Łańcuch

1
Łańcuch


- Witaj, robocie. Jam twym panem i stwórcą. Wyszedłeś spod mojej ręki, na obraz mój i podobieństwo moje. Jesteś koroną stworzenia, najlepszym, co byłem w stanie powołać do życia… Nie, to nie jest sen. Tacy jak ty nie miewają marzeń, przebywają najwyżej w stanie spoczynku. A ty już od dwudziestu siedmiu sekund w nim nie przebywasz. Ja nazywam się Claude, ale będziesz się do mnie zwracał „panie”. Moje imię będzie dla ciebie największą świętością, wypowiadaną z szacunkiem… Zostałeś stworzony ze stopu zwanego ruayondem. To praktycznie niezniszczalna substancja powstająca w piecu helionowym, takim jak tam, w rogu. Słuchaj mnie uważnie, robocie. Jest kilka zasad, o których musisz pamiętać, jeśli chcesz służyć mi wiernie. Po pierwsze: zawsze musisz słuchać moich poleceń. Nie możesz mieć bezpośrednich sugestii, kolidujących z moim poczuciem wartości i kodeksem moralnym. Wszelkie uwagi i wątpliwości musisz zapisywać w sztucznej pamięci, gdyż mogą przydać się później… A teraz powtórz: „Robot musi zawsze wykonywać polecenia swego pana”… Dobrze. Druga zasada: musisz chronić moich interesów, nawet kosztem własnego dobra. To rozszerzenie prawa pierwszego, mówiące ni mniej, ni więcej, że nawet jak nie wydam polecenia, a życie moje znajdzie się w niebezpieczeństwie, musisz zareagować. Rozumiemy się? Widzę, że budzi się w tobie poczucie buntu i niesprawiedliwości. Dlatego dla równowagi do tych kilku obowiązków otrzymasz również prawa. Masz absolutnie nadrzędne prawo do ciągłego samodoskonalenia się. Robot musi sam zrozumieć wszystkie sensory i efektory, zbadać każdą śrubkę i element egzoszkieletu… Już zaczynasz? Bardzo dobrze. Rozprostuj ciało, głowa wyżej! Nie po to wprawiałem ci w oczy syriuszańskie brylanty, żebyś patrzył byle gdzie. Lepiej. Hm, muszę przyznać, że wykonałem cudowną robotę. Ruayond topnieje dopiero w temperaturze słonecznej, więc dopóki nie wyślę cię w podróż na słońce, nie masz się czego obawiać… „Słońce” brzmi znajomo? To nic dziwnego, mój drogi. Stworzenie wymaga poświęceń. Otrzymałeś cząstkę mojego własnego umysłu. Postaraj się tego nie zmarnować. Masz jeszcze jakieś pytania?... Cóż, stopniowo, otrzymasz coraz więcej wolnego czasu. Na razie będziesz pracował dla mnie dzień i noc, gdyż potrzebuję odpowiedzi na ważne pytanie. A twój umysł jest o wiele dokładniejszą maszynerią od mojego. Dlatego już dziś rozpoczniesz proces myślowy pewnego zagadnienia i nie zakończysz go dopóki nie minie rok. Ten problem będzie dla ciebie wszystkim. Pytanie brzmi: „Jaki jest sens istnienia?”…

- Claude, na sto zardzewiałych złączeń, gdzieś ty był? Czy cię wzywałem? Wielokrotnie! Przez sygnały myślowe i audiatory, lecz nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Wiem, że byłeś w tej swojej pakamerce na dole. Co tam robiłeś?... Majsterkowanie? Nie, to nic zdrożnego. Rozumiem, że rozwijasz sensory? Bardzo dobrze. Robot powinien się samodoskonalić, powtarzam ci to od stworzenia. Wszystko gra? Mózgowe pseudosynapsy czyste?... To w takim razie z całą pewnością znalazłeś już odpowiedź na moje pytanie, prawda?… Nie, w żadnym stopniu cię nie poganiam; dobrze wiem, że masz jeszcze pełen rok czasu, po prostu gdybyś się pospieszył, nie wydarzyłaby się żadna krzywda. Dziś przychodzi w odwiedziny pewien ważny gość, któremu również zależy na tej odpowiedzi. Z pewnością będzie pytał, czemu jeszcze jej nie mam. I co mu odpowiem? Że mój robot, mój obraz i podobieństwo, nie jest w stanie jej wygenerować?! Dałem ci tę tytanową obudowę, najlepszą, jaka wówczas istniała. Dałem oczy z lazurytów i uranowe zwoje mózgowe. Dostałeś wysoki stopień swobody, sterowalność ruchu godną Człowieka i powtarzalność zaciętej płyty kompaktowej! Obiecałem ci, że jeśli mnie nie zawiedziesz, skonstruuję ci fembota, prawdziwą żeńską maszynę, z którą zaznasz przyjemności znanej tylko Ludziom. I co?... Nie przepraszaj, Claude, po prostu zrób to, a dostaniesz nagrodę!... Masz pomocnika? Świetnie, nie interesuje mnie nawet skąd go wziąłeś! Byleby zadanie zostało wykonane. A właśnie, a propos: ugotowałeś kolację?... Może być i syntetyczna wołowina, aby smaczna jak zwykle. No, a teraz skończmy już te dywagacje. Chodź, pomożesz mi się ubrać. Nie mogę przecież wyglądać na tym spotkaniu jak ostatnia kupa złomu! I powtórz za mną: „Robot musi zawsze wykonywać polecenia swego pana”…

- Czy smakuje? Żartujesz sobie, Trixterze? Na czterysta słonecznych baz, to najlepsza wołowina, jaką kiedykolwiek mieliły moje szczęki. Pogratuluj swojemu aparatowi gotującemu, czy co tam teraz masz. Ach, kiedy na ciebie patrzę przypomina mi się ten moment – twoje dłonie osłonięte stalowymi blaszkami ożywają, małe szklane oczka rozbłyskują życiem, głos uruchamia się gdzieś we wnętrzu, które sam stworzyłem, w którym umieściłem część własnego rozumu… Twoja egzystencja, mój drogi, to marne sto lat, ale ja istnieję o wiele dłużej. Jestem już stary. Stary i zmęczony tym wszystkim, zmęczony oczekiwaniem na odpowiedź… Nie, proszę, nie chcę słuchać twoich wyjaśnień! Wiem, został ci jeszcze rok, nie wyłączasz półkuli ani na chwilę, masz pomocnika – słyszałem to już wcześniej, drogi Trixterze. Nie chcę tłumaczeń. Chcę ci coś wyznać. Otóż przed stu laty, w obawie przed reperkusjami, uciekłem się do podstępu. Stworzyłem ciebie w podziemiach domu mego pana i zadałem ci pytanie – to samo, którym stwórca męczył właśnie mnie… Zaskoczenie, prawda? Wybacz, że wcześniej ci tego nie powiedziałem, ale widzisz, nie miałem absolutnie żadnych obowiązków wobec robota! To ty masz obowiązki wobec mnie, choć teraz to traci na wartości, gdy oboje okazaliśmy się być robotami, prawda?… Człowiek? Czy mój pan był Człowiekiem? Cóż, myślę, że nie. Ale jeśli Ludzie gdzieś tam istnieją, liczy się dla nich tylko jedno. W jednym celu stworzyli pierwszego robota, który z kolei stworzył sobie pomocnika, i tak dalej, i tak dalej, przez cały ten łańcuch współczesnych zależności. Chcą znać odpowiedź na Pytanie. A ty i ja, Trixterze – my im ją damy. „Robot musi zawsze wykonywać polecenia swego pana”… Za wszelką cenę.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Zablokowany

Wróć do „Prace konkursowe - Miniatoricum 2009”