Koncentration Lager

1
Tekst zawiera wulgaryzmy


Zygmunt stał przed krematorium patrząc na wieżę wartowniczą kontrolując wzrokiem strażnika, kątem oka obserwował także mały dziedziniec przed budynkiem magazynu ss skąd mógł pojawić się niespodziewanie jakiś nudzący się esesman. Paląc papierosa był w pełni napięty i skupiony na możliwie szybkim zareagowaniu w przypadku pojawienia się zagrożenia na horyzoncie czy to esesmana czy któregoś z funkcyjnych więźniów, którzy czasami się tam kręcili. Nagle z tyłu za plecami usłyszał cichy szelest kroków na reakcję było już za późno, esesman specjalnie zakradł się do niego od tyłu widząc, że ten pali i jest zajęty obserwacją wieży i magazynu w zupełności nie przykładając uwagi do tego co się dzieje za nim, Zygmuntowi wydawało się, że w budynku krematorium nie ma już nikogo poza nimi i stamtąd nic mu już nie grozi, tymczasem ten sadysta Karl siedział chyba w kanciapie i nagle zaskoczył Zygmunta stając za nim z tyłu. Zygmunt nienawidził go z całego serca widział na własne oczy jak Kruger z zimną krwią strzela prosto w czoła więźniom sowieckim, gdy ci nie dawali rady podnieść przewróconego wózka z ludzkimi ciałami, które transportowali do krematorium.
Świńskie oczka Krugera uśmiechały się teraz szyderczo patrząc prosto w przerażoną twarz Zygmunta, Zygmunt ze spuszczonym wzrokiem, otworzył usta próbując coś powiedzieć.
- Milcz ty żydowski psie! Myślałeś, że uda ci nie pracować i mnie o przechytrzyć!! Wy wszyscy Żydzi jesteście jedną wielką kupą ścierwa, leniwą śmierdzącą kupą ścierwa, którą należy wytępić jak wszy!!!
- Padnij!
- Powstań.
- Padnij.
- Powstań… Szybciej, szybciej wrzask Krugera stawał się głośniejszy i bardziej agresywny. Esesman na wieży wartowniczej widząc, że zaczyna się zabawa ściągnął karabin z ramienia trzymając go teraz w dwóch rękach stanął w rozkroku i rozbawieniem na twarzy zaczął obserwować scenę w oczekiwaniu na dobrą zabawę, w której finał jest prosty i nieskomplikowany…
Zygmunt wiedział już, że tylko cud może go uratować przed śmiertelnie niebezpieczną zabawą Krugera. Kruger jakby przeczuwając myśli swojej ofiary teraz już wrzeszcząc na cały głos zwiększył intensywność serii ćwiczeń padów, czołgania, wszystko to po to aby wyczerpać i wykończyć Zygmunta fizycznie a później zabić pod byle jakim pretekstem. Zygmunt miał nadzieję na to, że Kruger się kiedyś zmęczy, tylko on musi to teraz wytrzymać, dlatego postanowił wszystkie ćwiczenia wykonywać najlepiej jak umiał aby nie dać mu powodów do dalszej agresji.
Dla Zygmunta czas zatrzymał się w miejscu, wydawał się ciągnąć bez końca Kruger najwyraźniej zmęczony już zabawą podszedł do Zygmunta, ściągnął mu czapkę z głowy rzucają w kierunku linii posterunku, której więźniom przekraczać nie wolno, wrzasnął.
- Przynieść!
Zygmunt już wiedział, że to jest wyrok śmierci, esesman na wieży tylko na to czekał, już przygotował broń do strzału, za zabicie więźnia podczas próby ucieczki miał zamiar dostać dwa dni urlopu.
Zygmunt stanął na wyprostowanych nogach, zmęczony pot spływał mu po czole, wiedział już co się teraz stanie ze spokojem na twarzy i błyskiem w oku powiedział głośno po niemiecku:
- Nie... Będziesz mnie musiał zabić sam.
Kruger zdegustowany takim obrotem sprawy, zdziwiony tą hardością w nerwowym pośpiechu zaczął szarpać za kaburę wyciągnął pistolet, przyłożył koniec wylotu lufy do czoła Zygmunta z zimnym wyrachowaniem i bezwzględnością pociągnął za spust mówiąc.
- Precz mi z oczu ty ścierwo żydowskie.
Tadek i kapo oglądali tą scenę przez maleńkie okno w krematorium z niemym przerażeniem.

- Skurwysyn – przerwał milczenie Tadek.
- Że też na tego gnoja musiał trafić… Zygmunt był ze mną od początku, razem zostaliśmy aresztowani, razem tu trafiliśmy… uratował mi życie, prawie umarłem, gdy pracowaliśmy przy budowie drogi. Kapo naszego komanda tak mnie pobił ze Zygmunt nieprzytomnego niósł mnie na plecach do baraku, później się mną cały czas opiekował, dzielił się chlebem… Nigdy mu tego nie zapomnę.
- Cholera a teraz leży tam w kałuży krwi i nic nie mogliśmy zrobić, żeby go uratować… on miał dwójkę dzieci….

Zmierzch nieuchronnie powodował, zbliżanie się końca dnia, Tadek pozostałą część dnia spędził wykonując wyuczone ruchy chroniące go przed narażeniem się na niebezpieczeństwo jednak na tyle automatyczne że nie sprawiające mu wysiłku a jednocześnie osobie przyglądającej się z zewnątrz dające wrażenie maksymalnego zaangażowanie się w wykonaną pracę. Przez ten długi okres pobytu w obozie Tadek nauczył się instynktownych ruchów włączając podświadomość, która w niezrozumiały sposób kontrolowała całą otaczającą go rzeczywistość reagując wszystkimi zmysłami na nagłe i niespodziewane niebezpieczeństwo, które mogło pojawić się z każdej strony, zwierzęcy instynkt przetrwania w jakiś niezrozumiały dla niego sposób uaktywniał się i pozwalał mu zachować w tych momentach resztki spokoju co było mu bardzo potrzebne do przemyśleń i ustalenia jak sobie z tym wszystkim poradzić. Śmierć w obozie wydawała się łatwą sprawą do przetrawienia to nic innego jak jakieś wydarzenie, które teraz jest a za moment będzie tylko wspomnieniem i przyjdzie kolejne. Tadek nie wiedział czy powodem takiego postrzegania była powszechność śmierci i tym samym przyzwyczajenie się do jej obecności czy zgoła co innego. Śmierć po dwóch latach przebywania w obozie nikogo nie wzruszała nikt nad nią nie zastanawiał się, Tadek czuł że gdzieś wcześniejsza wrażliwość jaką odczuwał rozpłynęła się ciągły ból, cierpienie, strach o własne życie spowodował że jakaś część umysłu Tadka się wyłączyła tak jak wyłącza się światło w izbie. Ciągły terror wymuszał na nim maksymalne koncentrowanie się na ochronie własnego życia, ale teraz gdy umarł przyjaciel, kolega z którym przed chwilą rozmawiał, który przeżywał taki sam strach jak ty, martwił się o następną minutę swojego życia a teraz już się nie musiał martwić to wydawało się Tadkowi takie surrealistyczne tak jakby ktoś wyrwał jego osobistą cząstkę teraźniejszego życia tu i teraz, może dlatego tak dotkliwie Tadkowi wydawało się że czuje stratę drugiego człowieka. Nic nie mógł już zrobić, myślał nad tym i wiedział że nie dało się nic zrobić aby temu zapobiec po prostu przypadek taki zły los, który się czasami zdarza tym bardziej w obozie, jednak ta śmierć nie dawała mu spokoju. Czy jest w stanie pokonać to przeznaczenie ten obóz to miejsce jakie stworzyli Niemcy, miejsce jak żadne inne nastawione na eksterminacje życia ludzkiego. Czy naprawdę jest na tyle silny i kim jest wobec takiej maszyny śmierci, te wątpliwości zaczęły gdzieś krążyć w głowie Tadka nie pozwalając mu zasnąć.

Tadek leżąc na pryczy wsłuchiwał się w odgłosy funkcjonowania nocnego życia obozowego ujadanie psa w okolicach wartowni ss, cichy szum przepływającego prądu w drutach elektrycznych, gdzieś z daleka dobiegającą cicho rozmowę dwóch ss - manów. Nagle z tego stanu pół snu pół otępienia wyrwał go dźwięk syreny alarmowej oraz dziki wrzask i narastające nawoływania w języku niemieckim. Wokół zrobił się ogromny ruch do ich pomieszczenia wpadł kapo z wrzaskiem
- Wszyscy wychodzić na plac apelowy, kapo Meyer jak wpadł na sztubę to wydawało się że wybuchnie ze złości miotał się gonił na prawo i lewo lejąc po kolei każdego kto się napatoczył czy mu się należało czy nie, wrzask, krzyk, nerwowość wszyscy zwlekali się z prycz słabi zmęczeni całym dniem bez sił, jednak aby nie zostać teraz pobitym przez przypadek na śmierć ludzie mobilizowali resztki sił. Tadek zły wybiegł przed budynek krematorium razem z innymi ustawili się w grupę i szybko po przeliczeniu dołączyli do reszty na placu apelowym gdzie stała już większość więźniów zebrana z poszczególnych bloków
- Cholera jasna znów się zacznie mordobicie - przeszło - przez głowę Tadka. Jednak nie było mu dane pomyśleć co się będzie dalej działo, cyrk miał się dopiero zacząć atmosfera grozy unosiła się w powietrzu esesmani wkurzeni do białości wrzeszczeli jeden przez drugiego to na więźniów to na kapo, kapowie musieli stanąć na wysokości zadania i co gorliwsi jak zwykle chcieli się wykazać przed esesmanami swoimi umiejętnościami panowania nad motłochem więźniów lali pałami wszystkich po kolei i równo. Gdy pierwsze emocje trochę opadły więźniowie już w pełnej gotowości stali na zewnątrz i kolejno odliczali w szeregach pisarze meldowali blokowym a blokowi esesmanom. Teraz kapo jak przechodził w szeregu to walnął tylko jak stało się krzywo albo coś mu się nie spodobało w postawie chyba że był to Meyer ten to był sadysta i walił zawsze dla zabawy i dla sportu.
Tadek stał w drugim szeregu w sumie stało na placu apelowym około trzystu więźniów, po przeliczeniu esesmani nagle się gdzieś stracili, zaczęto w szeregach po cichu komentować co się stało już było wiadomo że uciekło trzech więźniów z komanda pracy hydraulików to ci co pracowali na zewnątrz i mieli kontakt z cywilami.
Tadek domyślał się że dzięki temu prawdopodobnie mogli zdobyć ubrania oraz pieniądze niezbędne do przeżycia chociaż kilka dni poza obozem. Ucieczka mogła się udać ale to zależało od wielu czynników ale też i od szczęścia a tego chyba uciekinierzy teraz nie mieli, chociażby ze względu na to że ucieczka wydała się już po ciszy nocnej co by znaczyło, że nie mieli wystarczająco dużo czasu na szybkie oddalenie się po wieczornym apelu stany osobowe więźniów zgadzały się. Dlatego Tadek był przekonany że wcześniej czy później więźniów złapią, wiedział że im wcześniej tym lepiej dla tych co pozostali w obozie esesmani i kapowie będą się mścić na innych więźniach tak długo aż nie znajdą uciekinierów i nie zaspokoją swojej złości , tym mniej zginie więźniów a że zginie to było wiadomo esesmani zawsze mordowali za karę tak dla odstraszania na przyszłość wszystkich którzy brali udział i nie brali udziału a np. mieszkali w tym samym bloku.
Tadek stał na mrozie w samej tylko kurtce i spodniach i oczywiście z czapką i chodakami na nogach a mróz coraz bardziej dawał mu się teraz we znaki musiało już być chyba koło północy cienkie szpilki kłuły coraz bardziej Tadka ciało. Trzepał się cały, specjalnie nie założył pod bluzę starych worków po cemencie bo wiedział że mogą sprawdzać i mogło mu się dostać bicie utrata przytomności na taki mrozie to pewna śmierć ale pewną śmiercią było też długie stanie na takim mrozie w tylko w kurtce i spodniach. Tadek zaryzykował mając nadzieję że uciekinierów szybko znajdą i wszyscy rozejdą się na bloki, jednak pech dla więźniów pozostających w obozie chciał że uciekinierów esesmani jeszcze nie złapali. Stanie przedłużało się Tadek wiedział że musi wytrzymać do zmierzchu później się rozjaśni i zrobi się cieplej ale do tego momentu było jeszcze daleko.
Stanie wydłużało się i ciągło w nieskończoność dokuczliwy mróz z podmuchami wiatru dopełniał uciążliwości stania na boczność, co prawda wielu próbowało się poruszać ale gdy tylko zobaczył to kapo podbiegał i bezlitośnie bił i kopał więźnia. Tadek widział w pewnym momencie jak trochę na prawo od niego jakiś więzień już nie wytrzymywał i zaczął tupać nogami dla rozgrzewki, Meyer jak to zobaczył to ze zwierzęcą agresją podbiegł do niego i z potężnego zamachu przywalił mu drewnianym kołkiem w głowę, biedny chłop upadł na śnieg, a Meyer tylko na to czekając jakby opętany przez jakąś siłę zła zaczął mu skakać po klatce piersiowej, Meyer był cwany skakał specjalnie tak aby mu trafiać w szczególności na głowę. Widać było że więzień jeszcze zachował resztki świadomości bo bronił się próbując unikać nóg Meyera po chwili było widać że słabnie i przestaje się bronić leżąc bezwładnie na ziemi nie dawał już żadnych znaków życia. Meyer jakby zdegustowany tak szybkim poddaniem się zadowolony z zwycięstwa oddał jeszcze dla przyzwoitości parę kopów na tułów więźnia i poszedł dalej polować. Nieruchome ciało leżało na śniegu wokół niego powstała mała ciemna plama krwi. Snopy światła z reflektorów na drutach kolczastych nadawały tej scenie jakiś nierealny groteskowy charakter, jakby to nie dotyczyło nas tylko był to świat z jakiegoś filmu albo obrazu w scenerii nawiązującej do mroczności obrazów tworzonych przez morfinistów.
Tadek widział że wszyscy w pobliżu którzy stali ukradkiem przyglądali się temu jak Meyer tłucze na śmierć. Nikt nic nie zrobił ani nawet po cichu nie skomentował wszyscy byli zmęczeni, wychłodzeni do granic możliwości każdy walczył z sobą o zachowanie resztek ciepła w organizmie i resztek świadomości pozwalającej zachować instynkt życia.
Tadek próbował się minimalnie poruszać i szukał wzrokiem zagrożenia widział ukradkiem że kilka postaci w niedalekiej odległości od niego już leży w śniegu w głowie kołatała mu się tylko jedna myśl przetrzymać jeszcze trochę przetrzymać to się musi skończyć niedługo.
Zaczęło się rozjaśniać od strony bramy nadchodziły odgłosy powrotu esesmanów, wszyscy oczekiwali co się teraz wydarzy czy ich złapali czy nie. Więźniowie zaczęli sobie przekazywać wiadomość że esesmani prowadzą więźniów którzy uciekli, w szeregach nastała jednocześnie ulga że może zwolnią już teraz. Tadek czuł jakiś dziwne uczucie sam nie wiedział co to jest w tej sytuacji ale gdzieś w głębi serca czaił się jednak żal że chłopakom się nie udało.
Padła komenda spocznij i pozwolono rozluźnić szeregi, jednak na bloki nie pozwolono wejść więźniowie teraz ustawiali się w grupy tworząc większe lub mniejsze skupiska aby zachować ciepło wzajemnie się ogrzewać.
W świetle wschodzącego dnia grupy więźniów ściśniętych, przytulonych do siebie wyglądały groteskowo jak jeden organizm, który w jakichś dziwnych konwulsjach porusza się i pulsuje co chwile zmieniając zewnętrzną otoczkę, która cały czas dynamicznie wchłaniała lub wypychała więźnia na zewnątrz. Dziwne to było ale jak najbardziej zachowawcze i logiczne więźniowie zdawali sobie sprawę że w pojedynkę w takich sytuacjach szanse na przeżycie są o wiele mniejsze niż w grupie, instynkt przeżycia za wszelką cenę i tym razem zdominował powstałą sytuację podporządkowując solidarność obozową woli życia.
Esesmani zmęczeni zniknęli z placu apelowego pozostali tylko kapowie, pisarze i blokowi, więźniowie cały czas teraz stali w grupach jedni chodzili inni dreptali w miejscu, każdy w obrębie placu apelowego wykonywał jakiś ruch albo starał się wykonać aby nie zamarznąć na śmierć. Nadal nie było wolno wchodzić na bloki w drzwiach stali kapowie i pilnowali, oczywiście blokowi i pisarze weszli do środka z zewnątrz było widać tylko unoszący się dym z kominów, co świadczyło że palą w piecykach i siedzą w ciepłym i mogą się ogrzać.
Tadek jak inni więźniowie cały dzień stał na zewnątrz bez żadnego jedzenia i wody brał do ręki zmarznięty śnieg i tak żyjąc i gryząc otrzymywał parę łyków wody, jego komando musiało zebrać wszystkie trupy ludzkie porozrzucane po całym placu apelowym poukładać je w jeden stos było ich tak na oko dwudziestu. Gdzieś około godziny czwartej gdy zaczęło się robić coraz ciemniej zarządzono apel, i znowu zaczęło się pokrzykiwanie bicie ustawianie w szeregach większość kapo wypoczęta ogrzana z rumianymi ryjami wyszła na zewnątrz i dalej zaczęła użytek ze swoich drewnianych kołków oczywiście Tadkowi dostało się kilka razy niegroźnie po głowie tym razem od Krugera kapa z komanda murarzy był to drugi idiota w stylu Meyera jednak bardziej inteligentny i przekupny liczący się ze starym więźniem, nie ruszał prominentów gdyż wiedział że mają oni określone wpływy, które mogą mu się kiedyś przydać, całą resztę traktował równo z tym samym sadystycznym rozmachem bić aby zabić.
Gdy tak stali na placu apelowym w równych szeregach, z budynku wartowni wytoczył się kompletni zalany komendant z całą ciżbą pijanych esesmanów, wszyscy roześmiani i przekrzykujący się nawzajem z piwnicy bloku d przyprowadzono trzech uciekinierów wszyscy z winklami oznaczającym polskich więźniów, ręce mieli powiązane drutem kolczastym z nadgarstków spływała im krew, oczy podbite, twarze popuchnięte i zakrwawione prowadzono ich na prawo gdzie stało wybudowana na stałe szubienica.
Więźniowie szli ze spuszczonymi głowami, zmęczeni, wyczerpani, pogodzeni ze swoim losem stanęli przed szubienicą.
Wszyscy patrzyli teraz w skupieni na to co się stanie, komendant wytoczył się na drewnianą skrzynkę podtrzymywany przez zastępcę zaczął swoją przemowę:
I co parszywe, zawszone psy…myślicie że jesteście tu aby odpoczywać!!! Myślicie że tu jest sanatorium!!! Wy wredne skurwiele…!!! Jesteście bandą nierobów degeneratów wrogów trzeciej rzeszy, ta rzesza dała wam szansę bo jesteście tutaj skurwiele… ale wy nie… ale wy nie chcecie z tego skorzystać…!!! Te trzy parszywe polskie świnie nie chcą, chciały uciec z obozu bo nie chce im się pracować, bo to są śmierdzące lenie…. Wszyscy jesteście śmierdzącymi, zawszonymi leniami roznoszącymi choroby jak szczury, jesteście patologią społeczeństwa dla takich jak wy nie ma miejsca na ziemi… trzecia rzesza dała wam szanse trzecia rzesza jest łaskawa dla takiego bydła jak wy ale okazuje się że nie wszyscy z was potrafią to docenić! Ośmielili się uciec z miejsca gdzie mają szansę odpracować swoje winy i swoim wysiłkiem oddać… szacunek trzeciej rzeszy i fuhrerowi. Trzecia rzesza wyciągnęła do was… rękę ale polskie świnie nie potrafią tego docenić… !!! dlatego będą ukarani! Wszyscy którzy ośmielą się uciec będą tak karani … w tym miejscu nie będę tolerował żadnej niesubordynacji…. Wszyscy jesteście kanaliami marginesem ludzkiej rasy !!! nie ma dla was miejsca w społeczeństwie…. Jesteście tu aby pracować, powtarzam pracować a nie lenić się, tylko dzięki pracy możecie uzyskać wolność i przywrócić wasze miejsce w społeczeństwie. Niech nikt z was nie myśli że uda mu się oszukać trzecią rzeszę każda taka ucieczka będzie karana śmiercią i … i nikt z was dzisiaj parszywe mordy nie dostanie jedzenia za karę poza tym wyznaczam dziesięciu więźniów którzy zostaną powieszeni razem z tymi parszywymi psami aby… aby na przyszłość nigdy więcej się to nie zdarzało…
Po czym komendant stoczył się z podestu podtrzymywany przez esesmana.
Nastąpiła teraz ceremonia wieszania, kapowie podprowadzili więźniów do szubienicy na ich twarzach malowała się smutek oraz cierpienie widać było, że przed śmiercią esesmani trochę się napracowali aby złamać im psychikę, widać było że już im jest wszystko obojętne co się teraz stanie czy ich powieszą czy zakatują drewnianymi pałkami żadna siła teraz nie potrafi zmienić kolei losu dla nich już wytyczonego. Pomimo smutku i cierpienia wypisanego na twarzy każdy z nich podchodził kolejno do podestu z podniesionym czołem i z błyskiem w oku człowieka zdecydowanego na wszystko, któremu w obliczu śmierci jest już wszystko jedno i który nie musi liczyć się już z żadnym zagrożeniem utraty życia bo to życie straci za chwilę wszelkie zasady i cała maska strachu jaką mieli więźniowie na twarzach zamieniła się teraz w hardość i zdecydowanie nagle bojaźń w ich oczach zniknęła. Zaczęto zakładać im po kolei pętlę każdemu na szyję, wszyscy więźniowie patrzyli na to z obrzydzeniem i pogardą do hitlerowców, Tadek wstrzymał oddech niezdolny do jakiegokolwiek ruchu z rozszerzonymi źrenicami obserwował moment egzekucji. Gdy przed ostatniemu więźniowi zakładano pętlę pierwszy odwrócił się do więźniów i krzyknął
- Pomścijcie mnie jeszcze Polska nie zginęła….- W tym momencie esesman w nagłym pośpiechu kopnął skrzynkę na której stał więzień, ciało wyprężyło się bezwładnie na linie przez moment drgając w konwulsyjnych śmiertelnych drgawkach.
Wszyscy więźniowie zamarli ze wzruszenia, chociaż w ich szeregach było wiele różnych narodowości to większość stanowili Polacy, którzy rozumieli doskonale znaczenie tych słów w tym momencie, wzruszenie ogarnęło wszystkich którzy stali patrzyli i rozumieli śmierć tych chłopaków.
Ostatni z wieszanych więźniów jakby zachęcony aktywnością i energią kolegi zdążył krzyknąć
- Na pohybel… i głos mu się urwał w pół zdania, ciało zawisło tracąc podparcie pod stopami to dzięki esesmanowi tym razem czujnemu i zmobilizowanemu w związku z reakcją pierwszego więźnia udało się przerwać w pół zdania wypowiadane słowa. W tym samym momencie co drugi więzień zawisnął trzeci, kiedy esesman w pośpiechu z całej siły kopnął skrzynkę pod więźniem.
Jednak w tym przypadku stało się coś niesamowitego co prawie się nie zdarza lina na której ciało więźnia nie zdążyło zawisnąć zerwała się, więzień upadł na ziemię i szybko próbował wstać przekręcając swoje ciało tak żeby uklęknąć i wstać na kolana.
Więźniowie którzy to obserwowali zamarli z przerażenia i grozy sytuacja wydawała się tak komiczna i jednocześnie tak nie realna jak żadna inna do wyobrażenia w tym miejscu. Kapowie ponownie w pośpiechu zakładali kolejną linę i pętlę na szyję skazańcowi, więzień zdziwiony i zaskoczony tą sytuacją zaczął się histerycznie śmiać powodując jeszcze większe przerażenie zakłopotanie malujące się na obserwujących tą sytuacje więźniach. Esesmani najwyraźniej skonsternowani tą sytuacją, która w nieplanowany sposób wymyka im się spod kontroli zaczęli przejawiać objawy zniecierpliwienia i zdenerwowania. Więzień kolejny raz został ustawiony na skrzynce i esesman kolejny raz w pośpiechu i z całej siły kopnął skrzynkę na której stał więzień.
Ciało zawisło, wyprostowało się i zakołysało się w jedną i drugą stronę i … runęło na ziemię, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne i tragikomiczne kolejny raz lina pod więźniem zerwała się. Przez szeregi przeszedł wyraźny pomruk ni to zadowolenia ni to zaskoczenia tak jakby więźniowie byli pełni podziwu dla tego tu biedaka, którego nic nie jest w stanie zabić i który nie chce odejść z tego świata.
Tego już było za wiele dla esesmanów jeden z nich nie wytrzymał podbiegając szybko do leżącego i ruszającego się więźnia odpiął kaburę i oddał kilka strzałów w głowę i w klatkę piersiową jakby dla upewnienia się że to na pewno nie pozwoli mu już tego przeżyć. Tym razem ciało zastygło w bezruchu po ostatnim strzale, Niemiec wywalił cały magazynek teraz stojąc z niedowierzaniem patrzył na to co stało się przed momentem.
Przez tłum przeszedł pomruk pogardy i niezadowolenia. Esesmani wściekli opuścili w pośpiechu plac apelowy, więźniom jednak nie dane było wejść do bloków czy to ze złości na zaistniałą sytuację czy z innych powodów wszyscy musieli pozostać na zewnątrz, w nasilającym się mrozie kolejną noc przetrwać potworne zimno.
Zbliżała się druga noc z rzędu na mrozie, nadzieja na przeżycie malała z każdą upływającą sekundą, ci co stali już byli ledwo żywi, Tadek rozpaczliwie trzymał się ostatniej szansy że może pozwolą rozejść się do bloków, apatia i przygnębienie ogarnęła jego myśli. Widział jak ktoś z tyłu jakiś więzień beznadziejnie powolnym krokiem opuścił swoje miejsce, gorliwy w takich wypadkach Meyer nie wykonał żadnych ruchów, on też wiedział że więzień się poddał i wybrał druty, Meyer chcąc przypodobać się esesmanom, którzy za zabicie więźnia podczas próby ucieczki pozwolił aby ten zbliżył się do linii posterunków z której mógł już paść strzał. Wychudzony szkielet ludzkiego człowieka powoli zbliżał się do wyznaczonej linii, Meyer zerknął w kierunku posterunku ale esesman nie zauważył zbliżającego się więźnia na interwencję Meyer już praktycznie nie miał szans, więzień przekroczył już wyznaczoną linię i dopiero wtedy wartownik z posterunku w pośpiechu zaczął ściągać z ramienia karabin ale więzień już chwycił obiema rękami drut pod napięciem, słychać było nagły trzask i wydobywający się syk ciało biedaka naprężyło się i po chwili bezwładnie już zwisało z drutów ręce dalej trzymały się kurczowo zaciśnięte na drucie, głowa zwisała bezwładnie na piersi. Esesman z odległości kilku metrów oddał dopiero teraz trzy strzały w kierunku więźnia kule utkwiły w ciele nie powodując żadnej reakcji, esesman zrobił to specjalnie aby później w raporcie mógł napisać sobie „zabity podczas próby ucieczki” i otrzymać nagrodę trzy dni wolnego. Tadka zastanawiała tylko perfidia z jaką to zrobił prawdopodobnie specjalnie pozwolił mu tak daleko dotrzeć aby ten upiekł się na drutach.
Zastanawiając się nad tym pozwoliło mu to na chwilę oderwać się od swojego bólu i mrozu którego doświadczała teraz widział jeszcze kilku chętnych, którzy druty wybrali jako sposób opuszczenia tego świata ale nie miał już siły o tym myśleć, wszechogarniająca go słabość powodowała wyłączenie ostatnich emocji i odczuć do jakich był skłonny teraz w tym miejscu. Tak stojąc w szeregu chwiejąc się i ostatnimi siłami broniąc się przed upadkiem Tadek poczuł przeraźliwie ostry ból w czaszce, upadają na śnieg pomyślał tylko nareszcie wszystko się skończyło, ostatnia jego myśl odpłynęła z odczuciem ulgi, śmierć wydawała się być przyjemna. Tadek uderzony z tyłu przez Meyera leżał teraz twarzą w ubitym brudnym śniegu bez ruchu, pozostali więźniowie powolutku zamarzali na śniegu stojąc na placu apelowym bez nadziei na dalsze przeżycie.
I wtedy niespodziewanie dla wszystkich więźniów padł rozkaz zakończenia apelu i wejścia na bloki, więźniowie powoli rozchodzili się , poszczególne komanda zabierały zwłoki więźniów na swoje bloki.

Ciało Tadka wraz z innymi trupami zostało umieszczone w umywalni, gdzie rano miało być przetransportowane bezpośrednio do krematorium.
Światło żarówki w umywalni dawało słabe oświetlenie stos kilku ciał piętrzył się obok betonowego zlewu.
- To ostanie nie?
- Ja ciepnił go na góre, jo już ni mom sił nawet oddychać, choć idemy spać zaroz zgaszą światła wiesz że blokowy je nerwus zaś się bydzie pieklił jak nas tu przyfiluje.
- Czekej – Gutek zaczął coś szukać po wewnętrznej stronie pasiaka. Wreszcie wyciągnął małe zawiniątko rozpakował go szybko, był to mały kawałek chleba, przełamał go dokładnie na pół, wyciągając drugą połowę w kierunku brata szepnął.
- Na.
- Skąd to mosz pieroński podciepie – Z błyskiem w oku powiedział Zbyszek, z namaszczeniem oglądając kawałek chleba.
- Ty nie pytaj tylko jedz.
- Siadej na chwila.
- Muszemy to zjeść tutej, blokowy to swój chop nic nam nie zrobi – stwierdził Gutek.
Usiedli na stosie ciał z pragnieniem ludzi śmiertelnie wygłodzonych w ciszy przeżuwali maleńkie kawałki chleba, bracia nie odzywali się do siebie zmęczeni i wyczerpani wydarzeniami, które działy się na placu apelowym nie mieli ochoty teraz na dodatkową rozmowę.
W pewnym momencie Gutek przerywając ciszę zwrócił się w kierunku brata.
- Ty zerknij ino on chyba jeszcze żyje.
Zbyszek spojrzał na wychudzoną postać ubraną w pasiak obozowy taki sam jak nosili oni.
- Ja ten pieron faktycznie żyje.
- Co robimy? – Zapytał Gutek.
- Chyba go tu nie zostawimy, przecież zdechnie tu do końca - kontynuował
- Ty ale jo go nie poznaje on nie jest z naszego bloku – stwierdził Zbyszek.
- No i co z tego! Żyje mo polski winkiel, więc nie godej tyle tylko leć szybko na sztuba po koc, cza go w coś owinąć i przenieść na prycze. Zoboczymy czy wykituje do rana jak nie to się będziemy później martwić.
Bracia w pośpiechu owinęli ciało Tadka przechodząc przez ciemny korytarz tak cicho jak się dało żeby nie zwrócić uwagi blokowego u którego w pokoju się świeciło dotarli na sztubę gdzie na najwyższej pryczy umieścili jeszcze żyjącego Tadka. W obozie nastała cisza nocna, gdzieś tylko z okolic koszar ss dochodziły przytłumione pijackie śpiewy esesmanów.
Tadek otworzył oczy i zastanawiał się gdzie jest co się stało, cholernie chciało mu się pić, pierwsze słowo, które wypowiedział to:
- Wody.
Powoli dochodził do siebie jego umysł uświadomił mu, że jest prawdopodobnie w obozie ale co się stało co tutaj robi, jak ma na imię nic nie pamiętał!
Jakaś nieznajoma twarz pochyliła się nad nim podsuwając mu kubek zimnej wody, który Tadek z łapczywością spragnionego człowieka zapamiętale wypił. Wraz z powrotem świadomości swojej osoby zaczęło powracać pragnienie ogromnego głodu, który spotęgowało wypicie wody. Próbował podnieść się do pozycji siedzącej ale nie czuł w ogóle dłoni i stóp jedynie ostry ból kończyn gdzieś powyżej stawów przypominał mu o ich istnieniu.
- Leż chopie, nie ruszej się. Leżałeś trocha na śniegu więc na razie się nie dźwigej. Tutej nic ci nie grozi – Jakiś głos po polsku z akcentem śląskim mówił do niego z drugiej krawędzi pryczy.
- Nie jest źle jestem wśród swoich – Pomyślał Tadek. Ta myśl dodała mu nadziei, postanowił leżeć czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Tymczasem bracia sprzątając szafki zastanawiali się co z nim teraz zrobić.
- Słuchej numery trupów zostały spisane już na placu apelowym on teraz powinien być trupem, jak się wyda to my idziemy do komina razem z nim – szeptał Zbyszek.
- Czekej, czekej nie nerwowo, jo myśla tak – Kontynuował Gutek.
- Przed chwilą wynosili trupa do umywalni bier od niego szybko pasiak z numerem zanim go pisarz nie zapisze i dej temu nowemu a pasiak nowego oblekaj na trupa.
Tadek leżał na pryczy rozmyślając, która może być godzina, potworny głód opanował jego myśli, prawdopodobnie od dłuższego czasy już nic nie jadł. Według swojej intuicji powinni teraz dostać przynajmniej zupę, przez chwilę leżał z przymkniętymi oczami był na tyle słaby że każde podniesienie tułowia czy chociażby głowy powodowało u niego stan zasłabnięcia.
Na wysokości jego pryczy pojawił Gutek, który wręczył mu bluzę wraz z kubkiem letniej zupy i małym kawałkiem chleba.
- Mosz i jedz później ubier ta bluza, zapamiętej ten numer, który na niej jest od dzisiej to jest twój nowy numer, ktokolwiek się będzie pytoł jak się nazywasz to nie odpowiadaj.
- Dziękuję – Słabo wyszeptał Tadek.
- Jak… jak ja się znalazłem w tym bloku…?
- Jo z bratem wzięliśmy twoje ciało z ziemi, leżołeś na placu apelowym jak skończyli nas tam trzymać, myśleliśmy żeś jest trup z tego bloku i tu żeśmy cię ułożyli. Pisarz spisywoł numery wszystkich nieboszczyków, które były poukładane w stosach i leżały luzem twój też. Kupa trupów była. Chyba ze trzydzieści albo nawet czterdzieści. Tyś jest tera inny numer pamiętej. Mój brat Zbychu poszedł tego dzisiejszego nieboszczyka ubrać w twoje łachy. Rozumisz?!
- Tak… bardzo wam… dziękuję…
- Nie dziękuj nie dziękuj bo na razie ni ma za co. Trzeba Cię stąd przenieść bo jak się blokowy skapnie to nas pozabijo, ale to dobry chłop boi się tylko o swoja dupa.
- Jo myśla tak, dzisiaj jest niedziela trocha dojdziesz do siebie a jutro się zameldujesz na rewirze. Jo z pisarzem ci to załatwia on je nasz chop tam się zgłoś do sanitariusza Griszy on ci dalej pomoże. Teroz leż i nie wychylej się obiad i kolację ci przyniose jo albo brat.
- Mosz pieroński szczęście że dzisiaj jest niedziela nikaj nie trzeba wychodzić. Jutro jak wszyscy bydom się ustawiać w komada pracy ty idź na rewir i podej swój numer pisarzowi- spokojnym głosem kontynuował Gutek.
Tadek słuchał ale jakby przez sen ogarnięty zmęczeniem leżał z przymkniętymi powiekami rozmyślając o swoim nieoczekiwanym szczęściu a może woli bożej, bóg widocznie tak chciał, aby nie dane było mu jeszcze teraz umrzeć, bóg miał jakiś skomplikowany plan w którym on miał żyć. A może chodziło o to aby umierać dłużej i bardziej cierpieć…? Te pytania kołatały się w głowie Tadka. Jednego był pewny musi wykorzystać swoją szansę ludzie, którzy mu teraz pomogli narażali swoje życie dla niego nie może tak po prostu z tego zrezygnować skoro inni mogą i mają wiarę on też musi ją mieć, wola walki o przetrwanie na nowo napełniała jego umysł.
Izba lekarska na rewirze przypominała umywalnie wszystko dookoła wyłożone białymi kafelkami, jeden stół drewniany i szafka pod ścianą z jakimiś chirurgicznymi narzędziami, śmierdziało mieszaniną zapachów środków dezynfekcyjnych maści na świerzb, jodyną i wszechobecnym zapachem gnijącego mięsa ludzkiego. W kolejce do lekarza stało kilku słaniających się z wyczerpania więźniów, wszyscy ze strachem w oczach oczekiwali swojego wejścia do izby gdzie za stołem siedział esesman w czarnym mundurze na, który założony miał biały kitel lekarski, esesman słynął z bezwzględności w traktowania więźniów, bicia i wykonywania zabiegów chirurgicznych bez znieczulenia. Obowiązki sanitariusza sprawował polski lekarz natomiast pomocnikiem był Grisza ten do którego Tadeusz miał się zgłosić. Tadek rozpoznał go natychmiast gdy ten pojawił się na korytarzu, bez chwili namysłu Tadek wykorzystując sytuację podszedł do niego.
- Bracia Gutek i Zbyszek mówili mi że mam się do ciebie zgłosić – zaczął rozmowę Tadek.
Grisza przyjrzał mu się uważnie i po chwili odrzekł
- A tak wiem o co chodzi, stój w kolejce i czekaj aż sanitariusz cię zawoła.
- On zrobi ci opatrunek na ręce i nogi, nic się nie odzywaj jeśli Niemiec nie będzie cię pytał, jeśli się zapyta to odpowiadaj zgodnie z prawdą, że dostałeś w głowę i nic nie pamiętasz – spojrzał pytająco na Tadka.
- Rozumiesz? Tak.
- Tak nie będę się odzywał jeśli Niemiec nie będzie mnie pytał.
W kolejce do lekarza stał więzień a w zasadzie muzułmanin taki na wykończeniu, któremu zostało góra kilka dni wyczerpany wychudzony do granic możliwości sam szkielet ludzki. Kości pokryte szarą naciągniętą skórą, głowa nieproporcjonalnie duża do reszty ciała stawy tworzyły dziwne zgrubienia tak jakby kości nagle w tym miejscu napuchły tworząc jakiś kulę. Wzrok miał już nie widzący, oczy wybałuszone wielkie jak ogromne żarówki, patrzyły wzrokiem błądzącym zagubionym, beznadziejnie zobojętniałym na to co dzieje się dookoła. Wyglądem swoim przedstawiał człowieka, który nie jest podobny do żadnego gatunku ludzkiego, stan jego był agonalny umierał na stojąco z głodu. Taki więzień był niebezpieczny, on nie reagował już na żadne słowa, stawał się łatwym celem esesmanów i funkcyjnych kapo przebywanie w pobliżu niego stanowiło śmiertelne zagrożenie utraty życia i zdrowia. Inni więźniowie unikali muzułmanów jak ognia, bali się ich może z powodu śmierci jaką za sobą nieśli a może dlatego że byli nieobliczalni nigdy nie było wiadomo co taki więzień zrobi czy nie rzuci się na ciebie albo nie sprowokuje esesmana. Taki więzień teraz stał w kolejce mając chyba nadzieję na odpoczynek i dojście do siebie na rewirze, Tadek wiedział że taki więzień jest niebezpieczny i skupia agresję jednak wrak wyniszczonego ciała ludzkiego wzbudzał w nim emocje litości i strachu, sam był słaby i wyczerpany fizycznie po ostatnich zajściach na placu apelowym nie mógł mu w żaden sposób pomóc wiedział jednocześnie że pojawienie się więźnia tutaj przyniesie z sobą jakiś konflikt. Więzień stał na lekko ugiętych nogach podpierając się o ścianę jedną ręką wyglądał jak człowiek, który ma zaraz upaść. Tadek podszedł do niego pomagając mu przejść kilka kroków ustawił go w szeregu, mówiąc
- Stań za mną jeśli nie będziesz dał rady sam stać na nogach to możesz się na mnie oprzeć – Tadek szeptem skierował słowa w kierunku muzułmanina.
Więzień wydawał się że tego nie słyszał, dalej patrzył błędnym wzrokiem po korytarzu jednak ręka jego powoli uniosła się i spoczęła na ramieniu Tadka, w kolejce przed nimi stało jeszcze trzech więźniów, którzy ledwo stali na nogach i widać było, że jest im wszystko jedno co z nimi będzie, ważne było dla nich teraz żeby odpocząć chociaż na chwilę bez względu na cenę.
Stali tak przez chwilę w sztywnym odrętwieniu, korzystając z chwili wytchnienia i złudnego spokoju, gotowi na najgorsze, pogodzeni z losem, który za chwilę mógł się dla każdego z nich okazać łaskawy lub surowy to zależało od lekarza i jego dzisiejszego samopoczucia. Dla nich zdesperowanych gotowych na wszystko wycieńczonych chodzących trupów teraz było wszystko jedno nie liczyło się jutro liczyło się teraz. Tadek stał i obserwował tych więźniów teraz i on do nich należał, był zdesperowany chciał przeżyć za wszelką cenę los przecież dał mu szansę, czuł pomocną dłoń ludzi i przeznaczenia, wiara w siebie napełniała go nadzieją na przetrwanie, dostał coś co mu się już nie należało, musiał to wykorzystać, chciał to wykorzystać pomimo stanu i sytuacji w jakiej teraz był wierzył w dobry los, który teraz nadchodził kolejny raz próbując jego wiarę w życie.
W korytarzu dał się słyszeć odgłos kroków, nadchodził lekarz esesman za nim sanitariusz dr Kozłowski i Grisza, wszyscy trzej weszli do izby przyjęć po czym Kozłowski wraz z esesmanem weszli do gabinetu coś tam omawiając.
Grisza zawołał pierwszego więźnia do izby zabiegowej ponieważ drzwi były uchylone Tadek słyszał o czym rozmawiali z sobą w środku i jak Niemiec traktował chorych więźniów. Ponieważ nie był pierwszy w kolejce, miał możliwość nastawienia się na rozmowę z esesmanem, tak aby wypaść w jej trakcie jak najbardziej wiarygodnie, bał się wiedział, że ryzykuje życiem nie tylko swoim ale także tych, którzy mu pomogli stać się innym numerem obozowym.
Strach napędzał do działania nie pozostawiając żadnego wyboru.
- Następny! – rozległ się głos esesmana ze środka izby.
Tadek powoli przestępując z nogi na nogę dowlókł się do drzwi. Za stołem pod oknem siedział esesman w białym fartuchu ze stetoskopem na szyi, obok w czystym drelichu więźniarskim stał dr Kozłowski, z tyłu za drzwiami Grisza w pokoju zabiegowym zakładał opatrunek rannemu więźniowi, który siedział na małym krzesełku, trzymając wysoko uniesioną do góry rękę.
Tadek stanął przed esesmanem, spojrzał mu prosto w oczy i bez jednego zająknięcia wyrecytował swój nowy numer obozowy.
- Co boli? – zapytał krótko esesman.
- Głowa bardzo, nic nie pamiętam zostałem uderzony, rąk i nóg nie czuję – Tadek wyciągnął czarne dłonie w kierunku esesmana.
Dr Kozłowski pochylił się nad rękami, spojrzał na gołe stopy Tadka i szepnął coś esesmanowi.
Esesman kiwnął głową i zawyrokował
- Obandażować i siedem dni rewiru.
Grisza zaprowadził Tadka do jednej z izb w bloku, izba była wąska długa wyglądała jak wydłużony prostokąt, stały tam już cztery łóżka na każdym z nich leżał już więzień wszyscy byli przeraźliwie chudzi, jeśli w obozie więźniowie wyglądali na zagłodzonych to ci wyglądali tak jakby całe wnętrzności ktoś im wypompował i pozostawił tylko same kości obciągnięte skórą. Tadek nie miał wątpliwości, że trafił do izby gdzie umierali muzułmanie.
- Poczekaj tutaj na mnie jak skończę to przyjdę i pomożesz mi przynieść łóżko na którym cię położymy – powiedział Grisza i bezszelestnie wyszedł z izby.
Nikt się nie odezwał ani nikt się nie poruszył cała czwórka więźniów leżała plecach, tylko otwarte szeroko oczy świadczyły o tym, że jeszcze żyją.
Tadek oparł się o ścianę i powoli osunął się w dół, siedząc tak w półprzysiadzie przestał myśleć, zamknął oczy wsłuchiwał się w odgłosy bloku, czekał…
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:39 przez Kuba Senior, łącznie zmieniany 2 razy.
dzień bez treningu to dzień stracony

2
Kuba Senior pisze:Zygmunt stał przed krematorium patrząc na wieżę wartowniczą kontrolując wzrokiem strażnika, kątem oka obserwował także mały dziedziniec przed budynkiem magazynu ss skąd mógł pojawić się niespodziewanie jakiś nudzący się esesman.
Zaczynamy zdaniem-potworkiem.
Dlaczego? Brak interpunkcji, zdanie długie, próbujące zbyt wiele na raz opisać.
W efekcie dostajemy niezrozumiałą wypowiedź z bohaterem z oczopląsem (patrzy na wieżę, a nie, jednak na stojącego na niej wartownika, ale jeszcze kącik mu ucieka i wypatruje esesman).
esesman. Paląc papierosa był w pełni napięty i skupiony na możliwie szybkim zareagowaniu w przypadku pojawienia się zagrożenia na horyzoncie czy to esesmana czy któregoś z funkcyjnych więźniów, którzy czasami się tam kręcili.
Raz że powtórzenie. Dwa, że kolejne zdanie dość toporne. Za dużo próbujesz opowiedzieć. Stoi i wpatruje się w wieżyczkę strażników, wypatruje esesmana. W tym momencie naprawdę czytelnikowi wystarczy, żebyś napisał, że "stał w napięciu, paląc papierosa" - nie musisz przypominać, że kogoś wypatruje (i że ten ktoś jest zagrożeniem) - powiedziałeś to zdanie wcześniej.
Kuba Senior pisze:Nagle z tyłu za plecami usłyszał cichy szelest kroków na reakcję było już za późno, esesman specjalnie zakradł się do niego od tyłu widząc, że ten pali i jest zajęty obserwacją wieży i magazynu w zupełności nie przykładając uwagi do tego co się dzieje za nim, Zygmuntowi wydawało się, że w budynku krematorium nie ma już nikogo poza nimi i stamtąd nic mu już nie grozi, tymczasem ten sadysta Karl siedział chyba w kanciapie i nagle zaskoczył Zygmunta stając za nim z tyłu.
Ło jeżu...
Jest źle. Weź i przeczytaj sobie to zdanie na głos. A później razem z poprzednimi fragmentami.
W kółko powtarzasz to samo. Pogrubienia to powtórzone wyrazy (tylko w tym zdaniu - są jeszcze powtórzenia względem zdań poprzedzających), a podkreślenia to powtórzone informacje. Taki sposób pisania jest dla czytelnika naprawdę nie do przejścia. Już pomijając wszystko inne, to nikt nie lubi jak go traktować jak kretyna. A w każdym zdaniu przypominając na co patrzy się bohater, po prostu sprawiasz takie wrażenie. Naprawdę czytelnik tak szybko nie zapomina, co mu się powiedziało.
Do tego zdanie jest monstrualnie długie - ze trzy spokojnie z tego można zrobić.
Kuba Senior pisze: Zygmuntowi wydawało się, że w budynku krematorium nie ma już nikogo poza nimi i stamtąd nic mu już nie grozi, tymczasem ten sadysta Karl siedział chyba w kanciapie i nagle zaskoczył Zygmunta stając za nim z tyłu. Zygmunt nienawidził go z całego serca widział na własne oczy jak Kruger z zimną krwią strzela prosto w czoła więźniom sowieckim, gdy ci nie dawali rady podnieść przewróconego wózka z ludzkimi ciałami, które transportowali do krematorium.
Świńskie oczka Krugera uśmiechały się teraz szyderczo patrząc prosto w przerażoną twarz Zygmunta, Zygmunt ze spuszczonym wzrokiem, otworzył usta próbując coś powiedzieć.
Kolejna sprawa. Podmiot domyślny u Ciebie prawie nie istnieje. Jak się uczepiłeś tego imienia Zygmunt, to tak w każdym zdaniu (jeśli nie częściej). To czyni tekst męczącym i hmmm... brzmiącym nieporadnie.
Co więcej nie daje czytelnikowi żadnego wyobrażenia o bohaterze. "Zygmunt"? A co to takiego? Jaki on jest? Nie dodając żadnych przymiotników, nie rozwijając opisów, nie patrząc na bohatera z boku sam sobie zamykasz drzwi do wykreowania ciekawej postaci.
Kuba Senior pisze:- Milcz ty żydowski psie! Myślałeś, że uda ci nie pracować i mnie o przechytrzyć!! Wy wszyscy Żydzi jesteście jedną wielką kupą ścierwa, leniwą śmierdzącą kupą ścierwa, którą należy wytępić jak wszy!!!
A tekst należy przed wysłaniem sprawdzać! Pod kątem literówek także! Rzekłam.
Kuba Senior pisze:- Powstań… Szybciej, szybciej wrzask Krugera stawał się głośniejszy i bardziej agresywny.
Sprawdź sobie, jak się zapisuje dialogi.
Kuba Senior pisze:Esesman na wieży wartowniczej widząc, że zaczyna się zabawa ściągnął karabin z ramienia trzymając go teraz w dwóch rękach stanął w rozkroku i rozbawieniem na twarzy zaczął obserwować scenę w oczekiwaniu na dobrą zabawę, w której finał jest prosty i nieskomplikowany
pogrubienie - powtórzenie
podkreślenie - oczywistość (wiadomo, że jak coś proste, to nieskomplikowane - nie ma co mnożyć słów)
Teraz kwestia trochę wychodząca poza podstawowe błędy. Kursywa - przesadzony opis. Nie ma potrzeby takiego zaznaczania, jak on trzyma ten karabin. Sciągnął go z ramienia. Czytelnik intuicyjnie czuje, że nie po to, żeby się nim podrapać po tyłku, tylko pewnie, żeby zaraz do kogoś strzelać. Więc nie musisz dokładnie pisać, czy trzyma go w jednej czy w dwóch rękach. To jest najbardziej intuicyjna sytuacja, więc wyobraźnia czytelnika sobie poradzi. Gdyby sprawa była dziwniejsza, to wtedy warto się wysilić, ale takiego nadmiernego (i oczywistego) uszczegóławiania unikaj.
Kuba Senior pisze:Kruger jakby przeczuwając myśli swojej ofiary teraz już wrzeszcząc na cały głos zwiększył intensywność serii ćwiczeń padów, czołgania, wszystko to po to aby wyczerpać i wykończyć Zygmunta fizycznie a później zabić pod byle jakim pretekstem.
Znowu za dużo tłumaczysz. Każdy się raczej domyśli, że esesman nie robi mu serii ćwiczeń, żeby mu pomóc dbać o linię, a facet z karabinem nie wpatruje się w scenę ze względu na jej walory estetyczne.
Takie kwestie są po prostu do wywalenia.
Dla Zygmunta czas zatrzymał się w miejscu, wydawał się ciągnąć bez końca Kruger najwyraźniej zmęczony już zabawą podszedł do Zygmunta, ściągnął mu czapkę z głowy rzucają w kierunku linii posterunku, której więźniom przekraczać nie wolno, wrzasnął.
Znów do podzielenia na mniejsze zdania.
Pogrubione - to miało być rzucając? Jak tak to "Rzucając ją w kierunku..."
Kuba Senior pisze:przyłożył koniec wylotu lufy
Wiadomo, ze wylot nie jest w środku lufy. A sam wylot nie bardzo ma początek czy koniec. Więc słówko "koniec" do wywałki.
Kuba Senior pisze:Zmierzch nieuchronnie powodował, zbliżanie się końca dnia, Tadek pozostałą część dnia spędził wykonując wyuczone ruchy chroniące go przed narażeniem się na niebezpieczeństwo jednak na tyle automatyczne że nie sprawiające mu wysiłku a jednocześnie osobie przyglądającej się z zewnątrz dające wrażenie maksymalnego zaangażowanie się w wykonaną pracę.
Zmierzch to koniec dnia - wiadomo.
Poza tym zdanie znów tak pokomplikowane, że ledwo da się zrozumieć.
Mam wrażenie, że trochę odpowiada za to Twoje umiłowanie imiesłowów (-jąc). Wtykasz je wszędzie, rozciągając zdania, zamiast porozbijać tę jedną myśl na zdań kilka i wykorzystać prostsze zestawienia podmiot - orzeczenie.
"Tadek przez resztę dnia wykonywał ciągle te same ruchy. Udawanie zaangażowania w pracę miał już tak dobrze wyuczone, że nie sprawiało mu zupełnie wysiłku" - wiem, że to też można dużo lepiej napisać, ale próbowałam pozostać w kręgu czasowników, których używałeś.
Naprawdę, czasem prostota służy tekstowi. Nawet często, zwłaszcza na początku.
Kuba Senior pisze:Tadek nauczył się instynktownych ruchów włączając podświadomość, która w niezrozumiały sposób kontrolowała całą otaczającą go rzeczywistość reagując wszystkimi zmysłami na nagłe i niespodziewane niebezpieczeństwo, które mogło pojawić się z każdej strony, zwierzęcy instynkt przetrwania w jakiś niezrozumiały dla niego sposób uaktywniał się i pozwalał mu zachować w tych momentach resztki spokoju co było mu bardzo potrzebne do przemyśleń i ustalenia jak sobie z tym wszystkim poradzić.
No i znowu ta sama śpiewka.
Podkreślenie - już powiedziałeś o tych ruchach/odruchach. Jeżeli chcesz je szerzej opisać, to musisz tę myśl inaczej wprowadzić.
Pogrubienie - z tej konstrukcji zdania wynika, że podświadomość reagowała zmysłami. Czujesz, że to nie działa? Podświadomość zmysłów nie ma. I to nie ona reaguje, tylko ewentualnie budzi w bohaterze jakiś niepokój (instynkt?), który sprawia, że to jego zmysły reagują.
Poza tym - "nagłe" i "niespodziewane" znów raczej nie powinno stać obok siebie i niebezpieczeństwa. Masło maślane. Inna rzecz, czy można określić niebezpieczeństwo w obozie przymiotnikiem "niespodziewane"? Tam chyba nie bardzo było cokolwiek bardziej spodziewanego niż ciągłe zagrożenie.
Kursywa - pamiętasz jeszcze o czym piszesz? Wyszliśmy od ruchów i instynktu. Mówimy o momentach szczególnego zagrożenia. I on w tych momentach potrzebuje opanowania do przemyśleń? Nie sądzę. Przemyślenia to coś czasochłonnego, zdecydowanie niepraktykowanego, kiedy esesman wyskakuje do ciebie z karabinem.
Za dużo chciałeś na raz powiedzieć. Przejść od zagrożenia przez tragedie, do "życia obok nich". I wyszedł brak logiki.

Dobra. Przeleciałam wzrokiem do końca tego akapitu, ale już nie próbując wyciągać kolejnych potknięć. Dalej nie dam rady, przepraszam.

Niestety. Praktycznie każde zdanie jest do napisania od nowa. Próbowałam znaleźć takie najgorsze tendencje, jakoś je podkreślić, nie wypisywałam wszystkiego. Bo tutaj tak naprawdę można utonąć.
Interpunkcja, gramatyka, składnia, logika...
Widać, że się zaangażowałeś w temat, widać, że emocjonalnie to czułeś, ale to czytelnikowi nie wystarczy. Językowo na razie jest strasznie.

Trudno tutaj coś radzić. Musisz powoli, spokojnie wypracowywać sobie warsztat. Zaprzyjaźnić się ze słownikami (przede wszystkim interpunkcyjny i wyrazów bliskoznacznych) i maaaaasą lektur.
Proponowałabym też na razie brać się za krótkie teksty, czy po prostu pisać sceny. Bo jest mnóstwo podstaw do wypracowania.

Życzę powodzenia i pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

tekst poprawiony plus kolejna część

3
Zygmunt stał przed krematorium patrząc na wieżę wartowniczą, kontrolując wzrokiem strażnika, kątem oka obserwował także mały dziedziniec przed budynkiem magazynu ss, skąd mógł pojawić się niespodziewanie jakiś nudzący się esesman. Paląc papierosa był w pełni napięty i skupiony, tak aby szybko zareagować w momencie pojawienia się zagrożenia na horyzoncie w postaci esesmana albo któregoś z funkcyjnych więźniów, którzy czasami się tam kręcili.
Nagle z tyłu za plecami usłyszał cichy szelest kroków, na reakcję było już za późno, esesman specjalnie zakradł się do niego od tyłu widząc, że ten pali i jest zajęty obserwacją wieży i magazynu w zupełności nie przykładając uwagi do tego co się dzieje za nim, wydawało mu się, że w budynku krematorium nie ma już nikogo poza nimi i stamtąd nic mu już nie grozi, tymczasem Kruger siedział chyba w kanciapie i nagle zaskoczył go stając za nim z tyłu. Zygmunt nienawidził tego sadysty z całego serca widział na własne oczy jak Kruger z zimną krwią strzela prosto w czoła więźniom sowieckim, gdy ci nie byli w stanie podnieść przewróconego wózka z ludzkimi ciałami, transportowanymi do krematorium.
Świńskie oczka Krugera uśmiechały się teraz szyderczo patrząc prosto w przerażoną twarz Zygmunta, który ze spuszczonym wzrokiem, otworzył usta próbując coś powiedzieć.
- Milcz ty żydowski psie!
- Myślałeś, że uda ci się mnie przechytrzyć!!
- Wy Żydzi jesteście jedną wielką kupą ścierwa, leniwą śmierdzącą kupą ścierwa, którą należy wytępić jak wszy!!!
- Padnij!
- Powstań.
- Padnij.
- Powstań… Szybciej, szybciej wrzask Krugera stawał się głośniejszy i bardziej agresywny. esesman na wieży wartowniczej widząc, że zaczyna się zabawa ściągnął karabin z ramienia, trzymając go teraz w dwóch rękach stanął w rozkroku i rozbawieniem na twarzy zaczął obserwować scenę w oczekiwaniu na dobrą zabawę, przewidywał finał prosty i nieskomplikowany…
Zygmunt wiedział już, że tylko cud może go uratować przed śmiertelnie niebezpieczną zabawą w jaką został wciągnięty. Kruger jakby przeczuwając myśli swojej ofiary teraz już wrzeszcząc na cały głos zwiększał intensywność serii ćwiczeń padów, czołgania, wszystko to robił w jednym celu aby wyczerpać i wykończyć fizycznie a później zabić pod byle jakim pretekstem.
Łudził się jeszcze nadzieją, że ten się szybko zmęczy, tylko on musi to teraz wytrzymać, dlatego postanowił wszystkie ćwiczenia wykonywać najlepiej jak umiał aby nie dać mu powodów do dalszej agresji.
Dla niego czas zatrzymał się w miejscu, wydawał się ciągnąć bez końca Kruger najwyraźniej zmęczony już zabawą podszedł do swojej ofiary, ściągnął mu czapkę z głowy i szybkim ruchem rzucił w kierunku linii posterunku, której przekraczać nie wolno - wrzasnął.
- Przynieść!
Już wiedział, że to jest wyrok śmierci, esesman na wieży tylko na to czekał, przygotował broń do strzału, za zabicie więźnia podczas próby ucieczki miał zamiar dostać dwa dni urlopu.
Stanął na wyprostowanych nogach, zmęczony pot spływał mu po czole, wiedział już co się teraz stanie ze spokojem na twarzy i błyskiem w oku powiedział głośno po niemiecku:
- Nie... Będziesz mnie musiał zabić sam.
Kruger zdegustowany takim obrotem sprawy, zdziwiony tą hardością w nerwowym pośpiechu zaczął szarpać za kaburę wyciągnął pistolet, przyłożył koniec wylotu lufy do czoła Zygmunta z zimnym wyrachowaniem i bezwzględnością pociągnął za spust mówiąc.
- Precz mi z oczu ty ścierwo żydowskie.
Tadek i kapo oglądali tą scenę przez maleńkie okno w krematorium z niemym przerażeniem.

- Skurwysyn – przerwał milczenie Tadek.
- Że też na tego gnoja musiał trafić… Zygmunt był ze mną od początku, razem zostaliśmy aresztowani, razem tu trafiliśmy… uratował mi życie, prawie umarłem, gdy pracowaliśmy przy budowie drogi. Kapo naszego komanda tak mnie pobił ze Zygmunt nieprzytomnego niósł mnie na plecach do baraku, później się mną cały czas opiekował, dzielił się chlebem… Nigdy mu tego nie zapomnę.
- Cholera a teraz leży tam w kałuży krwi i nic nie mogliśmy zrobić, żeby go uratować… on miał dwójkę dzieci….

Zmierzch nieuchronnie powodował, zbliżanie się końca dnia pracy, Tadek udawał, że pracuje wykonując wyuczone ruchy chroniące go przed narażeniem się na niebezpieczeństwo jednak na tyle automatyczne że nie sprawiające mu wysiłku a jednocześnie osobie przyglądającej się z zewnątrz dające wrażenie maksymalnego zaangażowania się w wykonaną pracę. Przez ten długi okres pobytu w obozie nauczył instynktownych ruchów włączając podświadomość, która kontrolowała całą otaczającą go rzeczywistość reagując wszystkimi zmysłami w przypadku nagłego i niespodziewanego niebezpieczeństwa, które mogło pojawić się z każdej strony. Zwierzęcy instynkt przetrwania uaktywniał się i pozwalał mu zachować w tych momentach resztki spokoju co było mu bardzo potrzebne do przemyśleń i ustalenia jak sobie z tym wszystkim poradzić. Śmierć w obozie wydawała się łatwą sprawą do przetrawienia, dla niego to nic innego jak jakieś wydarzenie, które teraz jest a za moment będzie tylko wspomnieniem i przyjdzie kolejne. Nie wiedział czy powodem takiego postrzegania była powszechność śmierci i tym samym przyzwyczajenie się do jej obecności czy zgoła co innego. Śmierć po dwóch latach przebywania w obozie nikogo nie wzruszała nikt nad nią nie zastanawiał się, czuł, że gdzieś wcześniejsza wrażliwość jaką odczuwał rozpłynęła się, ciągły ból, cierpienie, strach o własne życie spowodował że jakaś część jego umysłu się wyłączyła tak jak wyłącza się światło w izbie. Ciągły terror wymuszał na nim maksymalne koncentrowanie się na ochronie własnego życia, ale teraz gdy umarł przyjaciel, kolega z którym przed chwilą rozmawiał, który przeżywał taki sam strach jak on, martwił się o następną minutę swojego życia a teraz już się nie musiał martwić… to wydawało się mu takie surrealistyczne tak jakby ktoś wyrwał jego osobistą cząstkę teraźniejszego życia tu i teraz, może dlatego tak dotkliwe to wydawało mu się teraz, że poczuł stratę kogoś naprawdę bliskiego. Nic nie mógł już zrobić, myślał nad tym i wiedział że nie dało się nic zrobić aby temu zapobiec po prostu przypadek taki zły los, który się czasami zdarza tym bardziej w obozie, jednak ta śmierć nie dawała mu spokoju. Czy jest w stanie pokonać to przeznaczenie ten obóz to miejsce jakie stworzyli Niemcy, miejsce jak żadne inne nastawione na eksterminacje życia ludzkiego. Czy naprawdę jest na tyle silny i kim jest wobec takiej maszyny śmierci, te wątpliwości zaczęły gdzieś krążyć w jego głowie nie pozwalając mu zasnąć.

Leżąc na pryczy wsłuchiwał się w odgłosy funkcjonowania nocnego życia obozowego ujadanie psa w okolicach wartowni ss, cichy szum przepływającego prądu w drutach elektrycznych, gdzieś z daleka dobiegała go cicha rozmowa dwóch esesmanów. Nagle z tego stanu pół snu, pół otępienia wyrwał go dźwięk syreny alarmowej oraz dziki wrzask i narastające nawoływania w języku niemieckim. Wokół zrobił się nagle ogromny ruch do ich pomieszczenia wpadł kapo z wrzaskiem
- Wszyscy wychodzić na plac apelowy!!!
Kapo Meyer wpadł na sztubę i wydawało się że wybuchnie ze złości miotał się, gonił na prawo i lewo lejąc po kolei każdego kto się napatoczył czy mu się należało czy nie, wrzask, krzyk, nerwowość wszyscy zwlekali się z prycz słabi zmęczeni całym dniem, bez sił, aby nie zostać teraz pobitym przez przypadek na śmierć, mobilizowali resztki sił.
Tadek zły wybiegł przed budynek krematorium razem z innymi ustawili się w grupę i szybko po przeliczeniu dołączyli do reszty na placu apelowym gdzie stała już większość więźniów zebrana z poszczególnych bloków.
- Cholera jasna znów się zacznie mordobicie - przeszło mu przez głowę.
Jednak nie było mu dane pomyśleć co się będzie dalej działo. Przedstawienie z ich udziałem miało się dopiero zacząć atmosfera grozy unosiła się w powietrzu, esesmani wkurzeni do białości wrzeszczeli jeden przez drugiego to na więźniów to na kapo, funkcyjni musieli stanąć na wysokości zadania i co gorliwsi jak zwykle chcieli się wykazać przed esesmanami swoimi umiejętnościami panowania nad motłochem więźniów lali pałami wszystkich po kolei i równo. Gdy pierwsze emocje trochę opadły więźniowie już w pełnej gotowości stali na zewnątrz i kolejno odliczali w szeregach, pisarze meldowali blokowym a blokowi esesmanom. Teraz kapo jak przechodził w szeregu to walnął tylko jak stało się krzywo albo coś mu się nie spodobało w postawie chyba, że był to Meyer ten to był sadysta i walił zawsze dla zabawy i dla sportu.
Tadek stał w drugim szeregu, w sumie, razem z nim stało na placu apelowym około trzystu więźniów, po przeliczeniu esesmani nagle się gdzieś stracili, zaczęto w szeregach po cichu komentować co się stało już było wiadomo że uciekło trzech więźniów z komanda pracy hydraulików, którzy pracowali na zewnątrz i mieli kontakt z cywilami.
Domyślał się, że dzięki temu prawdopodobnie mogli zdobyć ubrania oraz pieniądze niezbędne do przeżycia chociaż kilka dni poza obozem. Ucieczka mogła się udać ale to zależało od wielu czynników ale też i od szczęścia a tego chyba uciekinierzy teraz nie mieli, chociażby ze względu na to że ucieczka wydała się już po ciszy nocnej co by znaczyło, że nie mieli wystarczająco dużo czasu na szybkie oddalenie się po wieczornym apelu stany osobowe więźniów zgadzały się. Dlatego był przekonany że wcześniej czy później więźniów złapią, wiedział że im wcześniej tym lepiej dla nich. Esesmani i kapo będą się mścić na więźniach tak długo aż nie znajdą uciekinierów i nie zaspokoją swojej złości, ilu zginie teraz zależało od tego jak długo esesmani będą szukać im dłużej tym gorzej, poza tym esesmani zawsze mordowali za karę tak dla odstraszania na przyszłość wszystkich, którzy brali udział i nie brali udziału.
Teraz stał na mrozie w samej tylko kurtce, spodniach i oczywiście z czapką i chodakami na nogach a mróz coraz bardziej dawał mu się we znaki musiało już być chyba koło północy cienkie szpilki kłuły coraz bardziej jego ciało. Trzepał się cały, specjalnie nie założył pod bluzę starych worków po cemencie bo wiedział, że mogą sprawdzać i mogło mu się dostać bicie utrata przytomności na taki mrozie to pewna śmierć ale pewną śmiercią było też długie stanie na mrozie tylko w kurtce i spodniach. Zaryzykował mając nadzieję że uciekinierów szybko znajdą i wszyscy rozejdą się na bloki, jednak pech dla więźniów pozostających w obozie chciał, że uciekinierów esesmani jeszcze nie złapali. Stanie przedłużało się, wiedział, że musi wytrzymać do zmierzchu później się rozjaśni i zrobi się cieplej ale do tego momentu było jeszcze daleko.
Stanie wydłużało się i ciągnęło w nieskończoność dokuczliwy mróz z podmuchami wiatru dopełniał uciążliwości stania na baczność, co prawda wielu próbowało się poruszać ale gdy tylko zobaczył to kapo podbiegał i bezlitośnie bił i kopał więźnia. W pewnym momencie trochę na prawo od niego jakiś więzień już nie wytrzymywał i zaczął tupać nogami dla rozgrzewki, Meyer jak to zobaczył, ze zwierzęcą agresją podbiegł do niego i z potężnego zamachu przywalił mu drewnianym kołkiem w głowę, biedny chłop upadł na śnieg, a on tylko na to czekał jakby opętany przez jakąś siłę zła zaczął mu skakać po klatce piersiowej, był cwany skakał specjalnie tak aby trafiać w szczególności na głowę. Widać było, że ten co upadł zachował jeszcze resztki świadomości bo bronił się próbując unikać jego nóg, trwało to może minutę może więcej, było widać że słabnie i przestaje się bronić leżąc bezwładnie na ziemi nie dawał już żadnych znaków życia. Meyer jakby zdegustowany tak szybkim poddaniem się zadowolony z zwycięstwa oddał jeszcze dla przyzwoitości parę kopów na tułów więźnia i poszedł dalej polować. Nieruchome ciało leżało na śniegu wokół niego powstała mała ciemna plama krwi. Snopy światła z reflektorów na drutach kolczastych nadawały tej scenie jakiś nierealny groteskowy charakter, jakby to nie dotyczyło nas tylko był to świat z jakiegoś filmu albo obrazu w scenerii nawiązującej do mroczności obrazów tworzonych przez morfinistów.
Tadek widział że wszyscy w pobliżu którzy stali ukradkiem przyglądali się temu jak Meyer tłucze na śmierć. Nikt nic nie zrobił ani nawet po cichu nie skomentował wszyscy byli zmęczeni, wychłodzeni do granic możliwości każdy walczył z sobą o zachowanie resztek ciepła w organizmie i resztek świadomości pozwalającej zachować instynkt życia.
Próbował się minimalnie poruszać i szukał wzrokiem zagrożenia widział ukradkiem że kilka postaci w niedalekiej odległości od niego już leży w śniegu w głowie kołatała mu się tylko jedna myśl przetrzymać jeszcze trochę, przetrzymać to się musi skończyć, niedługo.
Zaczęło się rozjaśniać od strony bramy nadchodziły odgłosy powrotu esesmanów, wszyscy oczekiwali co się teraz wydarzy czy ich złapali czy nie. Więźniowie zaczęli sobie przekazywać wiadomość że esesmani prowadzą więźniów którzy uciekli, w szeregach nastała jednocześnie ulga że może zwolnią już teraz. Tadek czuł jakiś dziwne uczucie sam nie wiedział co to jest w tej sytuacji ale gdzieś w głębi serca czaił się jednak żal, że chłopakom się nie udało.
Padła komenda spocznij i pozwolono rozluźnić szeregi, jednak na bloki nie pozwolono wejść więźniowie, ustawiali się w grupy tworząc większe lub mniejsze skupiska aby zachować ciepło wzajemnie się ogrzewać.
W świetle wschodzącego dnia grupy więźniów ściśniętych, przytulonych do siebie wyglądały groteskowo jak jeden organizm, który w jakichś dziwnych konwulsjach porusza się i pulsuje co chwile zmieniając zewnętrzną otoczkę, która cały czas dynamicznie wchłaniała lub wypychała więźnia na zewnątrz. Dziwne to było ale jak najbardziej zachowawcze i logiczne więźniowie zdawali sobie sprawę że w pojedynkę w takich sytuacjach szanse na przeżycie są o wiele mniejsze niż w grupie, instynkt przeżycia za wszelką cenę i tym razem zdominował powstałą sytuację podporządkowując solidarność obozową woli życia.
Esesmani zmęczeni zniknęli z placu apelowego pozostali tylko kapo, pisarze i blokowi, więźniowie cały czas teraz stali w grupach jedni chodzili inni dreptali w miejscu, każdy w obrębie placu apelowego wykonywał jakiś ruch albo starał się wykonać aby nie zamarznąć na śmierć. Nadal nie było wolno wchodzić na bloki w drzwiach stali funkcyjni i pilnowali, oczywiście blokowi i pisarze weszli do środka z zewnątrz było widać tylko unoszący się dym z kominów, co świadczyło że palą w piecykach i siedzą w ciepłym i mogą się ogrzać.
Tadek jak inni więźniowie cały dzień stał na zewnątrz bez żadnego jedzenia i wody brał do ręki zmarznięty śnieg i tak żując go i gryząc otrzymywał parę łyków wody, jego komando musiało zebrać wszystkie trupy ludzkie porozrzucane po całym placu apelowym poukładać je w jeden stos było ich tak na oko dwadzieścia, dwadzieścia pięć. Gdzieś około godziny czwartej gdy zaczęło się robić coraz ciemniej zarządzono kolejny apel i kolejne liczenie i znowu zaczęło się pokrzykiwanie bicie ustawianie w szeregach większość kapów wypoczęta, ogrzana z rumianymi ryjami wyszła na zewnątrz i dalej zaczęła robić użytek ze swoich drewnianych kołków oczywiście jemu także dostało się kilka razy niegroźnie, po głowie tym razem od Krugera kapa z komanda murarzy był to drugi idiota w stylu Meyera jednak bardziej inteligentny i przekupny liczący się ze starym więźniem, nie ruszał prominentów gdyż wiedział, że mają oni określone wpływy, które mogą mu się kiedyś przydać, całą resztę traktował równo z tym samym sadystycznym rozmachem bić aby zabić.
Gdy tak stali na placu apelowym w równych szeregach, z budynku wartowni wytoczył się kompletni zalany komendant z całą ciżbą pijanych esesmanów, wszyscy roześmiani i przekrzykujący się nawzajem, z piwnicy bloku d, przyprowadzono trzech uciekinierów wszyscy z winklami oznaczającym polskich więźniów, ręce mieli powiązane drutem kolczastym z nadgarstków spływała im krew, oczy podbite, twarze popuchnięte i zakrwawione prowadzono ich na prawo gdzie stało wybudowana na stałe szubienica.
Więźniowie szli ze spuszczonymi głowami, zmęczeni, wyczerpani, pogodzeni ze swoim losem stanęli przed szubienicą.
Wszyscy patrzyli teraz w skupieni na to co się stanie, komendant wytoczył się na drewnianą skrzynkę podtrzymywany przez zastępcę zaczął swoją przemowę:
- I co parszywe, zawszone psy…myślicie że jesteście tu aby odpoczywać!!!
- Myślicie, że tu jest sanatorium!!!
- Wy wredne skurwiele…!!!
- Jesteście bandą nierobów degeneratów wrogów trzeciej rzeszy, ta rzesza dała wam szansę bo jesteście tutaj skurwiele… ale wy nie… ale wy nie chcecie z tego skorzystać…!!!
- Te trzy parszywe polskie świnie nie chcą, chciały uciec z obozu bo nie chce im się pracować, bo to są śmierdzące lenie….
- Wszyscy jesteście śmierdzącymi, zawszonymi leniami roznoszącymi choroby jak szczury, jesteście patologią społeczeństwa dla takich jak wy nie ma miejsca na ziemi… trzecia rzesza dała wam szanse trzecia rzesza jest łaskawa dla takiego bydła jak wy ale okazuje się że nie wszyscy z was potrafią to docenić!
- Ośmielili się uciec z miejsca gdzie mają szansę odpracować swoje winy i swoim wysiłkiem oddać… szacunek trzeciej rzeszy i naszemu wodzowi.
- Trzecia rzesza wyciągnęła do was… rękę ale polskie świnie nie potrafią tego docenić… !!!
- Dlatego będą ukarani!
- Wszyscy którzy ośmielą się uciec będą tak karani … w tym miejscu nie będę tolerował żadnej niesubordynacji….
- Wszyscy jesteście kanaliami, marginesem ludzkiej rasy !!! nie ma dla was miejsca w społeczeństwie….
- Jesteście tu aby pracować, powtarzam pracować a nie lenić się, tylko dzięki pracy możecie uzyskać wolność i przywrócić wasze miejsce w społeczeństwie.
- Niech nikt z was nie myśli że uda mu się oszukać trzecią rzeszę każda taka ucieczka będzie karana śmiercią i … i nikt z was dzisiaj parszywe mordy nie dostanie jedzenia za karę…, poza tym wyznaczam dziesięciu więźniów którzy zostaną powieszeni razem z tymi parszywymi psami aby… aby na przyszłość nigdy więcej się to nie zdarzało…
Po czym stoczył się z podestu podtrzymany w ostatniej chwili przez esesmana.
Nastąpiła teraz ceremonia wieszania, kapo podprowadzili więźniów do szubienicy, na ich twarzach malowała się zaciętość oraz cierpienie, widać było, że przed śmiercią esesmani trochę się napracowali aby złamać im psychikę było im obojętne co się teraz stanie czy ich powieszą czy zakatują drewnianymi pałkami, wiedzieli, że żadna siła nie potrafi zmienić kolei losu dla nich już wytyczonego. Każdy z nich szedł teraz na śmierć z podniesionym czołem i z błyskiem w oku człowieka zdecydowanego na wszystko, któremu w obliczu śmierci jest już wszystko jedno, który nie musi liczyć się już z żadnym zagrożeniem utraty życia bo to życie straci za chwilę, maska strachu na ich twarzach zamieniła się teraz w hardość i zdecydowanie nagle bojaźń w ich oczach zniknęła. Zaczęto zakładać im po kolei, pętlę, każdemu na szyję, wszyscy więźniowie patrzyli na to z obrzydzeniem i pogardą, Tadek wstrzymał oddech niezdolny do jakiegokolwiek ruchu z rozszerzonymi źrenicami obserwował moment egzekucji. Gdy ostatniemu więźniowi zakładano pętlę pierwszy odwrócił się do więźniów i krzyknął.
- Pomścijcie mnie jeszcze Polska nie zginęła….
W tym momencie esesman w nagłym pośpiechu kopnął skrzynkę na której stał więzień, ciało zawisło bezwładnie na linie przez moment drgając w konwulsyjnych śmiertelnych drgawkach.
Wszyscy więźniowie zamarli ze wzruszenia, chociaż w ich szeregach było wiele różnych narodowości to większość stanowili Polacy, którzy rozumieli doskonale znaczenie tych słów w tym momencie, wzruszenie ogarnęło wszystkich którzy stali i na to patrzyli, rozumieli śmierć tych chłopaków.
Ostatni z wieszanych więźniów jakby zachęcony aktywnością i energią kolegi zdążył krzyknąć
- Na pohybel… i głos mu się urwał w pół zdania, ciało zawisło bezwładnie tracąc podparcie pod stopami to dzięki esesmanowi tym razem czujnemu i zmobilizowanemu, któremu udało się przerwać wypowiadane słowa.
Jednak w tym przypadku stało się coś niesamowitego co prawie się nie zdarza, lina na której ciało więźnia zawisło zerwała się, więzień upadł na ziemię i szybko próbował wstać przekręcając się tak żeby uklęknąć i wstać na kolana.
Wszyscy, którzy to obserwowali zamarli z przerażenia i grozy sytuacja wydawała się tak komiczna i jednocześnie tak nie realna, jak żadna inna do wyobrażenia w tym miejscu. Funkcyjni ponownie w pośpiechu zakładali kolejną linę i pętlę na szyję skazańcowi, więzień zdziwiony i zaskoczony tą sytuacją zaczął się histerycznie śmiać powodując jeszcze większe przerażenie i zakłopotanie malujące się teraz na twarzach obserwujących tą sytuacje. Esesmani najwyraźniej skonsternowani, zdziwieni nieplanowanym rozwojem wydarzeń, zaczęli przejawiać objawy zniecierpliwienia i zdenerwowania. Więzień kolejny raz został ustawiony na skrzynce a esesman w pośpiechu i z całej siły kopnął skrzynkę na której ten stał.
Ciało zawisło, wyprostowało się i zakołysało się w jedną i drugą stronę i … runęło na ziemię, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne i tragikomiczne kolejny raz lina pod więźniem zerwała się. Przez szeregi przeszedł wyraźny pomruk ni to zadowolenia ni to zaskoczenia tak jakby więźniowie byli pełni podziwu dla tego tu biedaka, którego nic nie jest w stanie zabić i który nie chce odejść z tego świata.
Tego już było za wiele dla esesmanów, jeden z nich nie wytrzymał podbiegając szybko do leżącego i ruszającego się więźnia odpiął kaburę i oddał kilka strzałów w głowę i w klatkę piersiową jakby dla upewnienia się, że to na pewno nie pozwoli mu już tego przeżyć. Tym razem ciało zastygło w bezruchu po ostatnim strzale, Niemiec stał teraz z opuszczonym pistoletem z niedowierzaniem patrzył na to co stało się przed momentem.
Przez tłum przeszedł pomruk pogardy i niezadowolenia. Esesmani wściekli opuścili w pośpiechu plac apelowy, więźniom jednak nie dane było wejść do bloków czy to ze złości na zaistniałą, sytuację czy z innych powodów wszyscy musieli pozostać na zewnątrz, w nasilającym się mrozie kolejną noc przetrwać potworne zimno.
Zbliżała się druga noc z rzędu na mrozie, nadzieja na przeżycie malała z każdą upływającą sekundą, ci co stali byli ledwo żywi, Tadek rozpaczliwie trzymał się ostatniej szansy, że może pozwolą rozejść się do bloków, apatia i przygnębienie ogarnęła jego myśli. Widział jak ktoś z tyłu jakiś więzień beznadziejnie powolnym krokiem opuścił swoje miejsce, gorliwy w takich wypadkach Meyer nie wykonał żadnych ruchów, on też wiedział że więzień się poddał i wybrał druty, chcąc przypodobać się esesmanom, którzy za zabicie więźnia podczas próby ucieczki otrzymywali trzy dni urlopu, pozwolił aby ten zbliżył się do linii posterunków z której mógł paść strzał. Wychudzony szkielet ludzkiego człowieka powoli zbliżał się do wyznaczonej linii, Meyer zerknął w kierunku posterunku ale esesman nie zauważył zbliżającego się więźnia na interwencję kapo już praktycznie nie miał szans, ten przekroczył wyznaczoną linię i dopiero wtedy wartownik z posterunku w pośpiechu zaczął ściągać z ramienia karabin ale on chwycił obiema rękami drut pod napięciem, słychać było nagły trzask i wydobywający się syk, ciało biedaka naprężyło się i po chwili bezwładnie zwisało z drutów ręce dalej trzymały się kurczowo zaciśnięte na drucie, głowa opadła bezwładnie na piersi. Esesman z odległości kilku metrów oddał dopiero teraz trzy strzały w kierunku więźnia, kule utkwiły w ciele nie powodując żadnej reakcji, esesman zrobił to specjalnie aby później w raporcie mógł napisać sobie „zabity podczas próby ucieczki”.
Tadek oglądał całą tą sytuację w milczeniu nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnych uczuć, oderwał się od swojego bólu i mrozu którego doświadczał teraz, widział jeszcze kilku chętnych, którzy druty wybrali jako sposób opuszczenia tego świata ale nie miał już siły o tym myśleć, wszechogarniająca go słabość powodowała wyłączenie ostatnich emocji i odczuć do jakich był skłonny w tym miejscu. Tak stojąc w szeregu chwiejąc się i ostatnimi siłami broniąc się przed upadkiem poczuł przeraźliwie ostry ból w czaszce, upadają na śnieg pomyślał tylko nareszcie wszystko się skończyło, ostatnia jego myśl odpłynęła z odczuciem ulgi, śmierć wydawała się być przyjemna. Uderzony z tyłu przez Meyera leżał teraz twarzą w ubitym brudnym śniegu bez ruchu, pozostali powolutku zamarzali na śniegu stojąc na placu apelowym bez nadziei na dalsze przeżycie.
I wtedy niespodziewanie dla wszystkich padł rozkaz zakończenia apelu i wejścia na bloki, więźniowie powoli rozchodzili się , poszczególne komanda zabierały zwłoki na swoje bloki.

Ciało Tadka wraz z innymi trupami zostało umieszczone w umywalni, gdzie rano miało być przetransportowane bezpośrednio do krematorium.
Światło żarówki w umywalni dawało słabe oświetlenie stos kilku ciał piętrzył się obok betonowego zlewu.
- To ostanie nie?
- Ja ciepnił go na góre, jo już ni mom sił nawet oddychać, choć idemy spać zaroz zgaszą światła, wiesz że blokowy je nerwus zaś się bydzie pieklił jak nas tu przyfiluje.
- Czekej – Gutek zaczął coś szukać po wewnętrznej stronie pasiaka. Wreszcie wyciągnął małe zawiniątko rozpakował go szybko, był to mały kawałek chleba, przełamał go dokładnie na pół, wyciągając drugą połowę w kierunku brata szepnął.
- Na.
- Skąd to mosz pieroński podciepie – z błyskiem w oku powiedział Zbyszek, z namaszczeniem oglądając kawałek chleba.
- Ty nie pytaj tylko jedz.
- Siadej na chwila.
- Muszemy to zjeść tutej, blokowy to swój chop nic nam nie zrobi – stwierdził Gutek.
Usiedli na stosie ciał z pragnieniem ludzi śmiertelnie wygłodzonych w ciszy przeżuwali maleńkie kawałki chleba, bracia nie odzywali się do siebie zmęczeni i wyczerpani wydarzeniami, które działy się na placu apelowym nie mieli ochoty teraz na dodatkową rozmowę.
W pewnym momencie Gutek przerywając ciszę zwrócił się w kierunku brata.
- Ty zerknij ino on chyba jeszcze żyje.
Zbyszek spojrzał na wychudzoną postać ubraną w pasiak obozowy.
- Ja ten pieron faktycznie żyje.
- Co robimy? – zapytał Gutek.
- Chyba go tu nie zostawimy, przecież zdechnie tu do końca.
- Ty ale jo go nie poznaje on nie jest z naszego bloku – stwierdził Zbyszek.
- No i co z tego!
- Żyje mo polski winkiel, więc nie godej tyle tylko leć szybko na sztuba po koc, cza go w coś owinąć i przenieść na prycze.
- Zoboczymy czy wykituje do rana jak nie to się będziemy później martwić.
Bracia w pośpiechu owinęli ciało przechodząc przez ciemny korytarz tak cicho jak się dało żeby nie zwrócić uwagi blokowego u którego w pokoju się świeciło dotarli na sztubę gdzie na najwyższej pryczy umieścili jeszcze żyjącego Tadka. W obozie nastała cisza nocna, gdzieś tylko z okolic koszar ss dochodziły przytłumione pijackie śpiewy esesmanów.

Tadek otworzył oczy, na zewnątrz baraku świeciło słońce, zastanawiał się gdzie jest co się stało, cholernie chciało mu się pić, pierwsze słowo, które wypowiedział to:
- Wody.
Wolno dochodził do siebie jego umysł uświadomił mu, że jest prawdopodobnie w obozie ale co się stało co tutaj robi, jak ma na imię nic nie pamiętał!
Jakaś nieznajoma twarz pochyliła się nad nim podsuwając mu kubek zimnej wody, który z łapczywością spragnionego człowieka zapamiętale wypił. Wraz z powrotem świadomości swojej osoby zaczęło u niego powracać pragnienie ogromnego głodu, który spotęgowało wypicie wody. Próbował podnieść się do pozycji siedzącej ale nie czuł w ogóle dłoni i stóp jedynie ostry ból kończyn gdzieś powyżej stawów przypominał mu o ich istnieniu.
- Leż chopie, nie ruszej się.
- Leżałeś trocha na śniegu więc na razie się nie dźwigej.
- Tutej nic ci nie grozi – jakiś głos po polsku z akcentem śląskim mówił do niego z drugiej krawędzi pryczy.
Nie jest źle jestem wśród swoich – pomyślał Tadek. Ta myśl dodała mu nadziei, postanowił leżeć czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Tymczasem bracia sprzątając szafki zastanawiali się co z nim teraz zrobić.
- Słuchej numery trupów zostały spisane już na placu apelowym on teraz powinien być trupem, jak się wyda to my idziemy do komina razem z nim – szeptał Zbyszek.
- Czekej, czekej nie nerwowo, jo myśla tak – kontynuował Gutek.
- Przed chwilą wynosili trupa do umywalni bier od niego szybko pasiak z numerem zanim go pisarz nie zapisze i dej temu nowemu a pasiak nowego oblekaj na trupa.
Tadek leżał na pryczy rozmyślając, która może być godzina, potworny głód opanował jego myśli, prawdopodobnie od dłuższego czasy już nic nie jadł. Według swojej intuicji powinni teraz dostać przynajmniej zupę, przez chwilę leżał z przymkniętymi oczami był na tyle słaby że każde podniesienie tułowia czy chociażby głowy powodowało u niego stan zasłabnięcia.
Na wysokości jego pryczy pojawił Gutek, który wręczył mu bluzę wraz z kubkiem letniej zupy i małym kawałkiem chleba.
- Mosz i jedz, później ubier ta bluza, zapamiętej ten numer, który na niej jest od dzisiej to jest twój nowy numer, ktokolwiek się będzie pytoł jak się nazywasz to nie odpowiadaj.
- Dziękuję – słabo wyszeptał.
- Jak… jak ja się znalazłem w tym bloku…?
- Jo z bratem wzięliśmy twoje ciało z ziemi, leżołeś na placu apelowym jak skończyli nas tam trzymać, myśleliśmy żeś jest trup z tego bloku i tu żeśmy cię ułożyli.
- Pisarz spisywoł numery wszystkich nieboszczyków, które były poukładane w stosach i leżały luzem, twój też. Kupa trupów była. Chyba ze trzydzieści albo nawet czterdzieści.
- Tyś jest tera inny numer pamiętej. Mój brat Zbychu poszedł tego dzisiejszego nieboszczyka ubrać w twoje łachy.
- Rozumisz?!
- Tak… bardzo wam… dziękuję…
- Nie dziękuj nie dziękuj bo na razie ni ma za co. Trzeba Cię stąd przenieść bo jak się blokowy skapnie to nas pozabijo, ale to dobry chłop boi się tylko o swoja dupa.
- Jo myśla tak, dzisiaj jest niedziela trocha dojdziesz do siebie a jutro się zameldujesz na rewirze.
- Jo z pisarzem ci to załatwia, on je nasz chop tam się zgłoś do sanitariusza Griszy on ci dalej pomoże.
- Teroz leż i nie wychylej się obiad i kolację ci przyniose jo albo brat.
- Mosz pieroński szczęście że dzisiaj jest niedziela nikaj nie trzeba wychodzić. Jutro jak wszyscy bydom się ustawiać w komada pracy, ty idź na rewir i podej swój numer pisarzowi - zakończył Gutek.
Tadek słuchał, ale jakby przez sen ogarnięty zmęczeniem leżał z przymkniętymi powiekami rozmyślając o swoim nieoczekiwanym szczęściu a może woli bożej, bóg widocznie tak chciał, aby nie dane było mu jeszcze teraz umrzeć, bóg miał jakiś skomplikowany plan w którym on miał żyć. A może chodziło o to aby umierać dłużej i bardziej cierpieć…? Te pytania kołatały mu się teraz w głowie. Jednego był pewny musi wykorzystać swoją szansę, ludzie, którzy mu teraz pomogli narażali swoje życie dla niego nie może tak po prostu z tego zrezygnować skoro inni mogą i mają wiarę on też musi ją mieć, wola walki o przetrwanie na nowo napełniała jego umysł.

Izba lekarska na rewirze przypominała umywalnie wszystko dookoła wyłożone białymi kafelkami, jeden stół drewniany i szafka pod ścianą z jakimiś chirurgicznymi narzędziami. Śmierdziało mieszaniną zapachów środków dezynfekcyjnych maści na świerzb, jodyną i wszechobecnym zapachem gnijącego mięsa ludzkiego. W kolejce do lekarza stało kilku słaniających się z wyczerpania więźniów, wszyscy ze strachem w oczach oczekiwali swojego wejścia do izby gdzie za stołem siedział esesman dr Kahn w czarnym mundurze, na który założony miał biały kitel lekarski, esesman słynął z bezwzględności w traktowania więźniów, bicia i wykonywania zabiegów chirurgicznych bez znieczulenia. Obowiązki sanitariusza sprawował polski lekarz dr Kozłowski, natomiast pomocnikiem był Grisza ten do którego Tadek miał się zgłosić. Rozpoznał go natychmiast gdy ten pojawił się na korytarzu, bez chwili namysłu wykorzystując sytuację podszedł do niego.
- Bracia Gutek i Zbyszek mówili mi że mam się do ciebie zgłosić – zaczął rozmowę.
Grisza przyjrzał mu się uważnie i po chwili odrzekł.
- A tak wiem o co chodzi, stój w kolejce i czekaj aż sanitariusz cię zawoła.
- On zrobi ci opatrunek na ręce i nogi, nic się nie odzywaj jeśli Niemiec nie będzie cię pytał, jeśli się zapyta to odpowiadaj zgodnie z prawdą, że dostałeś w głowę i nic nie pamiętasz – spojrzał pytająco na Tadka.
- Rozumiesz? Tak.
- Tak nie będę się odzywał, jeśli Niemiec nie będzie mnie pytał.

W kolejce do lekarza stał więzień, muzułmanin taki na wykończeniu, któremu zostało góra kilka dni wyczerpany wychudzony do granic możliwości sam szkielet ludzki. Kości pokryte szarą naciągniętą skórą, głowa nieproporcjonalnie duża do reszty ciała, stawy tworzyły dziwne zgrubienia tak jakby kości nagle w tym miejscu napuchły tworząc jakiś kulę. Wzrok miał już nie widzący, oczy wybałuszone wielkie jak ogromne żarówki, błądziły zagubione, beznadziejnie zobojętniałe na to co dzieje się dookoła. Wyglądem swoim przedstawiał człowieka, który nie jest podobny do żadnego gatunku ludzkiego, stan jego był agonalny umierał na stojąco z głodu. Taki więzień był niebezpieczny, nie reagował już na żadne słowa, stawał się łatwym celem esesmanów i funkcyjnych kapo przebywanie w pobliżu niego stanowiło śmiertelne zagrożenie utraty życia i zdrowia. Inni więźniowie unikali muzułmanów jak ognia, bali się ich może z powodu śmierci jaką za sobą nieśli a może dlatego, że byli nieobliczalni nigdy nie było wiadomo co taki więzień zrobi czy nie rzuci się na ciebie albo nie sprowokuje esesmana. Stał teraz taki w kolejce mając chyba nadzieję na odpoczynek i dojście do siebie na rewirze, Tadek wiedział, że taki więzień skupia agresję jednak wrak wyniszczonego ciała ludzkiego wzbudzał w nim większe emocje litości niż strachu, sam był słaby i wyczerpany fizycznie po ostatnich zajściach na placu apelowym nie mógł mu w żaden sposób pomóc wiedział jednocześnie, że pojawienie się go tutaj może być niebezpieczne dla nich wszystkich. Człowiek ten stał na lekko ugiętych nogach podpierając się o ścianę jedną ręką, wyglądało na to, że zaraz upadnie….
Tadek podszedł do niego pomagając mu przejść kilka kroków ustawił go w szeregu, mówiąc:
- Stań za mną, jeśli nie będziesz dał rady sam stać na nogach to możesz się na mnie oprzeć.
Muzułmanin wydawało się, że tego nie słyszał, dalej patrzył błędnym wzrokiem po korytarzu jednak ręka jego powoli uniosła się i spoczęła na ramieniu Tadka, w kolejce przed nimi stało jeszcze trzech więźniów, którzy widać było, że jest im wszystko jedno co z nimi będzie, ważne było dla nich, żeby teraz odpocząć chociaż na chwilę bez względu na cenę.
Stali tak wszyscy przez chwilę w sztywnym odrętwieniu, korzystając z chwili wytchnienia i złudnego spokoju, gotowi na najgorsze, pogodzeni z losem, który za chwilę mógł się dla każdego z nich okazać łaskawy lub surowy to zależało od lekarza i jego dzisiejszego samopoczucia. Dla nich zdesperowanych gotowych na wszystko wycieńczonych chodzących trupów teraz było wszystko jedno nie liczyło się jutro liczyło się już tylko teraz. Tadek stał i obserwował tych więźniów teraz on do nich należał, był zdesperowany chciał przeżyć za wszelką cenę, los przecież dał mu szansę, czuł pomocną dłoń ludzi i przeznaczenia, wiara w siebie napełniała go nadzieją na przetrwanie, dostał coś co mu się już nie należało, musiał to wykorzystać i chciał to wykorzystać pomimo stanu i sytuacji w jakiej teraz był wierzył w dobry los, który teraz nadchodził kolejny raz próbując jego wiarę w życie.
W korytarzu dał się słyszeć odgłos kroków, nadchodził lekarz esesman za nim sanitariusz dr Kozłowski i Grisza, wszyscy trzej weszli do izby przyjęć po czym Kozłowski wraz z esesmanem weszli do gabinetu o czymś żywo rozmawiając.
Grisza zawołał pierwszego więźnia do izby zabiegowej ponieważ drzwi były uchylone Tadek słyszał o czym rozmawiali ze sobą w środku. Nie był pierwszy w kolejce, dlatego miał możliwość nastawienia się na rozmowę z esesmanem, tak aby wypaść w jej trakcie jak najbardziej wiarygodnie, bał się, wiedział, że ryzykuje życiem nie tylko swoim ale także tych, którzy mu pomogli stać się innym numerem obozowym.
Strach napędzał go do działania nie pozostawiając żadnego wyboru.
- Następny! – rozległ się głos esesmana ze środka izby.
Tadek powoli przestępując z nogi na nogę dowlókł się do drzwi. Za stołem pod oknem siedział esesman w białym fartuchu ze stetoskopem na szyi, obok w czystym drelichu więźniarskim stał dr Kozłowski, z tyłu za drzwiami Grisza w pokoju zabiegowym zakładał opatrunek rannemu więźniowi, który siedział na małym krzesełku, trzymając wysoko uniesioną do góry rękę.
Tadek stanął przed esesmanem, spojrzał mu prosto w oczy i bez jednego zająknięcia wyrecytował swój nowy numer obozowy.
- Co boli? – zapytał krótko esesman.
- Głowa… bardzo, nic nie pamiętam zostałem uderzony… rąk i nóg nie czuję – wyciągnął czarne dłonie w kierunku esesmana.
Dr Kozłowski pochylił się nad rękami, spojrzał na gołe stopy Tadka i szepnął coś esesmanowi.
Esesman kiwnął głową i zawyrokował
- Obandażować i siedem dni rewiru.
Tadek opuścił izbę przez jego myśli przebiegła radość, udało się.
Grisza zaprowadził Tadka do jednej z izb w bloku, izba była wąska długa wyglądała jak wydłużony prostokąt, stały tam już cztery łóżka na każdym z nich leżał już więzień wszyscy byli przeraźliwie chudzi, jeśli w obozie więźniowie wyglądali na zagłodzonych to ci wyglądali tak jakby całe wnętrzności ktoś im wypompował i pozostawił tylko same kości obciągnięte skórą. Tadek nie miał wątpliwości, że trafił do izby gdzie umierali muzułmanie.
- Poczekaj tutaj na mnie jak skończę to przyjdę i pomożesz mi przynieść łóżko na którym cię położymy – powiedział Grisza i bezszelestnie wyszedł z izby.
Nikt się nie odezwał ani nikt się nie poruszył cała czwórka więźniów leżała plecach, tylko otwarte szeroko oczy i powolne mrugnięcia powiek świadczyły o tym, że jeszcze żyją.
Tadek oparł się o ścianę i powoli osunął się w dół, siedząc tak w półprzysiadzie przestał myśleć, zamknął oczy wsłuchiwał się w odgłosy bloku, czekał…
Trwało to może godzinę może więcej Tadek trwał w oczekiwaniu czekając na dalszy bieg wydarzeń z odrętwienia wyrwał go stukot chodaków, po dźwięku rozpoznał, że był to Grisza.
Wstał i czekał na nadejście, ten widząc go powiedział:
- Idziemy.
Weszli do magazynu mieszczącego się na końcu korytarza Grisza wyciągnął z niego stary siennik i wręczył go Tadkowi.
- Trzymaj i pomóż mi wyciągnąć to łóżko - zachęcił go gestem.
Wspólnymi siłami dociągnęli łóżko do izby, po chwili Tadek pełen obaw zwrócił się z pytaniem do Griszy:
- Oni - wskazał wzrokiem na czwórkę leżących
- Oni tutaj umierają… ze mną już też jest tak źle…?!
Grisza uśmiechnął się.
- Nie, nie jest z tobą jeszcze tak tragicznie, Kozłowski kazał cię umieścić tutaj bo to jest najbezpieczniejsze pomieszczenie w tym bloku, Kahn tutaj prowadzi eksperyment medyczny na tych biedakach, jak długo wytrzymają na minimalnej porcji chleba i wody…. Nikt tu nie ma prawa wejść poza mną i Kozłowskim.
- Zresztą sam zobaczysz, na razie masz tu leżeć za dwa, trzy dni jak zejdzie ci opuchlizna z rąk i będziesz mógł nimi ruszać to mi pomożesz.
- A teraz kładź się i korzystaj z szansy że masz spokój - odpowiedział Grisza.
- Ja naprawdę wam dziękuję nie wiem jak się odwdzięczę, ratujecie mi życie… ty, dr Kozłowski, bracia… – Tadek opuścił głowę na piersi.
- Nie dziękuj, nie dziękuj, obiecuję ci, że będziesz miał szansę szybciej niż ci się wydaje – wesoło odparł Grisza.
- Teraz leż i nie chodź, bo jak cię ta morda Kahn zobaczy to cię stąd wywali do karnej kompanii.
- Jak będziesz się chciał odlać lub wysrać to rób do tej beczki tam w rogu – wskazał głową na beczkę i wyszedł zamykając drzwi izby na klucz.
Tadek jeszcze raz zerknął w stronę leżących na łóżkach muzułmanów, żaden z nich nie dawał znaku życia, podszedł do pierwszego i wtedy dostrzegł wzrok utkwiony w jego osobę, muzułmanin leżących na pierwszej pryczy poruszał wargami, wydawało się jakby coś mówił, podszedł bliżej, muzułmanin uniósł rękę i starał się go chwycić widać było że sprawia mu to wiele wysiłku wreszcie złapał go i przyciągnął do siebie, wymamrotał po niemiecku.
- Daj… daj chleba…. mam dwa złote zęby dam ci je… proszę daj… chleba.
- Tadek nachylił się i wyszeptał – Nie mam, sam bardzo jestem głodny nawet nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem chleb…
- Proszę…. przynieść chleba…. – Kontynuował więzień.
Tadek odwrócił się wolno i podszedł do swojej pryczy położył się i zamknął oczy leżał tak z przymkniętymi oczami starając sobie przypomnieć co się wydarzyło, jak to się stało, że znalazł się tutaj w tym miejscu, że nie jest teraz w swoim komandzie w krematorium. Czas płynął, odgłosy życia obozu nie dochodziły tutaj do tej izby, wydawało, że czas zatrzymał się w miejscu, jedynie przerywane od czasu do czasu łapanie oddechów przez pozostałych więźniów sygnalizowało mu ich obecność.
Leżał na pryczy myśląc o jedzeniu, teraz gdy był w miarę bezpieczny opadł z napięcia na tyle, że głód doskwierał mu coraz bardziej, próbował sobie przypomnieć kiedy ostatni raz jadł i jedyne co potrafił sobie przypomnieć to kolacja z chłopakami w krematorium ale kiedy to było nie wiedział, tydzień a może wczoraj…. Myśli jego krążyły bezładnie wokół tego w jakiej sytuacji się znalazł i co potrafi sobie przypomnieć z przeszłości o obozie.
Rozmyślania przerwał zgrzyt klucza w zamku do izby wszedł Grisza, w ręku trzymał ćwiartkę małego bochenka chleba i małe wiadro z zupą. Widząc sanitariusza z jedzeniem w więźniów wstąpiło nagle życie, zaczęli niezdarnie w groteskowo zwolnionych ruchach podnosić się z łóżek i siadać na ich krawędzi, próbując z całych swoich sił zachować pion, wyglądali jak grupa pijanych szkieletów, gdyby nie ich ciała przypominające wysuszone zwłoki ludzkie w których tkwiła ostatnia cząstka życia…
Grisza przywołał Tadka gestem ręki, wręczył mu ćwiartkę chleba mówiąc
- Podziel to na pięciu i przynieść ich miski.
- Rozdziel tą zupę. To jest wasz i obiad i kolacja.
- Przed ciszą nocną postaram się jeszcze wam coś przynieść, tylko nie mów o tym nikomu, jakby się ten skurwysyn Kahn dowiedział to zginiemy wszyscy.
Tadek skinął głową na znak, że rozumie, zaczął nalewać zupę do misek, więźniowie śledzili każdy najmniejszy ruch jego rąk, skrupulatnie podzielił ćwiartkę bochenka chleba na pięć części i wręczył je pozostałym nie pozostawiając najmniejszej okruszyny. Więźniowie z podnieceniem w oczach konsumowali swój przydział, każdy z nich jadł łapczywie w milczeniu nie spoglądając na innych…
Wieczorem przed samą ciszą Grisza przyniósł jeszcze ćwiartkę chleba, Tadek podzielił to znowu na pięciu i rozdał wszystkim. Kolejny raz ten sam więzień, chwycił go za rękaw prosząc:
- Dam ci zęby… poproś tego ruska o chleb…
Tadek zignorował go nic nie odpowiadając.
Przez kolejne dni leżał na swojej pryczy i chłonął atmosferę izby, przyzwyczaił się do codziennych wizyt esesmana Kahna i dr Kozłowskiego, esesman za każdym razem bardzo interesował się stanem zdrowia pozostałej czwórki więźniów według jego zapisów oraz dawkowania chleba i przyjętych norm stan ich powinien ulec znacznemu wyczerpaniu, powinni zbliżać się do zgonu, jednak jakimś nie zrozumiałym dla niego sposobem to nie następowało. Czwórka tych więźniów chociaż bliska śmierci głodowej trwała w tym stanie nieprzeciętnie długo. W swoich zapiskach z prowadzonych badań esesman dopatrywał się nawet gdzieś błędu merytorycznego ale przyczyna dla Tadka była prosta. Doktor Kozłowski oraz Grisza dokarmiali głodzonych więźniów, zresztą on także zaczął uczestniczyć w tym procederze, Kozłowski dwa dni po jego przybyciu na rewir podał głodzonym zastrzyki z glukozy, Tadek nie wiedział skąd doktor mógł zdobyć taką substancję w obozie, domyślał się, że takie zastrzyki mogły pochodzić tylko z zewnątrz a to sugerowało, że doktor był powiązany w jakiś sposób ze zorganizowaną działalnością pomocową więźniom na szerszą skalę, która w niewidzialny do tej pory dla niego sposób wpływała na ich życie. Postanowił baczniej przyjrzeć się temu co się dzieje dookoła niego, wiedział na pewno, że doktor i Grisza wręczają dodatkowe porcje chleba więźniom poddanym eksperymentom głodowym, to wiedział i to widział na pewno, a co jeszcze robił Kozłowski, mógł się tylko domyśleć. Pomagał im, wiedział, że nie zostanie tutaj długo ale nie o to mu chodziło, chciał pomóc, jemu uratowali życie obcy ludzie, on też chciał na swój sposób tak jak potrafił w swoim położeniu pomagać tam gdzie się da i można, w środku zaczął się buntować przeciwko temu co zostało mu narzucone przez władze obozowe, wiedział, że sam nic nie zdziała tylko grupa może skutecznie przeciwstawić się temu systemowi, sam jako człowiek w obozie był skazany na zagładę, zrozumiał teraz, że takie było założenie Niemców wyizolować i zgładzić.
Grisza jak codziennie rano po obchodzie Kahna, zaczął przygotowywać strzykawki z roztworem do uśmiercania tych, którzy nie chcieli umierać w terminie wyznaczonym przez program zagłady obozowej. Grisza z Kozłowskim musieli uczestniczyć w tym procederze, esesman osobiście wykonywał zastrzyk w piersi więźnia w uprzednie zaznaczone ciemnym ołówkiem kopiowym koło. Wykonanie koła należało do obowiązków Kozłowskiego, przyprowadzenie więźnia do kostnicy rozebranie go, tym zajmował się Grisza, niejednokrotnie więźniowie byli tak słabi, że Grisza z Kozłowskim musieli wnosić ich na noszach bo nie byli w stanie sami stać na swoich nogach. Dzisiaj mieli pięciu zdrowych więźniów to znaczy takich, którzy sami weszli do kostnicy, Kahn kazał im się ułożyć na betonowym stole przygotowanym do przeprowadzania sekcji zwłoki i czekać na jego przybycie.
Grisza z Kozłowskim za każdym razem musieli obserwować śmierć w przypadku bardzo słabych i wycieńczonych głodem i pracą więźniów śmierć taka nie trwała długo, ciało przez chwilę stężało ulegało szybkiemu napięciu po czym nagle wszystko urywało się i korpus pozostawał napięty i sztywny, nie trwało to długo gdzieś około pół minuty i więzień już nie żył. Ale dzisiaj mieli zdrowych specjalnie wyselekcjonowanych więźniów ze świeżego transportu, oczywiście komórka śledcza ss z obozu specjalnie przygotowała więźniów do tej śmierci tak że ledwo stali na nogach, byli strasznie pobici i popuchnięci każdemu z nich było już wszystko jedno w oczach ich było widać strach i przerażenie, każdy z nich chciałby żeby to się już skończyło jednak nie byli świadomi do końca co się z nimi dzieje, że teraz muszą umrzeć. Kahn potrzebował tym razem organów wewnętrznych dlatego selekcja była dokonana pod kątem osobników zdrowych i dobrze odżywionych wszyscy według zaleceń byli mężczyznami.
W ekspresowym tempie wykonał każdemu najpierw zastrzyk z morfiny, wykluczając tym sposobem niebezpieczeństwo jakiegokolwiek oporu fizycznego ze strony więźniów następnie po pięciu minutach z fenolu. Śmierć w ich przypadku była jednak dłuższa organizm bronił się intensywnymi drgawkami pomimo znieczulenia morfiną, każdy z nich umierał tym razem około minuty co jaka na warunki obozowe było ewenementem.
Po wycięciu organów przez esesmana Kozłowski musiał je oczyścić i przygotować do spreparowania, Grisza zajmował się sprzątaniem sali i zwłok.
- Po jaką cholerę mu te flaki - zapytał Grisza gdy esesman wyszedł z kostnicy.
- Nie wiem ale chyba dostał zapotrzebowanie z samego Berlina.
- Pośpiesz się z tym sprzątaniem mamy jeszcze dzisiaj dużo do zrobienia.
- Jak będziesz dzisiaj roznosił kolację poproś tego nowego niech ci pomoże - odrzekł dr Kozłowski.
Grisza skończył czyszczenie sali, miał jeszcze dzisiaj zadanie do wykonania, musiał ukraść spirytus z gabinetu Kahna, stałym odbiorcą ich spirytusu był kapo magazynu żywnościowego Bruno, Niemiec kryminalista ale poczciwina i swojski chłop, otrzymywali od niego zawsze dodatkowe porcje chleba poza przydziałowymi, które dzielili miedzy więźniów w bloku. Bruno wiedział, że dr Kozłowski ryzykuje swoim życiem dokarmiając więźniów na swoim bloku ale miał do niego i Polaków słabość więc zawsze gdy potrzebował się znieczulić mógł liczyć na spiritus kradziony przez Griszę.
Grisza miał dorobiony klucz do gabinetu Kahna w sobie tylko znany sposób zorganizowany, tak jak zawsze o tej porze wszedł do gabinetu, Kahn po obchodzie na bloku opuszczał obóz i siedział u komendanta do obiadu był to stały rytuał, który Grisza umiejętniej wykorzystywał.
W gabinecie Kahn trzymał całą dokumentację chorobową więźniów jak i wszelkie lekarstwa i medykamenty, które wykorzystywał w swoich badaniach w metalowej szafce miał także spirytus. Grisza podszedł do szafki i wyjął kolejny dorobiony klucz, zręcznym ruchem otworzył zamek i szybko przelał część spirytusu umieszczonego w szklanych pojemnikach do metalowego naczynia takiego na wzór menażki. Zamknął szafkę i już chciał wychodzić z gabinetu gdy nagle w kącie za szafą zobaczył przyczajoną postać.
Był to Kahn szyderczo się uśmiechający z wymierzonym w niego pistolem wyszedł z cienia
- Ty złodziejska wszo, to ty sobie tutaj spokojnie kradniesz spirytus gdy mnie nie ma i myślisz, że ja niczego nie zauważę.
- Gadaj skąd masz drugi klucz!
Grisza złapany na gorącym uczynku miał oczy rozszerzone z przerażenia wiedział, że to już koniec, Kahn teraz go zabije, postanowił uciekać. Odwrócił się w lewo do drzwi próbując je otworzyć wtedy Kahn nie namyślając się strzelił w jego kierunku.
Ten upadł na ziemię, jednak szybko z niej wstał, trafiony nie celnie, Kahn nie wprawiony w celności postrzelił go w rękę. Grisza trzymając się za ranę próbował coś powiedzieć, wtedy Kahn odrzekł
- Jeszcze jeden twój ruch i zastrzelę cię jak psa, mów skąd masz klucze
- Ja sam, naprawdę sam, dorobiłem… - kolejny strzał z pistoletu powalił Griszę. Dostał tym razem w nogę, leżąc na ziemi wił się w przeraźliwym bólu.
W drzwiach stanął dr Kozłowski widząc całą sytuację od razu wiedział, że Griszy nic już nie uratuje, Kahn podszedł do niego i bez żadnego słowa uderzył go na odlew w twarz, Kozłowski przewrócił się na ziemię, postanowił, że nie pozwoli samemu umrzeć Griszy. Ten przeczuwając intencję Kozłowskiego wiedział już że sytuacja jest jednoznaczna nie mógł dopuścić do śmierci lekarza, nadludzkim wysiłkiem wstał z ziemi podtrzymując się zdrową ręką skierował się chwiejnym krokiem w kierunku esesmana.
Kahn odwrócił się nagle widząc idącego w jego kierunku Griszę strzelił mu dwa razy w pierś, ten upadł próbując jeszcze chwycić rękoma esesmana, który zdezorientowany nagłym obrotem sytuacji stał z rozszerzonymi oczami nie dowierzając w to co chciał zrobić Grisza, teraz stał nad leżącym w bezruchu Griszą, nagle wyczerpany fizycznie całym napięciem, które teraz uszło z niego jak powietrze, rzekł beznamiętnym głosem nie odwracając wzroku od ciała.
- Sprzątnij stąd to ruskie ścierwo – po czym schował pistolet do kabury podszedł do szafy, nalał sobie wódki i usiadł ciężko na krześle.
Kozłowski podniósł się chwycił ciało Griszy za ręce i wyciągnął je z gabinetu pozostawiając czerwone pasy krwi na podłodze.
- Masz dziesięć minut na umycie tej parszywej krwi i zejdź mi dzisiaj z oczu - rzucił w kierunku Kozłowskiego.
Kozłowski poprosił Tadka o przejęcie obowiązków pomocnika sanitariusza, atmosfera na bloku była straszna. Kahn wiedział, że Kozłowski musiał mieć coś wspólnego z kradzieżą alkoholu a przynajmniej musiał o niej wiedzieć, mógł on pozbyć się lekarza jednym gestem ale nie chciał. Kozłowski był mu pomocny, jego doświadczenie i wiedza była mu potrzebna nie chciał jej teraz stracić, teraz kiedy jego badania nabrały takiego tempa i stawały się ważne dla trzeciej rzeszy nie mógł sobie pozwolić na chwilę przerwy, sam Himmler w trakcie wizyty przekonywał go o słuszności i ważności prowadzonych eksperymentów. Kahn nie chciał zawieść Himmlera na bieżąco informował Berlin o wynikach swoich badań, otrzymał nawet specjalne środki z ministerstwa na kontynuowanie badań maksymalnego ekonomicznego wykorzystania masowego potencjału siły roboczej więźniów obozów koncentracyjnych. W takiej chwili nie mógł pozbyć się Kozłowskiego tak prosto jak Griszy, Kozłowski miał także nieoczekiwanego sprzymierzeńca w postaci komendanta, któremu kiedyś uratował syna.
Kahn domyślał się tego co robi Kozłowski, nie przypuszczał jednak, że niszczy mu eksperymenty, nigdy zresztą bezpośrednio nie złapał doktora na gorącym uczynku tak jak dzisiaj Griszę. W ostatnim jednak czasie arogancja i zachowanie Kozłowskiego na bloku było przez niego nie do zaakceptowania, pomimo pozycji jaką posiadał Kozłowski jako stary więzień obozu koncentracyjnego. Kahn postanowił się go pozbyć, bacznie przyjrzeć się wykonywaniu obowiązków przez Kozłowskiego.
W głębi duszy nienawidził więźniów uważał tak jak Hitler, że oprócz rasy panów do jakich zaliczali się Niemcy, jest też kategoria podludzi, do której oprócz Żydów należą wszelkie rasy pochodzenia słowiańskiego z Rosjanami na czele wszyscy oni mogą istnieć o tyle o ile ich istnienie z punktu ekonomicznego jest korzystne dla Niemiec. Koncepcja podgatunku ludzkiego była jak najbardziej mu bliska. Tym poglądom i osobistą znajomością z Himmlerem zawdzięczał swoją szybką karierę lekarską oraz znaczne dotacje z ministerstwa bezpieczeństwa rzeszy na jego badania. Teoria maksymalnego wykorzystania taniej siły roboczej ze wschodu przy minimalnych nakładach w erze wojny jaką teraz prowadziły Niemcy była zbieżna nie tylko z tym co myślała teraz partia ale także z tym czego potrzebował przemysł ciężki i jego przedstawiciele w kręgu Hitlera. Kahn pracując w obozie czuł obrzydzenie do człowieka jako istoty ludzkiej, tej gorszej innego stanu, do tego, do czego zdolny był właśnie więzień z jego najgorszymi instynktami, które obóz wydobywał z każdego, obdzierając go z godności i z poczucia bycia człowiekiem. Tępił na swój sposób wszelkie przejawy prymitywności, na które tylko rasa podludzi może się zdobyć. Nie rozumiał psychiki i mentalności prostych ludzi, pomimo studiów lekarskich, uważał że podgatunek ludzki jest jak bydło, które rządzi się tylko instynktem życia i przetrwania. Dlatego należy zrobić wszystko aby maksymalnie wykorzystać masę ludzką drugiego sortu. Wyeksploatowaną ilość zastąpi się kolejną dostawą siły roboczej, więźniowie mają być przedmiotem w produkcji i tutaj Kahn widział swoje zadanie, przedmiot będzie mógł być eksploatowany jak najdłużej i wypełni swoje zadanie w stu procentach, gdy wykorzystany zostanie w sposób możliwie najmniejszymi nakładami.

Kozłowski stał w izbie.
- Co teraz robić?
- Cholera jasna, co robić…!!? – Kozłowski nie krył zdenerwowania przed Tadkiem, zabito mu kolegę, na jego oczach, był jego bardzo dobrym pomocnikiem, dzięki niemu mógł tyle zrobić i ratować kogo się dało, Griszy już nie ma, leży zakrwawiony na posadzce w umywalni wśród innych trupów, którzy dzisiaj zmarli oczekuje na ostatnią drogę do wolności poprzez krematorium i komin. Teraz kiedy tyle się wydarzyło i Niemcy przegrywają wojnę on postanowił jeszcze ratować choćby tylko kilku nawet za cenę własnego życia.

Kahn wyczuwał wewnętrzną politykę rewiru jaką prowadził Kozłowski i wiedział, że ten był jej ogniwem. Kozłowski wiedział, że teraz sytuacja stała się bardziej skomplikowana, aby przeżyć musiał jak najszybciej uciekać z rewiru albo… pozbyć się Kahna, to jednak było niezwykle trudne ale nie niewykonalne. W głowie zaczęła mu świtać myśl.

- Musisz mi pomóc - zwrócił się do Tadka. Wiedział, że nie ma czasu na weryfikację jego osoby musiał zaryzykować, czasu miał naprawdę mało. Czuł, że cierpliwość Kahna się wyczerpała i jest on zdolny do wszystkiego nie cofnie się przed niczym, gdy trzeba będzie i trafi się najmniejszy powód to go zabije bez skrupułów. Dlatego postanowił działać teraz od razu.
- Znasz kapo krematorium? – Zaczął szybko.
- Tadka Mostowiaka z Warszawy?
- Tak.
- Przed wydaniem kolacji zameldujesz się na bramie wyjściowej i pójdziesz do krematorium, dostaniesz ode mnie specjalną przepustkę, gdyby esesman na bramie robił problemy z wejściem to powiedz mu żeby zadzwonił na rewir do gabinetu Kahna. Ja już to załatwię…
- Jak już będziesz się widział z Tadkiem przekaż mu informację o zapotrzebowaniu na trzy trupy, mają to być mężczyźni, powiedz mu, że specyfikację szczegółową dostanie oficjalnie na piśmie za dwa dni, teraz niech tylko ich przygotuje i najważniejsze…
Kozłowski – zawahał się – po czym zrobił gest jakby chciał jeszcze coś dodać – w końcu odrzekł.
- I tak nie mam wyboru, muszę Ci zaufać – po czym skłonił się w kierunku Tadka i zaczął szeptem wyjaśniać co ma przekazać osobiście i tylko w cztery oczy. Na koniec rozmowy Kozłowski zapytał Tadka:
- Dasz radę to wykonać…!? – Zawahał się.
- Jeśli nie to powiedz to teraz, póki nie jest za późno.
Tadek bez zająknięcia potwierdził. Czuł, że nareszcie bierze udział w czymś ważnym, w czymś na co czekał i teraz nadeszła okazja aby przeciwstawić się temu co dzieje się tutaj i zaangażować się czynnie w opór przeciwko hitlerowcom. Po chwili zapytał:
- Co mam teraz zrobić? – wyraził swoją gotowość do działania.
- Sprawdź czy Kahn już opuścił blok, jeśli tak to rozdaj dodatkowe porcje chleba wszystkim w bloku, dwa bochenki chleba są u mnie pod siennikiem…

Po wejściu do krematorium Tadek od razu skierował się do „kapówki”, słodki zapach palonych trupów był tu wszechogarniający, chociaż wcześniej tu pracował odzwyczaił się. Poczuł się znowu jak na początku pobytu w obozie, ogarnęły go te same uczucia trwogi i grozy teraz jednak nie czuł bezsilności, ściana niemocy zniknęła, nie był już tym samym Tadkiem co na początku, został numerem, bezimienną cyfrową jak chcieli Niemcy ale w środku w sercu narodził mu się opór. Stał się teraz kimś, tym który zaczął walczyć i pomagać to dodało mu sił, chociaż fizycznie wyczerpany, psychicznie czuł się jak nowo narodzony tutaj w obozie. Został zaangażowany w konkretne zadanie, które musi wykonać, od którego zależało życie lekarza i wielu innych chorych pozostających pod jego opieką.
- Serwus Tadeusz – wesołym uśmiechem przywitał go kapo.
- Witam Cię serdecznie - uścisnęli sobie dłonie na powitanie.
- Co potrzebujesz?!! – bez pardonu zapytał kapo.
Tadek nachylił się i szeptem zaczął mówić.
- Doktor potrzebuje ciała ludzkie, szybko, pali mu się grunt pod nogami Kahn chce się go pozbyć…. jeśli dasz radę to na jutro, włóż każdemu z nich złote zęby i diamenty do ust, te, które masz w rezerwie dla esesmanów.
- Podobno wiesz o co chodzi?
Ten spojrzał na niego wnikliwie, jakby zastanawiając się co Tadkowi odpowiedzieć. Był zszokowany tak otwartym postawieniem sprawy przez niego. Wreszcie po chwili namysłu odpowiedział.
- W porządku, powiedz Kozłowskiemu, że będą na jutro, złoto i diamenty też.

Kapo nie pytał o nic więcej, domyślał się, że Kozłowski musiał być w pilnej potrzebie skoro, przysłał tu Tadka osobiście, nigdy wcześniej tak nie postępował, należał do osób bardzo ostrożnych. Sytuacja musiała być poważna.
Wymienili jeszcze z sobą kilka zdań o sytuacji w obozie i rychłej klęsce Niemiec, po czym Tadek pożegnał się i wyszedł z krematorium.
Po powrocie Tadek zastał Kozłowskiego w gabinecie Kahna, dał mu do zrozumienia, że wszystko w porządku i ciała będą na jutro.
Kozłowski słysząc to chwycił za telefon i wybrał numer pisarza obozu.
- Cześć przekaż naszemu wspólnemu przyjacielowi, że zamawiane trupy jutro będą na rewirze, gdy dotrą to jeszcze raz to potwierdzę – po czym odłożył słuchawkę.
- A więc gra się rozpoczęła – spojrzał na Tadka i uśmiechnął się.
- Griszy mu nie daruję, mogę na Ciebie liczyć – kolejny raz spytał retorycznie jakby tylko dla swojego potwierdzenia.
Tadek spojrzał na niego.
- Jasne, dlaczego zadajesz to pytanie przecież wiesz, że tak.
- Tadek jeśli się nie uda stracimy życie w okropnych męczarniach…!?
- Przestań w dupie to mam, jeśli jest jakakolwiek szansa pozbycia się tego skurwiela to trzeba spróbować bez względu na koszty. Oboje zamilkli wiedząc, że teraz już nie ma odwrotu, albo będą mieli dużo szczęścia albo….
Dzień kończył się niosąc w sobie oczekiwanie na kolejne wydarzenia, które miały przyjść wkrótce a które oni sami zaplanowali.
dzień bez treningu to dzień stracony

4
Kuba Senior pisze:Świńskie oczka Krugera
Hi hi hi :P

Ciekawe co na to Kruger...
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron