Psalm Umarłych

1
Jarek przysiadł na zimnej ławce, pośród klockowatych bloków osiedla. Mroźny całun nocy już dawno opadł na miasto, zaganiając ludzi do ciepłych domów i wygodnych łóżek. Na zewnątrz nie było nikogo, choćby pojedyńczej osoby, wyprowadzającej psa. Pustka, kompletna pustka. I ta okropna cisza, zmącona jedynie przez monotonne buczenie pobliskiej latarni. Umarłe miasto, przemknęło mu przez myśl. Miasto duchów. Szkoda. Tak bardzo chciał się teraz do kogoś odezwać, wyżalić. Nic z tego. Wszędzie pustka. Tak wokół niego, jak w nim.
Jestem sam.
Nie miał nawet gdzie wrócić. Do domu? Rodzice przecież nie żyli. Dom, to tylko słowo. Piękne, pełne znaczeń i przesłań. Dom, to też nędzna klitka w bloku. Martwe miejsce, pełne wspomnień, które nie wrócą, odeszły, ryjąc w jego sercu krwawe blizny. Nie, jeszcze zbyt wcześnie na powrót. Wystarczy jak wróci po północy żeby się przespać. Babka może się niepokoić, ale trudno. Przez miesiąc powinna już przywyknąć.
Miesiąc. Minął ledwie miesiąc, a on zmienił się tak bardzo, że z trudem rozpoznawał samego siebie. Olał szkołę, przyjaciół, znajomych, dziewczynę. Zresztą to ostatnie i tak by długo nie pociągnęło. Jeszcze przed śmiercią rodziców wszystko zaczęło się walić. Skostniałą dłonią wyciągnął z kieszeni zmiętoloną paczkę papierosów. Nevady, Redsy. Drogie gówno, zabrało mu ostatnie oszczędności. Cóż, pomyślał, olałem nawet własne zdrowie.
Odpalił zapalniczkę i wciągnął głęboko w płuca gryzący dym. Po co właściwie kupił te fajki? Ani to dobre, ani szczególnie satysfakcjonujące. Ot, żeby zająć czymś ręce.
- Tutaj jesteś – odezwał się tuż za nim kobiecy głos.
Mimowolnie drgnął zaskoczony. Zatopiony w myślach, nie usłyszał zbliżających się kroków.
- Tak, tutaj – nie było sensu mówić więcej. Nie wiedział o czym mógłby z nią teraz rozmawiać.
Przysiadła się obok niego. Blisko. Poczuł, tak dobrze mu znany, delikatny zapach jej ciała i włosów. Nagle, gdzieś w głębi siebie, uświadomił sobie jak bardzo był go spragniony przez ostatnie tygodnie. Zakazany owoc. Kolejna rzecz, którą dobrowolnie odrzucił.
- Kiedy zacząłeś palić? – zapytała. Wyczuł, że chce być delikatna, normalnie nie przyjęłaby tego z takim spokojem. Doceniał to, lecz nawet nie spojrzał jej w twarz, tęsknota bolałaby go jeszcze bardziej. Wystarczyło, że była tutaj, obok niego. Po co w ogóle przyszła? Już lepiej by było, gdyby pozostał sam na sam ze sobą.
- Tydzień temu – odparł z niechęcią, wbijając wzrok w cementowe płytki chodnika. – Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
- Nie wiedziałam. Szukałam cię od kilku dni. Przestałeś chodzić do szkoły, nie mogłam też zastać cię w domu. Twoja babcia zawsze mówiła, że wyszedłeś. Nie wspominała ci o tym?
- Nie. Chciała coś ode mnie?
- Nic.
-Aha.
- Nieważne. Wczoraj, w nocy, udało mi się w końcu ciebie znaleźć. Widziałam jak wybiegasz z cmentarza, więc pobiegłam za tobą. Nie wiedziałam, że jesteś takim sportowcem – zażartowała. – Gnałeś jakby goniła cię sama śmierć. Zgubiłam cię, zanim dobrze zaczęłam ścigać. Za to dzisiaj szczęście się w końcu do mnie uśmiechnęło.
Wzdrygnął się wyraźnie. Ścisnął nerwowo rękę na nogawce dżinsów. Cmentarz. Jego noga tam więcej nie postanie, nawet jeśli są tam groby jego rodziców.
- Hej, co się stało? – poczuł na ramieniu jej delikatną dłoń.
Odepchnął ją gwałtowniej niż zamierzał. Prawie spadła z ławki na trawnik.
- Myślałem, że z nami już koniec, Majka – rzucił ostro. Jeśli już tak się sprawy toczą, to niech dobrnie to wreszcie do końca. – Sama tak powiedziałaś. Po co tu przyszłaś? O co ci chodzi?
Spojrzała na niego w mieszaninie strachu i zaskoczenia. Była piękna. Długie, kasztanowe włosy, spływały kaskadą po jej ramionach i plecach, otaczając drobną twarz o wielkich, szmaragdowych oczach. Długi, sięgający kolan płaszcz, skutecznie ukrywał jej smukłą sylwetkę, ale Jarek bez trudu potrafił wypełnić te braki oczyma wyobraźni. Owładnął nim nieoczekiwany wstyd. Czy mu się wydawało, czy dostrzegał teraz w jej oczach cień wyrzutu?
- Przepraszam – bąknął tylko.
- Następnym razem daj znać, zanim zaczniesz rzucać mną po okolicy – mruknęła.
Aha, wraca jej zwykły styl bycia, pomyślał. Dobrze, nie przywykł, żeby była aż tak czuła i miła. Podsunął się bardziej w bok, żeby dać jej więcej miejsca. Po chwili znowu siedzieli obok siebie, kuląc się z zimna.
- Co to za wisiorek? – zapytała.
Popatrzył na nią nierozumnie, a później powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem, na łańcuszek, leżący na ziemi, u jego stóp. Cały był ubabrany wyschniętą ziemią, jakby przeleżał w niej szmat czasu. Zwieńczony nim, równie brudny, srebrny krzyż, otoczony w koło, połyskiwał srebrem w świetle latarni. Musiał wypaść mu przed chwilą z kieszeni kurtki.
- Znalazłem go na cmentarzu. To było…- urwał nagle, kiedy złapał go, aby schować z powrotem do kurtki. – Jest ciepły.
- Co?
- Jest ciepły – powtórzył. – Wisiorek.
Metal zamiast chłodu, emanował w jego ręku przyjemnym żarem, wlewając fale ukojenia, w jego udręczoną duszę. Odetchnął głęboko. Czuł się, jakby coś właśnie rozkruszyło zapieczoną skorupę wokół jego serca. To było cudowne. Wpatrywał się intensywnie w dłoń, w której spoczywał wiszący na łańcuszku amulet, kiedy nagle doznał olśnienia.
- Mamo – szepnął poruszony.
Majka wpatrywała się w niego zdezorientowana, ale przemilczała ten dziwny komentarz.
- Pokaż mi go na chwilę – powiedziała po chwili. Przysunęła się bliżej niego. W jego opinii to nawet się w niego wtuliła. Poczuł jej ciepło. Wyciągnęła dłoń w stronę wisiorka, a po jego ciele przeszedł dreszcz, kiedy ich palce się zetknęły.
- Jarek, po prostu trzymasz to w dłoniach – jej głos był pełen zwątpienia. – Jest tylko rozgrzany.
- Nie – Był pewien swojego. Widać, tylko on czuł ciepło medalionu. Wyczuwał w tym cieple nieskończone pokłady głębokich uczuć, bezgranicznej miłości. Tak naprawdę nie ma nic dziwnego w tym, że tylko on to czuje. Jego twarz pojaśniała w radosnym uśmiechu. Po policzkach pociekły łzy: tęsknoty, szczęścia, miłości, wzruszenia. – To prezent, Majka. Prezent od mamy.
- To znaczy? – zapytała niepewnie. Uświadomił sobie, że musi brzmieć jak pomylony.
- Chyba powinienem ci powiedzieć, dlaczego uciekałem wczoraj z cmentarza, jakby goniła mnie sama śmierć. – powiedział z tajemniczym uśmiechem - Tak naprawdę niewiele się pomyliłaś.
* * *
Mgliste niebo ustępowało miejsca ciemności bezgwiezdnej nocy. Kurtyna deszczu nieprzerwanie zsyłała na świat kolejne pokłady jesiennych łez, a lodowy wicher targał nagimi koronami drzew na cmentarzu, zrzucając ostatnie strzępy ich liściastych okryć. U ich stóp, samotna postać w kapturze, stała nad jednym z niezliczonych, szarych grobów. Skromna, kamienna tablica głosiła:


Ś. P.
Zygmunt i Krystyna Milańscy
Ur. 24 I 1967, 17 IV 1969 Zm. 21 IX 2011, 21 IX 2011
Dołączyli do większości.

Postronny obserwator wiedziałby, że stoi tak, niczym kamienna statua, już od dobrych dwóch godzin. Nie było jednak obserwatora, nie w taką pogodę. Jarek był częstym bywalcem tego miejsca i nigdy dotąd nie widział, żeby ktoś zatrzymał się przy grobie na dłużej niż dziesięć minut. W sam raz, żeby go pobieżnie posprzątać i odmówić krótką modlitwę. Nie, tylko drzewa były niemym świadkiem jego cierpienia.
- Już późno. Będę szedł – powiedział cicho, jakby do siebie. – Przyjdę jutro, jak zwykle. Odpowiedziała mu cisza. Nie ruszył się z miejsca.
- Wiecie, rozmawiamy teraz częściej niż kiedykolwiek, prawda? Kiedyś całymi dniami zamykałem się w swoim pokoju, albo wychodziłem z kumplami na melanże. To znaczy imprezy, tak się teraz mówi. Przepraszam za to. Zachowywałem się jak dzieciak, musiałem was krzywdzić. Przepraszam.
Cisza.
Chłopiec zatrząsł się cały. Nie wydał żadnego dźwięku, ale z oczu pociekły mu łzy.
- Tak bardzo mi was brakuje – szepnął. Nie mógł dłużej wytrzymać, zaszlochał głośno. – Dlaczego musieliście jechać akurat samochodem? Zawsze woleliście chodzić piechotą… Czego akurat teraz?!
Cisza.
Łkając, opadł kolanami w zabłoconą ścieżkę, rękami oparł się o kamienną płytę grobu. Pochylony, wyglądał jakby pogrążył się w głębokiej modlitwie.
- Co mam robić? Tato, powiedz mi, zawsze mi doradzałeś, kiedy miałem problem. Co ja mam robić? Czuję się tak okropnie, pusto. Tak ma teraz wyglądać moje życie? Nic mnie cieszy, rzeczy, które niedawno uważałem za ważne, albo zabawne, są teraz takie beznadziejne, żałosne. Może wreszcie dojrzałem co? – załkał, wtulając twarz w gładki granit – Wyrosłem z młodzieńczych głupot, jak zawsze chcieliście. Jak myślicie?... Odpowiedzcie mi… powiedzcie coś… ostatni raz.
Wiatr zawył potępieńczo nad jego głową.
Jarek podniósł się ciężko, na nogi. Spodnie i buty miał całe zalepione błotem, ale nawet tego nie dostrzegł. Odwrócił się plecami do grobu.
- Gadam, jakbyście mnie mogli usłyszeć. To tylko grób, was już tu dawno nie ma. Mam nadzieję, że niebo istnieje i tam trafiliście. W końcu modliliście się każdego wieczora, co tydzień chodziliście do kościoła. Głupio by było, gdyby to wszystko poszło na marne.
Wolnym krokiem ruszył ścieżką w kierunku wyjścia z cmentarza. Noc zdążyła zapaść już na dobre, ogarnęła go ciemność. Miał trudności nawet z utrzymaniem się na ścieżce, szedł bardziej z pamięci, niż polegając na swoim wzroku.
Piątek, 21 października, czy to nie dzisiaj miał być kolejny koniec świata? - pomyślał. Takie rozwiązanie mogłoby zakończyć wszystkie jego problemy. Zgasnąłby niczym świeczka, w ukojeniu, z dala od wszelkich zmartwień. Nie musiałby się dłużej męczyć...
Nagle ogarnął go dojmujący chłód. Nie nocny, ten był inny. Przeszywał jego ciało swym lodowym tchnieniem, na wskroś, wchodząc w każdą, najmniejszą nawet żyłkę, wędrując po całym organizmie, aż do samego serca. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Coś było nie tak. Zdecydowanie nie tak. Spojrzał za siebie i zastygł w tej pozie, osłupiony zgrozą.
Tuż za nim, na ścieżce, leżał jakiś wielki kształt. Olbrzymi. Nawet w tej ciemności jego smolista czerń był dla niego doskonale widoczna. Jarek poczuł na plecach gęsią skórkę. To było coś złego. Nawet nie niebezpiecznego. To było po prostu złe, emanowało nim, jak gęstą, lepką, siecią, każdą swoją częścią. Miał wrażenie, że świat wokół usycha, więdnie, nie mogąc znieść czegoś podobnego. Okolicą owładnął okropny odór zgnilizny. Musiał uciekać, jak najprędzej, ale nie mógł poruszyć choćby pojedynczym mięśniem. Był jak wycięty z lodu. Czuł tylko chłód, zupełnie jakby ktoś pozbawił go iskry życia.
Czarny kształt poruszył się. Poczuł wołający go zew. Mroczny, nieustępliwy, nieznoszący sprzeciwu. Jego ciało obróciło się jak bezwolna marionetka. Postawił niepewny krok przed siebie. W mroku, przed nim, objawiła się nagle para płonących chorą żółcią ślepi, odsłaniając jego oczom, ogromny łeb, z wielkimi, wygiętymi w łuk, rogami.
Stał tuż przed wielkim, czarnym baranem.
Był pewien, że zaraz zginie. Ale czy tylko? Co z jego duszą? Tego nie mógł wiedzieć, tak jak nie wiedział, co mu się właśnie objawiło. Nie spodziewał się jednak niczego dobrego.
Kosmaty stwór stanął na nogi. Było od niego niemal dwa razy wyższy. Bursztynowe ślepia jakby pojaśniały, kiedy poruszył racicami barwy bazaltu, idąc w jego stronę. Gdyby mógł poruszyć ustami, wrzeszczałby ze strachu. Jednak stał tylko i patrzył przed siebie, jak zahipnotyzowany, pozwalając podejść stworowi na odległość wyciągniętej ręki.
- Nie!
Ta myśl zabrzmiała w jego głowie jak uderzenie gongu, ale z pewnością nie należała do niego. Poczuł się jakby ktoś go wyrwał z długiego letargu. Zatoczył się i upadł do tyłu. Wylądował twarzą w kolejnej porcji lepkiego mułu, ale już po chwili pędził na złamanie karku między grobami, byle jak najdalej przed siebie. W powietrzu, za nim, wzniósł się upiorny skowyt, rozchodząc nad całym cmentarzem. Nim zdążyło ucichnąć jego złowieszcze echo, Jarek nieoczekiwanie potknął się. O własne nogi, wstyd przyznać. Przeleciał ponad marmurowym grobem, a po chwili jego plecy eksplodowały bólem, kiedy uderzył nimi o konar potężnego kasztana. Jęknął głośno, lecz mimo to natychmiast stanął na nogach. Szybko ocenił dystans dzielący go od bestii.
Bestii jednak nie było. Czarny baran zniknął. Ścieżka była pusta, jak gdyby nic tam nie zaszło. Zaraz też zorientował się, że odór zgnilizny również ustąpił miejsca mroźnemu powietrzu nocy. I nie czuł tego okropnego ucisku wewnątrz siebie. Zniknął. Po prostu zniknął.
- Nic ci nie jest - ponownie poczuł w głowie czyjąś obecność. Promieniowała od niej ulga i... miłość? Wydała mu się swojska, dziwnie znajoma.
- Kim jesteś? - zapytał na głos.
- Kocham cię, skarbie - szepnęła.
Obecność zniknęła.
Jarek stał w miejscu jeszcze kilka minut, zanim zdał sobie sprawę, że jego ubrania są kompletnie brudne, przemoczone, jest mu zimno, chce się jeść i powinien już dawno wracać do mieszkania.
Postawił pierwszy krok i poczuł, że podeszwa jego buta stanęła na czymś dziwnie twardym. Pochylił się i podniósł zabłocony wisiorek. Przymocowany do srebrnego łańcuszka krzyżyk, oprawiony w koło, kręcił przed jego nosem fantazyjne piruety.
- Dość tego. Wystarczy.
Wcisnął medalion do kieszeni kurtki i pobiegł w kierunku najbliższego wyjścia.

* * *

- Naprawdę myślisz, że to była twoja mama? - zapytała Majka.
- Jestem pewien, jak niczego w życiu. - odrzekł, wciąż ściskając w ręku wisiorek. - Wiem, jak to brzmi, pewnie na twoim miejscu sam bym w to nie uwierzył, ale tak było.
Dziewczyna podparła ręką podbródek i zamyśliła się. Wyglądała uroczo.
- Wierzę ci - odparła, spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się. - Jeśli tak mówisz, to tak musiało być.
Nie spodziewał się tego. Był raczej pewien, że go wyśmieje.
- Dziękuję, Majka. Dziękuję, że przyszłaś.
- Chyba nie myślałeś, że cię tak zostawię, co? Jarek, kocham cię. Nie chcę, żebyś się od wszystkiego odcinał. Tęskniłam za tobą.
W jego umyśle monumentalna brama, wiodąca do krainy szczęśliwości, nieoczekiwanie otwarła się ze zgrzytem, choć miała pozostać zamknięta już na zawsze.
- Ja też. Brakowało mi ciebie - odpowiedział.
-Co zamierzasz teraz zrobić?
Nie odpowiedział od razu. Najlepiej jak umiał, przeczyścił dłonią wisiorek, po czym zawiesił go sobie na szyi, pod kurtką. Majka cierpliwie czekała.
- Najpierw odprowadzę cię do domu - odparł, wstając. - Później zastanowię się co dalej. Najwyższy czas wziąć się w garść. Chodźmy.
Ona również, w podskoku, stanęła na chodniku. Lubił tą jej energiczność.
- Święte słowa! Jutro jadę na zakupy do Zamościa, przydałyby mi się twoje rady.
Udał głębokie zastanowienie.
- Chyba nie mam wyboru, pojadę. Musiało ci ostatnio brakować mojej opinii eksperta. Jak sobie beze mnie radziłaś?
- Było ciężko. Wiesz jaki mam okropny gust.
Szkoda tylko, że tak naprawdę było dokładnie na odwrót. Jarek zaśmiał się, chyba po raz pierwszy od kilku tygodni.
- W takim razie przyjdź po mnie jutro – zaproponowała.
- To chyba ode mnie jest bliżej do przystanku? - mruknął chłopak.
- Wiesz, że nie lubię chodzić sama. – kąciki jej warg powędrowały w górę. - Przyjdziesz?
- Nie chce mi się.
- Chodzę za tobą od 3 dni. Mógłbyś się jakoś odwdzięczyć.
- Żartuję tylko - zachichotał. - O 12 bądź gotowa.
Uśmiechnęła się szeroko. Chyba warto się będzie się wysilić.
- Tylko się nie spóźnij - pogroziła mu palcem.
Szli chwilę w milczeniu. Dotarli już do ulicy Piłsudskiego, zaraz będą na miejscu.
- Jak sądzisz, czym był ten baran? - spytała Majka.
Jarek zamyślił się.
- Nie wiem. Duchem? Demonem? Na pewno wolałbym go już nie spotkać.
- Bałeś się?
- Jasne, że tak. Ty byś się nie bała?
- Ja nie chodziła bym nocą po cmentarzu - przywarła do niego bokiem. - Nie idź tam więcej o tej porze – szepnęła mu w ucho.
- Nie będę... Zostanę tutaj, z tobą - dodał po chwili.
Objął ją mocno. Wolno mu było prosić o drugą szansę? Zasługiwał na nią? Nie był pewien, ale kochał ją. Czuł to całym sobą. To chyba w porządku kochać, prawda? Tyle się jednak zdarzyło. Popełnił tak wiele błędów. Mimo to, byli teraz obok siebie, przytuleni jak dawniej.
Majka uniosła do niego głowę. Zanurzył się w jej oczach i dostrzegł tam odbicie samego siebie. Raptem wszystko stało się jasne. Przejechał delikatnie końcem palca po jej wargach. A potem się nachylił i ich usta spotkały się. Nie było już więcej pytań.

2
Nie wiem jak to ocenić. Gdzie ten tytułowy Psalm? Niby napisane względnie poprawnie ale sama historia jakoś nie urzeka. Smętny młodzian, śmierć rodziców, baran na cmentarzu. Miało być ponuro i trochę strasznie ale happy endem. Wyszło dość pobieżnie i z dziewczyną przyklejoną trochę na siłę. Może gdyby tekst był bardziej rozbudowany... No i ten wątek z dziewczyną taki błahy. Jest jednak plus. To opowiadanko wystarczyłoby po lekkim rozpisaniu na cały film rodem zza wielkiego oceanu. Tam fabuły mniej więcej tak wyglądają więc może spróbujesz sił jako scenarzysta? Wyobraźnię jak widać posiadasz. Do boju.

Rzekłem.

3
John Doe pisze:Nie wiem jak to ocenić. Gdzie ten tytułowy Psalm? Niby napisane względnie poprawnie ale sama historia jakoś nie urzeka. Smętny młodzian, śmierć rodziców, baran na cmentarzu. Miało być ponuro i trochę strasznie ale happy endem. Wyszło dość pobieżnie i z dziewczyną przyklejoną trochę na siłę. Może gdyby tekst był bardziej rozbudowany... No i ten wątek z dziewczyną taki błahy. Jest jednak plus. To opowiadanko wystarczyłoby po lekkim rozpisaniu na cały film rodem zza wielkiego oceanu. Tam fabuły mniej więcej tak wyglądają więc może spróbujesz sił jako scenarzysta? Wyobraźnię jak widać posiadasz. Do boju.
Drogi panie Johny, scenariusze filmów zza wielkiego oceanu pozostawiam w Twoich rękach, bo to nie moja działka. Przyznam, że zamieszczone tu opowiadanie jest tak naprawdę pracą domową z polskiego, na weryfikatorium wstawiłem je żeby poznać opinie ludzi bardziej obytych z tego typu opowiadaniami. Miałem pewne ograniczenia, limit stron, tematyka zamykająca się wokół osoby młodzieńca, gusta profesorki itd.

Każdy tekst, który tu wstawiałem miał na celu mój rozwój, jako przyszłego pisarza, dlatego mam do ciebie kilka pytań:
- Uważasz, że dziewczyna została wstawiona na siłę, ale jest ona ważnym elementem fabuły opowiadania. Stanowi podporę dla głównego bohatera, pozwala mu się podnieść, odżyć po załamaniu psychicznym. Bez niej nie było by happy endu, jak powiedziałeś. Uważasz też ten wątek za błahy. Dlaczego? Co twoim zdaniem należałoby zmienić, żeby nabrał satysfakcjonującej cię głębi?

Tematu smętnych młodzianów i baranów nie będę już poruszał. Jedni wolą bohatera, który akurat przeżywa jakiś problem, inni roześmianych chłopców, których największym zmartwieniem jest brak pieniędzy na browar w piątkowy wieczór.

Kłaniam się w pokorze ;).

4
W moich rękach? Nie róbmy tego zagranicznej kinematografii. Z resztą, ja nigdzie nie twierdziłem, że potrafię pisać i wypowiadam się z punktu widzenia typowego czytelnika. Widzę jednak, że jest obrona dzieła więc się do niej ochoczo ustosunkuję:

Praca domowa? Wybacz me ostre słowa młodzieńcze! Jak na pracę domową to bardzo dobrze!

Natomiast odpowiadając na pytanie odnośnie dziewczyny.
Sytuacja wstępnie wygląda tak: młody człowiek walczy z poczuciem pustki po utracie rodziców. I to jest w porządku. Dość dobrze opisane są jego rozterki i smutki - stąd moje określenie "smętny chłopiec". Chadza na cmentarz gdzie spotyka go niezwykła przygoda. I znakomicie! Jednak ja osobiście wywaliłbym w diabły tą pałętającą się panienkę, która właściwie występuje tylko po to, żeby wymusić happy end. Sprawa wyglądałaby dużo bardziej przekonująco, gdyby chłopak sam się podźwignął. Właśnie dzięki temu niezwykłemu zdarzeniu a nie, niech bogowie biedaka bronią, dzięki zaproszeniu na zakupy. NA ZAKUPY.
Oczywiście nie neguję - młodzian akurat może lubić zakupy. Ale czy to nie jest jednak dość błachy powód jeśli przed chwilą ledwie zipał pod jarzmem narastającej depresji?

Tu chwila smutku i grozy a po chwili "zaśmiał się pierwszy raz od kilku tygodni" bo panna go będzie ciągać po centrum handlowym cały dzień? Doprawdy, niezłe science fiction. ;)

Natomiast jeśli dziewczyna koniecznie, ale to koniecznie musi być to może... Niechby to było spotkanie nie na ławce ale w pobliżu cmentarza. Niech na nią wpadnie póki strach i chęć ucieczki w nim buzują. Kiedy jest wystraszony a ona akurat jest tą, do której ma żal. To może wywołać zgrzyt, burzę, po której dopiero przyjdzie spokój. Wtedy może coś się między nimi zadzieje! Dziewczyna wtedy będzie ważna. Jej troska będzie wzruszająca (chodzi za nim więc może mu to wykrzyczeć). Uspokoi go. Potem pocieszy. Jej rola nie skończy się na siedzeniu na ławce i robieniu słodkich minek. W takiej formie, w jakiej to jest, jej obecność kompletnie nie budzi emocji.

A... I teraz wyłapałem. "Zachichotał" nie brzmi dobrze z ust mężczyzny. Ale to tylko takie moje prywatne, a nawet bardzo prywatne zdanie, nie mające żadnych podstaw w regułkach naszego pięknego języka. :)

Jednak nie zmienia to faktu, że jak na pracę domową - bardzo dobrze!

Rzekłem

6
Za nic w świecie nie usuwaj dziewczyny z tekstu! Ta dziewczyna spaja całość i jest ważnym elementem opowieści. Niech mi pan wybaczy Panie Joe, ale moim skromnym zdaniem potencjalnego czytelnika znudziłaby historia człowieka, który sam dźwiga się ze swojej straty-ta wersja byłaby wg mnie zbyt ciężka w odbiorze. Miłość, która istnieje między Jarkiem i Majką usprawnia fabułę, udynamicznia akcję, wprowadza urozmaicenie i swoistą lekkość. Gratuluję Ci pomysłu i jestem jak najbardziej za tym, żebyś kontynuował ten wątek-jeśli mam być szczera to chętnie poznałabym dalszą część tej opowieści.
Moim zdaniem masz w sobie to coś, pierwiastek, który potrzebny jest pisarzowi. W tym tekście jest dusza. Jest lekki, łatwy w odbiorze i pobudza fantazję, co składa się na to, że czytelnik prosi o więcej. Jestem zachwycona Twoim stylem.
Oby tak dalej.
"Najlepiej widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."-mam nadzieję, że moje serce zawsze będzie widziało tylko te piękne rzeczy- sztukę artystyczną i na zawsze uczyni ją sensem mojego istnienia:)

7
Dziękuję bella za aż tak pozytywną opinię :). Chyba nie ma nic bardziej motywującego do dalszej pracy, dalszych wysiłków niż pochwała i docenienie przez czytelnika. Z mojej perspektywy to cudowne uczucie, jestem Ci za nie wdzięczny :).

Co do wypowiedzi pana John'ego, postaci Majki nie usunąłbym tak, czy inaczej, ale pozostałe jego rady, w szczególności te z jego drugiego postu, uważam za bardzo wartościowe. Otworzył mi oczy na problemy, na które nawet nie zwróciłem uwag (a momentami, nawet ja muszę przyznać, raziły)i, jednocześnie przedstawił jeden ze sposobów, w jaki mogę się z nich podźwignąć. Gdybym pisał kiedyś coś pokrewnego, jestem uzbrojony w nową wiedzę i, mam taką nadzieję, nie popełnię znów tych samych pomyłek. Chwała mu za to :)

Moje podziękowania należą się więc wam obojgu :).

PS: Bella, muszę zawieść cię, bo dalszej części tego opowiadania nie będzie. Jak pisałem wyżej, zrobiłem to raczej na potrzeby pracy domowej. Ale jeśli miałabyś ochotę przeczytać coś jeszcze z moich wypocin to szczerze zachęcam (podobnie jak każdego) do oceny tego :):http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... hp?t=11278
Wiem, że długie to i zje Ci sporo czasu, ale akurat na ocenie Czarnowładcy zależy mi dużo bardziej, bo mam z nim związane też dużo większe plany:).
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron