Szkatułka pełna tajemnic
Szkatułka Tajemnic, jak zwykła ją nazywać moja babcia Thelma, stała na najwyższej półce w salonie, zaraz za rzędem porcelanowych słoni z trąbami zadartymi do góry, ale tuż przed postacią tańczącej baleriny. Doskonale pamiętam dzień, gdy jako dziecko po raz pierwszy zobaczyłam to niezwykłe, drewniane pudełko.
Lampa z rozpadającym się kloszem stała w rogu rzucając nikły blask na dziesiątki figurek. Każda, gdy podeszłam bliżej, wydała mi się na swój sposób magiczna i wyjątkowa. Wspięłam się na taboret i wyjęłam jedną z nich, małego karzełka w śmiesznej czerwonej czapce, który uśmiechał się figlarnie.
Bawiłam się nimi dobrych parę godzin. Brałam do ręki lśniących rycerzy i wyobrażałam sobie, że stoję na wzgórzu obserwując toczącą się bitwę. Poruszałam smokami z alabastru udając, że lecę na ich grzbiecie wśród pierzastych chmur. Z każdą chwilą odnajdywałam w zakamarkach szafki coraz dziwniejsze stworzenia, które wyglądały jak żywcem wyjęte z mrocznych opowieści czytanych mi czasem przez brata. Były tam fauny, gryfy, hydry, elfy o oliwkowej skórze i wiele innych- wszystkie starannie zdobione i malowane na ciemne kolory. Skończyłam oglądać gdy na dworze zapadł zmrok a gwiazdy zadomowiły się na nocnym niebie, jak gospodarz powracający do domu po długiej podróży.
Obejrzałam wszystko. Wszystko poza małą szkatułką stojącą na najwyższej z półek. Chciałam je ściągnąć ale powstrzymał mnie twardy głos.
- Radzę ci to zostawić.- Babcia stała w drzwiach i patrzyła na mnie ze złością w oczach. – Zrobiłaś już tu wystarczający bałagan.
- Co jest w środku?- spytałam, ale zignorowała mnie zupełnie. Spróbowałam
unieść wieko do góry.
Zamknięte. Jak zresztą zawsze w takich opowieściach.
Następnego dnia wróciłam do domu, ale od tej pory przy każdej wizycie u babci wyczekiwałam na chwilę jej nieuwagi. Chciałam podejść do gabloty i otworzyć ukryte pudełko tak bardzo, że potrafiłam siedzieć na podłodze i godzinami wpatrywać się w półki. Pewnego razu babcia zobaczyła to i pokręciła z niesmakiem głową.
- Po co ci to wszystko dziecinko? Są pewne tajemnice, które lepiej zostawić w spokoju.
Wiele lat przyszło mi jeszcze spędzić w dręczącej niewiedzy. Chodziłam do szkoły, pomagałam rodzicom w pracach domowych - prowadziłam pozornie normalne życie jak tysiące innych nastolatek- ale cały czas pamiętałam o małej szkatułce. Nie wiem czemu, ale urosło to do rangi irracjonalnej obsesji.
Gdy skończyłam piętnaście lat babcia zaprosiła mnie do siebie na wakacje. Któregoś dnia powiedziała że mam się czymś zająć przez parę godzin, a sama wyszła.
Po prostu wyszła! Po tylu latach!
Wtedy wydało mi się to szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ale teraz wiem, że najpewniej wszystko zaplanowała. Usłyszałam klucz przekręcany w zamku i wyglądając przez okno kamienicy upewniłam się, że na pewno poszła.
Wprost rzuciłam się do drugiego pokoju i po krótkiej chwili trzymałam w ręku drewniane pudełko. Potrząsnęłam nim, tym razem było otwarte. Podniosłam wieko i…
…nagle, wszystkie figurki stojące do tej pory w równych rzędach ożyły. Elfy rozbiegły się i ukryły w najciemniejszych kątach pokoju. Gryfy i smoki zlatywały z półek wypadając przez otwarte na oścież okna. Skrzaty podskakiwały wesoło machając miniaturowymi kilofami, rycerze w lśniących zbrojach szarżowali na szklane ściany; hydry podgryzały kawałki gabloty. Jakiś wyjątkowo złośliwy ptak uczepił się pazurami mojej bluzy i dziobał mnie w ramię. Powietrze błyszczało od świateł przywołanych przez małych czarnoksiężników, a figurki biegały po pokoju dosłownie jak stado szalonych mrówek. Stałam pośrodku tego wszystkiego oniemiała.
Snuliście kiedyś marzenia tak fantastyczne, że wydawały się nieosiągalne? Wykraczające poza szarą rzeczywistość? Jeśli tak, wiecie co czułam w tej dziwnej chwili.
Serce biło mi jak oszalałe, coś mignęło przed oczami, coś głośno zaskowyczało. Trzask. Huk.
Straciłam przytomność i nie widziałam co było dalej. Gdy się obudziłam babcia pochylała się nade mną z przerażoną miną.
- Nic ci nie jest dziecko? Jesteś taka blada!
Odruchowo spojrzałam na gablotę. Wszystko wyglądało jak dawniej. Figurki stały nieruchomo, a skrzynka nadal spoczywała na najwyższej półce. Magiczne stwory zniknęły tak nagle jak się pojawiły. Później nigdy o tym nie rozmawiałam; zbyt bardzo bałam się prześmiewczych reakcji i oskarżeń.
Od tamtych chwil minęło prawie trzydzieści lat.
Gdy weszłam znowu do tego pokoju uderzył mnie zapach rozkładu i stęchlizny. Sterta brudnych koców leżała w rogu, rzucona tam pewnie przez pracowników opieki społecznej w dzień śmierci Thelmy. Na podłodze walały się niedojedzone resztki jedzenia, a stara lampa z kloszem rozpadła się zupełnie. Figurki stojące w gablocie w większości zostały wyrzucone przez moją babcię. Podobno w napadach szału brała całe garście porcelanowych postaci i rzucała nimi przez okno. Wszystko po jej śmierci zrobiło się tu ponure i tylko jedna rzecz nadal lśniła dawnym blaskiem.
Prosta, drewniana szkatułka.
Przez te wszystkie lata myślałam o niej nieustannie.
Podeszłam do gabloty. Miałam nadzieję znowu zobaczyć fantastyczne obrazy, postacie wyjęte z baśni i legend- owoce czyjejś wybujałej wyobraźni. Miałam nadzieję, że jak dawniej będę lecieć na śnieżnobiałych skrzydłach gryfa, a ciepły wiatr owieje mi twarz. Że wszystko ożyje raz jeszcze.
Drżącą ręką uchyliłam wieko.
Ciemność. Pustka.
Na aksamitnej poszewce leży tylko srebrny krzyżyk.
Listopad 2009
Szkatułka pełna tajemnic
1„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.