[niezbedny wstęp] Jest to bodaj pierwsza tego rodzaju próba przedstawienia komukolwiek mojej (podobno) pisarskiej twórczości, więc proszę o chłodną wyrozumiałość. Wszelkie konstruktywne uwagi przyjmę z ogromną wdzięczmością. Zaznaczyć jednak muszę, iż - co zauważyła garstka moich przyjaciół, która obcowała z moimi krótkimi formami (bo to, czy są to opowiadania, czy literatura w ogóle, również toczono spory) - piszę w bardzo specyficzny, charakterystyczny sposób i jest to zabieg jak najbardziej świadomy, choć czasami odbiegający od obowiązujących standardów literackich. Mam przy tym nadzieję, że sprawię tymi kilkoma zdaniami choć trochę przyjemności przynajmniej jednej osobie.
Moja wizyta na tym zacnym forum wiąże się z toczącą moje żyły przez lata wątpliwością, czy moja twórczość warta jest cokolwiek z literackiego punktu widzenia (ciekawa? intrygująca?), czy to kolejny przykład grafomanii. Ja, zależnie od dnia, mam wiele wątpliwości co do obu opcji. Smacznego. Aha - i zdaję sobie sprawę, że nienajmocniejszą moją stroną jest interpunkcja - wybaczcie. [koniec niezbędnego wstępu]
„Miasto, które nie oddycha”
Tutaj nawet żeby dostać w mordę trzeba solidnie sobie zasłużyć. Bezdomnych na dworcu niemal nie widać. Nikt już nie śpiewa w przejściu. Amputowano je całkowicie z brunatno-czarnych kikutów pożartych przez gangrenę. Wstyd kopnąć kulawego psa. Rano smog nie gryzie w gardło, a kac mija już po pierwszym, nawet niespecjalnie zimnym, piwie. Parki nie śmierdzą już moczem, a bunkry na Ozimskiej już dawno zamknięto na cztery spusty. Fabryczne kominy nie przesłaniają widoku. Nawet bułgarskie prostytutki porobiły sobie kosztowne operacje biustu i unoszą się teraz komicznie nad ulicami. Nie widuje się kiepskich tatuaży, ani bezzębnych alfonsów.
Nienawidzę tych czystych ulic i bezbarwnie uśmiechniętych twarzy. Dobrze przecież czasami pooddychać potłuczonym szkłem, przełknąć odrobinę gorzkiej krwi. W tym mieście już nie rodzą się dobrzy poeci. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek było tutaj inaczej. Czy czułem cokolwiek idąc ręka w rękę z babcią w stronę torów kolejowych, oglądać pociągi przejeżdżające po kościach pijanych desperatów.
Tego jednak dnia było tylko prawie identyczne.
Wyszedłem w pośpiechu z domu po ćwiartkę. Wszystkie piwa schowane w tapczanie na czarną godzinę już dawno zostały wypite, pojawiły się więc nocne duszności. Promazyna nie wskoczyła jeszcze na swoje miejsce. Już pod sklepem zaczęły ciążyć mi nieco powieki, więc kiedy z trudem z niego wyszedłem ta osobliwa lecznicza mieszanka zaczęła hulać po organizmie na całego. Przekleństwa i dziki śmiech, które we mnie uderzyły dotarły do mnie zatem z opóźnieniem, odbijając się od ścian. Poczułem dziwną błogość, kiedy uderzyłem plecami o zimny bruk, a w mostek wbiły mi się czyjeś kolana - gdy usłyszałem pękające pod nimi żebra, które niemal natychmiast wbiły się z głuchym pluskiem w płuca.
Trudno opisać ulgę towarzyszącą chwili, gdy krew rozlała się do każdego zakamarka mojego ciała, z delikatnością kochanka wchodzącego w wilgotne ciało kobiety. Czułem jak metropolia wchłania posokę cieknącą wartkim trumieniem w dół, przedzierającą się przez szpary w kostce brukowej, w piach, w ziemię, w kamień, w beton. Jak łapczywie napełnia żyły.
Miasto drgnęło przez ułamek sekundy. I ponownie zastygło.
Miasto, które nie oddycha
1
Ostatnio zmieniony sob 07 lip 2012, 03:28 przez kamaitachi, łącznie zmieniany 2 razy.
Uccidiamo il chiaro di luna!