Utopia

1
Takie tam opowiadanko, właściwie nie wiem, jaki to gatunek. Zapraszam do czytania i komentowania :)
A, i zgodnie z obowiązkiem: Uwaga, jeden wulgaryzm!
Utopia
Część pierwsza: Czas zmian
___Wioska była cicha.
___Starszyzna już trzy dni radziła się w zamkniętym na głucho kościółku. Debatowali nad rzeczą oczywistą. Podejmowali decyzję, która już dawno została podjęta. Święta cisza w wiosce nie wynikała z nerwowego oczekiwania, lecz z wymogów obyczaju.
___Trzeciego dnia wieczorem drzwi drewnianego kościółka otworzyły się na oścież, a córka kowala Lilka, która pełniła akurat zaszczytną wartę pod budynkiem, zabiła trzykrotnie w dzwon.
___- Rada uradziła – rzekł gruby kapłan Miodek, gdy na placyku zebrali się wszyscy mieszkańcy Utopii. Teraz wieśniacy wpatrywali się w niego jak zaczarowani. Rada uradziła. Tą ceremonialną formułę rzadko, tylko w tych wyjątkowych wypadkach, kiedy to rozpoczynano żniwa lub sądzono nielicznych przestępców. – Rada uradziła – powtórzył kapłan Miodek dla lepszego efektu – że wyprawa się odbędzie.
___Po placyku rozległ się cichy szmer zadowolenia. Nie było wiwatów: wszak nie wypadało wiwatować przy tak poważnej sprawie.
___- Dziesięciu mężczyzn wyślemy na wyprawę – rozległ się ochrypły, starczy głos. Obok tęgiego Miodka stanął Kruk, najwyższy rangą Starszy, wyglądem przypominający wysuszoną śliwkę w za dużej szacie. – Znaki na niebie i ziemi wskazują, że czas jest odpowiedni. Wybierzcie dziesięciu najlepszych. Wybrani wyruszą o świcie.
___Tym razem, mimo powagi sytuacji, na placu wybuchły gromkie owacje. Wioska dojrzała do zmian. Tego po prostu nie dało się nie uczcić.

*

___- No i co o tym myślisz, Rob? – zwróciła się Lilka do młodszego brata. Rozmawiali cicho, leżąc w sianie na poddaszu. Powinni już dawno spać, lecz tej nocy żaden z wieśniaków nie spał. – Jak myślisz, co to będzie?
___- Nie bój się, Lilka, tata wróci – rzekł najwyżej dziesięcioletni chłopiec takim tonem, jakby to on był tym starszym, który musi pocieszać młodsze rodzeństwo.
___- Nie o tatę mi chodzi, tylko o to, co tam znajdą. Zresztą… - zawahała się – nie jestem pewna, czy to dobrze, że wzięli tatę.
___- Jest najsilniejszy w całej wiosce.
___- No tak… Ale myślisz, że długo wytrzyma bez gorzałki? To pewnie długa droga. A pamiętasz starego Osla, prawda?
___Rob sennie pokiwał głową. Każdy w Utopii znał historię wariata Osla, który tak się zapijaczył, że po odseparowaniu go od ludzi i alkoholu opętały go złe duchy.
___Nagle chłopiec usiadł i otworzył szeroko oczy.
___- A co jeśli tatka też coś opęta? – spytał, głośniej niż zamierzał. Dokładnie pod nimi, na prawdziwym łóżku z siennikiem, poruszył się ich ojciec, kowal Ez.
___- Ciszej – syknęła Lilka. – Mam plan.
___Gdy wyszeptała kilka słów do ucha brata, chłopczyk otworzył oczy jeszcze szerzej.
___- Zwariowałaś?
___- Słuchaj, Rob. Mamy już nie ma, a jeśli tacie się coś stanie, to co? Przecież za mąż nie wyjdę - Lilka wywróciła oczami.
___Gdy Rob zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, zgodził się natychmiast.
___- No to idziemy.

*

___Wszyscy wieśniacy zebrali się na skraju lasu, by żegnać dziesięciu wybranych. Patrzyli z podziwem na rosłych mężczyzn, uzbrojonych w prowizoryczną broń i obładowanych zapasami na drogę. W większości byli to myśliwi. Największe wątpliwości wśród wieśniaków wzbudzała obecność Eza, o którym mówiło się, że oszalał po śmierci żony. Jednak drużyna mogłaby potrzebować siłacza, więc przyjęto kandydaturę pijaczyny.
___Kilkanaście metrów dalej przez gęstwinę skradała się dwójka dzieci, niosących prowiant i bukłaki z gorzałką.
___- Tatko nas za to stłucze – mruknął chłopiec do siostry.
___- Nie chrzań, Rob. Jak mu naprawdę zaschnie w gardle, a my mu damy się napić, to nas będzie po rękach całować.
___- Ale…
___- A co, wolisz zostać sierotą, do tego napiętnowanym jako dziecko opętanego?
___Chłopiec wzdrygnął się i pokręcił głową.
___ Długi czas maszerowali w milczeniu.

*

___Cel ocalenia ojca przed opętaniem przez złe duchy przymusowej abstynencji był doprawdy szczytny. Niestety piętnastoletnia Lilka i dziesięcioletni Rob, przerażeni wizją utraty drugiego z rodziców, nie wzięli pod uwagę rzeczy oczywistej – otóż kowal Ez zabrał ze sobą własne, tajne zapasy. Przekonali się o tym już pierwszego dnia, gdy ojciec odłączył się od grupy, by pociągnąć parę łyków z piersiówki.
___Ogólnie podróż nie była tak ekscytująca, jak dzieciaki sobie ją wyobrażały. Była po prostu nudna. Nie mogli nawet ze sobą rozmawiać głośniej niż szeptem w obawie, że myśliwi ich usłyszą. Jednocześnie musieli być dość blisko, by nie zgubić wędrowców, i dość daleko, by wędrowcy ich nie przyłapali.
___Pierwsza noc była zimna i niewygodna. Na szczęście zabrali ze sobą grube płaszcze.
___Druga noc była jeszcze zimniejsza, jeszcze bardziej niewygodna i jeszcze bardziej męcząca.
___- Może wrócimy? – zaproponowała Lilka trzeciego dnia. – Ojciec zabrał ze sobą tej wódki tyle, że i na rok mu starczy. A mi już wędrowanie zbrzydło.
___- Jesteśmy już dalej niż ktokolwiek był. Nawet myśliwi nie zapuszczają się w te tereny, bo i po co. A ja czuję, że jesteśmy już blisko.
___- Blisko czego?
___- Nie wiem…
___Lilka westchnęła.
___- Tyłek mi odmarza w nocy, a brzuch protestuje od jedzenia tych samych grzybów i jeżyn. A ty gonisz za miejscem, którego nie ma.
___- Oj, daj spokój. Jeszcze dzień, dwa. I dojdziemy. Zaufaj mi.
___- Zaufać tobie? – zachichotała złośliwie. Ale nie protestowała więcej. Sama była ciekawa, co kryje się dalej.
___Trzecia noc była najzimniejsza i najgorsza ze wszystkich poprzednich.

*

___Szóstego dnia wędrówki na północ, gdy wszyscy zaczynali tracić już nadzieję, stało się… coś.
___- Niesamowite… - wydyszał jeden z myśliwych. Pozostali byli podobnego zdania.
___Patrzyli na dzieło najznamienitszego kowala, jakiego widział świat. Grube, stalowe nitki, idealnego kształtu i faktury, łączyły wielkie słupy rozstawione co dziesięć metrów. Gęsta sieć zdawała się sięgać nieba. Nikt z mieszkańców Utopii nie widział czegoś tak wysokiego, czegoś wyższego niż drzewa. Rośli mężczyźni stali z otwartymi gębami jak małe dzieci.
___- Nie rozumiem… - odezwał się wreszcie Ez. Pozostali spojrzeli na kowala uważnie. Polubili go, bo złamał zakaz Starszych i zabrał ze sobą wódkę. I, co najważniejsze, podzielił się nią z drużyną. – No ludzie, przecież po tym można się wspiąć! To ma być wielka przeszkoda. Każdy dzieciak z wioski da sobie radę.
___- Ale… skąd się to tu wzięło? – spytał Mess, najmłodszy z myśliwych, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – I dlaczego tu jest?
___- Bogowie? – rzucił ktoś.
___- Więc może nie powinniśmy zadzierać z bogami? – spytał Spryciarz, chyba najbardziej religijny z całej grupy. – Może…
___- Chrzanisz – przerwał Ez, który od śmierci żony był obrażony na bogów. Kowal postąpił kilka kroków naprzód, dotknął siatki i…
___- Nie! – wrzasnął mały chłopiec, wyskakując z krzaków nieopodal. - Tato, nie!
___Ez leżał na ziemi bez życia.
___- Bogowie – wyksztusił wreszcie Spryciarz. – Mówiłem, że to bogowie.


Część druga: Obcy
___Ostatnia stokrotka z bukietu wylądowała na nagrobku. Lilka nie płakała.
___Najwyższy kapłan Kruk dał jej znak, by podniosła się z klęczek i powiedziała coś o zmarłym, jako członek najbliższej rodziny.
___- Był dobrym człowiekiem – wyksztusiła. Nie, to nie tak. Powinna być silna, powinna mówić pewnym głosem. Powinna być silna za siebie i za Roba. – Był dobrym człowiekiem i zginął godną śmiercią.
___Zamilkła, a kapłan Kruk rzucił jej znaczące spojrzenie.
___- A, no i… - przypomniała sobie o głupiej, pustej formułce, która nic nie znaczyła. – Niech jego dusza wzlatuje wysoko.
___Wieśniacy powtórzyli jej słowa niczym ponury chór.
___Ceremonia była krótka, a stypy w ogóle nie było.
___Wieczorem starszyzna zamknęła się w drewnianym kościółku, by uradzić, co dalej.

*

___Późnym wieczorem Lilka klęczała nad brzegiem rzeki, tuż na skraju lasu, piorąc ubrania. Roba już ukołysała do snu i zostawiła w domu. Teraz była sama ze swoimi myślami.
___Wściekle szorowała tkaninę na drewnianej tarce. Nawet nie zauważyła, obtarła sobie ręce do krwi.
___I wtedy z lasu wyszedł duch.
___Lilka wrzasnęła. Nikt obcy, nigdy, w całej historii świata, nie wyszedł z tego lasu. Duch spojrzał na nią z przerażeniem w oczach, po czym również wrzasnął. Lilka pierwsza się opamiętała.
___- Czym ty, kurwa, jesteś?! – spróbowała go przekrzyczeć.
___Duch wyszedł z cienia. Nagle złapał się za gardło i zaczął się krztusić. Lilka stanęła jak wryta i patrzyła – nie na samego człowieka, lecz na jego dziwaczny, idealnie gładki strój i dziwne żelastwo zwisające u szyi.
___Duch padł na ziemię w konwulsjach. Lilka cofnęła się z bojaźnią, zawołała po pomoc. Wieśniacy już biegli, zaalarmowani wrzaskami.
___A duch umierał.
___Lilka odetchnęła głęboko. Już nie widziała ducha, lecz człowieka, człowieka takiego jak ona, jak jej ojciec czy jej brat. I ten człowiek potrzebował pomocy.
___Rzuciła się ku niemu i spróbowała uspokoić. Przybysz rzucał się coraz słabiej. Nagle Lilka zwróciła uwagę na tą dziwną, metalową formę. Pasowała do twarzy. Niewiele myśląc, chwyciła za maskę i przycisnęła ją do twarzy umierającego.
___Duch-człowiek uspokoił się nieco. Teraz ni to charczał, ni to dyszał. Jedno było pewne- żył. Tymczasem jakieś silne ramiona odciągnęły Lilkę od dziwnego stwora, którego las wyrzucił do jedynej na świecie wioski.

*

___Dziwnego przybysza zaprowadzono – a właściwie zawleczono, bo taki był słaby – do domu Znachorki. Oddychał normalnie, ale gdy tylko próbowano zdjąć z jego twarzy lśniącą aparaturę, zaczynał się krztusić i rzucać. W dodatku maska była uszkodzona i cały czas ktoś musiał czuwać przy łóżku przybysza, by dociskać mu żelastwo do twarzy.
___Znachorka, dość młoda kobieta, której nauczycielka zmarła niedawno, obejrzała człowieka z lasu i wymamrotała nad nim parę modlitw. Potem dała roztrzęsionej Lilce kubek ziół na uspokojenie.
___Cała wioska nagle przypomniała sobie o niezwykle ważnych sprawach, które trzeba załatwić natychmiast, kilka godzin przed świtem. W chatce została tylko lekarka, Lilka i dzieciak Pod, który akurat zajmował się maską obcego.
___- Aby zawiadomić Starszych, wystarczy jedna osoba, a nie dwie setki – zawołała Znachorka za uciekającymi ludźmi. – Tchórze – fuknęła pod nosem.
___- Wody – wycharczał nagle nieznajomy. Głos przefiltrowany przez maskę brzmiał przerażająco. Wszyscy w pomieszczeniu wykonali znak na odprawienie złych duchów.
___- Lilka, kochanie, potrzymaj maskę. Pod, leć do rzeki.
___Chłopak ochoczo ruszył w stronę drzwi.
___- I ani mi się waż nie wracać – zawołała za nim lekarka. – Nie jesteś tchórzem jak reszta Utopii, prawda?
___- Utopii? – znów ten upiorny, metaliczny głos. Lilka o mało co nie wypuściła maski z trzęsących się rąk.
___- Cicho, wędrowcze, cicho – próbowała go uspokoić Znachorka.
___Obcy zaczął coś mówić, tak szybko i niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć. Po chwili opadł bez sił.
___Trzasnęły drzwi drewnianej chatki.
___- Dobry chłopak – Znachorka pogładziła po głowie kilkulatka i odebrała od niego naczynie z wodą. – Dobra, musimy to zrobić szybko. Lilka, na mój znak odsuń maskę, a wtedy ja…
___- Nie… - przerwał obcy. Był naprawdę słaby. – Nie jest wydestylowana.
___- Bredzi, biedaczysko – skwitowała. – No, Lilka, na trzy, czte…
___Obcy ostatkiem sił wyjął coś z przepastnej kieszeni lśniącego kombinezonu. Przypominało to spłaszczony kubek z dziwaczną pokrywką. Znachorka wyjęła mu z ręki przedmiot i obejrzała dokładnie. Był ciężki.
___Znachorka wzruszyła ramionami i wlała wodę do urządzenia, przesączając przez osobliwe wieczko.
___- Zadowolony?
___Gdy kiwnął głową, lekarka i Lilka dokonały sprawnej akcji. Mężczyzna przełknął kilka łyków, prawie się nie krztusząc.
___- Jeszcze – wydyszał.
___Kobiety powtórzyły operację kilkakrotnie. Przybysz zdawał się nabierać sił i kolorów z każdym łykiem.
___Wtedy do izby wparowała starszyzna wioski.
___- Herezja! – krzyknął stary Kruk, celując długim, wysuszonym palcem w Znachorkę i trzymane przez nią urządzenie. – Wytłumacz się, kobieto.
___- On musi tak pić – wtrąciła Lilka.
___- Nie wtrącaj się, dziecko. Jesteś w szoku po stracie ojca, a teraz jeszcze to… - odezwała się Szilma, siwowłosa kapłanka. – Rada musi go przesłuchać.
___- Jest za słaby – zaprotestowała Znachorka stanowczo. Była, zaraz bo duchowieństwu, najważniejszą osobą w Utopii, więc mogła sobie pozwolić na podniesienie głosu. – Zajmiemy się nim, a potem odprowadzimy do kościoła, dobrze?
___Przez chwilę dwie kobiety, stara i młodsza, mierzyły się wzrokiem. W końcu Szilma ustąpiła.
___- Byle szybko – rzuciła na odchodne i razem z resztą rady opuściła dom.

*

___- Myślę, że możemy go już zaprowadzić do Starszych. Prawie świta – powiedziała Lilka po kilku godzinach. Znachorka wpatrywała się w nią dziwnie.
___- Jesteś niesamowita, dziecko – powiedziała poważnie, zupełnie nie na temat.
___- Słucham?
___- Tyle przeszłaś, a gdy ktoś potrzebował pomocy, nie wahałaś się jej udzielić. A teraz, gdy wszyscy stchórzyli, zostałaś tylko ty, chociaż to właśnie ty powinnaś się załamać.
___- Ja i Pod – Lilka wskazała na śpiącego w łóżku Znachorki dzieciaka.
___- Byłabyś dobrą znachorką – westchnęła kobieta. – Ale masz rację, możemy już iść do kościoła. Wszystko w porządku? – zwróciła się do obcego. – Nie jesteś głodny?
___Zdawało się, że mężczyzna sobie o czymś przypomniał. Wydobył z kieszeni małą, okrągłą kulkę, podniósł maskę i szybko połknął.
___- To jedzenie – wyjaśnił.
___Znachorka zauważyła, że Lilka odsunęła się nieznacznie, kierowana zabobonnym strachem.
___- Lepiej nie próbuj takich sztuczek przy starszyźnie – zażartowała, starając się zagłuszyć niepokój humorem. – A jak się nazywasz?
___- Lincoln.
___- Dziwne imię – skomentowała. – Ja jestem tutejszą Znachorką, a ta młoda dama, która uratowała ci życie, to Lilka.
___- Dziękuję.
___Znachorka pokiwała głową, czując, że nawiązała z nieznajomym kontakt i cienką nić zaufania. Postanowiła przesłuchać dyskretnie tu i teraz, mając wątpliwości co do skuteczności metod kapłanów.
___- Człowiek człowiekowi zawsze pomóc musi – rzuciła, niby od niechcenia. Zastanawiała się, kim jest ten tajemniczy ktoś. Wyglądał jak człowiek, ale nie przyszedł z ich świata, ze świata Utopii. Kim zatem był, demonem?
___- Niesamowity świat – powiedział mężczyzna, kompletnie nie na temat. – Niesamowity świat.
___- A jaki jest twój świat?
___- Zły.
-___ To demon – szepnęła Lilka. Znachorka uciszyła ją gestem.
___- Jak się tu dostałeś? – kontynuowała przesłuchanie.
___- Ja… To długa historia – wymruczał. – Daj mi spać…
___- Skoro musisz – Znachorka nie opierała się. Nieważne, kim był obcy. Ważne, że był jej pacjentem. A z wycieńczonym pacjentem się nie dyskutuje.
___- Moja maska jest popsuta…
___- Zajmiemy się tobą. Śpij.

Część trzecia: Wariat w metalowej masce
___W wiosce wrzało jak w ulu. Wśród rozgadanego tłumu snuł się zapłakany chłopiec.
___- Rob? To ty? – wreszcie ktoś zwrócił uwagę na chłopca. Rob, przez zasłonę łez, rozpoznał w nim jednego z myśliwych, którzy byli przy śmierci ojca. – Nie płacz już.
___Mężczyzna wziął dzieciaka na ręce i czule przycisnął do piersi.
___- Lilka… - wyksztusił Rob przez łzy.
___- Masz bardzo odważną siostrę. Powinieneś być z niej dumny.
___- Ale wszyscy mówią, że kapłani są wściekli. Że Lilka jest przez nich przeklęta, bo…
___- Ciiii… - uspokoił myśliwy. – Kapłani po prostu nie lubią zmian. Ale będzie dobrze.
___Rob nie wyglądał na przekonanego.
___- O, patrz – myśliwy podniósł chłopca wyżej, by mógł zobaczyć coś ponad morzem głów. – Idzie twoja siostra.
___Odstawił chłopca na ziemię i patrzył, jak biegnie do Lilki. Dzieciak nawet nie zwrócił uwagi na człowieka w masce, którego siostra prowadziła razem ze Znachorką. Dziewczyna zostawiła przybysza pod opieką lekarki, a sama mocno wyściskała brata.
___- Dlaczego nie przyszłaś do mnie w nocy? – spytał Rob z wyrzutem.
___- Nie chciałam, żebyś się martwił – spróbowała wyjaśnić Lilka, chociaż wiedziała, że młodszy brat nie zrozumie. Ona, na jego miejscu, nie zrozumiałaby tej troski.
___Rob popatrzył na nią z wyrzutem, odwrócił się i odbiegł z powrotem w tłum. Lilka chciała zawołać, żeby zaczekał, żeby wrócił, ale na schodkach kościoła zamajaczyły jej sylwetki Starszych. Były ważniejsze sprawy.
___Sprawy ważniejsze niż jej młodszy brat, który stracił wszystko?
___- Lilka, stój – złapała ją za ramię Znachorka. – Jak teraz za nim pobiegniesz, rada uzna cię za winną.
___- Winną czego? – spytała wściekle, próbując wyrwać ramię ze stalowego uścisku lekarki.
___Znachorka wzruszyła ramionami.
___- Nie pomożesz Robowi, jeśli dasz się poszczuć tłumem.
___Lilka rozejrzała się po otaczających ją twarzach, w większości nieufnych, a czasem wręcz wrogich. Tak, Znachorka miała rację. Wystarczy kilka słów charyzmatycznego Kruka, a tłum ją pożre.
___Dziewczyna powoli pokiwała głową. Znachorka zwolniła uścisk.
___- Podejdźcie – rozległ się tubalny głos tęgiego Miodka, stojącego na szczycie schodów. – Podejdźcie razem z Obcym.
___Lilka i Znachorka wymieniły spojrzenia. Tłum się rozstąpił. To było najdłuższe dziesięć metrów, które Lilka kiedykolwiek pokonywała. Spojrzenia sąsiadów paliły ją jak ogień.
___- Zdejmij maskę… istoto – zarządził Miodek, niepewny, jak zwracać się do przybysza.
___- Nie mogę – odparł ten. Pod warstwą strachu i dezorientacji w jego głosie dało się wyczuć nutkę znudzenia.
___- A zatem nie jesteś człowiekiem. W Utopii nie ma miejsca dla nie-ludzi.
___- Nie ma to jak prosta dedukcja – mruknęła pod nosem Znachorka. Poczuła lekką sympatię do swojego pacjenta, więc postanowiła się wtrącić. Któż inny, jeśli nie ona?
___- Psy nie są ludźmi, koty nie są ludźmi. Osły od pługa i mleczne krowy też nie są ludźmi, a jednak mają swoje miejsce w Utopii – przemówiła donośnym głosem.
___- Ale on jest wynaturzeniem – odparł Miodek. – I ty też jesteś, skoro trzymasz jego stronę!
___Nie było to mądre posunięcie. Wieśniacy szanowali Znachorkę, nierzadko darząc ją większym uwielbieniem niż Starszyznę. Starszyzna nie odbiera porodów, nie nastawia połamanych kości, nie leczy ludzi ani zwierząt. Teraz w tłumie poniósł się szmer niepewności.
___- Pozwól mu przemówić – powiedziała Znachorka, wyczuwając zmiany nastroju wśród wieśniaków. Jest człowiekiem, jak my wszyscy. Przybył zza Wielkiej Siatki – wyjaśniła, używając nazwy, którą wieśniacy nadali przeszkodzie, która zabiła kowala Eza.
___- Czyli tak jak Wielka Siatka niesie śmierć – zripostował kapłan.
___- A czy zabił kogokolwiek? Jest tak słaby, że ledwo się trzyma na nogach.
___- Dlatego nie możemy pozwolić, by urósł w siłę.
___- Nie przyszedłem tu nikogo zabijać – rozległ się straszny głos, brzmiący metalicznie przez uszkodzoną maskę. Wieśniacy struchleli.
___Znachorka posłała Lincolnowi spojrzenia typu: „trzeba było siedzieć cicho”.
___- To wynaturzenie, sami słyszycie. Trzeba to zabić! – krzyknął przerażony Miodek.
___- Uspokój się, przyjacielu – do rozmowy wkroczył milczący dotąd Kruk. – Nikt nigdy w tej wiosce nikogo nie zabił.
___- Więc co proponujesz?
___- Niech wróci, skąd przyszedł. To uczciwe rozwiązanie, nie sądzicie? – Kruk zwrócił się do tłumu, który ochoczo go poparł. – Trzeba go odprowadzić pod Wielką Siatkę.
___- Skazujesz go na śmierć! – krzyknęła Lilka, mimo zakazów Znachorki zabierając głos.
___- Dziecko – stary kapłan uśmiechnął się dobrotliwie, szczerząc ostatnie trzy zęby, jakie mu pozostały. – Jeśli raz przeszedł przez siatkę, to przejdzie i drugi, prawda?
___Znachorka pokręciła głową. „Daj spokój”, mówiły jej oczy. „To nie ma sensu”.
___- A żeby sprawiedliwości stało się zadość, pozwolę ci przemówić, istoto – podjął Kruk. Przybywasz zza siatki, z innego świata?
___- Człowieku – rzekł przybysz w metalowej masce – ja przybywam z tego samego świata, co wy. Świat nie jest tak mały, jak się wam zdaje.
___- Czyżby? – kapłan zmarszczył brwi w odpowiedzi na tę herezję.
___- Jesteście tak malutką cząstką świata… - obcy westchnął. – Jesteście Utopią. Jesteście miejscem, którego nie ma. Dlaczego wasza wioska nazywa się Utopia, no dlaczego?
___Kruk pozostał niewzruszony.
___- „ I przyszli na ziemię żyzną i urodzajną, przyszli do lasów pełnych zwierzyny i rzeki pełnej ryb. Stanęli na polanie, najzieleńszej ze wszystkich, a Pan powiedział: to miejsce zwie się Utopia” – zacytował Świętą Księgę.
___- A skąd macie księgę, z której zapewne cytujesz? – nie ustępował człowiek w masce.
___- Od naszych przodków.
___- A oni skąd ją mieli?
___- Od Pana.
___Obcy wymamrotał coś w rodzaju: „Historia zawsze zatoczy koło”
___- Mówiłeś coś, przybyszu? – zainteresował się Kruk.
___- Nie, nic.
___- A zatem zabierzcie go do Wielkiej Siatki – kapłan wskazał na najsilniejszych mężczyzn z wioski.
___- Chcesz mnie zabić ogrodzeniem pod napięciem? – oburzył się Lincoln, odprowadzany brutalnie przez dwóch rosłych osiłków.
___- Nazywaj to sobie jak chcesz – odparował Kruk. – Nasz świat, nasze zasady.

Część czwarta: Projekt Utopia
___- Dyrektorze? – do sterylnego pomieszczenia wszedł mężczyzna w białym kombinezonie. Uszczelki drzwi zasyczały cicho przy zamykaniu.
___- Co znowu, Smith?
___- Projekt Utopia nieudany.
___Dyrektor wysłał impuls nerwowy do inteligentnego fotela, który obrócił się zgodnie z jego wolą.
___- Podobno zwiadowca nie wrócił.
___- Tak, tak… - Smith zaszurał nerwowo nogami. – Miał wypadek. Uszkodzenie kombinezonu, a więc uszkodzenie mózgu, i…
___- Do rzeczy – przerwał Dyrektor.
___- Udało się odzyskać część danych z kombinezonu. W tym nagranie. Kiepska jakość, ale… Lepiej niech sam pan zobaczy.
___- Nie paplaj tyle, Smith. Dawaj na duży ekran.
___Smith nacisnął jakiś guzik na kombinezonie. Jedna z białych ścian wielkiego gabinetu zamieniła się w ruchomy obraz.
___Gdy nagranie (skrócone o nieistotne momenty, które wyłapała sztuczna inteligencja) się skończyło, Dyrektor potarł posiwiałe skronie.
___- Taka inwestycja – wymamrotał. – Tyle szczęśliwych bogaczy, którzy chcieli najlepszej emerytury, jaką można kupić. Tyle pokoleń rozwoju, tyle lat… A oni zwyczajnie zabili człowieka. Nie ma czegoś takiego jak Utopia, nie ważne ile zer na koncie ma sponsor projektu.
___- Obawiam się, panie Dyrektorze – wtrącił Smith, szurając nogami - że natury ludzkiej w żaden sposób nie da się oszukać.
Ostatnio zmieniony sob 07 lip 2012, 03:45 przez Ignis, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Ignis pisze:Wioska była cicha.
W wiosce było cicho lub panowała cisza.
Ignis pisze:Starszyzna już trzy dni radziła się w zamkniętym na głucho kościółku.
Zamknięte na głucho - coś zamknięte w sposób znamionujący, że nie ma nikogo, że pomieszczenie jest (będzie długo) nie używane. Zwróć uwagę w jaki sposób korzystasz ze związków frazeologicznych.
Poza tym: radziła się kogo? Raczej: starszyzna radziła.
Ignis pisze:Debatowali nad rzeczą oczywistą. Podejmowali decyzję, która już dawno została podjęta.
Te zdania dublują informację, że radzili w sumie o niczym. Drugie wprowadza niejasność: decydowali o czymś, o czym już zdecydowali czy ktoś inny podjął decyzję za nich w tej sprawie?
Ignis pisze:Trzeciego dnia wieczorem drzwi drewnianego kościółka otworzyły się na oścież, a córka kowala [przecinek] Lilka, która pełniła akurat zaszczytną wartę pod budynkiem, zabiła trzykrotnie w dzwon.
Tu się czas nie zgadza, bo na początku piszesz, że już trzy dni tam siedzieli, więc musiał być czwarty dzień. Interpunkcja.
przed budynkiem
Zastanawiam się gdzie był ten dzwon, skoro to kościółek, i stojąc przed nim, mogła w niego zabić.
Ignis pisze: Rada uradziła – rzekł gruby kapłan Miodek, gdy na placyku zebrali się wszyscy mieszkańcy Utopii.
To po prostu źle brzmi. Zamieniłabym na: postanowiła, podjęła decyzję itd.
Ignis pisze: Tą ceremonialną formułę rzadko, tylko w tych wyjątkowych wypadkach, kiedy to rozpoczynano żniwa lub sądzono nielicznych przestępców.
Brakuje orzeczenia.
Tej ceremonialnej formuły używano rzadko,tylko...
Ignis pisze:Po placyku rozległ się cichy szmer zadowolenia.
Skoro szmer, to wiadomo, że cichy i nie trzeba tego pisać.
Ignis pisze:Wybierzcie dziesięciu najlepszych.
Najlepszych w czym? Na razie nie wiadomo, co to za wyprawa, i dobrze byłoby napisać, czy ma to być dziesięciu wojowników, kowali, rolników...
Ignis pisze:Patrzyli z podziwem na rosłych mężczyzn, uzbrojonych w prowizoryczną broń i obładowanych zapasami na drogę.
Prowizoryczną broń? Czyli co? Kije? Kosy na sztorc?
Ignis pisze:Jednocześnie musieli być dość blisko, by nie zgubić wędrowców, i dość daleko, by wędrowcy ich nie przyłapali.
Powtórzenia. Można tu spokojnie skorzystać z podmiotu domyślnego.
Ignis pisze:_Pierwsza noc była zimna i niewygodna.
Noc nie mogła być niewygodna. Co najwyżej nocowanie w lesie było niewygodne.
Ignis pisze:- Czym ty, kurwa, jesteś?! – spróbowała go przekrzyczeć.
Ten wulgaryzm wydaje mi się całkowicie nienaturalny. zwłaszcza z ust L.
Ignis pisze: Oddychał normalnie, ale gdy tylko próbowano zdjąć z jego twarzy lśniącą aparaturę, zaczynał się krztusić i rzucać. W dodatku maska była uszkodzona i cały czas ktoś musiał czuwać przy łóżku przybysza, by dociskać mu żelastwo do twarzy.
Tu sobie przeczysz: z jednej strony tajemnicza lśniąca aparatura, z drugiej: maska, sugerująca rozpoznanie i klasyfikację rzeczy.
Ignis pisze:Znachorka, dość młoda kobieta, której nauczycielka zmarła niedawno, obejrzała człowieka z lasu i wymamrotała nad nim parę modlitw.
Chyba od modlitw powinien być kapłan?
Ignis pisze:W chatce została tylko lekarka, Lilka i dzieciak Pod, który akurat zajmował się maską obcego.
Znachorka i lekarka - znów mieszasz dwa języki, język odizolowanej wsi i język współczesny.
Ignis pisze:___- Herezja! – krzyknął stary Kruk, celując długim, wysuszonym palcem w Znachorkę i trzymane przez nią urządzenie. – Wytłumacz się, kobieto.
Domyślam się, że chodzi o użycie, urządzenia ale powinno to być konkretnie napisane, w jaki sposób jest to łamanie zasad.
Ignis pisze:Była, zaraz bo duchowieństwu, najważniejszą osobą w Utopii, więc mogła sobie pozwolić na podniesienie głosu.
zaraz po duchowieństwie
Ignis pisze: A teraz, gdy wszyscy stchórzyli, zostałaś tylko ty, chociaż to właśnie ty powinnaś się załamać.
Powtórzenia.
Ignis pisze:Lilka chciała zawołać, żeby zaczekał, żeby wrócił, ale na schodkach kościoła zamajaczyły jej sylwetki Starszych.
bez jej
Przeczytałam całość z zaciekawieniem. Owszem, jest nadal sporo błędów na poziomie językowym, nie do końca panujesz nad doborem słów, czy konstrukcją zdań, jednak pomysł mi się spodobał. Czego na pewno mi brakuje to emocji bohaterów, zwłaszcza Lilki; w końcu Zła Siatka zabiła jej ojca. Naturalny byłby tu jakiś wewnętrzny konflikt, pomiędzy potrzebą niesienia pomocy komuś w potrzebie, a złością.
Nie do końca wyjaśnione są też zasady kierujące małą społecznością, brakuje tego co trzyma ich w ryzach: tylko wspominasz, że mają jakąś księgę. Trochę powagi odejmuje imię Miodek, zupełnie nie pasuje do funkcji jaką pełni: surowego strażnika tradycji. Nie wiadomo, dlaczego tak go nazwałaś, imiona wydają się być losowe: Kruk, Lilka, Pod, Ez.
Stanowczo na niekorzyść działa brak wyjaśnienia jaki był cel wyprawy, dlaczego zdecydowano się na nią, co miała odkryć. Powinna jednak z czegoś wynikać.
Podobała mi się natomiast inicjatywa dzieci, które mając już tylko ojca, pijaka, ale jednak jedynego rodzica, chcą go chronić.
Koniecznie pisz dalej, widać, że masz pomysły. Trzeba je jednak szlifować, odpowiednio planować i rozwijać operowanie językiem, zwłaszcza opisami, których w tekście zdecydowanie brak. Dlatego: ćwicz, czytaj i pisz.
Tekst skojarzył mi się z cyklem "Kirinyaga" Mike'a Resnicka, polecam do poczytania - tematem jest właśnie próba stworzenia utopii. Możesz też mieć chęć obejrzeć "Osadę" Shyamalana.

3
Dzięki za przeczytanie i wytknięcie błędów :)
Niektóre niejasności postaram się wyjaśnić:
Ignis pisze:Debatowali nad rzeczą oczywistą. Podejmowali decyzję, która już dawno została podjęta.
"Te zdania dublują informację, że radzili w sumie o niczym. Drugie wprowadza niejasność: decydowali o czymś, o czym już zdecydowali czy ktoś inny podjął decyzję za nich w tej sprawie?"

Racja, poplątałam się w tych zdaniach. Chciałam pokazać, że wioska dojrzała do zmian, i że jeśli starszyzna nie wyrazi zgody od razu, to i tak będzie musiała ją wyrazić w najbliższym czasie. Bo ludzie się mogą wkurzyć itd. Tak więc chodzi o to, że zebrali się w tym kościółku „dla zasady”, a nie żeby zrobić coś konstruktywnego.
Ignis pisze:Patrzyli z podziwem na rosłych mężczyzn, uzbrojonych w prowizoryczną broń i obładowanych zapasami na drogę.
"Prowizoryczną broń? Czyli co? Kije? Kosy na sztorc?"

Dokładnie: kije, kosy na sztorc. I łuki, których myśliwi używali do polowań. Chodzi o to, że nie mogli mieć broni innej niż prowizoryczna, bo i po co? Nawet nie było sąsiednich wiosek, żeby z nimi wojować, a w samej Utopii spokój jako taki był.

Piszesz, że imiona wydają Ci się losowe, i masz całkowitą rację. Nigdy nie umiałam dobierać imion do postaci. Ale następnym razem się bardziej postaram.
Caroll pisze:Stanowczo na niekorzyść działa brak wyjaśnienia jaki był cel wyprawy, dlaczego zdecydowano się na nią, co miała odkryć.
Na wyprawę zdecydowano się z naturalnej, ludzkiej ciekawości. Mieszkańcy Utopii chcieli odkryć, co jest dalej, poza rzeczywistością, którą znają. Ale pewnie nie podkreśliłam tego w tekście, stąd niejasność.

Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki za weryfikację

4
Dokładnie: kije, kosy na sztorc. I łuki, których myśliwi używali do polowań. Chodzi o to, że nie mogli mieć broni innej niż prowizoryczna, bo i po co? Nawet nie było sąsiednich wiosek, żeby z nimi wojować, a w samej Utopii spokój jako taki był.
Zobacz:
Prowizoryczny = mający trwać tylko pewien czas, niemający charakteru stałego, coś skleconego naprędce.
Dlaczego łuki myśliwskie, oszczepy i siekiery drwali miałyby być prowizoryczne? Służyły na co dzień, musiały być solidne, dobrze wykonane. Rozumiem, że chodziło ci o to, że nie tworzyli broni do walki przeciw ludziom, niemniej nie to napisałaś.
Piszesz, że imiona wydają Ci się losowe, i masz całkowitą rację. Nigdy nie umiałam dobierać imion do postaci. Ale następnym razem się bardziej postaram.
Losowość imion ma tu o tyle znaczenie, że jest to mała, zamknięta społeczność, więc powinno być łatwo zauważyć pewien system nazywania, klucz, a tutaj każde imię wydaje się być z innej parafii: od zwierząt (Kruk), funkcji (Znachorka), wymyślone (Ez), angielskie (Rob).
Ignis pisze:Na wyprawę zdecydowano się z naturalnej, ludzkiej ciekawości.
Żeby możliwy był taki eksperyment jak "Utopia" to konieczne są konkretne zasady regulujące życie w społeczności. Nie wiemy, jak długo oni tak żyją, ale kluczem trwania w pewnej idei "idealnej społeczności, idealnego państwa" jest unikanie zmian. Bez tego taki eksperyment jest z góry skazany na niepowodzenie, dlatego brakuje mi tu silnego czynnika przełamującego tradycje i prowokującego zmiany - idziemy na wyprawę.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

5
Tylko kilka uwag ode mnie - tak, żeby nie powtarzać za Caroll:
Ignis pisze:Cel ocalenia ojca przed opętaniem przez złe duchy przymusowej abstynencji był doprawdy szczytny.
Troszkę przekombinowane to zdanie. Nie czyta się wygodnie. Zwłaszcza początek.
Ignis pisze:Polubili go, bo złamał zakaz Starszych i zabrał ze sobą wódkę. I, co najważniejsze, podzielił się nią z drużyną.
Fajnie, że z tego motywu pijaństwa Eza coś jeszcze wyciągasz :)
Ignis pisze:Roba już ukołysała do snu i zostawiła w domu.
Ukołysała do snu? Dziesięciolatka?
Ignis pisze:zawołała po pomoc
zawołała pomoc, wołała o pomoc

A teraz do rzeczy.
Podoba mi się to, jak piszesz. Masz fajny, płynny styl. Błędy są, pewne rzeczy do wygładzenia też, ale przez całość się płynie. Masz na pewno duży potencjał.

Umiesz też zbudować zamkniętą historię, którą czyta się z ciekawością, z zainteresowaniem. Fajnie, że wszystko powoli odsłaniasz, stopniowo dawkujesz informacje, przeskakujesz między motywami.
Temu tekstowi przydałoby się parę słów więcej - tutaj zgadzam się z pewnymi uwagami Caroll - co do braku wyjaśnienia podjęcia wyprawy, co do przemyślenia reguł rządzących Utopią...

Pewne rzeczy do dopracowania, ale tak ogólnie to przeczytałam z przyjemnością. Radzisz sobie z językiem, kreacją postaci i masz pomysły. To dobrze wróży.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”