Kiedy Nikos Kazantzaksis pisał w Greku Zorbie o tym, że w jego życiu największymi dobroczyńcami okazały się podróże i sny z całą pewnością nie miał na myśli porannego, zatłoczonego autobusu z Bydgoszczy do Torunia. Co prawda zestawienie snu i podróży byłoby całkowicie na miejscu, gdyby nie fakt niezrozumienia potrzeb jednych pasażerów przez drugich. Tak to już jest, że dwoje ludzi zrozumieć się nie może, a co dopiero grupa zmęczonych monotonią życia homo sapiens wepchniętych niby dobrowolnie w stosunkowo niewielką blaszaną puszkę z kołami, połamanymi krzesłami i wiecznie niezadowolonym kierowcą. Podróże kształcą nawet te, które do przyjemności nie należą a są wynikiem zaistnienia obiektywnych z punktu widzenia podróżnego okoliczności. Jednak jazda niemłodym już pojazdem ma też, jak zresztą wszystko, swoje dobre strony. Po pierwsze dbałość o ekologię. Choć argument lekko naciągany, to jednak nie można zaprzeczyć, że podczas tej formy zbiorowego przemieszczania się osobników powietrze mniej cierpi niż przy samotnej podróży każdego z osobna. Po drugie jest to szansa na poznanie kogoś sympatycznego, miłego i wartościowego. Po trzecie, kiedy odpowiadającego nam współplemieńca nie spotkamy, możemy oddać się wewnętrznej refleksji nad istotą rzeczy przeróżnych.
Ja tak często podróżuję – w samotności, zagłębieniu rozumowym i dywagacjach z samym sobą. Pośród wielu pospolitych wydarzeń takich jak chrapanie osobnika, który nie opanował sposobu działania szczoteczki do zębów zdarzają się i te warte zapamiętania. Bajarz mógłby jedną z nich opowiedzieć tak: Za górami za lasami płynęły zwolna dzionki słoneczne. Któregoś dnia na jednym z przystanków do autobusu, których było w tej krainie bezliku, próbowała wejść młoda studentka z ogromną torbą podróżną. Pojazd niby duży. Miejsca też jakby więcej niż zwykle, jednak bagaż nijak nie chciał się wpasować w skądinąd wąskie przejście. Kierowca namawiał dziewczynę aby zmieniła metodologię działań i włożyła swój dobytek do luku bagażowego znajdującego się tuż za kołami najprawdopodobniej sprawnego (to jednak kwestia wiary) mechanicznego potwora. Ona jednak miała inne zdanie. Obawy przed uszkodzeniem cennego ładunku wpływały na jej podjętą już dawno decyzję. Oboje mięli subiektywnie rację. Przekazywali sobie komunikaty tak głośno, że chcąc nie chcąc zostałem mimowolnym świadkiem delikatnie mówiąc – trudnej dysputy. Ten fakt sprowokował mój mózg, a dokładniej jego lewą półkulę do próby zdefiniowanie krótkim wyrażeniem tego co chwilę wcześniej nastąpiło. Po intensywnym główkowaniu na język spłynęło jak jesienna słota po upalnym lecie, jedno słowo – niezrozumienie. Za nim przybiegły kolejne tym razem w formie pytań – Jak?, Dlaczego?, Kiedy?, Skąd i gdzie?
Pomimo tego, iż człowiek od zawsze pragnie przekazać drugiemu człowiekowi swoje myśli oraz emocje nie zawsze mu to wychodzi. Ba, częściej doznaje w tym względzie porażki niż sukcesu. W pradawnych czasach, tych gdzie o płynnym wysławianiu nie mogło być mowy (i to dosłownie) brał człek kija i bęc! współbratymca w głowę. Często była to już ostateczna forma komunikacji. Przynajmniej tej dwustronnej. Potem przyszedł na świat język, za nim kultura. Wraz z nią pisarze, poeci, eseiści i cała rzesza ludzi parających się metodycznym wyginaniem pióra pod dyktando rozemocjonowanej głowy. Im bardziej grupa ta rosła tym więcej rosło kwiatów niezrozumienia…
I
Rolą poety jest pisać wiersze. Robi to podobno dla samego siebie. Robi to też dla innych zwanych czytelnikami, którzy według zamysłu powinni rozpływać się nad jego talentem, uniesieniami, męką i przeróżnymi stanami tego co wielu duszą nazywa. Nierzadko to ciekawe zjawisko pozostaje jedynie w sferze chciejstwa twórcy. Czy to dobrze? Pewnie tak, gdyż wszystko co powoduje radość u autora, obojętnie czy jest realne czy odrealnione dobre być musi. Popełnianie poezji to taka dziedzina życia człeka, która stanowi niewątpliwie żyzną glebę dla wspominanego już niezrozumienia. Poeta może czuć się niezrozumiany. Poety może nikt nie rozumieć. Mam tu na myśli zarówno treść jego wywodów ale i zdziwienie dla samego aktu poetyckiego. Poeta może też nie rozumieć dlaczego nikt nie rozumie jego, a nawet może mieć problem ze zrozumieniem samego siebie. Niezrozumienie możne dotyczyć podejmowanych zachowań – „dlaczego to napisałem?”, „po cholerę on to napisał?”, „On umie pisać?”, „o Boże, co ja zrobiłem?” itp. itd. Niezrozumienie co do treści wygląda trochę inaczej – „o co mu chodzi?”, „o czym to jest?”, „co ja chciałem przez to powiedzieć?” a tym razem etc. Wydawać by się mogło, że nawet stosunkowo jasna treść jak i forma wiersza nie może rodzić potwora niezrozumienia. Weźmy takiego mistrza Kochanowskiego, a ściślej słynną na całą Najjaśniejszą janową fraszkę – „na lipę”. Tytuł niby całkowicie zrozumiały – skoro to fraszka to wiadomo, że na coś lub kogoś. Następnie lipa. Ach co za prosta zagadka – o drzewo tak właśnie zwane przecież chodzi. Czy na pewno? A gdyby to pisał współczesny człowiek posługujący się gwarą. Mogłoby to oznaczać – „na słabą pracę”. Jeśli popełniłby fraszkę więzień mówiłby o oku. Czytamy dalej mistrza – „Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!”. Ileż tutaj może być interpretacji. Usiądź sobie odwiedzający mnie człowieku pod wytworem moich gałęzi i sobie odpocznij. Mogłoby być i tak – Człowieku do którego odczuwam pogardę upadnij na ziemie pod wpływem mojego uderzenia w Twoją twarz ręką nieściśniętą w pięść i poleż sobie tak długo aż zmądrzejesz. Jeszcze inaczej – Nieznany mi z imienia osobniku przykucnij, przeżuć ciężar ciała na pośladki i zaśnij w cieniu spowodowanym dużym liściem rozłożystego drzewa. Jan – sekretarz królewski i poeta po trudnej do zrozumienia strofie dorzuca jeszcze ich więcej. Jak mówi mądrość ludowa – „im dalej w las tym więcej drzew” i to dosłownie. „Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.”. Wielkim prorokiem Kochanowski Jan był. Przewidział II wojnę światową. A jaki symbolizm. „rozstrzelane cienie” czyli polscy bohaterowie, którzy zginęli od ołowianej, hitlerowskiej kuli.
W ten o to sposób fraszka Jana Kochanowskiego przestała być utworem o życiu ówczesnego szlacheckiego ogrodu. Stała się wyrazem kultury miejskiej, subkultury więziennej, a nawet martyrologiczną pieśnią bohaterów. Ktoś powie – przecież na tym polega piękno poezji, że każdy może ją interpretować jak chce. Tu się zgadzam. Wszak jednym z zadań aktu twórczyego jest wywołanie refleksji nad jego treścią. Ma on również inne, równie ważne funkcje – opisuje subiektywnie odbieraną rzeczywistość autora w danym miejscu i czasie. Jest niezastąpionym transmiterem kultury rodzimej – pomostem międzypokoleniowym czy specyficznym, wyjątkowym wehikułem czasu. Obojętnie jak interpretujemy wiersz ma on swoją treść i formę. Treść czyli słowa ułożone w logiczną całość, gdzie jedno zbratane jest z drugim za pomocą chociażby związków przyczynowo – skutkowych. Formę czyli kształt, zarys który pozwala zdefiniować coś jako to właśnie. Drzewo jest drzewem dlatego, że ma cechy powszechnie i tradycyjnie uznane za drzewiaste. Dom domowe, pies psie, kot kocie i tak ze wszystkim co nasz otacza. Dobrze, a cóż powiedzieć o dziele, którego treść nie jest logiczna, a zrozumiała tylko dla samego autora? O wierszu, którego formą jest brak jakiejkolwiek formy? Takiej, która mogłaby sprawić, że tą daną rzecz nazwiemy tak a nie inaczej i wątpliwości w tym względzie będzie możliwie jak najmniej?
II
Specyficzny rodzaj wiersza białego – wiersz wolny sprawia zawsze największe problemy ze zrozumieniem tego, co tzw. autor miał na myśli. Z czego to wynika? W tym miejscu muszę jeszcze raz powtórzyć dwa ważne słowa – „treść” i „forma”. Wiersz dlatego jest nim przecież, że te dwie istotne rzeczy posiada. Tan wolny może wyglądać np. tak:
ŚNIADANIE W MC DONALDZIE
Spojrzeć…
Kawałki wieprzowiny,
Oczy Twoje – Moje?
Kocham….
Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. Treść jest – litery składające się w wyrazy zamieszczone na karcie pod postacią wyrysowanych znaków, charakterystycznych dla danej kultury. Po odczytaniu można je zrozumieć. Ma też i formę – tytuł, krótkie, ale jednak strofy. Tym właśnie sposobem niewielkim wysiłkiem stałem się współczesnym poetą. Weźmy inne zapisy które mają również treść i formę.
JADŁOSPIS
Kotlet schabowy z frytkami – 20 zł
Kompot – 5 zł
Surówka – 5 zł
Litery składające się w wyrazy zamieszczone na karcie pod postacią wyrysowanych znaków, charakterystycznych dla danej kultury. Po odczytaniu można je zrozumieć. Tytuł, krótkie ale jednak strofy. Czy to wiersz?. Czy sympatyczna pani Jadwiga z przydworcowego baru mlecznego jest poetką?
Cóż zrobić, aby zostać nie tylko poetą zwykłym, ale poetą – prekursorem nowego trendu? Można napisać chociażby coś takiego:
SPÓŁGŁOSKI
A…u….
E…
Y…y…y…y..,
Y…a….a….y…a…
Jak łatwo zauważyć poetą może zostać każdy kto tak siebie nazwie. Dodatkowo musi jednak dorobić do swojej twórczości odpowiednią ideologię czyniącą z bezsensownie i nielogicznie ułożonych słów wiersz wolny. „Śniadanie w Mc Donaldzie” staje się wierszem w momencie kiedy ktoś, najlepiej sam autor w porozumieniu z drugim podobnym jemu artystą lub jeszcze lepiej z „uznanym” krytykiem zaczną na ten temat dywagować i śmiertelnie poważnie rozprawiać. Poeta – Wolnowiersz powie mniej więcej w ten sposób:
- Chodziło mi o to, że pod symbolem wieprzowiny ukryłem rozdarte niespełnione miłością serce. Pytanie o twoje i moje oczy jest zagadką sensu ludzkiego życia. Słowo „kocham” użyte jest celowo i prowokacyjnie. Nie chciałem wcale oznajmić komuś, że go miłuję lecz właśnie odwrotnie. Jako poeta „nowej fali” używam słów znaczeniowo odwrotnych od ich pierwowzoru.
Poeta – Wolnowiersz 2, kolega Poety – Wolnowiersza pierwszego w związku z tym, że także stworzył podobne gnioty potwierdzi wzniosłość ducha przyjaciela po piórze, gdyż sam będzie oczekiwał identycznej reakcji.
Szanowany krytyk doda:
- Rodzi nam się nowe, obiecujące pokolenie artystów i to ja jako pierwszy ich odkryłem. Jako znawca wolnowierszostwa dodam, że Bartosz Mikołajczyk – wolnowierszowiec samym tytułem „Śniadanie w MC Donaldzie” nawiązuje do twórczości innego wolnowierszowca – Andrzeja Ballo zwanego gdzieniegdzie „poetą z Lidzbarka Warmińskiego”. Konkretniej do wybitnego, kultowego wręcz utworu „ostatnia wieczerza w KFC”. Proponuję, aby razem coś napisali – może o podwieczorku w Burger Kingu?
Zwykły jadłospis także odpowiednio zinterpretowany poezją okazać się może. Schabowy po 20 zł to bunt przeciwko zabijaniu świń i jeszcze za taką śmiesznie niską cenę. Kompot – alegoria tęsknoty za czasami niewinnej młodości i domem rodzinnym. Wieszcz Mickiewicz mawiał – „Kraj lat dziecinnych! On zawsze zastanie. Święty i czysty jak pierwsze kochanie”. Wieszczu umiłowany. Ile w Tobie było niezrozumienia istoty poezji. Należało po prostu napisać „kompot” dorobić tkliwą historię i gotowe. Jak potok górski płynie do wezbranego morza, tak i do kieszeni Twojej spływałyby niezmierzone rzeki tak miłej mamony. A co z wierszem „Spółgłoski”? Kunszt sztuki poetyckiej. Po pierwsze tytuł sugeruje wystąpienie spółgłosek w treści a mamy…samogłoski. Po drugie jedne większe od drugich. Cóż poeta chciał tym wyrazić? Najprawdopodobniej własne wyalienowanie, smutek a może miłość do Najwyższego? Może utożsamił się z „Y”? Może z „O” którego tam niby nie ma, a jednak jest – w domyśle? Dylemat co najmniej na pięć wieczorów poetyckich i przynajmniej dwa artykuły w branżowej, uznanej prasie. Pięć i dwa? Dlaczego? To dopiero poezja…
Dywagując o treści nie można nie mówić o formie. Formą wiersza wolnego jest brak formy lub niemożność jej wyznaczenia. Jednak należy przypomnieć, że wszystko co nas otacza, każdy wytwór człeczego działania formę winien mieć. Zaprzeczeniem jej posiadania jest brak takowej. Forma to główny atrybut czegokolwiek. Jeśli w jakiejś rzeczy nie można wyróżnić charakterystycznych atrybutów (formy i spójnej treści) uznamy, że jest ona po prostu niczym. Człowiek tworzący „nic” nie tworzy wcale. Nie można nazwać go ani krawcem, budowniczym a tym bardziej poetą. Wszak wiejący na pustkowiu wiatr nie dokonuje żadnego aktu twórczego oprócz samego wiania, które to jest jego cechą konstytutywną. Gdyby nie wiał, a np. padał, przestałby być wiatrem i zostałby deszczem. Jeśliby uznać, że jednak wiersz wolny ma formę i jest nią właśnie brak możliwości kategoryzowania go inaczej niż jako on sam czyli twór tak różny, że zawsze inny, byłby on chaosem. Jak chaosem to nie wierszem. Na gruncie językowym chaosem można tez nazwać niezrozumiały bełkot nie niosący nic oprócz pustosłowia. Zakładając, że bełkoczący nazwie swoje wypowiedzi literackim majstersztykiem czy tym właśnie się staną? Podobnie jest z innymi rzeczami. Jeślibym, tak dla kaprysu nazwał Bartosza Mikołajczyka Andrzejem Ballo czy by się Nim stał? Przybrał atrybuty charakterystyczne dla szanownego Andrzeja – jego głos, mimikę, sposób poruszania itp. itd.? Pomimo tego, że Dżepetto wystrugał z drewna Pinokia to nie stał się on przez ten akt człowiekiem. Musiał zostać ożywiony. Zrobiła to oczywiście wróżka, która czarami sprawiła, iż kawałek skądinąd pięknie ociosanego drewna przestał nim być, a stał się człowiekiem. Jak to się stało? Kiedy zaczął żyć stracił cechy drewna, gdyż drewno np. nie mówi. Drewno zmieniło formę i Pinokiem się stało. Całkowita zmiana formy to także bardzo istotna sprawa jeśli chodzi o poezję. Czym innym jest zdeformowanie wiersza lecz pozostawienie jego tradycyjnych atrybutów, a czym innym całkowita zmiana formy. Nie może więc powiedzieć Wolnowiersz, że nadał jak się często mówi „całkowicie nową formę” poezji i to właśnie czyni go twórcą lepszym od poprzedników. Uznając iż nowa, zaproponowana forma (brak formy, chaos) jest wierszem musiałby pogrzebać cały dotychczasowy dorobek światowej poezji i nazwać go inaczej. Wszystkim tylko nie wierszami. Idąc dalej musiałoby to być nieznane dotąd słowo. Dlaczego? Nazywając poezję Słowackiego – polnymi makami, należałoby również zmienić nazwę tym pięknym kwiatom. Maki określić wrzosami. Te zaś zamienić na ptaki, a ptaki na co innego.I tak w nieskończoność. Skoro Wolonowiersz wymyśliłby całkowicie nową nazwę na poezję Słowackiego stałby się słowotwórcą lecz nadal nie zostałby poetą.
Poeci ludźmi ciekawymi są. Wrażliwi z całą pewnością. Często oprócz tego, że na piękno to i na punkcie osoby własnej. Miałem kiedyś okazję być na prywatce, gdzie liczba poetów na metr kwadratowy była zdecydowanie wyższa niż ta występująca w codziennych okolicznościach. W większości Wolnowiersze. Razem z nimi kipiący uwielbieniem czytelnicy. Krytyk też się znalazł. Działo się to w mieście szczególnie umiłowanym przez rodowitego bydgoszczanina – Toruniu. Tutaj należy nadmienić, że miasto owo słynie z twórców którzy za cel stawiają sobie nadawanie „nowej formy” wszystkiemu i wszystkim. Tak jak Sokrates przed laty, taki i jak pytałem. Wywód, który tu zaprezentowałem pisemnie wygłosiłem ustnie czekając na reakcję moich współbraci.
- Ignorant! – krzyknął jeden manierycznie przy tym prychając.
- Nie znasz się na poezji. – podsumował drugi.
- Nie zrozumiesz to się nie wypowiadaj. – odebrał mi prawo głosu jeszcze inny Wolnowiersz.
- Cóż – pomyślałem – Takie prawo poetów.
POECI - WOLNOWIERSZE
1"Być może pewnego dnia doznam nagle objawienia
I zobaczę drugą stronę tego monumentalnego, groteskowego żartu.
I zaśmieję się wtedy.
I zrozumiem, czym jest życie."
Sylvia Plath
www.bartoszmikolajczyk.pl
I zobaczę drugą stronę tego monumentalnego, groteskowego żartu.
I zaśmieję się wtedy.
I zrozumiem, czym jest życie."
Sylvia Plath
www.bartoszmikolajczyk.pl