Wampir

1
WWW*

WWWMiasto nocą. Morze elektrycznych świetlików, węgorze sunących leniwie samochodów, zwarte bryły czarnych budynków. Kakofonia hałasów - gwar rozmów, warkot silników, strzały, krzyki, śmiech. Gdzieś tam nieciekawe i bezbarwne ludzkie historie, dramaty niewarte uwagi, strach, ból, cierpienie. Ułuda szczęścia zamknięta w tabletkach lub alkoholu, obietnicach bez pokrycia. Puste słowa pozbawione znaczenia, martwe w chwili narodzin. Usta które mówią, uszy które nie chcą słuchać.
WWWMiasto nocą. Piękne.
WWWWielkie skupisko życia na kilkudziesięciu kilometrach betonu i stali. Życia, które pragnie oddychać pełną piersią, na przekór wszystkiemu, które pragnie oddawać się przynoszącej zapomnienie ekstazie, upajać samo sobą, zachwycać oraz być zachwycone. Przynajmniej do świtu gdy, skacowane i zmęczone, będzie przeklinać świat i niemrawo powlecze się do pracy. Lub zaśnie.
WWWSen. Słodki, dający zapomnienie sen. Namiastka wieczności, okruch niebytu. Obietnica śmierci. Kłamliwa, jak wszystko.
WWWMiasto nocą. Ze szczytów wieżowców nic nie widać, żadnych szczegółów. Może to i lepiej? Nie ma wtedy pojedynczych osób, nie trzeba nad nimi się zastanawiać, współczuć im, myśleć o nich bardziej niż jest to konieczne. Tak jest dobrze. W przeciwnym bowiem wypadku, gdy stracimy maskę obojętności, istnieje groźba zainteresowania czymkolwiek, co samo w sobie jest już niebezpieczne, zdradzieckie, pełne słabości. Sprawia, że można się do czegoś przywiązać, coś może stać się bliskie, tak bardzo, iż przestaniemy myśleć o bezpieczeństwie własnego tyłka. A to już pierwszy krok aby go stracić.
WWWMiasto nocą. Zło nie stara się nawet ukryć w cieniach, tak bardzo pewne swej siły i zachęcone słabością światła. To jednak tylko ludzkie zło, a zatem głupie oraz przyziemne. Niewarte nawet chwili zainteresowania. Z jakiś jednak powodów, nad którymi głowią się od wieków mądre umysły, było coś w tej małostkowej niegodziwości pociągającego i fascynującego zarazem. Nieodgadnione piękno krzywdy, bólu, nienawiści i cierpienia.
WWWPiękno?
WWWBlade oczy, pełne zamkniętej na wieczność furii, patrzą w spokoju na miasto poniżej. Kropeczki źrenic na tle wielkich tęczówek, zbyt wielkich, jakby ktoś nagle zaświecił prosto w nie jasnym światłem żarówki. Wyczekują. Cierpliwości im nie brak. Lata, wiele lat nauczyło je tej sztuki.
WWWNagle jest. Tam, na rogu. Zbłąkana dusza, odziana w wyzywający strój taniej kurewki, chwiejnym krokiem idzie w stronę zaułka, zatopionego w cieniach, śmierdzącego brudem, szczynami i szybkim, tanim, pozbawionym czułości seksem.
WWWZastygła furia na moment, czas mniejszy niż uderzenie serca, zmienia się w rozbawienie. Usta układają się w paskudny uśmiech.
WWWMrok czarniejszy niż noc uderza z góry, cicho, bezszelestnie. Śmierć dzisiejszej nocy ma wiele oblicz - nóż, pocisk, strzykawka, zderzak rozpędzonego samochodu. Oraz to. Jej najdoskonalsza forma. Czysty akt odebrania życia. Żadnych emocji, żadnych uczuć, żadnego współczucia. W zamian bierze tylko drobny haracz.
WWWAle o tym na razie cicho sza!
WWWMiasto nocą. Piękne.

WWW***

WWWKapela grała smętne jazzowe nuty. Powolnemu zawodzeniu saksofonu, raz to opadającemu w niskie tony, raz to szybującemu wśród wysokich, towarzyszyły ostre i prędkie szarpnięcia strun kontrabasu, oraz niemrawe, jednostajne syczenie talerzy perkusji Nie było wokalu, gdyż przy tego typu kawałkach tylko by przeszkadzał. Najlepszy jazz obywał się zawsze bez słów - taki już po prostu był. Piękny. Muzyka rozbrzmiewała melancholijnym smutkiem i tęsknotą, poruszającą ukryte na co dzień akordy duszy. W melodii chciało się utonąć. Wraz z kolejnymi płynącymi nutami można było wyczuć czysty klimat wewnętrznego wyciszenia oraz jedyną w swoim rodzaju miłość do muzyki. Nikt, kto w swej ignorancji nie rozumie jazzu, nie jest w stanie zrozumieć także tej miłości.
WWWNieśpieszne tempo skłaniało do niewesołych rozmyślań.
WWWW lokalu pachniało dymem papierosowym, alkoholem i wodą kolońską. W tej właśnie kolejności. Sina chmura nikotyny unosiła się leniwie nad głowami nielicznych klientów. Nikt nie rozmawiał bo, albo nie miał ku temu najmniejszej ochoty, albo wolał zamiast tego słuchać muzyki. Zresztą, po minach co poniektórych można było się domyśleć, że nieprzypadkowo na dzisiejszą noc wybrali samotność jako swoją towarzyszkę.
WWWBar nie był obskurną budą, lecz także daleko mu było do uznania za miejsce najwyższej klasy. Ot, spelunka jakich pełno, zarabiająca głównie na stałych, mieszkających w okolicy klientach lub przygodnych biznesmenach, którzy chcieli raz na jakiś czas poluźnić obręcz białego kołnierzyka, bez narażania się na to, że spotkają przypadkiem kogoś znajomego. A także na różnych niebieskich ptakach, które najwyraźniej nie miały co zrobić z nadmiarem wolnego czasu.
WWWZa barem apetyczna mulatka, jedna z córek właściciela, nieśpiesznie przecierała kieliszki. Miała piękne, duże, brązowe oczy, niemal czarne w zdawkowym świetle lamp.
WWWNie było wielu klientów. O tej porze, dobrze po godzinie trzeciej, zwykle nie ma. Dwóch, trzech stałych bywalców, przychodzących od niepamiętnych czasów, jeden pisarz, czy może poeta, niezrozumiały przez krytyków, sączący już drugą godzinę najtańsze piwo, jakiś facet o bliżej nieodgadnionej aparycji, zapewne będący w okolicy tylko przejazdem. Słuchał muzyki, zapatrzony w wciśniętą w róg lokalu niewielką scenę.
WWWBył także Ryan Smith. Siedział przy barze, pił i rozmyślał.
WWWNa dobrą sprawę Ryan Smith mógłby nie istnieć. Świat nie uroniłby po nim nawet jednej łzy. Ryan Smith nie był bowiem człowiekiem, którego dostrzega się w tłumie, na którego zwraca się jakąkolwiek uwagę, który wzbudza jakieś zainteresowanie. Takich jak on mijało się w drodze do pracy, na spotkanie biznesowe, idąc do kochanki. Dopóki na ciebie nie wpadli, nie zauważałeś ich. Nigdy nie zapadali w pamięć, byli jak duchy, jak wspomnienie zeszłorocznego śniegu, nie mieli bowiem w sobie tej wewnętrznej siły, która pozwalała im zaistnieć, naprawdę zaistnieć, nie tylko trwać z dnia na dzień, wegetując na skrawkach swego jestestwa. Każdy wiedział, że ludzie pokroju Smitha gdzieś istnieją, ba, może nawet mają jakieś plany, marzenia i tym podobne, ale, na dobrą sprawę, nikogo to absolutnie nie obchodziło. Mogli krzyczeć najgłośniej jak tylko potrafili, lecz i tak nikt by ich nie usłyszał.
WWWKtoś kiedyś nazwał takich jak Ryan Smith ludźmi typu „przepraszam”. Przepraszam że na ciebie wpadłem. Przepraszam że stanąłem za tobą. Przepraszam że na ciebie patrzę. Przepraszam że zabieram twój tlen. Przepraszam że żyję.
WWWReszta mówiła o nich po prostu: dupek.
WWWCzy to był strach? Czy strach przed innymi rządził jego życiem, jego ograniczonymi wyborami? A może to ta chorobliwa, obezwładniająca go od najmłodszych lat dzieciństwa, nieśmiałość? A może po prostu był nieudacznikiem, jednym z wielu? On sam tego nie wiedział. Nie było też nikogo w jego życiu, kto chciałby udzielić mu odpowiedzi. O ile w ogóle taka istniała.
WWWMyśli Ryana krążyły wokół śmierci.
WWWSmith doskonale wiedział, co to znaczy umrzeć. Umierał codziennie, wciśnięty w nierozerwalny krąg praca - dom - kanapa przed telewizorem, ewentualnie zrelaksowanie się w piątkowy wieczór nad szklanką podłego piwa kosztującego tyle, ile wynosiła jego godzinna stawka. Plany? Marzenia? Jeżeli jeszcze jakieś miał, to nie śmiał nawet o nich myśleć - wolał raczej wspominać, albo jeszcze lepiej, śnić. Życie które wiódł skutecznie wysysało z jego ciała soki entuzjazmu, nadziei i wiary.
WWWW ciasnej, obskurnej kawalerce, mieszczącej się w domu wybudowanym blisko torów kolejowych, czekała na niego tylko żona - niemal obca dla niego kobieta z którą ożenił się pod wpływem szczeniackiego impulsu. Stojąc dwa lata temu przed ołtarzem myślał, że ten impuls był miłością. Szybko się jednak okazało że w tym związku nie było żadnego uczucia, tylko szybko przemijające zauroczenie. Rebeka wydawała się czerpać perwersyjną niemal przyjemność z wiecznego wypominania Ryanowi jego niepowodzeń, nieudolności oraz tego, jakim żałosnym był człowiekiem. To była jego wina, że mieszkają w tej ruderze, jego wina, że mają mało pieniędzy oraz jego wina, że ona nie może zaspokajać swych podstawowych potrzeb. Była z nim tylko dlatego, że zapewniał, mały bo mały, ale jednostajny przypływ gotówki. Dzięki temu nie musiała pracować. Smith natomiast nie porzucił jej, bo, po pierwsze, nie miał odwagi, a po drugie, bo Rebeka, jako jedna z niewielu osób na świecie, przejawiała troskę o niego, nawet jeżeli ta troska skupiała się bardziej na zawartości jego portfela niż na nim. A on potrzebował uwagi ludzi nie mniej niż inni. Poza tym, ktoś musiał mu prać i gotować.
WWWCzasami zastanawiał się, jak mocno jego żona go nienawidzi.
WWWRyan miał jednego przyjaciela. Tak go przynajmniej nazywał. Bruce kumplował się z nim głównie dlatego, że Smith łatwo dawał się orżnąć z kilku dolców, a czasami nawet z większej sumy. Poza tym, patrząc na tego nieudacznika w wytartej marynarce i przepoconej koszuli wiedział, że jest kimś lepszym, cwańszym, bardziej wygadanym, mającym więcej szczęścia w życiu. Smith był taki naiwny.
WWWCoś jeszcze? Ach tak - Bruce pieprzył Rebekę za każdym razem, gdy kończył pracę wcześniej niż Ryan. Robili to na tanim stoliku z Ikei, który Smith kupił kiedyś na wyprzedaży. Dzisiaj się o tym dowiedział. Zobaczył to na własne oczy.
WWWNajgorsze w tym wszystkim było to, że krzyczała z rozkoszy. Policzek wymierzony w resztki męskości. On nigdy nie potrafił doprowadzić ją do takiego stanu. I ten wyraz twarzy Bruce'a. Zwierzęcy, pełen ekstazy, zwycięstwa. Zadowolenia z bycia zawsze wygrywającym skurwysynem.
WWWPraca Ryana Smitha do dzisiejszego dnia była piekłem, pełnym monotonni, nudy i frustracji. Maleńki trybik w wielkiej korporacji, płotka na samym dole drabiny władzy, zwykłe biurowe popychadło. Wiedział, że to co robi jest bezcelowe i nikomu niepotrzebne. No chyba że jego szefowej, grubej, pyskatej babie na którą nie spojrzałbyś bez uczucia niesmaku, ani tym bardziej podał ręki czy uchylił rąbka kapelusza. Obrzydliwy, wiecznie zrzędzący babsztyl, któremu każdy lizał tyłek w obawie przed utratą pracy lub przeniesieniem w jeszcze gorsze miejsce. Wielokrotnie Ryan wyobrażał sobie, jak zaciska palce na tym jej indyczym podgardlu i dusi, dusi aż iskierki życia nie uciekną ze świńskich oczek, raz na zawsze. Wierzył, że świat po jej śmierci stałby się lepszym miejscem.
WWWDzisiejszego ranka, gdy przyszedł do pracy, dokładnie o dziewiątej rano, dostał natychmiastowe wypowiedzenie, bez słowa wyjaśnienia. Uśmiechu szefowej chyba już nigdy nie będzie wstanie zapomnieć. Miała w sobie tyle jadu, tyle dziecięcej zjadliwości, tryumfu, jakby pokonała swego największego wroga, jakby cierpienie innych było celem jej nędznego życia. Ryan chciał jej skoczyć do gardła, rozszarpać, albo przynajmniej solidnie skląć i powiedzieć jej prosto w ten tłusty ryj, co o niej myśli i tych sępach, z którymi musiał pracować. Oczywiście nie zrobił tego, zabrakło mu odwagi. Pokornie schylił głowę, zabrał swoje rzeczy i wyniósł się w cholerę.
WWWTo dlatego przyszedł wcześniej do domu. To dlatego też zobaczył Bruce'a i Rebekę pieprzących się na tym samym stoliku, na którym jadał każdego chrzanionego ranka niedobre śniadanie i pił zbyt mocną, lurowatą kawę. Gdy ujrzał ich razem, wyszedł bez słowa. Nie trzasnął drzwiami, niczego nie powiedział. Chyba nawet go nie zauważyli.
WWWSnuł się kilka godzin po mieście, bez celu, aż wybiła północ. W końcu trafił do tej knajpy.
WWWSiedział zatem przy barze, wlewając w siebie najdroższy alkohol, na jaki było go stać i zastanawiał się nad swoim zmarnowanym życiem, samym sobą, oraz śmiercią. W duchu zadawał sobie pytanie, czy na świecie są ludzie mający większego pecha niż on.
WWW- Powinno być jeszcze pianino - powiedział nieznajomy mężczyzna, siadając na jednym z wielu wolnych stołków, zaraz obok Smitha. Facet wyglądał jak jedno wielkie zbiorowisko kontrastów - aksamitnie czarny, modny, szyty na miarę garnitur, biała jedwabna koszula i bordowy krawat skryte były pod szarym, sięgającym do kostek prochowcem w stylu Humpreya Bogarta. Ręce skryte w skórzanych rękawiczkach. Cały strój nie pasował natomiast do twarzy - ogorzałej, starej, pokrytej siateczką zmarszczek. Kozia bródka i włosy zawiązane w kucyk miały stalowosrebrny kolor. W nikłym świetle wydawało się, że lekko skrzą. Zielone oczy tchnęły rozbawieniem.
WWWI ten głos. Poczciwy, swobodny, trochę młodzieńczy, w stylu „jestem twoim przyjacielem, tylko ty jeszcze o tym nie wiesz”. Należał do człowieka, którego pewność siebie i spolegliwość sprawiały, że nie sposób było go nie lubić.
WWWKumpel z sąsiedztwa. W garniturze za pięć patyków, minimum.
WWWSmith spojrzał na niego pytającą.
WWW- Pianino - powtórzył nieznajomy, wskazując kciukiem na scenę za sobą. Muzycy grali nieprzerwanie, bardziej dla siebie niż dla nielicznej publiczności. - Gdyby było tam razem z nimi, całość brzmiałaby o niebo lepiej. Są nieźli, ale czuć, że czegoś im brakuje. Iskry, którą dają klawisze.
WWWCokolwiek brachu, pomyślał Ryan, cokolwiek. Tylko daj mi spokój i pozwól dokończyć piwo. Wzruszył od niechcenia ramionami, byle zbyć tamtego.
WWW- Najmocniejszego co macie, złotko - rzekł nowo przybyły, moszcząc się wygodniej na taborecie. - Aby sponiewierało.
WWW- Będzie polska wódka - odparła dziewczyna, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Postawiła przed nim kieliszek, zwykłą setkę, matową od częstego wycierania, a spod lady wyjęła przezroczystą, litrową butelkę. Pewnym ruchem nalała na dwa palce. - Niech pan tylko uważa, bo mocna.
WWW- Nie takie rzeczy się piło - z kieszeni na piersi wyjął paczkę drogich papierosów. - Mogę? - spytał, patrząc to na nią, to na Smitha. Skinęła w milczeniu głową, wracając do wycierania szkła. Ryan nie zareagował. - Ostatnio sporo czasu spędziłem w Europie, dlatego pytam. Tam nagle wszyscy dostali mocnego fisia na punkcie walki z palaczami. Zabronili palić nawet w pubach. Wyobrażacie to sobie? Co to za bar bez chmury dymu nad głowami? Bez zapachu tytoniu? Bez przepełnionych popielniczek?
WWWWypił duszkiem alkohol, odchylając mocno głowę. Szkło z głośnym stuknięciem uderzyło o blat. Potem zaciągnął się papierosem. Długo trzymał dym w płucach, delektując się smakiem, by w końcu wypuścić go nosem, przy akompaniamencie głębokiego westchnienia.
WWW- To jest to - nawet nie skrzywił się po wódce. - Kieliszek czegoś mocniejszego i dymek ulubionego truciciela na koniec dnia. Lub początek nowego, zależy z której strony na to patrzeć. Czegóż więcej nam trzeba?
WWWNie usłyszał odpowiedzi. Dziewczyna wyszła na zaplecze za jakąś sprawą, kuszącą kręcąc zgrabnym tyłeczkiem, skrytym w czarnych, obcisłych jeansach.
WWW- Niezbyt rozmowna obsługa - stwierdził bez cienia urazy nieznajomy. - Zawsze myślałem, że barmani są bardziej wygadani, nawet jeżeli to kobiety. Cholera, zwłaszcza jeśli to kobiety! W końcu, mamy przecież równouprawnienie, nie?
WWWNie doczekał się odpowiedzi. Smith ze wszystkich sił starał się udawać, że nie istnieje. Kolejny nocny wariat, pomyślał z odrazą, zagadujący zupełnie obcych mu ludzi, jakby nigdy z nikim nie rozmawiał. Ale jaki pomyleniec szuka koleżków do picia o trzeciej nad ranem, i to ubrany w szyty na miarę garnitur?
WWW- Kłopoty w raju? - usłyszał nagle. Kątem oka dostrzegł uważne spojrzenie zielonych oczu. Westchnął.
WWW- Może. Zgadujesz, czy aż tak to po mnie widać?
WWW- Znam się na ludziach. Masz obrączkę na palcu, a mimo tak późnej godziny siedzisz w takim miejscu, i to do tego w marynarce którą nosisz w pracy. Nie zaprzeczaj, tusz z długopisu rozlał ci się w kieszeni na piersi. No i jest środek tygodnia, a ty zapewne wlewasz w siebie kolejną szklankę tego podłego sikacza. A do tego ta mina, jakby cały świat zmówił się przeciwko tobie.
WWWRyan starał się zachować obojętny wyraz twarzy, głównie dlatego, żeby nie być zmuszonym okazywać zdziwienia.
WWW- Nawet jeżeli, to co tobie do tego?
WWWNieznajomy gestem ręki kazał sobie dolać.
WWW- Widzisz, miałem kiedyś znajomego, który mawiał, że w każdym człowieku tkwi jakaś opowieść. Problemem jest tylko, jak tą opowieść wydobyć...
WWW- A ty z czystego współczucia chciałbyś mnie wysłuchać. Chyba raczej z chęci zabicia nudy. Chętnie przyjmę jakąś pomoc, o ile będzie miała kolor zielony i kilka zer wydrukowanych na sobie.
WWW- Nie, współczucie nie gra tu żadnej roli, przyjacielu. Litość jest dla słabych, zawsze to powtarzam. Nie ma nic gorszego niż użalanie się nad sobą lub podobnymi nieudacznikami, którzy zamiast złapać wszystkich za pysk rozczulają się nad swymi drobnymi porażkami. To sprawia tylko, że nie są wstanie sami poradzić sobie ze swoimi życiem.
WWWZaciągnął się po raz kolejny papierosem. Zgniótł niedopałek w popielniczce.
WWW- Nic o mnie nie wiesz - odparł tamten. Słowa nieznajomego raniły ostrzej niż widok jęczącej z rozkoszy żony.
WWW- Nie? Może. Ale, jak już wspomniałem, znam się na ludziach. Są tacy prości, tacy przewidywalni. Więc co to było? Żona zdradziła? Kumple z pracy okpili? Ktoś na ciebie krzywo spojrzał?
WWW- Słuchaj, kolego - Ryan odstawił pełną do połowy szklankę. Podniósł się z zamiarem wyjścia. - Nie mam ochoty na barowe znajomości, zwłaszcza z typkami twego pokroju...
WWW- Wiem o panu więcej niż się panu wydaje, panie Smith.
WWWRyan Smith usiadł powoli, z wyraźnym wysiłkiem, na przekór samemu sobie. Wszystko dookoła jakby pociemniało, straciło nagle swoje barwy, rozmazało, a czas zwolnił swój bieg. Tylko on i nieznajomy pozostali wyraziści, obleczeni w kolory, żywi. Jego rozmówca uśmiechał się drapieżne. Zieleń oczu zniknęła pod rozszerzonymi do niemożliwości źrenicami.
WWWTamten wychylił spokojnie kieliszek wódki. Zapalił kolejnego papierosa. Myśli Ryana ciągnęły się jak rozgotowany makaron.
WWW- Opowieści, panie Smith - zaczął na nowo, nie odrywając od niego spojrzenia. - Sensem istnienia tego świata jest snucie opowieści. Wie pan, co jest w nich najważniejsze? Nie wspaniała historia, cudowne obrazy wyobraźni, czy wartka akcja, zapierająca dech w piersiach. Tylko ludzie. Lub bohaterowie, jeżeli woli pan takie słowo. To dla nich, dla ich sukcesów i porażek, dla ich dramatów, emocji, gniewu, miłości, dla ich szaleństwa i wyborów, dla nich jako całości, słuchamy wciąż historii, nawet jeżeli już je kiedyś poznaliśmy. Tylko dla nich, panie Smith.
WWWWydmuchał kłąb dymu.
WWW- Co by pan powiedział, gdyby nagle się okazało, że jest pan częścią takiej opowieści? Jak do tej pory, był pan ledwie epizodem. Czy nie uważa pan, że nie ma nic gorszego od bycia epizodem w czyjejś historii? Żyć ze świadomością, że jest się ledwie nazwiskiem, mało znaczącą postacią w biegu wydarzeń, kimś bez twarzy i imienia. Co byś czuł w takiej chwili?
WWWRyan milczał, sparaliżowany. Nieznajomy zmrużył oczy, jakby patrzył na swoją przyszłą ofiarę, w pełni świadomą zbliżającej się śmierci.
WWW- Ale ty wiesz, prawda? - strzepnął popiół z papierosa wprost na podłogę. - Dobrze wiesz, że tak jest w istocie. Twoje życie to ledwie mały epizodzik. Wiedziałeś to od początku, odkąd musiałeś żyć pod kloszem nadopiekuńczej matki, bez ojca, by potem poślubić kobietę, dla której byłeś tylko kolejnym przedmiotem zaspokajającym jej zachcianki. To dla niej rzuciłeś studia i zacząłeś niewdzięczną pracę, upodlającą, odbierającą resztki godności. A teraz strzępy twego życia rwą się, bo zobaczyłeś ją pieprzącą się z sukinsynem, którego nieopatrznie nazwałeś swym przyjacielem.
WWWGdzieś obok nich, jakby za zasłoną cienia, rozmyty kształt nalewał kolejny kieliszek wódki.
WWW- Jak już powiedziałem, panie Smith, nie jestem tu po to, aby panu pomóc. Jestem tu, ponieważ chcę panu ofiarować możliwość. Możliwość zostania kimś więcej niż tylko epizodem w czyjejś historii. Kimś ważniejszym, o wiele ważniejszym, bardziej niż jest pan to sobie wyobrazić. Głównym bohaterem? Może. Ale lepiej by pasowało słowo: przyczyna.
WWWUśmiechnął się. Zniknęła gdzieś cała jego poczciwość, przyjazność, ta spolegliwość, którą się otaczał ledwie kilka minut temu. Przypominał teraz polującego drapieżnika.
WWW- Pytania, pytania, panie Smith - westchnął. - Tyle ich się kłębi teraz w pana głowie. Mój znajomy zwykł także mawiać, że świat składa się z pytań, które nigdy nie zostaną zadane i wypowiadanych głośno na nie odpowiedzi. Dajmy na to, wyjdzie pan zaraz z tego baru, bez znaczenia teraz, w jakim celu. Za rogiem psychopata o pociętej twarzy przystawi panu lufę pistoletu do czoła. Co wtedy? Oczywiście, będzie pan szczał w spodnie ze strachu, lecz gdzieś tam w umyśle będzie kotłowało się pytanie: skąd on ma ten blizny? A wtedy on, zamiast wypalić panu w twarz i zabrać tych kilka marnych dolców, które spoczywają teraz w portfelu, zacznie opowiadać.
WWW„Wiesz, skąd mam te blizny? Mój ojciec był pijakiem i okrutnikiem...”
WWW- Dlatego też, panie Smith - ciągnął dalej nieznajomy - nie odpowiem na kilka pańskich niezadanych pytań. To bez znaczenia bowiem, dlaczego padło na pana. Tak samo jak pana inne ograniczone przez człowieczeństwo domniemania. Nie oszalałem, nie jest także jakimś popieprzonym sekciarzem. I nie chcę niczego w zamian.
WWWWyjął coś z kieszeni płaszcza. Aksamitnie czarne pudełko wylądowało na blacie baru.
WWW- Ma pan teraz dwa wyjścia. Wstanie pan i wyjdzie do swego dawnego życia. Będzie pan udawał, że nic nie wie o zdradzie żony. Znajdzie pan kolejną poniżającą pracę. Nic się nie zmieni w pana życiu. Albo - przysunął w stronę Ryana pudełko - weźmie pan to i otworzy. Wybór należy tylko do ciebie, Ryan.
WWWSmithowi pociemniało w oczach. Poczuł, że zaczyna spadać w nieskończoną otchłań, ku wiecznemu cierpieniu. Chciał krzyczeć lecz jego gardło było czymś zalepione, czymś czarnym i cuchnącym.
WWWGdy w końcu zdołał podnieść powieki, znów był w barze. Nieznajomy zniknął.
WWW- Wszystko w porządku, proszę pana? - spytała dziewczyna zza baru. - Nie za dobrze pan wygląda.
WWW- Tak, tak - odparł. - Będę się zbierał. Która godzina?
WWW- Prawie czwarta.
WWWZawahał się przez chwilę.
WWW- Ten facet który się dosiadł... dawno on wyszedł?
WWWPopatrzyła na niego ze zdziwieniem.
WWW- Przykro mi, ale przy barze przez cały czas był tylko pan. Musiało się coś panu przywidzieć.
WWWOdetchnął z ulgą. Musiał przysnąć. To tylko jakiś koszmar. Ruszył w stronę wyjścia.
WWW- Proszę pana! Zostawił pan coś.
WWWKu swemu przerażeniu dostrzegł spoczywające na ladzie aksamitnie czarne pudełko. Przełknął głośno ślinę, gapiąc się na nie przez chwilę bezmyślnie.
WWW„Jesteś tylko epizodem”
WWWNie. Już nie.
WWW- Dziękuje - odparł, chowając pudełko do kieszeni marynarki Było ciężkie i ciepłe. Udał się w stronę wyjścia.

WWW*

WWWDeszcz siąpił nieprzerwanie, zamieniając zalegający na chodnikach śnieg w nieprzyjemną dla oka chlapę. Była połowa stycznia, do świtu zostały trzy, może cztery godziny. Ryan postawił kołnierz płaszcza i ruszył przed siebie.
WWWCoś szeptało w jego głowie. Nie, nie coś - wiele głosów, jakby nałożonych na siebie. Mówiły niezrozumiałe słowa, prawdziwy bełkot, zwierzęce wycie, setki, tysiące różnych dźwięków zmieszanych w jedną kakofonię. Namawiały go, ustawicznie podkopywały jego wolę. Cel był jeden - otworzyć czarne pudełeczko, przyjąć dar...
WWWStać się. Kim?
WWWUległ - chciał ulec. Może. Nie wie, to teraz nie ma najmniejszego znaczenia.
WWWPrzeszedł ledwie kilka kroków. Zatrzymał się, pogmerał w kieszeni. W końcu wyjął je. Przyglądał się kilka chwili temu... czemuś. Wahał się, może parę sekund. Otworzył.
WWW- Piękne... - zdążył tylko wyszeptać. Potem przyszła ciemność...
WWWI pełen pewności siebie, chęci działania, chęci zemsty, uśmiech.

WWW*

WWWCJ czuł się dzisiaj wyjątkowo paskudnie. Blizny na twarzy strasznie swędziały. Miał nadzieję że ten chuj, jego ojciec, smaży się na dnie piekła. Skurwysyn powinien, za to co zrobił jemu i matce.
WWWPodrapał się po brodzie. Zaklął, kiedy zapiekło. Wiedział, że nie powinien, inaczej nigdy się nie zagoją. Pierdolił to, ten cały kit, jaki wciskali mu lekarze. On wiedział że na zawsze pozostaną mu ślady, dobrze bowiem znał jakość ojcowskiego noża.
WWWPotrzebował pieniędzy. Rozpaczliwie potrzebował pieniędzy na kolejną działkę. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w jego przeżartym narkotykami i bólem mózgu powoli pękały kolejne bariery, stanowiące granicę człowieczeństwa. Był na wielkim głodzie od bardzo dawna - właściwie to od momentu śmierci matki. Nie był to jednak tylko głód narkotykowy. Był głodny cierpienia. Chciał patrzeć na strach w oczach innych. Podobny do tego, jaki widział w zapijaczonych oczach ojca, gdy wbijał mu jego własną kosę prosto w pierś.
WWWPrzyczaił się w mrokach zaułka. Czekał.
WWWNie wiedział, czy minęła godzina, czy może tylko kilka minut, gdy z pobliskiego baru wyszedł jakiś palant, chwiejąc się lekko. Jeden z tych sukinkotów w garniaku, co siedzą cały dzień za biurkiem, stukają w klawisze i myślą, że pracują. Pieprzone białe kołnierzyki, pijawki z uśmiechem na twarzy niszczące biednych ludzi.
WWWRuszył w przeciwną stronę. Chciał zajść go zza rogu. Tak, że ten frajer musiałby nagle na niego wpaść.
WWWWyciągnął klamkę ojca. Rzekomo miała służyć do samoobrony. Często widział tę samoobronę - jak w pijackim amoku ojciec machał załadowaną czterdziestką piątką przed twarzą matki, wyzywając ją od kurew i innych. Nie raz na ciele CJ pozostawiał ślady po magazynku.
WWWLecz to już przeszłość, zamknięty rozdział jego historii.
WWWPierdolony biały kołnierzyk wyszedł zza rogu, zgodnie z jego oczekiwaniami. CJ bez wahania przystawił mu lufę do czoła. Drugą ręką złapał za koszulę.
WWW- Kasa, skurwielu! - warknął. Tamten zachował kamienny wyraz twarzy. Chłopak mimowolnie zauważył, że oczy jego ofiary, nawet w nikłym świetle ulicznych lamp, są całe czarne, jakby nie miał w zupełności tęczówek.
WWWCisza. Pewność siebie powoli ulatniała się z umysłu CJ.
WWWPytania, które nie zostaną nigdy zadane.
WWW- Wiesz, skąd mam ten blizny? - zaczął. - Mój ojciec był pijakiem i okrutnikiem...
WWWNie dokończył. Pistolet został wyrwany z jego dłoni nagłym, mocnym, o wiele za mocnym jak na takiego słabeusza, za jakiego uważał tamtego fagasa, szarpnięciem. Ćwok był za szybki - ledwie widoczna, rozmazana smuga, ruchy pewne i dokładnie wymierzone. Po chwili zimna lufa dotykała pokrytego bliznami czoła. CJ nawet nie zdążył zakląć, gdy jego mózg rozchlapał się na chodniku.

WWW*

WWWNa dzisiejszą noc Marianna stawała się zupełnie kimś innym. Jeszcze trochę i nie będzie już sobą - dwudziestojednoletnią studentką kierunku niezapewniającego dobrej pracy, spędzającą przerwę między semestrami w rodzinnym mieście. Nie, na ten wieczór nazywała się Noemi, miała dwadzieścia pięć lat i dopiero zaczęła pracę w dobrze prosperującej firmie PR-owej. Chciała się zabawić w jednym z nocnych klubów razem z przyjaciółmi. W planach miała litry alkoholu do wypicia, jakieś lekkie dragi, dobrą zabawę do białego rana i niezobowiązujący seks z pewnym gościem, znajomym jej najlepszej przyjaciółki. Może nawet coś więcej.
WWWProblem w tym, że ten dzień się jakoś od samego początku nie układał. I nic nie wskazywało na to, że noc będzie lepsza.
WWWWestchnęła, przyglądając się swej twarzy w lustrze. Na pierwszy rzut oka niby wszystko było w porządku. Burza rudych kręconych włosów, przyjemna dla oka twarz o wysokich kościach policzkowych, zielone oczy odziedziczone po matce, rodowitej Irlandce, zgrabny nosek, średnie usta. Skóra, pokryta rozmaitymi kosmetykami, pozbawiona była najmniejszych niedoskonałości. Niektóre koleżanki, te bardziej zawistne i brzydsze, mówiły, że jest trochę za wysoka. Prawda jednak była taka, że po prostu zazdrościły jej zgrabnych nóg i świetnie wyglądającego tyłka. Wielu mężczyzn się za nią oglądało, wielu próbowało na tym nie poprzestawać. Z różnym skutkiem.
WWWJednak to nie wygląd stanowił problem.
WWWWszyscy to znają - każdy ma swoje małe dramaty, historie, których nie chce opowiadać, są bowiem zbyt małe, zbyt zwykłe, zbyt żałosne, aby stworzyć z nich ciekawą opowieść. Zaciska się więc zęby i milczy, tłumi to w sobie, wypycha gdzieś poza granice świadomości...
WWW- Wszystko w porządku - zapewniła swoje odbicie. - Wszystko w jak najlepszym porządku.
WWW… ale to narasta, z każdym dniem, z każdym tygodniem. Niby nic się nie dzieje, niby przecież to są tylko mało ważne drobnostki, niedogodności codziennego dnia...
WWWWzięła głębszy oddech.
WWW… o których nawet nie wypada mówić, zwłaszcza w towarzystwie, każdego bowiem spotykają. Tylko, że gdy bliżej się temu przyjrzeć, każdy, nawet najmniejszy problem okazuje się wielki jak góra lodowa. I tak samo trudny do pokonania. Trzeba jednak robić dobrą minę do złej gry, w przeciwnym razie wyjdzie się na żałosnego nieudacznika, który nie potrafi sobie radzić z codziennymi problemami. Nikt jednak nie powie, że to właśnie proza życia daje najbardziej w kość, nawet tym zaprawionym w trudach...
WWW- Pójdziesz teraz do klubu i będziesz świetnie się bawić. Nie będziesz o niczym myśleć. Zapomnisz. Słyszysz mnie, ruda małpo?
WWWOdbicie w lustrze pokiwało głową.
WWWSzaleństwo, ból, cierpienie, ten osobliwy mrok zalegający w duszy - to wszystko, i więcej, nadchodzi małymi kroczkami, ukryte w codziennych troskach i oddechach, w drobnych niedogodnościach i krzywych spojrzeniach, w wyblakłych kolorach ciasnej kawalerki i śmierdzących, szarych ulicach. Marianna to czuła, wyraźnie to czuła, rankiem i wieczorem, w ciągu całego dnia - małymi kroczkami coś zbliżało się do niej. Coś zwykłego i prozaicznego. Coś, co dobrze znała. Mimo że nadal potrafiła się uśmiechać i nie narzekała na świat wokół niej, mimo że miała studia, pracę, rodzinę, dom, przyjaciół i setki tych drobnych rzeczy, które są każdemu potrzebne do najzwyklejszego bycia człowiekiem, to nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wszystko ją przytłacza i wysysa. Jeszcze sobie daje z tym radę, jeszcze nie chce przyznać sama przed sobą, iż to boli, jeszcze ma nadzieję. Lecz wkrótce...
WWWKtoś inny, gdyby tylko popatrzył z boku na jej życie, nie dostrzegłby rys i zadrapań. Co więcej, zapewne wyśmiałby cały ten jaskółczy niepokój szarpiący się w jej piersi. Wzruszył tylko ramionami i machnął ręką. Jego ignorancja zagłuszyłaby wszelkie wątpliwości. Potem nazwał depresją, rojeniami, albo zbytnim rozczulaniem się nad własnym losem. Przecież nic się złego nie działo. Tysiące osób codziennie przeżywa prawdziwe dramaty, oni to dopiero mają prawo czuć wijące się co rano kłębowisko węży w żołądku. Nie ty, mała Marianno. Nie ty.
WWWMarianna była twarda. Miała to po ojcu, gliniarzu, emigrancie z małego kraju w Europie Wschodniej. Nie rozczulała się nad sobą. Nie mogłaby, to przecież takie żałosne i dziecinne. Robiła dobrą minę do złej gry. Gry, której zasad jeszcze nie poznała. Której nie była do końca świadoma.
WWWUśmiechnęła się do siebie. Ta w lustrze zrobiła to samo. Tak... Musi się uśmiechać, przynajmniej w tę noc. Chce tego, naprawdę chce. Potrzebuje, jak powietrza.
WWWBo przecież nic się nie stało, prawda? Wszystko w porządku. W jak najlepszym, kurewskim porządku. Prawda, Marianno?
WWWPrawda?

WWW*

WWW- Zatem, opowiedz o sobie.
WWWWzruszyła ramionami. W kącikach jej ust przez chwilę tańczył niepewny uśmiech.
WWW- Nie wiem co mam powiedzieć. Masz fajka?
WWWRzucił paczkę i zapalniczkę na stół. Marianna wzięła jednego papierosa, przez chwilę obracała go pomiędzy palcami, po czym zapaliła i zaciągnęła się głęboko.
WWW- Cokolwiek tylko chcesz. Zacznij od czegoś dla ciebie ważnego.
WWW- Po co? Żyje się, to wszystko. Chyba nie chcesz bawić się w psychologa? Jest wiele bardziej interesujących osób...
WWW- Oni mnie nie obchodzą. Ich tutaj teraz nie ma. Tylko ty.
WWW- Może nie mam na to ochoty?
WWW- Aż takie to trudne?
WWW- Nie, tylko... - wydęła wargi z udawaną niechęcią. - Nie wydaje mi się, aby cokolwiek w moim życiu było aż tak ciekawego, by ktoś, nawet ty, chciał o tym słuchać.
WWWMimo cieni otaczających ich oboje, dostrzegła jego zawadiacki uśmiech.
WWW- Wypróbuj mnie. Jeżeli zobaczysz choćby ślad nudy, zabieram cię gdzieś na kolację.
WWW- Byle tylko nie było tam jedzenia dla ciebie...
WWWZauważył że mocno trzyma się za nadgarstek. Delikatnie ujął jej dłoń. Mimowolnie się wzdrygnęła gdy smukłe palce dotknęły skóry. Przeraźliwy chłód bijący od jego ciała nadal niepokoił.
WWW- Pierwszy raz spotykam kogoś, który nie chce o sobie opowiadać - rzekł spokojnie, nie odrywając od niej swych przedziwnych oczu. - Ciężar przechowywanej opowieści potrafi nieraz przytłoczyć. Pozbądź się go. Zobaczysz, że będzie ci lepiej. Nie ma nic gorszego, niż ból, który dusi się w sobie.
WWW- To nie boli - stwierdziła, zapalając kolejnego papierosa. - W moim życiu nie ma nic, co powodowałoby ból. Nic, przez co musiałabym płakać...
WWW- W takim razie, dlaczego drży ci głos, gdy o tym mówisz?
WWW- Bo... bo... - zaklęła szpetnie. - Dobra, wygrałeś. Masz mnie, jesteś z tego zadowolony? O to ci chodziło? Abym zaczęła ci się zwierzać? Rozpłakała na ramieniu, żebyś mógł mnie pocieszyć? Nie, nie zrobię żadnej z tych rzeczy. Opowiem... ale to ja wybieram lokal, jasne?
WWWSkinął głową w milczeniu. Marianna wzięła głęboki oddech, jeden, za chwilę następny.
WWW- Zupełnie jak jakaś gówniara, co? - rzuciła od niechcenia. - Zachowuję się jak jakiś dzieciak przed szkolnym przedstawieniem. Jakby to, co chcę powiedzieć, było ważne...
WWWNie zareagował na zaczepkę. Wzruszyła znów ramionami, tym razem pogodzona z losem.
WWW- Tak jak wiele podobnych do mnie dziewczyn, mam dom, a w nim kochających mnie rodziców - zaczęła powoli, uważnie dobierając kolejne słowa. - Przynajmniej na pierwszy rzut oka, może nawet na drugi. No dobra, na trzeci też, ale nie dalej. Żeby lepiej to zrozumieć, musiałbyś pomieszkać ze mną, choćby przez ten wolny tydzień, który miałam. Ale nie... - skrzywiła wargi. - Trzeba by poświęcić mnóstwo czasu, a ty zapewne nie masz na to ochoty. Zatem będzie w skrócie.
WWW- Starannie poukładałaś sobie to zdanie, co?
WWW- Może. Już w dzień mego przyjazdu do domu, wieczorem, matka nie omieszkała - Marianna pokreśliła wyraźnie to słowo, jakby miało jakieś ukryte znaczenie - wypomnieć, oczywiście mimochodem i zachowując jakieś tam pozory delikatności, że wybrałam kierunek studiów, po którym nie znajdę żadnej pracy. Co wtedy zrobię? Wrócę do domu, pozwolę, aby życie przelatywało mi przez palce, by oni mnie utrzymywali? Zostanę kelnerką, sprzątaczką, albo pójdę na zmywak? A tak w ogóle to z tymi studiami był głupi pomysł. Powinnam, przynajmniej według matki, rok temu wyjść za mąż za syna sąsiadów, przecież on podobno coś do mnie czuł, coś dużego lub podobne bzdety, a poza tym dziedziczył po swym ojcu fabrykę. To by ustawiło mnie do końca życia, już nigdy nie musiałabym pracować.
WWW- Ten facet...
WWW- To był nikt - ucięła krótko. - Znajomy z sąsiedztwa, nikt więcej. Ubzdurał sobie różne rzeczy i myślał, że to będzie coś większego. Nie życzyłam mu źle, dlatego szybko rozwiałam jego marzenia. Nie pasowaliśmy do siebie. Nigdy. Nie muszę chyba wspominać, jak bardzo zawiodłam matkę - zdusiła niedopałek, jednocześnie wyjmując z paczki kolejnego papierosa. Przewróciła z irytacją oczami. - Och, ile ja się musiałam nasłuchać jej gadania. Wiesz, pogadanki w stylu: „ja w twoim wieku nie miałam tak dobrze jak ty teraz”. Doskonale o tym wiedziałam. Musiała o dziecko dbać, o męża, o dom - w jej głosie nie było ani cienia zrozumienia czy skruchy. Raczej szyderstwo. - I nic dla siebie nie miała. Tyle co telewizor i sąsiedzkie plotki, sklep rankiem i gadanie ojca wieczorem. Teraz to się nam, młodym w głowach i tyłkach przewraca, mówiła, sami nie wiemy czego chcemy od życia. Według niej powinnam być wdzięczna za to co mam i tą wdzięczność powinnam okazywać! Wyobrażasz sobie? Najlepiej tak, aby matka miała się czym przed sąsiadkami pochwalić, bla bla bla...
WWWPomilczała przez chwilę.
WWW- I tak dalej, i tym podobne - kontynuowała. - Wszystko wygłoszone tonem swobodnej rozmowy przy niedzielnej herbatce. Lecz gdzieś tam, na skraju słyszalności, rozbrzmiewały nuty goryczy i pretensji. Słuchałam tego wszystkiego z cierpliwością i spokojem. No, przynajmniej próbowałam. Wiesz, ma się tą praktykę, gdy prze pół życia trzeba było się nasłuchać tych wszystkich ludzi, którzy znacznie lepiej wiedzą, co dla mnie jest właściwe, którzy z uśmiechem na ustach i w dobrej wierze, pełni ignorancji i niezachwianej wiary w swoją moralną poprawność, chcą mi pomóc w tworzeniu własnego życia. Oczywiście zgodnego z ich wyobrażeniami i planami, inaczej bowiem nie może być, za wiele przecież poświęcają aby mnie „wychować” - skrzywiła się z odrazą. - Tak przynajmniej myślała moja matka. Nigdy nie byłam wstanie pojąć, czy jest tylko nadopiekuńcza i zaborcza, czy też stosuje jakąś chytrą perswazję i emocjonalny szantaż, by osiągnąć cele do których dąży.
WWW- Perswazja i emocjonalny szantaż - zamruczał, bardziej do siebie niż do niej. - To by znaczyło, że jest bardziej wyrachowana niż na to wygląda, a także, że nie jest totalną idiotką. Nie chciałabyś tego, prawda?
WWWPatrzyła mu prosto w oczy, hardo, buntowniczo. Jakby prowokowała go, aby bardziej skomentował to, co przed chwilą powiedziała. Nie podjął wyzwania. Przez moment przemknęło jej przez myśl, że on naprawdę słucha.
WWW- Dobrze pamiętam jej ostatnią pogadankę. Sposób, w jaki trzymała wtedy papierosa. I ten ton głosu, ten, którego tak bardzo nie znoszę. Jakby rzeczy o których mówiła tak naprawdę nie były dla niej ważne, jakby dawała kolejne dobre rady swej sąsiadce, i to rady dotyczące uprawy grządek. Gapiła się w telewizor, nawet nie zaszczycając - po raz kolejny użyła wyraźnego zaakcentowania - mnie spojrzeniem.
WWW„Moja droga, wiem, że to nie czas o tym myśleć, młodość musi się wyszumieć i tym podobne... Ale jak nie teraz, to kiedy? Latka lecą, czy to się komuś podoba czy nie. Co zrobisz gdy stuknie ci trzydziestka, albo nawet trzydziestka piątka? Kariera karierą, ale który facet zechcę taką starą kobietę, gdy wokół będą młodsze i potrafiące iść na większy kompromis niż ty? Żebyś jeszcze miała pewność, że znajdziesz porządną pracę...”
WWWMarianna prychnęła ze złością.
WWW- To właśnie przez takie toksyczne gadanie postanowiłam wynieść się do campusu. Nie powiem, bym żałowała tej decyzji.
WWWZgniotła niedopałek w popielniczce.
WWW- Kochasz ją? - spytał. Drgnęła nieznacznie słysząc te słowa, lecz zaraz się opanowała.
WWW- Nie odpowiem na to pytanie - odparła ze spokojem.
WWW- Dlaczego?
WWW- Bo musiałabym powiedzieć parę przykrych słów, przez które można by uznać mnie za wyrodną córkę i niewdzięczną gówniarę. Po co zaśmiecać sobie sumienie?
WWW- A ona? Uważasz że kocha ciebie?
WWW- Nie wiem... - zawahała się. - Czasami myślę, że ona nie potrafi... już. Może kiedyś, tak przynajmniej pamiętam, wtedy byłam jeszcze mała... Ale teraz... Jest trochę staroświecka, okazuje troskę w dość... specyficzny sposób...
WWWWestchnęła.
WWW- Czasami jednak zachowuje się jak pies ogrodnika, jak trawiona zawiścią i zgorzknieniem starucha, która opluwa wszystko i wszystkich nie dlatego, że coś jest złe, tylko dlatego, że ona nie może w tym uczestniczyć, a poza tym, uważa, że najbliżsi powinni postępować tak, jak ona by tego sobie życzyła. A tam żeby tylko oni! Każdy człowiek!
WWW- Jak myślisz, czego chce od ciebie?
WWW- Żebym poszła w jej ślady. Żebym miała życie dokładnie takie, jak ona, jak przykładna żona i matka z poprzedniej epoki. Nie obchodzą jej moje czyny, obchodzi ją, że nie robię dokładnie tego, czego ode mnie żąda. Jakbym była jakąś piętnastoletnią smarkulą. Zamknęła się w archaicznym sposobie myślenia z własnej woli i teraz płacze, że ja nie chcę postąpić tak samo.
WWW- Dlaczego zaczęłaś swoją opowieść właśnie od niej? - płynnie zadał następne pytanie, idealnie w momencie, w którym ona zamilkła.
WWWOtworzyła szerzej oczy. Przez chwilę zastanawiała się, czy z niej nie kpi.
WWW- Ja...
WWW- Dlaczego nie zaczęłaś od ojca, od przyjaciół, od swego życia na studiach? Przecież to tylko matka, ktoś, kogo prędzej czy później się odtrąca, aby żyć własnym życiem. Dlaczego, Marianno, ona jest dla ciebie taka ważna?
WWW- Myślałam, że wyjaśniałam ci to przez kilka wcześniejszych minut.
WWW- Nie, malutka - uśmiechał się... wyjątkowo. Nigdy nie widziała u nikogo takiego wyrazu twarzy. - Przekazywałaś tylko to, co sobie ułożyłaś w główce. Może już dawno, może całkiem przed chwilą. Ten obraz, pieczołowicie narysowany przez ciebie, jest naznaczony emocjami, twoimi emocjami. Stanowi twoją własność. Nie jest zatem prawdziwy. To kłamstwo.
WWWPrzypatrywała się mu uważnie.
WWW- To przecież podstawy, musiałam od czegoś zacząć...
WWW- Nienawiść - rzekł, wyjmując papierosa. - To ona sprawia, że ludzie są wyjątkowi. Żaden inny gatunek nie potrafi nienawidzić. Zwierzęta walczą i zabijają się z powodu instynktu każącego im jeść, zaspokajać popęd, dbać o młode. Nie ma w nich gniewu i złości. Gdy dwa kocury walczą o kotkę, zwycięzca nie pastwi się nad pokonanym, tylko pozwala mu cichaczem się ulotnić. Brak kopania leżącego, plucia, wyszydzania. Nie uświadczy się też wyrachowanego poniżania, aby nasz hipotetyczny zwycięski kocur mógł pokazać, iż on jest najlepszy. Ale ludzie! Ach, Marianno, ludzie w swej nienawiści są tacy.... niepowtarzalni. Prawie im zazdroszczę.
WWW- Nie rozumiem, do czego...
WWW- Są dwa główne czynniki sprawiające, że kogoś można znienawidzić. Czyny i czas. Pierwsze jest proste, wystarczy że ktoś buchnie ci majątek całego życia lub któraś z koleżanek wyrwie twego chłopaka. Oczywiście, jesteś w błędzie, to zwykła złość, może trochę bólu, gniewu. Bo widzisz, wbrew pozorom, czynami bardzo trudno jest wywołać nienawiść, muszą one być naprawdę... przekonywujące. Aby kogoś znienawidzić, musisz go poznać. A to wymaga czasu.
WWWPowstrzymał ją gestem dłoni od zadania niepotrzebnego pytania. Pochylił się w jej stronę, tak że niemal stykali się czołami.
WWW- Czasu, Marianno. Gdy żyjesz z kimś, widzisz go każdego dnia, znasz bardzo dobrze. Jego przywary, ułomność, fobie, co go irytuje i najzwyczajniej wkurwia. Zaczyna ci to przeszkadzać. Bardzo. Przeszkadzają ci jego sprośne uwagi, wyzywanie polityków, wieczne narzekania, wyładowywana na tobie frustracja. Ta druga osoba ingeruje w twoje życie coraz wyraźniej, coraz głębiej, zatruwa cię od wewnątrz, aż w końcu nie możesz znieść każdego jej gestu, każdego, nawet najlżejszego, oddechu. Widzisz - dotknął swym policzkiem jej, lekko, niczym muśnięcie wiatru. Trwał tak przez chwilę, szepcząc do ucha - Marianno, gdybyś się tak bardzo nie bała konsekwencji, posłuchałabyś swej nienawiści, złapała za nóż i poderżnęła gardło temu komuś, kto cię tak bardzo... irytuje. I dzięki temu mogłabyś się uwolnić. Bo ten ktoś, te źródło nienawiści wciska się w twoje życie z butami, zagarnia czas i energię, pragnie wykorzystać, aby spełnić swe zachcianki. Czemu zatem tego nie zrobisz? Bo to zakazane, można pójść do mamra, występujesz przeciw Bogu, bla bla bla... Czy może dlatego, bo ten ktoś jest naprawdę bliski, zwłaszcza genetycznie?
WWWOdsunął się powoli, mierząc ją bacznym spojrzeniem.
WWW- Dlatego też małżeństwa się rozpadają - rzekł już swobodniejszym tonem, wzruszając od niechcenia ramionami. - Miałem kiedyś teorię, że większość nie wytrzymuje nawet dziesięciu lat. No, w przypadku młodych, takich w twoim wieku, to nie są nawet dwa lata...
WWW- Są wyjątki. Moi rodzice są ze sobą dwadzieścia lat z hakiem...
WWW- Dlatego, że się kochają, a sama przecież powiedziałaś, że matka już nie potrafi, czy może dlatego, że ona jest staroświecka, a co za tym idzie, nie wyobraża sobie rozwodu? Och, tak, jest jeszcze inne wyjaśnienie: weszło im to w krew tak bardzo, że nie potrafią już żyć inaczej, niż tylko ze sobą.
WWW- To miało być pytanie, czy stwierdzenie?
WWW- Retoryczne. Ale, brnijmy w to dalej, opowiedz o swym ojcu.
WWW- Jakoś mi się odechciało.
WWW- Bo powiedziałem to co myślę? No dawaj, przynajmniej wiesz, że cię słucham.
WWW- Dlaczego tak tobie na tym zależy?
WWW- Bo tobie na tym zależy. Tylko, jak każdy, nie chcesz o tym mówić, w obawie przed odsłonięciem. Boisz się, że pomyślę, iż jesteś słaba. Jednocześnie czujesz, że musisz zrzucić to brzemię, wypluć cały ból, jaki w tobie siedzi.
WWWSkrzywiła się, rozeźlona.
WWW- Nie uważam, żeby mi na tym...
WWW- Wiesz jakie kłamstwa najbardziej doceniam? Te, którymi zwodzimy samych siebie. Jeżeli potrafimy okłamać swoje własne ja, jesteśmy mistrzami obłudy. Niestety - jego wargi zadrgały w uśmiechu - ty tego nie potrafisz, przynajmniej jeszcze nie teraz. W przyszłości? Któż to wie? W każdym razie, nie powinnaś się przejmować. Przecież każdy boi się, że ktoś pozna nasze najskrytsze myśli i użyje przeciw nam. Że dzięki temu uzyska przewagę i spróbuje skrzywdzić.
WWW- Ty się nie boisz. Choćby mnie.
WWW- Ja... Cóż, to oczywiste. Jestem trochę inny.
WWW- Trochę.
WWW- Próbujesz mnie zwodzić. Wracajmy do ciebie. Do twego ojca.
WWWZapaliła kolejnego papierosa.
WWW - Ojciec był, cytując nieśmiertelnych klasyków, kimś z zupełnie innej beczki. Przynajmniej w porównaniu z matką. Stary gliniarz, doświadczony i zgorzkniały, czasem biorący w łapę, czasem przyskrzyniający naprawdę wrednych skurwysynów. W domu natomiast wiecznie zmęczony, gderliwy i podirytowany. Bez przerwy miał pretensję do matki, o wszystko co tylko przyszyło mu do głowy. Nie wiem, jak zachowywał się w pracy, nigdy nie przynosił roboty do domu, ale gdy był z nami najlepiej wychodziło mu narzekanie na tych, którym nie mógł nawet podskoczyć oraz bycie obojętnym na sprawy dziejące się obok niego, na które miał jakikolwiek wpływ. Wiesz, za każdym razem ilekroć coś od niego chciałam, słyszałam tylko: nie wiem, nie znam się, daj mi spokój, nie obchodzi mnie to. Ciągle zasłaniał się pracą, wysysającą z niego życie i wszelkie chęci. Oczywiście poza nielicznymi wyjątkami, kiedy to on potrzebował kontaktu ze mną lub matką.
WWW Zamilkła na chwilę.
WWW- Kłamał - rzekła w końcu. - Gdy miałam te kilka lat, byłam jeszcze w stanie mu uwierzyć. Jednak z czasem zaczęłam rozumieć, że gdyby mógł, spędzał by poza domem każdą chwilę, choćby miał w tym czasie łapać najgorsze szumowiny w mieście. Często tak się działo, zwłaszcza od trzech, może czterech lat, przez co matka wypominała mu ustawicznie, że zamienił dom w swój prywatny hotel, a ją samą w osobistą służącą.
WWW- A jaki był wobec ciebie?
WWWZauważył jej chwilowe wahanie.
WWW- Oschły i zimny - odparła, splatając dłonie. Niedopalony papieros wylądował w popielniczce. - Od kiedy tylko pamiętam. Jasne, potrafił przytulić, pocałować i tym podobne, nie można przecież być aż takim draniem... Sęk w tym, że stawał się prawdziwym tatą tylko wtedy gdy miał dobry humor, czyli nie często. Bardzo nie często. Prawie nigdy. A gdy już tak się działo, każdą komórką ciała można było wyczuć, że w tym, co robi kryje się fałsz.
WWWWestchnęła.
WWW- Nie oczekiwałam przecież dużo. Chciałam tylko, aby istniał, abym mogła powiedzieć, że ten mężczyzna, mąż mojej matki, która chociaż okazywała jakieś zainteresowanie, był mi bliski. Żeby nie traktował mnie jak zwierzątko, któremu można poświęcić kilka minut tylko wtedy, gdy nie ma się ważniejszych spraw na głowie, typu ustawiczne narzekanie...
WWW- Ale... - zaczął, lecz niespodziewanie zawiesił głos, zachęcając tym samym do dalszych zwierzeń.
WWWPrzygryzła wargę.
WWW- On chciał mieć syna. Syna, który by poszedł w jego ślady, któremu pokazywałby, jak się czyści broń, opowiadając przy tym o pościgach za rozmaitymi oprychami. Syna, który razem z nim oglądałby mecze, pił piwo i klął na polityków. Jedyną moją winą było to, że nie miałam jaj. Dowiedziałam się o tym gdzieś tak na początku szkoły średniej. Wiesz co wtedy poczułam? Że znowu zawiodłam najbliższych. Tak, wiem, to irracjonalne, przecież nie moja wina, lecz atmosfera w domu mówiła coś zupełnie innego. Najpierw matka miała do mnie pretensję, że nie postępuje tak jak ona tego chce, a potem dowiedziałam się nagle, że ojciec mnie nie nienawidzi, co wyraźnie wyczuwałam, lecz po prostu nie mógł przez te wszystkie lata zaakceptować tego, że nie jestem osobą, którą chciałby żebym była.
WWW- Jak się o tym dowiedziałaś?
WWW- Powiedział mi, prosto w oczu. Wcześniej wychylił kilka głębszych, przez co był na lekkim rauszu. To wystarczyło. Jak zwykle siedział przed telewizorem i gapił się na politykę. Gdy przechodziłam obok, zajęta swymi sprawami, kazał mi usiąść obok siebie. Żalił się na coś, czego nie rozumiałam. I nagle... nagle po prostu to powiedział.
WWW„Szkoda że nie jesteś facetem. Chciałbym żeby tak było. Chciałbym mieć syna. Nie ciebie.”
WWW- Zabolało?
WWWPopatrzyła na niego z wyrzutem.
WWW- Jak cholera - odparła.
WWWGdyby mogła wejść teraz do jego umysłu, poznać kłębiące się tam myśli, precyzyjne działanie odczłowieczonych mechanizmów logiki i racjonalność, skrywanej za maską kpiarza i lekkoducha... Gdyby mogła go zrozumieć choć część tej niemożliwej do ogarnięcia gry, w którą grał z całym światem od tak bardzo dawna, łamiąc raz po raz zasady... Gdyby w końcu wiedziała, że w każde jej kłamstwo jest bezlitośnie odkrywane...
WWW- Dlaczego jednak - zmrużył złośliwie swe intrygujące oczy, nie odrywając od niej spojrzenia - mam wrażenie, że o czymś mi nie powiedziałaś?
WWW- Nie wiem o czym mówisz...
WWW- Czegoś mi tu brakuje. Widzisz, każdy człowiek, gdy opowiada o swoim życiu, kłamie. Koloryzuje, jak wolisz, sprawia, że rzeczy szare stają się tęczowe. Albo przemilcza niektóre sprawy, dla własnego dobra, dla własnego spokoju, aby pokazać się w jak najlepszym świetle, aby uniknąć - smakował przez chwilę to słowo, jak degustator wyśmienite wino - niewygodnych pytań. Lecz wtedy opowieść jest niepełna, niekompletna, ułomna, bo każde, nawet najwspanialsze i najwymyślniejsze kłamstwo jest ułomne w swej naturze... To słychać. W każdej opowieści, twoja nie jest tu wyjątkiem. Co było zatem między wami, czego nie chcesz powiedzieć?
WWW- Nie między nami - sprostowała. Nagle zdała sobie sprawę, że nic przed nim nie może ukryć. - To z nim było coś nie tak. I nie mówię tego tylko dlatego, że nim pogardzam...
WWW- Nie zastanawiałaś się czasem nad przyczynami tego stanu? Tylko bez kolejnych kłamstw, proszę.
WWWZacisnęła mocniej ręce, aż kostki pobielały.
WWW- Tak. Może... może, podkreślam, to była też moja wina. I matki. Nie, jej na pewno. Myślałam nad tym kiedyś, kiedy jeszcze miałam czas i ochotę na takie idiotyzmy, jak dobre samopoczucie najbliższych mi osób - bezskutecznie próbowała wytrzymać jego spojrzenie. - Odtrąciłam go, bezmyślnie i szczeniacko, jak jakiegoś narzucającego się gówniarza. Chciał ze mną spędzać czas, jak jednak miał to robić, skoro nie potrafiliśmy się ze sobą dogadać? Mógł mówić tylko o tym, na czym się znał, co było mu bliskie. A że był gliniarzem, chciał mnie uczyć policyjnych sztuczek. Wiesz, samoobrona, obchodzenie się z bronią, te sprawy. Może miał nadzieję, że dzięki temu będę jak facet? Nie chciałam tego, nie chciałam zostać babochłopem piorącym wszystkich okolicznych chłopaczków z sąsiedztwa po pyskach. Dlatego powiedziałam, aby dał mi spokój i odczepił się, zajął swoimi sprawami. Dopiero później zrozumiałam, że szukał ze mną kontaktu, jakiegokolwiek, chciał wytworzyć nić porozumienia, obszar w naszym życiu, w którym oboje moglibyśmy się spotkać. Zwyczajnie ze mną pobyć. Ale wtedy, gdy mówiłam żeby zostawił mnie w spokoju, nie wiedziałam o tym, inaczej...
WWW- Nie, moja droga - przerwał Mariannie w pół zdania. Jej słowa tylko potwierdzały to, o czym już wiedział, co od bardzo dawna wiedział o ludziach. - Zrobiłabyś dokładnie tak
Ostatnio zmieniony czw 24 sty 2013, 21:20 przez Patok, łącznie zmieniany 2 razy.
Wenn ist das Nunstuck git und Slotermeyer? Ja! …Beierhund das Oder die Flipperwaldt gersput.

2
Jako nowicjusz powinienem się czymś zasłużyć, zatem odwalam pańszczyznę wyciągając najstarszą z "zerówek" w zbiorze. Ale na tym koniec. Nie będę dalej Świętym Leszkiem, bo to jest okrutnie męczące :-) Dostanę medal za działalność porządkową?


I have a dream…Prasę chciałbym mieć. Nie hydrauliczną. Nie mimośrodową. Zwykłą, na śrubę z dużym skokiem, z żeliwnymi kulami na końcu masywnego drążka do dokręcania ścisków. Przydałaby się bardzo do tekstów takich jak ten. Z nadzwyczajną łatwością usunąłbym wszystkie niedojrzałości, niestaranności, obrażających intelekt Czytelnika nonsensów a przede wszystkim nadmiar niepotrzebnej nikomu egzaltacji. Oczami wyobraźni widzę wyciekające spod stalowych płyt liczne przymiotniki, powtórzenia i kunsztowne powykręcane frazy. A po odkręceniu śruby i wyjęciu pozostałości….mmmm…. śliczna, proporcjonalna i zwarta całość. Żeby przez tekst maszerować prosto, junacko, a nie jak po zejściu ze statku mającego za sobą pokonanie Przylądka Horn w dziesięciostopniowym sztormie.
Po przeczytaniu wstępu porobiło mi się coś w głowie. Gdyby zachować Twoją stylistykę mógłbym opisać to tak: „Grube, czarne bezzębne usta rozciągnięte w niemym, sardonicznym a zarazem na poły wesołym grymasie krzyczały do mnie coś niezrozumiałego, na granicy słyszalnego świata i otchłani niemocy, chociaż głos ich brzmiał wyraźnie, huczący, potężny, niepowstrzymany…” Znaczy po polsku - pikujący mózg głośno dawał sygnał PULL UP, PULL UP! Tylko wrodzone poczucie obowiązku :-) sprawiło, że nie rzuciłem lektury w diabły. Nagrodą było dokopanie się do właściwej opowieści. Czyli wykonałem odejście i leciałem na minimalnej dopuszczalnej wysokości, ale już przynajmniej nie groziła mi katastrofa. Kiedy pojawiły się dialogi to nawet uzyskałem wysokość przelotową niestety ze znaczną liczbą turbulencji.
1.Błędy rzeczowe.
„Stojąc dwa lata temu przed ołtarzem myślał, że ten impuls był miłością.”
Opis Ryana Smitha, a zwłaszcza jego związku sugeruje znacznie dłuższe pożycie. Drobiazg, ale znaczący.
„Robili to na tanim stoliku z Ikei, który Smith kupił kiedyś na wyprzedaży”
Zawsze? No kurde, raz, może dwa, w porywie namiętności, ale ciągle? Jakiś meblowy fetyszyzm, przecież to niewygodne.
„Postawiła przed nim kieliszek, zwykłą setkę, matową od częstego wycierania, a spod lady wyjęła przezroczystą, litrową butelkę”
Ameryka. Bar nieprzesadnej klasy. Mocne alkohole podają w grubych szklankach i jeszcze się pytają czy z lodem. A po co trzymać butelkę pod ladą? Trójka z Komitetu Osiedlowego sprawdza, czy w barze jest gorzała? Polska gorzała jest w indeksie wódek zakazanych?
„Skóra, pokryta rozmaitymi kosmetykami, pozbawiona była najmniejszych niedoskonałości” Każda kobieta z dumą pokazywałaby doskonałość skóry zamiast ją pokrywać czymkolwiek. Domyślam się, że chodziło o podkreślenie urody skóry z jednej a dbałości o wygląd z drugiej. W jednym zdaniu wyszło bardzo niezgrabnie.
„- Są dwa główne czynniki sprawiające, że kogoś można znienawidzić. Czyny i czas. Pierwsze jest proste, wystarczy że ktoś buchnie ci majątek całego życia lub któraś z koleżanek wyrwie twego chłopaka.”
Nieprawda. Można kogoś znienawidzić od pierwszego wejrzenia choćby za wygląd. Bo tak nauczyli w domu. Albo na szkoleniu NSDAP. To, że coś ładnie brzmi i nosi pozory intelektualnej głębi nie znaczy, że JEST mądre. Przejrzałbym wszystkie dialogi pod tym kątem.
„Dlatego też małżeństwa się rozpadają - rzekł już swobodniejszym tonem, wzruszając od niechcenia ramionami. - Miałem kiedyś teorię, że większość nie wytrzymuje nawet dziesięciu lat. No, w przypadku młodych, takich w twoim wieku, to nie są nawet dwa lata...”
No i to jest przykład bełkotu, o jakim wyżej pisałem. Nie trzeba żadnej teorii, wystarczą statystyki. Pisanie osobie dramatu takiej kwestii wpycha tę osobę w napuszoną celebrację, w niezamierzony sposób odbierając jej wiarygodność.
2. Błędy stylistyczne, gramatyczne i składniowe. Mnóstwo. Niewiarygodna liczba. Oto niektóre z kwiatków.
„Umierał codziennie, wciśnięty w nierozerwalny krąg praca - dom - kanapa przed telewizorem, ewentualnie zrelaksowanie się w piątkowy wieczór nad szklanką podłego piwa kosztującego tyle, ile wynosiła jego godzinna stawka.”
Kompletnie zaburzona równowaga i rytm.
„Umierał codziennie, wciśnięty w nierozerwalny krąg praca- dom – kanapa – bar, gdzie w piątkowy wieczór pochylał się nad szklanką podłego piwa w cenie godziny jego pracy”.
Chyba lepiej.
„Ot, spelunka, jakich pełno, zarabiająca głównie na stałych, mieszkających w okolicy klientach lub przygodnych biznesmenach, którzy chcieli raz na jakiś czas poluźnić obręcz białego kołnierzyka, bez narażania się na to, że spotkają przypadkiem kogoś znajomego”.
Poluźnić? Rozluźnić albo poluzować, niepotrzebna wynalazczość.
„Kumpel z sąsiedztwa. W garniturze za pięć patyków, minimum”
Fatalnie. Albo:
„Kumpel z sąsiedztwa. W garniturze za pięć patyków. Minimum”
Albo:
„Kumpel z sąsiedztwa. W garniturze za minimum pięć patyków,”
„Muzyka rozbrzmiewała melancholijnym smutkiem i tęsknotą, poruszającą ukryte na co dzień akordy duszy. W melodii chciało się utonąć. Wraz z kolejnymi płynącymi nutami można było wyczuć czysty klimat wewnętrznego wyciszenia oraz jedyną w swoim rodzaju miłość do muzyki. Nikt, kto w swej ignorancji nie rozumie jazzu, nie jest w stanie zrozumieć także tej miłości.”
O matko. Czasem zaglądam z ciekawości do Harlequinów, które namiętnie czyta moja teściowa, ale nawet tam nie jest tak strasznie. „ Akordy duszy”??? Chryste…
„Dziewczyna wyszła na zaplecze za jakąś sprawą, kuszącą kręcąc zgrabnym tyłeczkiem, skrytym w czarnych, obcisłych jeansach.”
I co jeszcze?? Może krągłym? Niewielkim? Z ręcznie stebnowanymi kieszeniami? Kontrastową nitką? Ona wychodzi i widać, że ma fajną dupę!!!!! I tyle.
„To dla niej rzuciłeś studia i zacząłeś niewdzięczną pracę, upodlającą, odbierającą resztki godności”
Napisz to samo, z takim samym ładunkiem emocjonalnym w zdaniu liczącym o połowę mniej słów. Ćwiczenie takie. Da się, na pewno.
„Kimś ważniejszym, o wiele ważniejszym, bardziej niż jest pan to sobie wyobrazić. Głównym bohaterem? Może. Ale lepiej by pasowało słowo: przyczyna.”
O co chodzi z ostatnim zdaniem? Rozumiem, że Ryan ma zostać osobą, wokół której będzie się kręcić życie innych, czyli będzie przyczyną takiego, a nie innego zachowania owych innych. Mam się nad tym zagadnieniem zastanawiać pięć minut w trakcie czytania?!
„Marianna wzięła jednego papierosa, przez chwilę obracała go pomiędzy palcami, po czym zapaliła i zaciągnęła się głęboko.”
A co ona? Prestigiditatorka? Ćwiczy numer z papierosem do niedzielnego występu? „Obracała w palcach” . Po prostu.
„- Aż takie to trudne?”
Szyk. „To aż takie trudne?”
„- Byle tylko nie było tam jedzenia dla ciebie...”
O co chodzi? Po rusku to będzie tak: Ni w ch.jom nie razbieriosz…
„Lecz gdzieś tam, na skraju słyszalności, rozbrzmiewały nuty goryczy i pretensji”
Taaaa…Normalnie filharmonia dla nietoperzy.
„Co zrobisz gdy stuknie ci trzydziestka, albo nawet trzydziestka piątka?”
Albo czterdziestka piątka? A nie, ta to zagrzmi, porządny kawałek gnata.
„- A ona? Uważasz że kocha ciebie?”
Ukochane błędy gimbusów z Onetu. „Cię” vs „Ciebie” i „Ci” vs „Tobie”.
„A ona? Uważasz, że cię kocha?” Tak to ma wyglądać.
„Ojciec był, cytując nieśmiertelnych klasyków, kimś z zupełnie innej beczki.”
Tak mówi 21-letnia dziewczyna??? Nieśmiertelny klasyk to jest Goethe, a nie Monty Python.
„- Oschły i zimny - odparła, splatając dłonie. Niedopalony papieros wylądował w popielniczce.”
Dalszy ciąg iluzjonistycznych sztuczek. Dłonie splecione, abrakadabra, a kiep już w cylindrze.
„Najpierw matka miała do mnie pretensję, że nie postępuje tak jak ona tego chce, a potem dowiedziałam się nagle, że ojciec mnie nie nienawidzi, co wyraźnie wyczuwałam, lecz po prostu nie mógł przez te wszystkie lata zaakceptować tego, że nie jestem osobą, którą chciałby żebym była.”
Mocne. Poproszę setę, na trzeźwo nie przełknę.
Przepraszam. Nietrudno zauważyć, ze moja irytacja z każdym cytatem wzrasta. To prawdopodobnie efekt frustracji spowodowanej nawracającą myślą, że nie warto się zajmować poszczególnymi błędami, bo tekst w tej formie i tak jest nie do uratowania.

Zrobiłem sobie przerwę na nabranie dystansu, to zawsze pomaga. Jak już się tyle napociłem to dokończę.
Z innych błędów można wymienić nagminnie występujące nieprawidłowości w szyku zdań, nieotrzymanie się rzeczowników w odpowiednich przypadkach, mylenie czasów, obsesyjne nadużywanie słów i zwrotów – „nieudacznik”, „zaspokajanie zachcianek”, „ssanie” i „wysysanie”, „pieprzenie” w różnych konfiguracjach. Zadziwia niekonsekwencja, bo w innych miejscach tekstu są kopalnie wyrazów bliskoznacznych. No i nadużywanie powtórzenia. To jest dobitny środek stylistyczny, kontrapunkt, podkreślający jakiś ważny moment w narracji, pozwalający uzyskać dystans, czasem wprowadzający element ironii lub autoironii.Używany w nadmiarze prowadzi do manieryczności i zwyczajnie przeszkadza.
Teraz kolej na wstęp utworu - literackie badziewie, z którego łupież grafomaństwa sypie się na cały tekst.
„Miasto nocą. Morze elektrycznych świetlików, węgorze sunących leniwie samochodów, zwarte bryły czarnych budynków.”
Ujęły mnie „węgorze samochodów”. Serio. Tym większe rozczarowanie w następnych zdaniach. Stosując ściśle logiczne kryteria świetliki nie mają nic wspólnego z morzem, ale – być może niechcący – zdanie odwołało się do obrazowania wodnego. To już konsekwentnie – budynki niech będą skałami. Czyli:
„Miasto nocą. Morze elektrycznych świetlików, węgorze sunących leniwie samochodów, budynki jak wystające z oceanu czarne skały”.
„Kakofonia hałasów - gwar rozmów, warkot silników, strzały, krzyki, śmiech.”
Kakofonia choć nie musi być głośna, z samej istoty kojarzy się z hałasem. Może niech to będą odgłosy. Czyli:
„Kakofonia odgłosów - gwar rozmów, warkot silników, strzały, krzyki, śmiech.”
„Gdzieś tam nieciekawe i bezbarwne ludzkie historie, dramaty niewarte uwagi, strach, ból, cierpienie.”
A strach, ból i cierpienie są ciekawe? Intencja jest, jak rozumiem taka, że dla obserwatora to wszystko nie ma znaczenia, a więc strach, ból i cierpienie też należałoby zdystansować odpowiednimi przymiotnikami – mały, nieważny, udawany, kieszonkowy itp. Tylko bez przesady, bo wyjdzie potwór.
„Ułuda szczęścia zamknięta w tabletkach lub alkoholu, obietnicach bez pokrycia.”
Wygładzić.
„Ułuda szczęścia zamknięta w tabletkach, alkoholu, czy obietnicach bez pokrycia.”
„Puste słowa pozbawione znaczenia, martwe w chwili narodzin”
Jakbym to już gdzieś słyszał? Ulubiona linijka ambitnych autorów tekstów do utworów słowno-muzycznych? Poproszę myśl tę, ale jakoś inaczej.
„Usta które mówią, uszy które nie chcą słuchać.”
Zaburzenie rytmu.
„Usta które mówią, uszy które nie słuchają.”
„Miasto nocą. Piękne.”
Dałbyś spokój. Zdążysz jeszcze powtórzyć. Do zsypu.
„Wielkie skupisko życia na kilkudziesięciu kilometrach betonu i stali. Życia, które pragnie oddychać pełną piersią, na przekór wszystkiemu, które pragnie oddawać się przynoszącej zapomnienie ekstazie, upajać samo sobą, zachwycać oraz być zachwycone. Przynajmniej do świtu gdy, skacowane i zmęczone, będzie przeklinać świat i niemrawo powlecze się do pracy. Lub zaśnie.”
Do świtu jeszcze jakoś do wytrzymania, ekstaza, upajanie się, zachwyt, to czynności ogólne, z szerokim horyzontem. Wymiękam przy skacowanym życiu idącym z teczką do pracy. To są czynności, które wykonuje miejscowa populacja! Niezręczność przyprawiająca o skręt kiszek.
”Sen. Słodki, dający zapomnienie sen. Namiastka wieczności, okruch niebytu. Obietnica śmierci. Kłamliwa, jak wszystko.”
Tralalala. Stek banałów do wyrzucenia bez żalu.
„Miasto nocą. Ze szczytów wieżowców nic nie widać, żadnych szczegółów. Może to i lepiej?”
E tam. Zależy od wysokości i bystrości wzroku. Obserwator takowy posiada.
„Nie ma wtedy pojedynczych osób, nie trzeba nad nimi się zastanawiać, współczuć im, myśleć o nich bardziej niż jest to konieczne. Tak jest dobrze. W przeciwnym bowiem wypadku, gdy stracimy maskę obojętności, istnieje groźba zainteresowania czymkolwiek, co samo w sobie jest już niebezpieczne, zdradzieckie, pełne słabości.”
No dobrze. Chodzi zapewne o to, że dystans przestrzenny implikuje obojętności wobec innych. OK. Poproszę prościej, bez pseudopoetyckiego zadęcia.
„Sprawia, że można się do czegoś przywiązać, coś może stać się bliskie, tak bardzo, iż przestaniemy myśleć o bezpieczeństwie własnego tyłka. A to już pierwszy krok aby go stracić.”
Słucham??? Tyłek? W tym lirycznym sonecie? Krok w celu stracenia tyłka? Panie Jezu…
„Miasto nocą. Zło nie stara się nawet ukryć w cieniach, tak bardzo pewne swej siły i zachęcone słabością światła.”
A skąd się wzięły cienie? Do tej pory nacisk kładłeś na pokazanie siły światła i życia, nagle cienie? Skąd? Trzeba je wcześniej jakoś wprowadzić do cholery! Dlaczego światło nagle jest słabe?
„To jednak tylko ludzkie zło, a zatem głupie oraz przyziemne. Niewarte nawet chwili zainteresowania. Z jakiś jednak powodów, nad którymi głowią się od wieków mądre umysły, było coś w tej małostkowej niegodziwości pociągającego i fascynującego zarazem. Nieodgadnione piękno krzywdy, bólu, nienawiści i cierpienia.”
Dziewięć przymiotników. Płacą Ci od słowa? Znikąd pojawia się czas przeszły, Bóg wie po co. Fatalne wtrącenie o „mądrych umysłach” zupełnie niepasujące do reszty. Znowu zło ma cechy osoby. To wszystko w krótkim akapicie. Piękno krzywdy to ryzykowna teza, nawet jeśli – w domniemaniu – należy do obserwatora.
„Piękno?”
Rozumiem, że to figura, mająca poddać w wątpliwość wspomnianą wyżej ryzykowną tezę. Po co? Naprawdę nie można prościej?
„Blade oczy, pełne zamkniętej na wieczność furii, patrzą w spokoju na miasto poniżej. Kropeczki źrenic na tle wielkich tęczówek, zbyt wielkich, jakby ktoś nagle zaświecił prosto w nie jasnym światłem żarówki. Wyczekują. Cierpliwości im nie brak. Lata, wiele lat nauczyło je tej sztuki.”
Jak wszystko inne poprawisz, to powyższe niech zostanie.
„Nagle jest. Tam, na rogu. Zbłąkana dusza, odziana w wyzywający strój taniej kurewki, chwiejnym krokiem idzie w stronę zaułka, zatopionego w cieniach, śmierdzącego brudem, szczynami i szybkim, tanim, pozbawionym czułości seksem.”
Oj, prawie umarłem z zaskoczenia. Że nagle. Mnie to nagle przy całej powolnej narracji wcale nie pasuje. Znowu…policzmy ..8 przymiotników w jednym zdaniu. Idzie nie dusza tylko kurewka. Seks wystarczy, że płatny, zostaw coś wyobraźni czytelnika!
„Zastygła furia na moment, czas mniejszy niż uderzenie serca, zmienia się w rozbawienie. Usta układają się w paskudny uśmiech.”
Trochę przeszkadza, że usta i oczy są osobno. Jakbyś wprowadził wcześniej twarz, to wyobraźnie nie płatałaby mi figli, że oczy na XV a usta na XXXII piętrze.
„Mrok czarniejszy niż noc uderza z góry, cicho, bezszelestnie.”
Zorro?
„Śmierć dzisiejszej nocy ma wiele oblicz - nóż, pocisk, strzykawka, zderzak rozpędzonego samochodu.”
Sam se oblicz. Lepsze byłyby imiona, twarze, postacie czy nawet przebrania.
„Oraz to. Jej najdoskonalsza forma. Czysty akt odebrania życia. Żadnych emocji, żadnych uczuć, żadnego współczucia. W zamian bierze tylko drobny haracz.
Ale o tym na razie cicho sza!”
No i jeszcze coś, ale o tym sza!, jedna mała rzecz, tralalala…Piosenka mi się przypomniała wiejsko-gminna. Zakończenie jak z „Plastusiowego pamiętnika”
„Miasto nocą. Piękne.”
Dobra, dobra. Do zsypu.
Rozumiem konwencję. Rozumiem konieczności z niej wynikające. Ale na Boga, czy efekt trzeba uzyskać środkami z przedwojennego romansu za złotówkę???
Pisanie to nie tylko słowotok, ale także wybór tej jedynej, najlepiej brzmiącej wersji. To ścinanie niepotrzebnego, redukcja sosu do właściwej konsystencji.
Dajcie mi moją prasę!!!!
Czy jest coś pozytywnego, co można o tym tekście powiedzieć? Tak. Jest klimat. Choć ograna kanwa, przewidywalna akcja, przy jakiejś dozie dobrej woli przez niektóre fragmenty daje się przebrnąć bez zawału (epizod z CJ). Akomodacja (fakt, wspomagana wewnętrzną dyscypliną) pozwala prześliznąć się obok kretyńskich kwiecistości i zauważyć przyzwoicie poprowadzone dialogi, w których jest rytm, konstrukcję uwzględniająca dobrze zaobserwowane - i robiące wrażenie prawdziwych - ułamki zachowań bohaterów w offie, oko do szczegółu. Niewiele, ale jakaś podstawa do dalszej pracy nad tekstem jest.
Żeby jeszcze kusicielowi przyciąć koturny (a niechby razem ze stopami) iżby mówił a nie przemawiał! Żeby nie był tak cholernie protekcjonalny! Żeby ta Marianna nie była drewniana, mówiła prostszym językiem i częściej wypsnęła jej się jakaś kurwa…
Quo vadis, Patok? Będzie „Zmierzch” czy „Wywiad z wampirem”? Na „Krwiopijców” Moore’a raczej nie ma co liczyć. Niestety.
Ostatnia kwestia.
Z natury jestem paranoikiem. I uważam moich kolegów w chorobie za cenną część ludzkości, bo są jak gęsi kapitolińskie, a nawet jeszcze lepiej – widzą zagrożenia, których jeszcze nikt nie przeczuwa. Na co dzień paranoja wyostrza zmysły i ludziom niektórych zawodów powinni ją podawać w tabletkach lub (tylko niektórzy byliby zadowoleni) w czopkach. Dlatego zwróciły moją uwagę niektóre wyrażenia cytuję: „dupek”, „cokolwiek”, „kłopoty w

[ Dodano: Sro 23 Sty, 2013 ]
raju”, „no, dawaj”, „wypróbuj mnie” „masz mnie”, lub choćby cytowane wyżej zdanie: „Ale lepiej by pasowało słowo: przyczyna”.
„Asshole”, „go on”, „try me”, „trouble in paradise”, „you’ve got me”, “whatever”.
Ktoś jeszcze ma paranoję?


Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony czw 24 sty 2013, 21:18 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Leszek Pipka pisze:Dostanę medal za działalność porządkową?
Nie. Możemy się zrzucić na miotłę. Chcesz miotłę? :)
Patok pisze:Nikt, kto w swej ignorancji nie rozumie jazzu, nie jest w stanie zrozumieć także tej miłości.
Narrator pogroził nam paluszkiem i dał klapsika?
Jestem ignorantem. Nie rozumiem jazzu. czuję się winna, Wysoki Sądzie! Mam się poddać eutanazji?
Patok pisze:Bar nie był obskurną budą, lecz także daleko mu było do uznania za miejsce najwyższej klasy. Ot, spelunka jakich pełno,
obskurna buda=spelunka,
Patok pisze:w zdawkowym świetle lamp.
SJP: zdawkowy «o wypowiedziach i gestach: oszczędny, wynikający z grzeczności lub konieczności» ;. Nie wiem, czy światło może być zdawkowe.
Patok pisze: jakiś facet o bliżej nieodgadnionej aparycji,
SJP: aparycja «wygląd zewnętrzny człowieka». Wygląd faceta był nieodgadniony?
Patok pisze:W lokalu pachniało dymem papierosowym, alkoholem i wodą kolońską. W tej właśnie kolejności. Sina chmura nikotyny unosiła się leniwie nad głowami nielicznych klientów. /.../
WWWNie było wielu klientów. O tej porze, dobrze po godzinie trzeciej, zwykle nie ma. Dwóch, trzech stałych bywalców, przychodzących od niepamiętnych czasów, jeden pisarz, czy może poeta, niezrozumiały przez krytyków, sączący już drugą godzinę najtańsze piwo, jakiś facet o bliżej nieodgadnionej aparycji, zapewne będący w okolicy tylko przejazdem. Słuchał muzyki, zapatrzony w wciśniętą w róg lokalu niewielką scenę.
Powtarzasz informacje. Ten fragment, łącznie z wyciętymi akapitami, jest rozdęty (trąbka czy saksofon?) i nie wiem, czy coś wnosi do treści. Piszesz, piszesz, piszesz... Kiedy przejdziemy do meritum?
Godzina trzecia po południu. Kilku klientów i dla niech gra zespół jazzowy? Ten bar to faktycznie nie jest spelunka. To jakieś przedsiębiorstwo związane z akcją humanitarną typu non profit zrzeszającą ludzi rozumiejących jazz i wyrzuconych poza nawias. :D
A serio: W barze, który utrzymuje się z niewielu stałych bywalców jest forsa na kapelę grającą dla kilku osób?
Patok pisze:Przepraszam że na ciebie wpadłem. Przepraszam że stanąłem za tobą. Przepraszam że na ciebie patrzę. Przepraszam że zabieram twój tlen. Przepraszam że żyję.
Przepraszam, ale może Sz. P. Autor umówi się z Panną Interpunkcją? Polecam na początek stolik w http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-czy
Patok pisze:Reszta mówiła o nich po prostu: dupek.
Tu mnie zaskoczyłeś, bo dupek, to dla mnie ktoś całkiem inny niż nieudacznik.
Patok pisze:obezwładniająca go od najmłodszych lat dzieciństwa,
Przecież jasne, że nie od najmłodszych lat starości.
Patok pisze:On nigdy nie potrafił doprowadzić do takiego stanu.
jej
Patok pisze:Praca Ryana Smitha do dzisiejszego dnia była piekłem,
do dzisiaj
Patok pisze:No chyba że jego szefowej, grubej, pyskatej babie na którą nie spojrzałbyś bez uczucia niesmaku, ani tym bardziej podał ręki czy uchylił rąbka kapelusza.
Kto by nie spojrzał? Narrator zwraca się do kogoś, ale do kogo? Puszcza oczko do czytelnika?
Patok pisze:pił zbyt mocną, lurowatą kawę.
lurowata=słaba
Patok pisze:Długo trzymał dym w płucach, delektując się smakiem,
Delektowanie się smakiem dymu w płucach jest niewykonalne. Kubki smakowe znajdują się w paszczy człowieka, w płucach już nie.
Patok pisze:- Nie wiem PRZECINEK co mam powiedzieć. Masz fajka?
ta fajka - masz fajkę

Kiedy pojawia się kolejny bohater, akcja, rozmowy, tekst czyta się o wiele lepiej.
Nie rozumiem dlaczego na samym początku tak dokładnie przedstawiasz bohatera w formie nieco ironicznego opisu, a po chwili jeszcze raz w rozmowie z nieznajomym. Gdybyś tę rozmowę nieco rozbudował, wrzucił do niej więcej informacji o panu S., to obyłoby się bez tego przydługiego opisu.

Rozmowa Marianny i pana z zimnymi dłoniami długa na całą paczkę papierosów. Pali i pali, paple i paple, a mnie się wydaje, że to nadmiar słów, zdań, akapitów.

Podobało mi się średnio. Rozumiem, że to początek, dopiero poznajemy głównych graczy, karty dopiero idą w ruch, ale... W takim tempie, to nie doczekam końca rozgrywki.

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”