Lato w mieście – pierwszy draft.
Romantyczne trzy dni z Bogusiem zapowiadały się interesująco. Tymczasem ja narzekam na brak czajnika w pokoju, a jemu nie bardzo podoba się, że śpimy na dwóch wąskich łóżkach, bo king size bed'a nie mieli na stanie.
Mama kiedyś nie lubiła mojego męża, choć to najlepszy przyjaciel taty i na spółkę są potentatami medialnymi. Teraz twierdzi, że powinnam mu nogi myć i wodę pić (i tak mi to pewnie wyrzucą, choć twierdzili, że taki personal touch podnosi jakość tekstu).
Między dziesiąta a szesnastą obeszłam całe miasto. Maleństwo to straszne. Gorąco tu mają okropnie i żadnej wody. No, pomijając rzekę zaznaczoną na mapie szeroką błękitną wstążką. Udamy się tam na romantyczny spacer po kolacji, chociaż może się zdarzyć, że kolację zjemy nad ranem. Tak podpowiada mi dotychczasowe oświadczenie.
Wskoczyłam sklepu Goeres, o którym pisali w gazecie linii Luxair. Właściciel przechwalał się, że wprawdzie nie mogą konkurować z takimi molochami jak Genewa, czy Londyn, ale mają własny sposób na klienta. Każdemu, kto kupi u nich zegarek, robią zdjęcie z nowym zakupem na nadgarstku lewej ręki i w towarzystwie dwóch hostess. Czytając artykuł, płakałam ze śmiechu. Już na miejscu wstąpiłam do tego jubilera. Właściciel, we własnej osobie, pokazał mi mapę Chin z zaznaczonymi czerwonymi kropkami miastami, z których pochodzili jego klienci. „Bo nie wystarczy poznać kraj, z którego pochodzą, należy wypytać o adres”, tak się wyraził. Musiałam zaciskać usta, żeby się nie roześmiać.
Na wszystko tu mają czas. Na obiad czekałam prawie godzinę, na kawę niewiele krócej. Kto wie, o której wydadzą nam kolację...
Za to mosty mają potężne, jakaś morenowa formacja... Nie znam się na geologii. W każdym razie między centrum miasta, a dzielnicą dworcową jest tu dziura w ziemi o głębokości około piętnastu metrów i zbliżonej szerokości. Nad rowem rozpina się kilka mostów. Człowiek wychyla się za krawędź i tu spotyka go rozczarowanie.
Widzi osady mieszkalne, każdą w innym stylu, a po środku rzekę o szerokości rowu melioracyjnego. A woda jest brudniejsza niż w kałuży.
W kawiarence przy rue Philippe II, głównej ulicy handlowej, wdałam się w dyskusję z właścicielem. Polki, które kiedyś tłumnie szukały tu pracy, już nie są zainteresowane. Chwilę potem doszedł stały klient - Belg. Zrobiło się międzynarodowo!
Nie wiem skąd nagle pojawiła się kwestia wody. Znów ta woda (Redakcjo, błagam tego mi nie wyrzucajcie!). Ja o niej nie wspomniałam. Okazuje się, że w bliżej nieokreślonej przyszłości czeka nas potop. Może nie wszystkich, ale na pewno tę część Europy!
Popłakałam się ze śmiechu. W głowach im się miesza od tego dobrobytu! Opuściłam panów, twierdząc, że potrzebuję spaceru, żeby spalić śmietankę, którą obficie zalałam kawę i czekoladowe ciastko (Boguś na pewno mi to ciastko wypomni. Buzia na kłódkę. Potem wyrzucę je z tekstu). W domyśle aby zmieścić się strój kąpielowy jak już ta powódź nadejdzie.
Czy warto tu przyjechać? Tak, to piękne miasto i trzeba je zobaczyć. Jednak nie liczcie na zakupowy szał. To miasto przypomina Genewę sprzed dwudziestu lat (podpowiada mi Boguś). Po sprawunki lepiej wybrać się nad Jezioro Genewskie do Mediolanu lub Londynu. Paryża osobiście nie polecam, choć wybór tam też mają spory. O moim kłopocie natury fizjologicznej w stolicy Francji napiszę w następnej relacji.
Z Luksemburga dla „Buldożka” mówiła Joanna Goszecka.
PS. Muszę wreszcie przycisnąć Bogusia i dowiedzieć dlaczego moja pensja przechodzi przez jego osobiste konto.
PPS. Dlaczego redakcja tak bardzo ingeruje w moje teksty.
PPPS. I dlaczego wysyła mnie coraz dalej.
Lato w mieście
1
Ostatnio zmieniony wt 25 lut 2014, 23:29 przez k.sikora, łącznie zmieniany 2 razy.
Katarzyna Sikora
www.katarzynasikora.pl
www.katarzynasikora.pl