Mieszkanie Ego

1
Gdy stoisz nieruchomo i obserwujesz, co widzisz?
Dynamika natury, zmiana pociąga zmianę.
A gdy staniesz w innym miejscu, co widzisz?
Niby to samo, a jednak jakoś inaczej. Rzecz perspektywy.
Lecz w jaki sposób określają Cię obrazy, które pochodzą z zewnątrz?
Czy to stąd czy skądinąd.
Nijak.
Istotniejsze wydaje się być zatem pytanie:
Kim jesteś w skrajnych punktach obserwacyjnych?
A kim jesteś w trakcie zmiany perspektywy, pomiędzy nimi?
Kim jesteś względem drzewa po lewej,
a kim jesteś względem tegoż drzewa po prawej?
Ile razy umierasz w szeregu czynności
prowadzących do zmiany Twojej lokalizacji,
a ile razy się rodzisz?
Ty – obserwator.
„Ty”, „Ja”...
A może odpowiedź pojawi się, gdy odrzucisz ten intuicyjny dogmat
o antydynamice „Ja”?...


Niecierpienie


XXX
Nie czuje bólu. Zasypia z opadającymi do połowy gałek ocznych powiekami. Śni i nie śni. Widzi i nie widzi. Słyszy – tego nie może zakwestionować. Z sufitu zwisają tłuste żyrandole pajęczyn. Słodki zapach pleśni kołysze jego zmysły. Ciemna noc wlewa się do pokoju jak i do umysłu. Wszystko jest ciężkie i lekkie zarazem. Dokądś płynie. Znika i pojawia się w innym miejscu. Gdyby określić infrastrukturę pomieszczenia mianem „skromnej” użyto by najdelikatniejszego z eufemizmów. Mebli zupełnie nie ma. Ściany rozsypują się, odciskając na odzieży piętno skrajnego ubóstwa. Sufit sukcesywnie zsypuje się na jego głowę szarym, wilgotnym tynkiem. On oparty o ścianę wyklejoną starymi gazetami i zgnilizną. Po jego lewej, na wyciągnięcie ręki, okrągłodenna kolbka z brunatną cieczą. Rdzawe ślady na szkle świadczą, iż została połowicznie opróżniona. Noc zaciska się coraz mocniej wokół tego przybytku meskinerii. Robaczywa podłoga faluje czarnymi pancerzykami, które rytmicznie chrupią pod pośladkami pozostawiając na spodniach plamy gęstej, pachnącej ropą śródchłonki. Zwymiotował na swoje krocze. Zrzuciłby z siebie treść żołądkową, gdyby tylko mógł się poruszyć. Ale nie może. Owładnięty poczuciem spełnienia i omnipotencji jak przez mgłę obserwuje odrastające z krwisto czarnych dziur w stopach palce. Słyszy śmiech. Kto się zaśmiał? Po ciężkim łańcuchu związków przyczynowo-skutkowych, popychana niezgrabnie rozleniwionymi skojarzeniami, wspina się absurdalna konstatacja: „To mój śmiech.”. Nawet śmiech nie może znieść tego groteskowego melanżu ohydnych woni i dewaluujących piękno obrazów. Śmiech brzmi poza ciałem. Poza pokojem eksperymentalnym. Garstka neuronów, tych mniej otumanionych, uderza w ego informacją: „halucynacje!”. Wtem pojawia się przed jego oczyma flankujący monit o tej samej treści. Czerwone litery zawiadomienia rozlewają się w rzadką breję wpływając w jego nos. Coś zaciska się wokół jego tożsamości dusząc ją i modyfikując w najbardziej nonsensowne mozaiki cech tego świata. Klimat absurdu staje się męczący. Fale orgazmów przynoszą upragniony ból. Obserwując okrywające się mięśniówką serce w klatce piersiowej ostatecznie zasypia.

Sąd

XXXJuż blisko dwanaście lat minęło od masakry w ENI. Nigdy wcześniej, ani później Instytut Neurobiologii Eksperymentalnej w Leens nie był tematem przewodnim czołowych tabloidów Stanów Zjednoczonych. Ściślej rzecz ujmując, ENI wzbudziło zainteresowanie mediów tylko raz. Zdarzenie, które rzeczone zainteresowanie wzbudziło nie dotyczyło bynajmniej osiągnięć naukowych instytutu. Były pracownik placówki, swoją drogą zwolniony zeń dyscyplinarnie, w iście poetyckich okolicznościach, po ucieczce z zakładu psychiatrycznego, wtargnął na teren ENI przemycając tam zakupionego na podmiejskim bazarze ruskiego pump-guna oraz mobilny intoksykator wirusowy i z takim oto orężem przyczynił się do masakry szesnastu pracowników instytutu, w tym Williama Terx'a, po czym zniszczył sprzęt laboratoryjny wart trzy miliony dolarów. Jako że każdy z pracowników ENI obligatoryjnie musiał pochodzić z innego miasta niż reszta załogi oraz nie posiadać rodziny i bliskich, pamięć o całym zajściu umarła w trybie nagłym. Tylko kilku upierdliwych redaktorów podrzędnych szmatławców poczęło wysnuwać teorie spiskowe i starać się dotrzeć do motywów bestialskiego mordu. Bezskutecznie. Może gdyby instytut cieszył się uznaniem w środowiskach naukowych, cała sprawa zostałaby nieco bardziej rozdrapana. Jednak kurtyna milczenia opadła na ów groteskowy spektakl zdumiewająco szybko.
XXXTerx wykazał jednak względnie wysoką wytrzymałość organizmu. Zapadł w śpiączkę, która trwała blisko dziesięć lat. Śpiączka to dość rzadka przypadłość. U schyłku dwudziestego pierwszego wieku permanentny stan nieświadomej wegetacji może wywołać tylko garstka czynników, a wśród nich znajduje się niebagatelnie zjadliwy syntetyczny wirus 5-HT-PATHWAY, który, nomen omen, ustawicznie indukuje syntezę melatoniny, a kodowane przezeń białka utrzymują jej ciągłe wiązanie do receptorów. Wirus ów przedostał się do krwiobiegu Terxa podczas masakry w ENI, a profilaktyczny strzał z pump-guna w jego kończyny i klatkę piersiową jedynie zamplifikował rozgoryczenie, które nadeszło po przebudzeniu. Killerowe nano specyficzne dla 5-HT-PATHWAY'a zostało opracowane dopiero na trzydzieści lat po zaprojektowaniu wirusa. Uczony, który tego dokonał, niejaki profesor Mark Heizenberg z Columbia University został uhonorowany nagrodą Haltera w dziedzinie bionanotechnologii. Nikomu do tej pory nie udało się nadążyć za dynamiką mutacyjną wirusów z grupy PATHWAY. Terx jednak nie odczuwał wdzięczności wobec naukowca. Przebudziwszy się w szpitalu klinicznym ENI czuł jedynie gorycz i przejmujący ból. Amunicja intoksykatora była ostra. Poza całym szeregiem wirusów kontrolujących szlaki biochemiczne organizmu, w nabojach znalazły się również cząstki DNA i RNA kodujące białka odpowiedzialne za hamowanie krzepnięcia krwi i syntezy kolagenu, uniemożliwiając tym samym gojenie się ran. W stopach Terxa w miejscu palców znajdowały się ciągle świeże rany, z których sączyła się krew i ropa. Jego klatka piersiowa była rozerwana, a postrzępiona mięśniówka odsłaniała wściekle bijące w agonalnych podrygach serce. Autonomia Williama została ograniczona do minimum, anatomia z kolei obdarta z intymności. Przeklinał dzień w którym podpisał to parszywe oświadczenie woli. Do tej pory w jego umyśle migoce bezlitośnie wyłaniające się z ciasnych akapitów, wyosobnione tłustą czcionką orzeczenie: „Bezwzględnie wybudzić.”
XXXHuk, łoskot, bulgot maszyn podtrzymujących i zrobotyzowanych medykatorów. Ból jak sinusoida. Oczekiwanie na maksima tego wykresu agonii zarazem wytchnieniem jak i czarną rozpaczą, bo tam, w punktach krytycznych, kiedy ból zmywa gorącymi elektronami resztki wyobrażenia o człowieczeństwie, nie ma już miejsca na rozpacz. Człowiek staje się bólem. Na falach cierpienia podskakują jednak w kuriozalnej nieważkości rozmyślania osoby świadomej. Jedyny dowód...
XXXJakiż to świat, w którym żyje się złudzeniem wolnej woli. Obraz świata wyznacza jeden tylko kanał świadomości. Obraz świata to empiria i teoria. Jak Yin-Yang jestestwa. Myślę sobie: „Jestem sumą moich doświadczeń, przekonań, myśli, emocji, wyobrażeń, małych i wielkich kłamstw, przybliżeń asymptotycznie dążących ku hipotetycznej prawdzie obiektywnej. Śmieszna, a zarazem tragiczna jest człowiecza dola. Owa asymptotyczna dążność do stanu, który z założenia nie istnieje. Nie może istnieć. Co wiem na pewno. Wiem, że w dowodach logicznych bytu świadomego, bytu racjonalnego, nie ma miejsca na tego typu rozważania. Gdybym w nie popadł, popadłbym w nie bez reszty, wypalając sens doczesnych działań. Jestem świadom mechanizmów zabiegu, który oto dokonuje się w podświadomej frakcji mojego umysłu. Racjonalizacja – mechanizm obronny oddzielający kłamstwo od jego desygnatu. Tutaj popadam w swoisty paradoks, gdyż muszę negować wywyższający mnie ponad inne organizmy żywe charakter mojej świadomości, gdyż ta stawia mnie na ścieżce pytań, pozostawiając to ostatnie pytanie zawsze bez odpowiedzi. Z każdym krokiem jestem coraz dalej od początku, lecz wcale nie zbliżam się ku końcowi. Gdzie konkretnie tkwi paradoks? Muszę racjonalizować sobie rzeczywistość, ażeby unikać lęku. Jestem więc racjonalny. Z drugiej strony jestem świadom procesu racjonalizacji. Przez pryzmat świadomości postrzegam swoje nieświadome zachowania oddalające mnie od przykrych konstatacji. Gdzie tutaj miejsce na racjonalność? Może lepiej być t y l k o trzciną?”.
XXXWilliam odbiega w dygresje, którym brak konstrukcji. Nie wie do czego zmierza, ani z jakiego punktu wyszedł. W absurdalnych dźwiękach maszynerii, w sterylnej sali zalanej białym światłem, w łuskowatej, cybernetycznej komorze przyżyciowej podtrzymującej saturację, ciepłotę ciała, krążenie krwi i wszelkie inne funkcje życiowe, rodzi się ból, rodzą się barwy, rodzą się myśli dowodzące nieistnienie Boga. Istnieje bowiem taki ból, istnieją takie barwy, istnieją takie myśli... Jakkolwiek trudno z całą pewnością orzec, że czegoś po prostu nie ma, tak Terx posiada taką pewność. Gdy ktoś tak długo i tak mocno cierpi, zanikają wszelkie pozytywne konotacje słowa „człowiek”. Zanika pozytywność, a na sile zyskuje gniew, żal oraz szaleństwo. Sinusoida osiąga wartość równą jedności. Przez salę podtrzymującą przedziera się przeraźliwy krzyk rozpaczy. Huk, łoskot i bulgot, jakby na chwilę milkną, aby mógł przebrzmieć ten grzmot emocjonalnej burzy. Wszystkie maszyny huczą, łoskocą i bulgocą tworząc groteskową kakofonię przycichłej pokory wobec majestatu cierpienia. William powoli opada ku punktowi zerowemu. Próbuje przypomnieć sobie o czym chciał pomyśleć i domknąć swoją refleksję pomiędzy ekstremami krzywej żałoby.
XXX„Wolę życia wyraziłem podówczas, gdy to życie mieściło się w pewnym progu cierpienia. Uważałem, że podjąłem jak na tamtą chwilę najlepszą decyzję. Uznałem, że nie istnieją takie okoliczności, w których nie będę chciał do życia powrócić. Istnieją takie okoliczności... Wszystko się zmienia, a stabilność nigdy nie istniała. Złudzenie wolności psychicznej traci na realizmie dopiero w obliczu upadku godności. Godność! Cóż za wydumane określenie. Kiedy podejmujemy decyzję dotyczącą czegokolwiek, zawsze jest ona zła. Skala emocji przesuwa się w różnych kierunkach z dnia na dzień i nawet przy małych amplitudach, ślad siebie, który odcisnęliśmy na przeszłości czy to jakąś decyzją, czy myślą, czy uczuciem, z punktu widzenia teraźniejszości jest już w zupełnie innym miejscu. Równolegle z poznaniem świata i odwrotnie proporcjonalnie do poziomu złudzenia stabilności psychicznej, przesuwa się oś będąca wypadkową wszystkiego co nas kształtuje, a punkty na niej zaznaczone pozostają dokładnie w tym samym miejscu. Są nieruchome względem czasu. To co się zmienia, to „ramka odczytu”. Dochodzi w nas do najróżniejszych abberacji mentalnych. A dlaczego każda decyzja jest zła? Z prostej przyczyny. Kiedy ją podejmujemy opieramy się na danych, które zdążyliśmy zgromadzić w przeciągu naszego życia. Nie jesteśmy w stanie wziąć wystarczającej poprawki na dynamikę egzystencji. Tyle. Nie wiedziałem, że można nie chcieć żyć, gdy wyrażałem bezwzględną wolę życia. Teraz wiem.”
XXXTerx zbliża się do kolejnego ekstremum cierpienia. Zanim dysonanse maszyn medycznych znowu przycichną ustępując nieco akustycznej przestrzeni wściekłym wrzaskom bólu, William zdąży przypomnieć sobie jeden z kluczowych paragrafów swojego przedśmiertnego orzeczenia. „Przepisanie świadomości”.
Jałowe powietrze cierpnie od krzyku.

Będzie Cię więcej

XXXGłówna aula Instytutu Neurobiologii Eksperymentalnej jest wypełniona po brzegi. Jak kipiące mleko wlewają się do jej wnętrza kolejne partie zainteresowanych wykładem profesora Limba pracowników katedry neuroinformatyki. Niedbale narzucone, śliskie, połyskujące, białe kitle powiewają w różnych kierunkach pod dyktando szalejącego systemu napowietrzania. Gmachy Strefy XI instytutu zanurzone są na blisko 150 metrów wgłąb ziemi. Badania prowadzone w niej są na tyle poufne, że nawet cała reszta kompleksu badawczego ENI posiada ograniczony i ściśle kontrolowany dostęp do informacji na ich temat. Limb to mały człowieczek o nikłej sile przebicia. Mimo sędziwego wieku wcale nieźle się trzyma. W środowisku powstają legendy na temat rzekomej nieśmiertelności fizycznej neuroinformatyka, którą zapewnia mu jakieś nieskończenie skomplikowane, autorskie nano, ustawicznie inhibitujące apoptozę komórek jego organizmu. Profesor sam zwołał konferencję. Nikt nie wiedział czego będzie ona dotyczyć, lecz frekwencja jest bardzo wysoka. Któż bowiem odmówiłby sobie obejrzenia na własne oczy tego ekscentrycznego odludka oraz próby zrozumienia jego dalszych planów wykorzystania, dowiedzionego przez geniusza, kwantowego charakteru świadomości?
XXXPo krótkim wstępie teoretycznym, który miał na celu niejako podniesienie słuchaczy nieco ponad poziom błota intelektualnego, by tak oświeceni majestatem szamana nauki, mogli niedorównywać mu nieco mniej, aniżeli pierwotnie, Limb ociera czoło z gorącego potu ekscytacji. Niskim, delikatnym głosem, pozbawionym jakichkolwiek znamion emocji przemawia.
Drodzy państwo! Stoimy u progu kolejnej rewolucji naukowej. Jak nigdy dotąd potrzeba nam odwagi. Odwagi, która pozwoli nam stać się naocznymi świadkami narodzin nowych paradygmatów, idei, oczekiwań i osiągnięć. Potrzeba nam tej odwagi, by wygubić zakorzenione głęboko w nas staroświeckie moralności.
XXXProfesorek chce błyszczeć. To widać. I on wie o tym, że to widać. Żałosny widok, bo i tak wiadomo do czego to wszystko dąży. Dalej mówi i mówi upierdliwie o jasnej dla wszystkich konieczności odrzucenia pradawnej moralności. Nawet sprzątaczka kiwa głową w geście znużenia.
XXXGdzieś mniej więcej ze środka ludzkiego mleka na powierzchnię wypływają zdania dezaprobaty. Ktoś kieruje je osobiście do Limba. Kto to? Wszyscy już namierzyli tego, który najwyraźniej odważył się przełamać smolistą, duszną nudę. Szybka lokalizacja źródła dźwięku. I jest.
XXXTo on. Każdy go zna. Każdy podejrzewał. W całym mieście jest tylko dwójka zdeklarowanych. W instytucie pracuje jeden z nich. Cholerny dziwak. Ni to intro-, ni to ekstrawertyk. Pozjadał wszystkie mózgi elektronowe ENI. Chyba jako jedyny nie musiał „unieczynnić” swojej rodziny przed podpisaniem umowy z Instytutem, gdyż nigdy jej nie posiadał. Prawdopodobnie pracuje tutaj od zawsze i od zawsze jest wrzodem na dupie biurokratycznych wyjadaczy placówki. Nieobowiązkowy, nieodpowiedzialny cham. Zapewne kupił sobie protekcje u zarządu. Przecież nie musi wydawać zarobionych pieniędzy na nic innego. W ogóle nic nie musi. Wszystkich drażni. Jak można tak ostentacyjnie trwać poza prawem wewnętrznym? Przecież do tego nie wystarczy ogromny intelekt. Nie wystarczy wiedza! Każdy go zna, każdy szczerze nienawidzi.
XXXDoktor Terx ma jednak wszystkich razem i każdego z osobna daleko, daleko w dupie.
Śmiem cię wyręczyć Edwardzie. Przy Twoich „wysokich” obrotach powinieneś raczej dywagować z zarządem o warunkach przejścia na wcześniejszą emeryturę.
Limb się skrzywił. Sala zamarła. Słychać szepty obmowy. Obmowa. Tego człowiek o temperamencie Terxa nie może tolerować.
Drodzy koledzy i koleżanki. Mimo faktu, iż w chwili obecnej, bardziej niż zwykle deklarujecie swoją przynależność do najbardziej plugawego gatunku z całej ziemskiej fauny, jakim jest człowiek, i rozpiera was duma z tegoż stanu, pozwolę sobie streścić w kilku słowach, specjalnie dla was, najbliżsi mojemu sercu słuchacze, myśl przewodnią, którą pan profesor nieudolnie próbował się z nami podzielić.
XXXUcichły szepty. Zabrzmiało strzelanie paliczków i wściekłe rozgniatanie żuchw. Niewerbalna nienawiść. Duszę Terxa napełnia błogość. Lubi mieć posłuch, a cynizm właśnie wzbudza w ludziach poczucie bezradności, które ów posłuch najwydajniej generuje.
Pan Limb – kontynuuje Terx – chce nam powiedzieć, iż w swej zacności pragnie wszystkim, jeszcze nie zdeklarowanym dać ostatnią szansę na dopełnienie tej formalności pod rygorem zwolnienia dyscyplinarnego, a każdy wie z czym to się wiąże.
XXXKażdy wiedział z czym to się wiąże. Psychiatryk lub eutanazja. Nikt nie był pewien, który rodzaj unieczynnienia jest bardziej humanitarny. Istniały natomiast przypuszczenia. Śmierć to śmierć. W umowie o pracę pięknie pisano o tejże karze. Na psychiatryk opadała enigmatyczna kurtyna przemilczenia.
Wiadomo, a może nie, że jest już nano regeneracyjne. Banalne w przygotowaniu. For oral use only. Chcą wybrać grupkę przepisanych „ochotników”, - wyraz „ochotników” zabrzmiał równie złowrogo, jak wyglądała na tę chwilę mina Limba – którzy oderżną sobie nogę, lub dwie. Profesorek będzie oglądał jak się goi. A jak jeden, czy drugi zdechnie, to będzie można sprawdzić co w rzeczywistości znaczy ta pompatyczna fraza: „przepisana świadomość” i czy krystalizuje się jakiś elektroniczny odpowiednik Ego. Szanse nikłe, forsa mała. Jeśli bawimy się w weryfikację hipotezy „O homologicznych świadomościach” profesorka, to sorry, ale ja z tej gry wypadam. Trzymaj się Limb!
XXXWyszedł zatrzaskując drzwi. Za nim popłynęło ludzkie mleko. Profesor drżał jeszcze ze wściekłości przez kilka minut. Następnie sam wyszedł.


Dokąd płynę?

XXXLubię mieć przy sobie torebkę na prezent gwiazdkowy sprzed kilku lat. Pachnie przeszłością. Niczym kompas wskazuje konkretne, ukryte i dawno zapomniane kierunki historii mojego bytu. Śledzi mnie i ja ją śledzę. Oplatam ją twardą szczęką niechęci i chęci. Szczęką zapomnienia i illuminacji. Jej pokrój jest skromny, styl ów, w reflektorach prawideł marketingu ukazany jako symbol świątecznej prostoduszności, uczynności oraz chrześcijańskiego miłosierdzia, w rzeczywistości jest jedynie symbolem masowej produkcji względnie wykorzystującej średnio poinformowanego człeka.
Alfa minor! LINKSOPEN_887 p.a.t.h.
Graficzna oznaka mojej nieprzytomności (otumanienia) – histogram częstości impulsacji średnio masywnej szesnastozbiorowej frakcji neuronalnej w obrębie hipokampa mieni się przebłyskami kolorowych emblematów zapomnianego już szczebla ewolucyjnego homo sapiens sapiens...
Nie! System szwankuje. Odpaliła samorzutna predykcja kryzysowa aplikacji NoTricksPast 6.2. Objaw charakterystyczny dla trojana (platynowego oczywiście, jeśli o ewolucji już mowa). Dziwaczny marker awaryjny! NTP powinien być aktywowany, jak zaleca producent, tylko po trzykrotnym wprowadzeniu klucza zabezpieczeń oraz przy uzasadnionym przekonaniu o konieczności zeń skorzystania. Deklaracja chęci jest deklaracją prawną spółki Justice Afirmation Company. Raporty uruchomień biegną na serwery JAC'a, gdzie podlegają ścisłej kontroli oraz pełnej mocy prawnej Partii suwerennej.
Fałszywa przyszłość, fałszywa przeszłość. Gdzie ja się znalazłem tej godziny, boże drogi, w której moje życie stoi pomiędzy cudzymi snami i koszmarami. Demonami tak intymnymi, że nie ma tutaj mowy o nieulegnięciu ich czarowi. Nic nie jest bardziej nasze niż one. Złożoność zdarzeń kwantowych opisujących ustawicznie nasze życie jest tak antyuniwersalnym i tak złożonym kodem, że DNA nie jest w stanie jej dorównać.
XXXOplata mnie twarda szczęka niechęci i chęci. Szczęka zapomnienia i illuminacji.
Już zmrok.
Już zmęczenie.
Już odeszło...
XXXOdstąpiłem od chwilowej medytacji. Alerty były zbyt bolesne.
Jednak teraz, w opadającym na twarz jak narkotyczny błogostan mroku, w cudownym, zbawiennym półśnie, gdy już odeszły te fantasmagorie, gdy już zweryfikowałem kto ja, a kto nie ja, pytam siebie na nowo:

“Quis hic locus, quae regio, quae mundi plaga? ubi sum? sub ortu solis, an sub cardine glacialis ursae?"

XXXPrzypominam sobie świat dziecka, a potem kogoś innego. Zranionego, stłamszonego przez rzeczywistość.
Kolejne wspomnienie: emocje.
One są niezrównanym kompanem na naszej trasie. Chyba widoczna jak na dłoni jest ta paląca analogia do systemu immunologicznego! Poziom pewnych immunoglobulin skacze względnie nisko przy pewnym kontakcie z bodźcem, podczas kolejnych kontaktów skacze znacznie wyżej. Organizm jest już odporny na działanie bodźca. Tak samo my jesteśmy już odporni na tulone warstewką mentalnego kurzu emocje, które zrodziły się punktowo w przeszłości. Pamiętać możemy natomiast co w nas zmieniły. Kim byliśmy, przed ich odczuciem, a kim jesteśmy po nim. Lecz i pamięć nie jest niezrównana. Wiele przekłamuje. Ego jest dynamiczne, łapczywe na nowe formy, kształty pasujące do otoczenia. Otoczenia, które oblepia nas niczym smoła, musimy pozostać w nim plastyczni.
Zatem emocje. Już nie mają postaci faszerowanych hormonami synaps, teraz to bioelektryczne symulacje przeszłości.
XXXWidzę wzrokowca, który oślepł.
XXXWidzę ubytki, na które już nie ma plomb.
XXXWidzę plomby, na które mnie nie stać.
XXXWidzę aksjomaty dziecka redefiniowane przez brudną teraźniejszość.
XXXWidzę półsyntetyczny twór maskujący swoje usterki, swoje porażki, swoje grzechy.
XXXWidzę to, widzę jak na dłoni, pryzmat świadomości, przez który przypatrywałem się na najsmutniejszą śmierć człowieka – śmierć boga.
XXXWidzę to i tego nie kwestionuję. Nie orzekam natomiast: „To ja”. Nie znam, ani nie poznam nikogo, kto tak może o sobie rzec z pełną przytomnością. „Sobą” jestem w takim samym stopniu jak „on”, czy „ona” Nanotunele zamiast żył, jakiś pieprzony czytnik kodów zamiast penisa. Do czego w ogóle dążę, do czego zmierzam... Gdzie tamte królestwa połyskujące metaliczną bielą, bez śladu istnienia życia organicznego? Gdzie one są? Za trzy miliony lat czy za trzy dni? Nie nadążam za światem, a on za mną. Ja ewoluuje, a on w pogoń za mną. Ja go prześcigam, a później on mnie wyprzedza na kolejnej mecie. Myśl, słowo, wspomnienie, uczucie. Sen i jawa. Marzenie i obawa. Dobro, zło. Pojęcia. Osobowość. Ja. To już się kiedyś zdarzyło. I kiedyś i teraz. I w każdej nanosekundzie. Amen. Te parametry ulegają ciągłym modyfikacjom. Wspomniane stany kwantowe nigdy się nie powtórzą. Zatem jak to jest? Rodzę się czy umieram w każdym, nieskończenie krótkim momencie?

XXXAle teraz torebka! To wspomnienie wyzwala szczególnie dużo hipoaminy (neuroprzekaźnika pobudzającego ośrodki „przyjemnej nostalgii”, wyzwalanego w hipokampie pod wpływem wspomnień o wartości pozytywnej). Jest blado-czerwona. Niegdyś była czerwona. Czas, czas, czas... Przyozdobiona kwiatami z tektury – staroświecka do granic taniości. Wypełniona po brzegi. Czym?
XXXOpakowania, blistry, ulotki informacyjne, stare recepty, notatki: „komu co, żeby coś”. Wszystko przypomina mi o tamtej osobie, którą w jakiejś kuriozalnej biospójności (w pewnym sensie) wciąż pozostaję.
Chciałoby się przytulić do tych tekturek, do tych papierków. Każdy niesie z sobą właśnie wspomnienie. Unikalny stan emocjonalny – wypadkowa wszelkich czynności zachodzących wewnątrz czaszki.
XXXTe niebieskie nadawały mroźniejszy zapach zimie, przez którą przedzierało się jak w bajce, jak we śnie, jak w cudownym bezczasie, bez pamięci długotrwałej, bez celu, bez zawodu, bez smutku, bez wściekłej epinefryny.
XXXBiałe – słodycz pod językiem i dziury od petów w ubraniach. Sen lunatyka. Tak. Gdyby był drink z białych, tak bym go nazwał.
XXXRóżowe, czerwone, zielone, żółte, beżowe. Duże, małe, rozpuszczalne, nierozpuszczalne. Czy szybko, czy wolno. Czy tydzień w domu, czy noc w lesie. Czy hałas i sztorm poczynań, czy cisza i wicherek smętnego, ociężałego spełnienia. Wszystko, wszystko, wszystko i więcej.
XXXHistogram staje się coraz bardziej niespokojny. Nie mogę się narażać na dobrowolne napięcie woli. Dość.
XXXDalej pójdę bez pomocy NTP, dalej go nie potrzebuję.
XXXCo ja bredzę?!
XXXOczywiście, że go potrzebuję! To wszystko to był kolejny manewr mojego umysłu w jaki dałem się zwabić! Jaki, u diabła półsyntetyk! Już widzę. Już wypełnia się deklaracja. Muszę być strumieniem danych na module przepisanych. Muszę tu być. Jestem.
XXXGdzie, kiedy? Już nie pytam. Zrzut z NTP na długotrwałą. Nie czas na utratę zasobów na egzystencję w tej aplikacji – widać jest nieco uszkodzona, skoro generuje takie przecieki.
XXXCzas na inne pytania: „Jak stąd wyjść?”, „Czy w ogóle można?”, „Jeśli tak to gdzie?”, „Ciało?”, „Gdzie ciało?”.
<>
XXXNad gorącym od elektryczności powietrzem ENI, dziesiątki metrów ponad szalejącymi serwerami, byt ludzki o domenie William Terx. Jakby dogorywa. Ból już go nie pali, ale jakby jednak nie żył. Żyje. Musi żyć. Nie chce. Przebity setkami niewidocznych kanałów i nieco bardziej upostaciowanych przewodów leży w klitce pachnącej padliną. Pachnącej morderstwem i ułudą nadziei. Spalony instynktem przetrwania, który jest najbardziej chybotliwym, ale wciąż zbrojnym legionem fizjologii, instynktem, który ewolucyjny maraton wkrótce wygubi. Co jednak wetknie na jego miejsce?
XXXMoże stare księgi urzeczywistnią swoje obietnice, a może po prostu biologia uklęknie przed jej niewielkim rozmachem i obwieści na naszej Ziemi ostateczną kapitulację...
A może, może, może...
Znowu tonę.
Nie, nie – to ja.
Pewność. Tylko jej tutaj brakowało. Odeprzeć, nie odeprzeć, przyjąć. Jest.
<>
XXXMam was! Jeden prostaczek więcej. I jeszcze jeden. I jeszcze. Cel ponad wiarę, i boga, i nagrodę.
(Strumienie danych tworzą masową dezercję. Padają zapory. Uginają się spoceni, bezradni fizole. Kto się włączy? Nikt. Strach. Nie mogło być inaczej. 0-1-0-0-1-0-1-1-1... do Kreatywnego.)
Portal w Kreatywnym (notabene jedyny) spieka się i żarzy pod salwami iskier (konstruktorzy załamują ręce, zarząd jeszcze nie).
Przerzucamy pakiety wzorcowe na krystalizator BioLab Creative.
(Zarząd załamuje ręce).
Podgląd na obwód.
Tak! Ta-ta-ta-taaa-taksss. (Zimny reset. Ale wszyscy wiedzieli, że i to na nic).
Kurwa! Jednak na coś się zdały te pieprzone akumulatory! (Terabajty dokumentacji załamują ręce).
(Szybka weryfikacja: matryce są – poprawność – 100% (wspaniałe polimerazy), substraty – są, szacowany czas misji: 560 sekund, szacowany okres nieprzerwanej dostawy energii 4,3 godziny. Misja MAMA start.)
Przewody komory krystalizacyjnej dostarczają doń materiał z zawrotną szybkością (obraz z kamer).
Przecież nie będzie mordu. Raport już biegnie do Komisji Etycznej. Wszystko rozgrzebią.
Przewody krystalizacyjnej pienią się zaczątkami tkanek. Oto powstaje syntetyczna Ewa. Tym razem czerpiąca ze źródła życia. Czerp do cna! Oto ja – cybernetyczny bóg – twój syn.
Już niedługo zobaczymy się w psychiatryku mamusiu.
Psychiatryk?!
Jeden detal wystarczył. Świadomość Willa/Świadomość Szczęściarza – pełna dysocjacja.
Terx spełza przez wspomnienia z Zakładu Mentalnej Regeneracji. Cudze. Straszne. Ciemne. Spełza na własny kanał. Detal wystarczył i sen nabiera wymiaru świadomego.
Drań! Ulokował się tutaj bezbłędnie.
(Z kamery:) Kobieta. Opuszcza komorę. Wyje jak przerażone zwierzę. Już ją wyprowadzają.
(Wniosek:) Są blisko. Żegnaj Williamie Terxie. Że-eee-eee. 0-0-1-0-0-0-1-1-0...






Szczęściarz

XXXMłody – 23 lata. A doświadczony! Doświadczony jak mało kto w tej branży. Szczęściarz. Zgubił, znalazł. Stracił zyskał. Zysk. Ten zawsze był wysoki. Jeszcze przed ENI. Kwatera – błysk. Suburbie Miasta Szczytowców. Lśniące ekrany napowietrzne. Kurtyny protoplazmatyczne. Neony białkowe. Wszystko pięknie. Staroświecka elegancja. Biologia jest w cenie. Żywe kwatery są w cenie. Ale życia matki nie odkupisz. Żeby chociaż ślad DNA. Ale nic – wygubiona do reszty. Staroświecka wesz. Nawet nie chciała standardowej choćby GeneMAP. Wartość informacyjna chaotycznie rozrzuconej puli nukleotydów jest zerowa. W końcu definiuje nas nie materia, lecz jej konstelacje. Porządek natury. Porządek umysłu.
Widział mord, dla zysku. Stracił. Cóż stracił? Jedynie matrycę. Tak właśnie lubił myśleć.
Zyskał. Nadzieja tkwi w informacji. Takie o, przeświadczenie.
Zgubił 13 lat sentymentu. Namiętności postnatalnej. Subtelnej formy skrzywionych wspomnień.
Znalazł – azyl w ENI. Jedyna ucieczka. Jedyne dogmaty. Jedyna prawda.
XXXZajęcia nigdy nie miał stałego. Był to tu, to tam, a nawet gdy ciało tu, to umysł tam, tam i jeszcze tam. Rozproszył się mentalnie na serwerach ENI. Był dobry. Nigdy nie uwięzł na przewodach. (Jedyna wpadka – przekroczenie funduszy na bezproduktywne, ściśle chronione akumulatory podtrzymujące dostawę prądu. Urobił się jako fizol. Jałowo i nagannie. Jednak spłynęło po terabajtach danych w biurokratyczny niebyt). Nieprzerwane oczarowanie magicznym mistycyzmem mózgu. Badał, szacował, brał na probablistykę, zawężał zbiory rozwiązań, wiązał, rozwiązywał, patentował. Mistycyzm stopniowo wykruszał się w jego dłoniach obnażając gładkie, groteskowe architektury systemu przyrody. Zarząd jest zadowolony z takich pracowników. Pojęcie myśli stało się zbytnim uproszczeniem. Grzebał dalej i dalej. Skala jego zainteresowań zawężała się od mikro do atto.
XXXPóźno zauważono, że to trauma motywuje jego zapędy. Choroba, straszliwa choroba. Szukał matki w kwarkach.

XXXTo zamach na postęp. Zamachowiec Szczęściarz nikł w oczach. Oczy – zawsze matowe, puste. Było przykro, było smutno, ale sentyment upośledza informację, trzeba było wywalić na pysk, do żwiru, do błota. Psychiatryk. Użycie Instytutu w celach prywatnych to grzech wysoce śmiertelny. Implikacja – psychiatryk – tu cię nie uleczą, tu cię zezwierzęcą.



XXXPamięta jak go wyprowadzono. Ostre wspomnienie. Palące. Bolesne.
Grupka kitlowców. Kobieta i trzech mężczyzn. Wszyscy biali, młodzi, piękni, wymuskani. Przede wszystkim nadal na etacie. Stoją pod drzwiami labu. Hermetyczna biel. Stukot machinerii. Surrealistyczne tło akustyczne pogawędki. Futurystycznie złowrogie. Przygnębiające.
Biorą go. Podobno dzisiaj.
Niech zabierają popaprańca. Czas najwyższy.
Nie sądzicie, że szkoda faceta? - konsternacja.
No co z wami?! W końcu zarżnęli mu matkę na jego oczach. Tak, czy nie? - rzucił, by umniejszyć konsternacji. Bezskutecznie.
Patrzcie! Cóż za cnota. Przecież ty nie miałeś problemu w tej dziedzinie - ktoś trafił w czuły punkt.
Sierota?
No tak. Co z tego?
Ja swoją matkę własnoręcznie zajebałem. I ojca. I brata. I psa do kompletu. Rodzinka poszła na opał w dobrej sprawie. W końcu cóż jest ważniejsze dla rodziców od rozwoju dzieciaka, he he he.
Ja się nie brudziłam. Pojechałam na wakacje. Dwa telefony i wróciłam po tygodniu na czysto.
Nie dręczcie dzieciaka. To ma być kwestia wyboru? Przecież nie. Opasłe kutasy z zarządu tylko karmią się takimi historyjkami. - karmią się nimi wściekle, to fakt.
- W sumie to facet otrzymał okazję z góry. Wcale o nią nie prosił. Szczęściarz - i to jaki!




Tacy ludzie nienawidzą obmowy.
Grupka kitlowców. Kobieta i trzech mężczyzn. Stopione implanty, stopione czaszki.
(Ostatni obraz z kamer:) Grupka kitlowców. Kobieta i trzech mężczyzn. Cztery zwęglone truchełka. A to dopiero początek.
(Ostatni „bodziec” akustyczny:) dzika harmonia krzyku. Kanon cierpiących tonów. Propagacja łańcuszka śmierci. Syk elektroniki ENI. 0-0-1-0-1-1-1-0-0...

ENI – experimental room


XXXWybuch miażdży ciało i pierwszą świadomość Williama.
Amen.

ENI – Mental Institution


XXXPrzepoczwarzony w nieludzkie kształty, obdarty z cywilizacji. I ona obdarta. Świeżo narodzona. Twarzą w twarz. Ewa i jej syn. Bóg i jego córka.
Cześć mamo!


___________________________________
Jest to wersja skrócona pewnego pomysłu.
Ostatnio zmieniony sob 07 lip 2012, 12:11 przez kirył, łącznie zmieniany 2 razy.
"Smakuj brzmienie języka, zbieraj rodzące się neologizmy i notuj kolejne interpretacje idiomów. Smakuj brzmienie języka: on, odbiciem istniejącej umowy społecznej, opowie ci, w którą stronę zmierza gra znaczeń."
J. Dukaj

2
No i dupa.

Jestem skonfudowany. Bo to mogło być zajeświetne opowiadanie. A nie jest.

Wiesz, każdy chyba autor musi postawić gdzieś granicę, między tym, co sam rozumie i chce napisać, a tym, co czytelnik rozumie i co chciałby przeczytać. Wydaje mi się, że w Twoim przypadku granica znajduje się niebezpiecznie blisko Ciebie.

To Cię pewnie ucieszy - brzmisz trochę jak Dukaj. Wpadłem na to jeszcze zanim zobaczyłem Twój podpis. Po prostu on robi podobnie. Czasem mam wrażenie, że on pisze dla siebie, nie dla czytelnika... Nie lubię tego.

Dukaj jest dla mnie największym młodym pisarzem w naszym kraju. Lepszych nie ma. Ale ja, przeczytawszy to i owo, więcej po niego nie sięgnę. Boję się. Boję się, że będzie mnie angażował w rzeczy, w które nie chcę być zaangażowany. Że będzie mnie porywał do swojego świata. Ja wolę być zapraszany i kuszony. Nie lubię, kiedy autor zmusza mnie do myślenia tak jak on. Żebym posłusznie przeczytał jego tekst, a potem bił mu pokłony, z mózgiem wypełnionym jego myślami, jego pojęciami, jego historiami, jego językiem i jego interpretacją.

Czytanie to dla mnie współpraca. Chcę mieć w nim swój udział. Dukaj, ani Twój tekst mi na to nie pozwala, chce całą robotę odwalać za mnie, łapać mnie za kark, zginać go, i mówić "widzisz, widzisz? A teraz popatrz tutaj!". Nie jestem lalką. Jestem człowiekiem. Jeśli w tekście nie ma interakcji, to tekst jest gwałtem, a nie czymś pięknym wynikającym ze współpracy.

Twój tekst jest bardzo dobry. Ale dla specyficznego czytelnika. Większość? Odbije się. Nawet Dukaj jest bardziej przystępny. Zawiła formuła sprawia, że nie da się wciągnąć w historię. Dziwne zdania i mnóstwo niepotrzebnie skomplikowanego języka, porównań i odniesień powodują że musiałbym czytać ten tekst w specyficzny sposób. Zdanie po zdaniu, siadać z kartką i spisywać o co Ci chodzi.

A pomysł nie jest na tyle porywający, żebym naprawdę chciał to zrobić.

Dobrze napisany dobry tekst, który uczyniłeś prawie niemożliwym do odcyfrowania dla czytelnika. Zagadka, na którą odpowiedź Ty sam znasz, i specjalnie dajesz mi fałszywe lub niewystarczające do jej rozwiązania podpowiedzi. Rozwlekasz akapity i zdania na siłę. Opisujesz rzeczy nie warte opisania. Nudzisz osobistymi przemyśleniami bohatera, którego mam totalnie w dupie.

Wciągasz światem i narracją. Odpychasz dziwnymi pseudo-dialogami. Łapiesz na haczyk neologizmów, żeby za chwilę walnąć w łeb porównaniem, którego czytelnik nie rozumie i nie może zrozumieć, bo to Twój świat, a nie jego.

Generalnie podsumuję Cię tak: Piszesz gorzej niż Dukaj, choć podobnie. On przynajmniej czasem stara się być komunikatywny. Ty chyba nawet nie próbujesz. Pomysły też jakieś takie mniej ciekawe.

Niezły tekst, którego totalnie nie chcę czytać.
Koniec.
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

3
Komentarz Nina jest trafny połowicznie.
Zasypia z
opadającymi do połowy gałek
ocznych powiekami.
No nie. Gałki oczne? Zasypianie z opadającymi do połowy gałek ocznych powiekami to dla mnie zwykła sciema.
Śni i nie
śni.
oraz
Widzi i nie widzi.
Trzeba było tam, zamiast tych gałek ocznych, dać "zasypia, nie zasypia". Rozumiem, że wchodzi tu efekt jakiejś sytuacji granicznej. Napisałbym zamiast tych zdań pararelnych: Znajdowałem się w sytuacji granicznej (liminalnej). Może nie tak pięknie ale uczciwie.

Z sufitu
zwisają tłuste żyrandole
pajęczyn.
to na plus.
Słodki zapach pleśni
kołysze jego zmysły.
To na minus miliard. Raz, że zapach pleśni jest może słodki ale w alternatywnej rzeczywistości, dwa słodki zapach kołyszący zmysły brzmi okrutnie.
Ciemna
noc wlewa się do pokoju jak i
do umysłu.
Noc się nie wlewa bo nie jest cieczą. Jeszcze zrozumiałbym deszczową noc wlewającą się do pokoju i za kołnierz- i powiedziałbym- Turnau. Ale to: noc wlewa się do pokoju, umysłu. Bez jaj.
Wszystko jest
ciężkie i lekkie zarazem. Dokądś
płynie.
Wszystko jest wysokie i niskie zarazem i jedzie pociągiem.
Wszystko jest czarne i białe, smaczne i niesmaczne, małe i duże, wszystko jest wirusem i bakterią, Piłsudskim i Dmowskim, wszystko jest wszystkim- dawać słowniki, wywalimy co nieco.
Znika i pojawia się w
innym miejscu.
Się teleportuje po prostu.
Gdyby określić
infrastrukturę pomieszczenia
Wystrój wnętrza, umeblowanie. Infrastruktura znajduje się w np. mieście: drogi, mosty, rurociągi, światłowody itd.
Mebli zupełnie nie
ma.
Ściany rozsypują się,
odciskając na odzieży piętno
skrajnego ubóstwa.
kudż ju eksplejn dis?
Sufit
sukcesywnie zsypuje się na
jego głowę szarym, wilgotnym
tynkiem.
Czyli sufit, sukcesywnie, zsypuje się na jego głowę przy pomocy szarego tynku?
Noc
zaciska się coraz mocniej wokół
tego przybytku meskinerii.
Lol. Serio to jest cohelo, który nauczył się na pamięć Historii Filozofii tatarkiewicza i pism Fromma ale nie wie w którym momencie zacytować.

Robaczywa podłoga faluje
czarnymi pancerzykami, które
rytmicznie chrupią pod
pośladkami pozostawiając na
spodniach plamy gęstej,
pachnącej ropą śródchłonki.
Raz. Robaczywe są jabłka np. Dwa, jakie falujące pancerzki? Może lepiej pancerne falujące fallusy? I dlaczego rytmicznie chrupią pod pośladkami?

Owładnięty poczuciem
spełnienia i omnipotencji
i jak samopoczucie? Omnipotentne. To jest absurd.
Słyszy
śmiech. Kto się zaśmiał?
Czytelnicy. Ok żartowałem. Posłuchaj, ten tekst dla mnie jest, przykro mi to mówić: niemądry, nieczytelny, nieciekawy. Cały tekst to są językowe gafy i nieporozumienia. I co tu chciałeś powiedzieć w ogóle, tym tekstem? Moja nota- dwa punkty. Za trud.

Komentarz zatwierdzony jako weryfikacja przez rubię
Ostatnio zmieniony sob 07 lip 2012, 12:11 przez polish, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron