu przyda się wzbogacenie palety kolorów.
Nie wspomnę nawet słowem o powtórzeniach.Nie wiem Czytelniku, co Cię skłoniło, by otwierać tę księgę i czytać słowa w niej zawarte. Lecz jeśli już to uczyniłeś, pozwól, że opowiem Ci dziś historię. Moją historię.
Pozwól tylko, żebym coś Ci wyjaśnił. Nie mam bladego pojęcia, skąd pochodzisz, jestem jednak przekonany, że miasto*, które zamieszkujesz, jest całkiem zwyczajnym, spokojnym, urokliwym miasteczkiem*. Bez urazy = pewnie niczym nie wyróżnia się spośród tuzina podobnych, lecz mimo tego czujesz się do niego niesamowicie przywiązanym. Wiesz, że do niego przynależysz i znasz je na wylot, każdy zakamarek i wszystkich mieszkańców. I bardzo dobrze.
Popatrz na słowa pogrubione z gwiazdka obok nich. Miasto różni się od miasteczka. Przyjrzyj się znaczeniu słownikowemu. Właściwie to nie musisz. Zerknij na mapę i zobacz czym się różni miasto od miasteczka. Poza tym popełniasz błąd i pomijasz czytelników pochodzących ze wsi. Oni się nie liczą? Idąc dalej, do kolejnej skrajności jeśli mowa o mieście to nie każdy ma szczęście poznać każdy zakamarek swojego miasta. Weźmy za przykład taką Warszawę, nie poznasz wszystkich jej mieszkańców i wszystkie zakamarki.
słowa w kursywie możesz pominąć, jeśli ktoś sięga po książkę to w domyśle po to żeby przeczytać to co w niej jest zawarte.
Następnie usunąłbym słowo "dzisiaj". Niepotrzebnie odnosisz się do konkretnego czasu. Wydaje mi się, że można zamienić "dzisiaj" na "moją" i ominąć "moja historię". Brzmi to sztampowo i jakoś zniechęcająco. Przynajmniej dla mnie.
Masło maślane.zmienia się nieustannie, bez przerwy podlega ciągłym przemianom
Ostatni wyraz do podziału. I czemu to robi? Po co nowe dzielnice, budynki?Ciągle rodzi nowe dzielnice, ulice, budynki, samosięrozbudowuje
W miejscu chodnika zmieściły się sklepy? Jesteś tego pewien?wcześniej znajdował się zwyczajny chodnik, właśnie wykiełkował rząd sklepów
Czytelnik już wie, że miasto to istota. Po co to powtarzanie?Skoro miasto, czyli Istota żyje
Same zapewnienia. Ja nie wierzę na słowo nikomu. Lepiej byłoby gdyby wychodziło to z tekstu i czytelnik sam pomyślał: "Boże, ale z faceta zmora dla studentów".zapewniam Cię, drogi Czytelniku, że nie zaliczam się do grona chorych na umyśle, ani nawet do tych słabych psychicznie.
Stało się to jakieś trzy tygodnie temu, podczas wykładów na tutejszym uniwersytecie (tak, jestem profesorem uniwersytetu i przy okazji zmorą wszystkich studentów, szczerze mnie nienawidzą).
Męczy to ciągłe zwracanie się do czytelnika. Zwłaszcza z dużej litery. Grzecznościowo, ale wydaje mi się, że zbędnie.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
wtrącenie jest wstawką narracyjną (swoistym przecinkiem). Po przecinku piszemy małą literą i przed przecinkiem nie dajemy kropki. Zobacz na zmianę.- Słuchaj. Ty. Tak, do ciebie mówię. – zaczęła – To za długo trwa. Zrób coś z tym. Proszę.
- Słuchaj. Ty. Tak, do ciebie mówię – zaczęła – to za długo trwa. Zrób coś z tym. Proszę.
zbędne - piszesz o tym samym, więc tu powtarzasz tę informację.Czy mnie też w związku z tym czeka to samo, co mojego ojca?
Jest pomysł? Świetnie! Szkoda, że na pomyśle, całkiem intrygującym się skończyło. Zaczynasz ode mnie (czytelnika) i księgi, którą otwieram - w porządku, chociaż nie lubię jak autor zwraca się do mnie - jednak czytam dalej, i co? Księga gdzieś znika, facet biadoli historię, która się rozłazi, a najgorsze jest to, że kończy się tam, gdzie powinna się zacząć! To, co przeczytałem, to pospieszne napisanie wprowadzenie niegodne księgi, a karteluszki zatkniętej przy ostatniej stronie, którą mógłbym znaleźć. Za mało istoty w Istocie, za mało miasta w mieście, za dużo ucieczek w postać Ojca (który, co prawda jest istotą, ale marnie to wszystko podane). Pomysł naprawdę godny uwagi, wykonanie i sposób narracji nie podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.