Hej, właśnie to machnąłem w jakieś trzy godzinki, piszcie co myślicie.

Rozdział 1
Ponura jesień. Grom sięgnął po księgę, oblizał palec i zaczął kartkować.
- Kurwa, co on tak pędzi...
Zza horyzontu wyłonił się mutonóg... nie, nie taki zwyczajny z sadłem i tonowym konarem w łapie tylko stepowy - wysoki, z włócznią i sterczącymi żebrami otoczonymi splotami suchych mięśni. Urodzony biegacz. Barbarzyńca podniósł na chwilę wzrok nadal przewracając kartki. Wiedział, że mutonogi są szybkie, ale ten dobiegał już na odległość skoku.
- Kurwa, kurwa, kurwa... jest kurwa!
Uniósł drewnianą różdżkę i zaczął nią wymachiwać dukając sentencję.
- Ryżanos...patwanos...kuronos!
Niczym grom, nagłe rozświetlenie przywiodło za sobą grzmot, a skąpany w alabastrowym wirze przeciwnik zaczął się kurczyć, porastając rudym pierzem.
- Kuropatwa! - krzyknął barbarzyńca, nie zwracając uwagi na miniaturową, zrośniętą ze skrzydłem włócznię. Ptaszysko wyraźnie zwolniło, nadal jednak przebierając nóżkami.
- Aua! - krzyknął dźgany raz za razem po nogach - przestań!
Ptak nagle zamarł, podniósł czarne ślepia, mrugnął i po chwili zawahania zaczął drapać w wilgotnej ziemi ostrzem szukając co tłuściejszych, pełzających kąsków.
- Dobra, daruję ci nielocie - Grom uniósł księgę obiema rękami i krzyknął w czeluść zachmurzonego nieba - widzisz? Zrobiłem to! Zrobiłem!
Odpowiedziała mu cisza. Po dłuższej chwili wcisnął wolumin za pas i poszedł przed siebie nie zwracając uwagi na nowego towarzysza, który - delektując się rdzawoziemnymi okazami - dotrzymywał mu kroku...
Sam nie wie dlaczego go jeszcze nie zjadł. Może z tą małą włócznią wydał mu się tak samo groteskowy. Dziwoląg przyjmowany z niedowierzaniem, niepokojem przeradzającym się w strach, ten w końcu w zaraźliwą nienawiść. Barbarzyńca czarodziej, małpa z badylem, obleczony skórami równie dzikich, zwierzęcych pobratymców. Gdzie się taki uchował? Czego chce? Pewnie coś knuje, a taki to i konfitur na zimę pleśnią magiczną napsuje i dziewkę poczciwą sztuczkami zbałamuci. Trudno, trzeba iść dalej, na wschód. Po odkupienie...
Rozdział 2
- Kasza z juchą - powiedział skryty w cieniu kolumny. Zlecenie było proste - wpadnij w szał znajdując się we właściwym miejscu. Reszta była kwestią dostatecznie szybkiego wymachiwania trójręcznym toporem. Zleceniodawca był zacnie ubrany i śmierdział groszem, a świątynia w której Grom miał posprzątać pospolita i położona za miastem. Przyczajony, wyjął z tobołka garść żywych grzybków i wepchnął kilkadziesiąt okazów w paszczękę. Stłoczone w gorącej gardzieli, nasączane śliną, świadome trawienia żywcem powoli uwalniały trujący ekstrakt wprowadzając drapieżnika w amok. Oczy zapłonęły żywym ogniem, piekący język coraz energiczniej miętosił kapelusze, serce uderzało rozrywając trzewia, krew wrzała. Grom, wypluwając kwilące grzybki, ryknął...
Czarodziej słysząc dochodzący z czeluści odgłos nawet nie zadrżał. Zaśliniony barbarzyńca dobył swoją trójręczną oblubienicę i wymachując nią niezdarnie na wszystkie strony ruszył w jego kierunku wznosząc bitewny okrzyk.
- Jabadabadu!
- Amarus, amanus - wyszeptał mag. Grom znieruchomiał - Następny osioł. Co by tu z tobą zrobić? Jesteś barbarzyńcą, prawda? Polegasz na swoich kościach, ścięgnach, muskułach. A gdybym ci to odebrał? Kalectwo? Nie - zawsze mógłbyś przerzucić się na żebractwo. Postąpię inaczej. Obdarzę cię inteligencją - rzeczą z którą jeszcze nigdy się nie zetknąłeś. Dostaniesz tom zaklęć i różdżkę i nigdy nie użyjesz już siły. Odkupienie odnajdziesz na wschodzie. Spiesz się - masz mało czasu, a przesilenie wiosenne sprowadzi na ciebie niewyobrażalną pokutę.