Szklanka z wodą, którą Jim postawił na krawędzi stołu zadygotała, po czym spadła. Brzęk tłuczonego szkła zagłuszył potężny trzask na zewnątrz budynku. W tym samym momencie, porcelanowa zastawa wypadła z szafy rozbijając się o brzeg zlewu. Jimmy poczuł, że podłoga faluje. Złapał się zasłony, ale ta zerwała się i wpadł twarzą w kuwetę kota. To uratowało go od zgniecenia przez sunącą przez kuchnię lodówkę i śmigające w powietrzu metalowe sprzęty. Coś ciągnęło to wszystko w stronę przeciwległej ściany – niektóre przedmioty wydostały się na zewnątrz przez rozbite okno, inne sterczały wbite w tapetę.
Jimmy zmełł przekleństwo. Spróbował złapać lodówkę, która uciekała mu właśnie wraz z zawartością. Okazało się, że jest zbyt ciężka. Mimo to, Jimmy chwycił się jej tylnego panelu i poprzysiągł sobie, że nie puści. Nikt nie będzie okradał go z kolacji!
Puścił, ale dopiero, gdy znalazł się na zewnątrz. Przeliczył się - ściana ustąpiła. Jimmy zaklął dopiero, gdy zarył twarzą w świeżo skoszonej trawie. A właściwie spróbował, bo ciężko powiedzieć cokolwiek, gdy ma się w ustach trawę, piasek i kocie fekalia.
Okazało się, że nie tylko on był świadkiem dziwnych wydarzeń. Dookoła kłębił się tłum ludzi, którzy wybiegli z domów goniąc za uciekającym dobytkiem. Cały metalowy złom, jakaś niewidzialna siła ściągała na środek ulicy. Ludzie bali się podejść, bo w powietrzu ciągle śmigały nowe przedmioty. Nikt nie zamierzał zostać przeszytym latającym widelcem.
- Co do cholery?! – krzyknął ktoś ze zbierającego się tłumu. – To… o Boże!
Dokładnie.
Przedmioty przestały latać w powietrzu, ziemia przestała się trząść.
Wewnątrz kręgu, jaki utworzyły ściągnięte przedmioty, stał Jezus.
- Paruzja! – krzyknął jakiś starszy mężczyzna. – Sąd ostateczny! Apokalipsa!
- Baranki Boże – głos Jezusa rozlał się w uszach wszystkich zgromadzonych – Oto ja, zbawiciel, zstąpiłem na ziemię, by zapowiedzieć Ostatni Sąd. Żałujcie za swoje grzechy.
Ludzie runęli na kolana. Oprócz Jimmiego, który kompletnie zdezorientowany leżał dalej w stosie skoszonej trawy. Jego źrenice rozszerzały się coraz bardziej.
- Przyszedłem, aby sądzić żywych i umarłych, jak zostało napisane. Nadszedł czas radości dla bogobojnych i czas smutku dla grzeszników. Żałujcie za swoje grzechy!
Jedni wnosili ręce do nieba krzycząc radośnie, inni rzucali się w szaleństwie. Ktoś biegał w obłędzie między klęczącymi. Postać Jezusa zdawała się być przezroczysta, momentami falowała i rozmywała się, by nagle powrócić z błyskiem. Miał na sobie białą szatę sięgającą do kostek i proste sandały. Długie włosy opadały mu na ramiona, część zasłoniła połowę twarzy. Jimmy złapał się na myśli, że przypomina trochę Curta Cobaina. Na wszelki wypadek postanowił trochę bardziej zakopać się w trawie.
- Dlaczego jesteście zdziwieni? – zagrzmiał, a tłum ucichł znacznie. – Czy nie zostaliście uprzedzeni, że przyjdę? Nadchodzi Koniec. Martwi wstaną z grobów, z jaskini wyjdzie Bestia i świat powstanie na nowo. Dlaczego płaczecie? Czy nie żyliście zgodnie z nauką Ojca? Jeśli tak, możecie się weselić. Świat dziecka zabitego przez matkę, witaj! Niech baranki boże staną po moje prawicy, a niedowiarki po mojej lewicy! – na te słowa stał się płacz i zgrzytanie zębów. Ludzie zaczęli dokonywać decyzji. Jedni pewnie, inni z pochyloną głową. Po chwili przed Jezusem zostało tylko kilka klęczących postaci, ktoś leżał bezwładnie, inny tarzał się płacząc. Ludzie po prawej stronie wznosili okrzyki, niektórzy zaczęli śpiewać. Jakiś starszy mężczyzna w pierwszym rzędzie wzniósł w stronę Jezusa Biblię. Po prawej stronie, ludzie byli spokojniejsi. Niektórzy krzyczeli coś agresywnie, ktoś wymachiwał pięścią, inny śmiał się, jeszcze inny płakał. Młody człowiek w pierwszym szeregu wzniósł w górę Teorię Ewolucji Karola Darwina.
Jimmy patrzył na to wszystko z pewnej odległości i w jego oczach wzbierały się łzy. Nagle poderwał się i wbiegł do domu przez dziurę w ścianie. Gdy wrócił, Jezus mówił do zebranych.
Jim trzymał w ręku jakiś przedmiot. Spokojnym krokiem podszedł do sterty złomu otaczającej postać Jezusa i przesadził ją jednym susem. Podniosły się odgłosy wzburzenia, ktoś próbował ściągnąć go z powrotem, ale bezskutecznie. Stał teraz kilka centymetrów od Syna Bożego.
- A ty? Jaka jest twoja wiara? – zapytał go Zbawiciel.
- Powinieneś wiedzieć, pizdo – odpowiedział spokojnie i wbił Jezusowi w brzuch magnes.
Wyładowanie elektryczne wstrząsnęło powietrzem. Lżejsze metalowe przedmioty odrzuciło o kilka metrów. Oślepieni błyskiem ludzie cofnęli się kilka kroków.
Jezus zniknął. Zamiast niego, u stóp Jima leżał młody człowiek owinięty w białe szmaty. Spadła mu peruka, odsłaniając krótkie blond włosy.
- Zaprzepaściłeś rządowy plan! – wybełkotał, trzęsąc się jak rażony prądem. – Skąd wiedziałeś, że podszywałem się pod Jezusa? Skąd wiedziałeś jak rozmagnesować hologram?! Moja misja była podyktowana przez rząd! Ta miała być propaganda idealna! Ludzie podporządkowaliby się fałszywemu Bogu i całkowicie odrzucili swoje prawa na rzecz tajnych organizacji spiskowych, które rządzą świat… - młody człowiek ugryzł się w język, ale było już za późno. Dlatego kontynuował. – Nasi najlepsi socjolodzy potwierdzili, że się uda. Według badań psychologicznych, żaden wierzący i żaden ateista nie jest w stanie myśleć w pełni racjonalnie w takiej chwili. Prawa zbiorowej paniki. Kim jesteś?! Do cholery! Zanim wsadzą mnie do więzienia, odpowiedz! Chcę znać wyznanie człowieka, który przeciwstawił się machinie!
- W swoich obliczeniach wzięliście pod uwagę dwie strony konfliktu – powiedział spokojnie Jimmy – Wy, gracze, zajęliście się białymi i czarnymi pionkami na szachownicy. Ale zapomnieliście, że życie to nie szachy. I istnieje tu jeszcze pionek bez koloru, który nie opowiada się po żadnej stronie konfliktu. Według niego każda wojna jest gównem, więc zamiast walczyć, przygląda się bezsensownym zmaganiom swoich braci. Widzi wierzących zabijających dla Boga i ateistów zabijających dla wolności.
- Co to za pionek? – wypalił przebieraniec.
- Agnostyk, przyjacielu.
Pionek bez koloru
1„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.