Rozdział 1
Aatami biegnie przez las. Potyka się co chwilę o wystające korzenie, jego twarz ranią gałęzie. Nie zwraca na nie uwagi, myśli tylko o tym,żeby się nie wywrócić i nie zwalniać. Nogi pod nim drżą, ale on biegnie na wprost pchany przez rządzący nim teraz strach. Mężczyźni są tuż za nim, słyszy ich przyspieszone oddechy. Chociaż nie ogląda się za siebie, wie, że zaraz go dogonią. Jak błyskawica przechodzi mu przez głowę myśl, żeby się poddać. Równie szybko chęć przetrwania pcha go do przodu ze zdwojoną siłą. Pomarańczowy zachód słońca razi go nagle spomiędzy gałęzi drzew. Wszystkie odcienie żółci, czerwieni, pomarańczy i brązu zlewają się w jeden zamazany kolor. Coś kłuje go w plecy. Dociera do niego, że musiał się potknąć i stacza się teraz w dół rowu. Ciężkie kroki są tuż za nim. Zjeżdżają po stoku wielkimi susami. Już im nie ucieknie. Zanim udaje mu się zatrzymać i odróżnić niebo od ziemi, mężczyzna najbliżej niego łapie go za poły kurtki i podnosi do góry.
Aatami patrzy teraz w wielką, opaloną słońcem twarz. Twarz ta pokryta jest siwoczarnym kilkudniowym zarostem, nad długim wąskim nosem siedzą czarne jak węgiel złe oczy. Te oczy patrzą się na niego przenikliwie. Aatami odwraca głowę i zamyka oczy, jego serce zatrzymuje się na chwilę. Wielka twarda ręka gwałtownie odwraca jego twarz ku twarzy mężczyzny. Teraz jego serce bije dwa razy szybciej niż zwykle. Pozostali już dobiegli i otaczają ich kołem. Chłopak nie widzi ich twarzy, wszystkie są rozmazane; pomimo tego odczuwa, że są tak samo złe jak ta, na którą zmuszony jest patrzeć. Słońce już prawie zaszło i robi się szaro. Zrywa się wiatr i porusza gołymi gałęźmi. Mężczyźni otaczający ich kołem zapalają latarki. W tym świetle złe oczy kryją się w ciueniu brwi, Aatami czuje jednak że tamtem świdruje go spojrzeniem. Usta złego człowieka zaczynają się poruszać ale Aatami nie słyszy ani słowa. Tamten mówi coraz szybciej ale do uszu chłopca nie dochodzą żadne dźwięki. Mężczyzna potrząsa nim mocno i zaciska dłoń na jego szyi. Aatami przypomina sobie młodą sarenkę, którą zabił tego lata polując z ojciem. Jego pierwsze, pełne polowanie. Pamięta jej bezradnie wierzgające kopytka i gasnące oczy po tym jak podciął jej gardło. I krew, rosnącą, czrna kaużę krwi na trawie. Twarz mężczyzny jest teraz tak blisko, że chłopiec czuje jego stęchły alkoholowy oddech i skórę przesiąknięta tytoniem. Coś ciężkiego uderza go w tył głowy. Aatami czuje ostry ból i zaraz potem zapada w ciemność.
Obudził się. Ciężko oddychał. Strach dalej trzymał go za ramiona.Bolał go tył głowy. Pomacał bolące miejsce; nie było żadnego guza ani zgrubienia. Naokoło ciemność. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, rozejrzał się po pokoju. Na łóżku obok spał spokojnie jego brat. Aatami usiadł i próbował uspokoić oddech. Przy lokejnym głębszym wdechu poczuł bez. Zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Wciągnął głębiej powietrze, żeby się upewnić że to mu się nie wydaje. Nie. Mocny zapach bzu dalej rozchodził się po pokoju. Ale to nie możliwe. Bez przekwitł dwa miesiące temu. Aatami szturchnął śpiącego brata. Wyrwany ze snu, Jonas nie wiedział co się dzieje. Usiadł na łóżku i rozejrzał się dookoła.
- Czujesz bez? – Aatami szepnął bratu prosto w ucho.
Jonas odwrócił się do niego ze złością. Najwyraźniej powoli zaczęło docierać do niego, która jest godzina i co się dzieje.
- Bzu nie czuję, ale za to bardzo wyraźnie czuję, że zaraz dostaniesz w łeb jak nie dasz mi spokoju,– Jonas krzyczał szeptem.
W normalnych warunkach taka groźba wystarczyłaby, żeby Aatami nie zbiżał się do brata przez następny tydzień. Tym razem jednak sprawa musiała być poważna, bo zamiast wracać do swojego łóżka, chwycił go za rękę i błagalnie powiedział:
- Ale wciągnij powietrze i powiedz czy na pewno nie czujesz bzu. Tutaj aż robi się słabo od tego zapachu.
Jonas podniósł rękę, żeby uderzyć brata ale w ostatnim momencie ją cofnął. W oświetlającym pokój świetle księżyca zauważył przerażone, wręcz obłędne spojrzenie małego. Z ręką na wpół uniesioną w powietrzu, przyjrzał się bratu. Aatami miał wypieki na policzkach i ciężko oddychał. Jonas przyłożył rękę do czoła chłopca. Aatami był rozpalony.
- Idź się połóż – powiedział rozkazująco. - Przyniosę ci trochę wody.
***
Aatami wiele razy próbował zrozumieć przepowiednię starej Giste z dnia, kiedy narodził się Toivo. Zastanawiał się, czy wnuka też będą męczyły koszmary.
Sąsiadka mieszkała u nich już od trzech dni (wtedy zaczęły się pierwsze skurcze), bo akurat zaczęły się zamiecie śnieżne i James nie był pewien, czy uda mu się dostać do jej chałupiny kiedy nadejdzie chwila. O wzywaniu karetki nie było mowy, nie przebiłaby się przez śniegi na czas. Stara Giste wdzięczna była małemu Toivo za to, że nie spieszyło mu się na świat. Dzięki temu najzimniejsze dni tej zimy mogła spędzić w nowym i szczelnym domku Baldwinów. Kiedy Kaija zasypiała pod swoją puchową kołdrą, a James wychodził na zewnątrz po drewno, rozsiadała się koło pieca i wpatrywała się na zdjęcia wielkiego miasta z przepięknym żółtawym budynkiem nad rzeką i z wieżą zegarową. Nie wiedziała gdzie to miejsce jest ani jak się nazywa, wiedziała tylko, że małomówny i poważny mąż Kaiji stamtąd pochodzi.
Toivo urodził się w styczniu, na zewnątrz szalała właśnie zamieć śnieżna, jakby wiedziała, że dziecku nie może stać się nic złego. Pomimo, że to był jej pierwszy raz, Kaija była pewna, że wszystko będzie dobrze. Słabo uśmiechała się do męża, który biegał z kąta w kąt i nerwowo mierzwił wysoką czuprynę. Aatami siedział przy oknie zapatrzony w bezkresną biel. Jego żona, Luna, krzątała się w kuchni, upewniając się, że woda cały czas jest gorąca i pod ręką jest wystarczająca ilość czystych ręczników.
Kaija krzyknęła z bólu. Stara Giste zajrzała pod kołdrę i jednym gestem nakazała mężczyznom wyjść. Kaija krzyczała coraz głośniej. Luna przybiegła z kuchni z naręczem ręczników.
- Wody – syknęła na nią Giste, – nie ma czasu, pokazała się główka.
Zanim Luna wróciła z wielkim dymiącym garem, czarownica trzymała w ramionach drżące okrwawione ciałko. Dziecko nie wydawało z siebie dźwięku więc stara dmuchnęła mu w twarz. Chłopczyk zapłakał cichutko jak pisklątko. Giste przecięła pępowinę i owinęła dziecko w ręcznik. Podała chłopca Lunie, która obserwowała wszystko ze łzami w oczach.
- Toivo – szepnęła Kaija – będzie miał na imię Toivo.
Luna podała jej syna. Dziewczyna trzymała w ramionach zawiniątko, przyglądała mu się uważnie. Wskazującym palcem odsunęła połę ręcznika. Maleńka rączka włoniła się spod niego i noworodek instynktownie chwycił matkę za palec.
Chłopiec przyszedł na świat duży i zdrowy. Po obmyciu i owinięciu w pieluchy i koc wrócił w ramiona matki. Kaija wpatrywała się w niego zmęczonym spojrzeniem. Kobiety uprzątnęły izbę i w końcu mężczyźni mogli wejść i zobaczyć potomka. Pierwszy wszedł James, starał się stąpać jak najciszej w wielkich buciorach. Na widok żony z nowo narodzonym synkiem w ramionach zatrzymał się jakby zaskoczony. Kaija uśmiechnęła się zachęcająco.
- Kochanie, to jest Toivo...
James pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło. Pogładził posklejane jeszcze od potu włosy żony. Przykucnął przy łóżku.
- Dotknij go, nie bój się, to Twój syn.
James sięgnął drżącą ręką ku dziecku, delikatnie pogłaskał maleńką główkę. Dziecko poruszyło się a potem wtuliło się w matkę.
Luna i Aatami stali u stóp łóżka.
- Tato, to jest Toivo, podejdź tu, zobacz go.
- Toivo znaczy nadzieja. Dobre imię wybrałaś. – pochwalił Aatami córkę.
Nachylił się nad wnukiem; jego szczupła spalona słońcem twarz wyrażała coś w rodzaju zdziwienia, skupione, niebieskie oczy wpatrywały się w drobną główkę wystającą spod pościeli. Ciemną, spracowaną dłonią przejechał po twarzy takim ruchem jakby strzepywał z niej kurz albo coś łaskoczącego go po nosie. Zgarbił się jakby świadomość, że ma wnuka przybiła go do ziemi. Luna objęła go w pasie. Przy jego dużym, krzepkim ciele wyglądała jak mała dziewczynka.
Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił. Zaparowane szyby i resztki pary unoszące się nad wielkim naczyniem; w którym Luna gotowała wcześniej wodę; sprawiały, że pokój jakby nagle się skurczył. Kaija poczuła się duszno, wciągnęła głębiej powietrze i rozejrzała się po twarzach obecnych. Nabrała jeszcze raz powietrza i zamknęła oczy. Cały wysiłek porodu nagle zaczął dawać jej się we znaki. Przymknęła oczy, słyszała tylko trzaskanie drewien w piecu obok. W tej ciszy zabrzmiał nagle zachrypnięty głos starej sąsiadki. Giste mówiła coś pod nosem. Wszyscy obejrzeli się na nią jakby zdziwieni, że jeszcze tam jest. Luna zarumieniła się zawstydzona, że zapomniała o starej siedzącej przez cały czas w kącie. Kaija otworzyła oczy i zaczęła się rozglądać szukając wzrokiem Giste.
- To dziecko będzie przywódcą ginącego ludu – powiedziała stara zadziwiająco mocnym jak na swoje drobne, wyschnięte ciało głosem.
- Co takiego? – zapytał z nagłym ożywieniem Aatami – Skąd wiesz, że on będzie przywódcą?
- Widzę to w jego przyszłości.Wszystko wypisane jest przede mną.
W izbie znowu zapanowała krępująca cisza. Stara zapadła w swoje myśli, znowu stała się maleńką, szarą postacią w kącie pokoju na którą nikt nie zwraca uwagi. Kaija powróciła do drzemki, James patrzył na żonę i dziecko z rozrzewieniem. Luna rzucała zmartwione spojrzenia po wszystkich obecnych. Aatami stał ze zmarszczonym czołem. Jego wysokie i mocne ciało skurczyło się w sobie. Odchrząknął i podniósł głowę w akcie ostatecznej desperacji.
- Co jeszcze widzisz w przyszłości mojego wnuka, Giste?
Oczyma świdrował starą, która leniwie poruszyła się na dźwięk jego głosu. Powoli podniosła drobną, siwą głowę i zwróciła ku niemu ciemną od słońca, pomarszczoną twarz. Luna spojrzała na męża, wydawał się nie oddychać czekając na odpowiedź czarownicy. Stara świdrowała go spojrzeniem długo i wnikliwie. Światło za zaparowaną szybą jakby nagle przygasło. W pokoju zrobiło się szaro. Stara zadygotała nie spuszczając wzroku z Aatamiego. W tym momencie ogień w kominku zgasł i w pokoju zrobiło się jeszcze ciemniej. Luna i James ruszyli w stronę kominka, żeby rozniecić ogień. Stara westchnęła głęboko i wpatrzyła się w wygaśnięty kominek. Aatami krzyknął przerażony. Nagle w pokoju zrobiło się duszno, cały wypełnił się zapachem bzu tak intensywnym, że Aatamiemu zrobiło się niedobrze. Toivo obudził się i zakwilił cichutko. Kaija, rozbudzona poruszeniem dziecka otworzyła oczy i głębiej wciągnęła powietrze. Ona jedna nie zdawała sobie sprawy z tego, co dzieje się w izbie.
- Dziwne, - powiedziała głośno – wydaje mi się, że czuję bez...
- Nie wydaje ci się, dziecko. – Aatami przysiadł na skraju łóżka obok córki i objął ją.
Luna i James zamarli w bezruchu nad kominkiem i patrzyli na siebie zdziwieni. Giste znowu wpatrzyła się w Aatamiego.
- Nie bój się, to jego nie dotyczy. On ma inne, większe przeznaczenie. To, czego się boisz nie jest przeznaczone dla niego. Jego bagaż jest osobny, większy...
- Jesteś pewna? – Aatami wypytywał teraz z niecierpliwością. – Jaki ginący lud masz na myśli?
- Twój lud.
- O czym ona mówi? – Luna ocknęła się w końcu ze zdziwienia.
- Jestem zmęczona, idę położyć się przy piecu. – zachrypiała Giste – Potem możesz odwieźć mnie do domu, – zwróciła się do Jamesa –nie będę już tutaj potrzebna.
Giste powoli przeszła do głównej izby żeby położyć się przy piecu. Luna wyszła za nią, żeby
Przygotować jej trochę jedzenia w ramach zapłaty.
Pomimo zmęczenia Kaija usiadła w łóżku i patrzyła na ojca nie rozumiejąc co się właśnie stało. James w końcu rozpalił ogień w kominku i stał teraz po drugiej stronie łóżka patrząc pytająco na teścia. Aatami wpatrywał się w dziecko. Ocknął się dopiero po chwili, poczuł na sobie spojrzenia córki i zięcia i westchnął głęboko.
- Co miała znaczyć ta rozmowa? – Kaija zapytała zmęczonym głosem, kiedy w końcu powrócił myślami do rzeczywistości.
- Nie wiem, dziecko.
- Czego się boisz, tato? Jakie on będzie miał przeznaczenie? O jaki lud chodzi.
- Brednie starej czarownicy, – powiedział Aatami wpatrując się w drzwi – prześpij się, kochanie. Miałaś dzisiaj ciężki dzień, jesteś zmęczona.
Aatami podszedł do kominka i zastygł tak kucając z kawałkiem drewna w ręce.
Przepowiednia Giste
1
Ostatnio zmieniony pt 01 cze 2012, 11:39 przez Mushka Ska, łącznie zmieniany 3 razy.
Mushka Ska