UWAGA! TEKST ZAWIERA WULGARYZMY!
7 marca
To miał być zwykły szary dzień jak setki innych. Rozpoczął się bardzo zwyczajnie : pierwsze otwarcie oczu i od razu Bazyli poczuł pulsujący ból w skroniach. Jaskrawo święcące słońce nie miłosiernie potęgowało to uczucie. Bazyli z westchnieniem wstał i rozpoczął codzienny rytuał : łazienka, śniadanie składające się tylko z kawy i papierosa. W tle grała jakaś strasznie monotonna muzyka. Po podłodze walały się puszki i butelki po tygodniowym zapijaniu smutków. Nie mając nic interesującego do roboty Bazyli postanowił się zdrzemnąć. Nagłe przebudzenie pogłębiło ból głowy. Początkowo Bazyli nie wiedział co się dzieje wokół, nie zdawał sobie też sprawy gdzie jest. Powodem pobudki okazał się dzwoniący strasznie głośno telefon. Odezwał się niczym nie wyróżniający się głos.
- Bazyli?
- Zgadza się. Z kim rozmawiam?
- Nieistotne. Słuchaj mnie bardzo uważnie. Jeśli nie zdajesz sobie sprawy dzisiaj jest 7 marca. Ta data może nic dla Ciebie nie znaczy, lecz uwierz że całkowicie odmieni Twoje życie. Od tej chwili będę się z Tobą kontaktował w różne dni i wyznaczał Ci zadania. Od tego czy będziesz je wypełniać zależy Twoja nagroda. Jest tylko jeden warunek : nikomu nie możesz powiedzieć o naszych rozmowach.
-Ale…
Bazyli chciał wyjaśnić, że to chyba jakaś pomyłka, ale po drugiej stronie słuchawki już nikogo nie było. Zaniepokojony usiadł ciężko na łóżku próbując przetrawić swoim skacowanym umysłem przeprowadzoną rozmowę. Natarczywy ton rozmówcy przypominał mu dawno nie widzianego ojca, który potrafił tylko krzyczeć i rozkazywać. Wspomnienia okropnego dzieciństwa jeszcze bardziej przygnębiły Mroczkowskiego. Od lat próbował wyrzucić z głowy traumę powstałą w rodzinnym domu, lecz w najmniej oczekiwanych momentach jego życia wspomnienia wracały z co raz większą siłą. To był właśnie jeden z ten momentów. Przeczuwając nadciągający rozrywający czaszkę ból głowy, który zawsze towarzyszył atakom wspomnień Bazyli wyszedł z domu próbując uciec od problemów. Swoje kroki skierował do pobliskiego sklepu całodobowego, w którym był jednym z wielu stałych klientów. Po zakupieniu większej niż standardowo ilości alkoholu wrócił do domu. Nie móc jednak znieść tego ponurego mieszkania, gdzie każdy kawałek odpadającej tapety oraz liczne grzyby na ścianach nie potrafiły poprawić mu humoru zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył przed siebie.
Przedzierając się przez szare blokowisko, gdzie mieszkali ludzie pokroju Bazylego słuchał tętna otaczającego Go świata. Składały się na niego kłótnie małżeńskie, przekleństwa młodych i niebezpiecznie łysych chłopaków używając zwykłych słów jako przerywniki do przekleństw, zapatrzone w nich jak w obraz jeszcze młodszych dziewczyn, dla których jedynymi zmartwieniami są sprawy pokroju : czy moja opalenizna z solarium wygląda wystarczająco pociągająco oraz czy marzenia o spędzeniu choćby krótkiej chwili ze swoim idolem pokroju Justina B. kiedykolwiek się spełnią. Minął także jednakowo ubrane babcie przesiadujące na osiedlowych ławeczkach plotkujące o niezwykle istotnej sprawie jaką jest nowa fryzura ich sąsiadki spod „piątki”. Próbował zagłębić się jak to zawsze robił w towarzyską rozmowę z dawno poznanym kolegą od kielicha, który nawet kilka razy załatwił Bazylemu jakieś drobne fuchy, lecz nie mógł wysilić na niczym więcej niż słuchaniu nudnego monologu znajomego o swoim nowych hobby jakim okazało się sklejanie modeli samolotów.
- Bazyli, kurwa ja Ci tu od pół godziny opowiadam o najnowszym moim modelu a Ty jakbyś w innej galaktyce był. Co się stało? Znów jakaś szmata Cię rzuciła? Nie pamiętasz jak to było poprzednim razem? Ledwo żeśmy Cię odratowali. Dwa tygodnie na oddziale dla niedoszłych samobójców niczego Cię nauczyły?
- Oj skończ pieprzyć. Po prostu mam gorszy dzień niż zwykle. Nie chce mi się nawet z Tobą gadać.
- To na cholerę żeś tu do mnie przyłaził? Nie masz ochoty gadać to spadaj jak najszybciej.
Nie mogąc wyprzeć ponurych myśli Mroczkowski wrócił do domu i zaczął pić do lustra.
8 Marca
Rankiem następnego dnia Mroczkowski poczuł deja vu. Znów potworny ból głowy rozsadzał mu czaszkę i znów dzwonił ten cholerny telefon. - Bazyli?
- To znowu Ty do cholery. Czy wiesz, która jest godzina?
- Przestań mnie irytować. Od dzisiaj wprowadzam nową zasadę. Nie zadajesz żadnych pytań, tylko słuchasz. Zrozumiałeś?
- Posłuchaj mnie. Nie wiem kim jesteś ani czego ode mnie chcesz i nie mam zamiaru przystawać na Twoją chorą grę, którą próbujesz ze mną prowadzić.
- Posłuchaj mnie gnojku. Po pierwsze to będziesz grał na moich zasadach czy Ci się to podoba czy nie, a po drugie potraktuj to jako sposób na wyrwanie się z monotonii Twojego gówniano nudnego życia. Uwierz mi, że jeśli będziesz posłuszny moim poleceniom Twoje życie się odwróci do góry nogami i osiągniesz to czego tak bardzo pragniesz. Wiem przecież że tego chcesz.
- Jeśli tak stawiasz sprawę to raczej nie mamy o czym rozmawiać. Nie jestem pierwszym lepszym frajerem i nie mam zamiaru być pionkiem w czyjejś chorej zabawie.
Rozłączywszy się Bazyli poczuł niewyobrażalną ulgę. Po raz pierwszy w życiu komuś się przeciwstawił. Kontakty z innymi ludźmi zawsze przysparzały mu problemów, ponieważ był dziecinnie naiwny, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek asertywności. Pragnąc uczcić swoje skromne zwycięstwo do zwyczajnego śniadania zrobił sobie drinka z podwójnej whisky z lodem bez lodu. Sądząc, że telefony od tajemniczego rozmówcy ma już z głowy zaczął porządkować swoje sprawy. Przedzierając się przez stosy niezapłaconych rachunków usłyszał jednak natarczywy dźwięk telefonu.
- Jeszcze jeden taki numer i Twoja rodzina pożałuje tego.
- Jaka rodzina. Nie wiem o kim mówisz. Nie mam nikogo.
- Nie kłam. Wiem więcej o Tobie niż Ci się zdaje. Obserwowałem Cię już od dawna. Wybrałem Cię nie bez powodu. Jesteś samotnikiem obecnie bez perspektyw. Imasz się jakiś gównianych zajęć, lecz wiem że nie zawsze tak było. Znam doskonale Twoją przeszłość i wiem, że jesteś idealnym kandydatem do planu, który przygotowałem. Jeśli odmówisz to całe Twoje otoczenie, wszyscy dowiedzą się kim naprawdę jesteś. Oboje wiemy, że nie będzie to dla Ciebie korzystne. Więc jak? Wchodzisz w to czy nie?
Zdając sobie sprawę, że rozmówca, kimkolwiek jest, trzyma Go w szachu Mroczkowski z niechęcią zgodził się.
- Grzeczny chłopiec. Przez Twoje wahanie straciłem dużo czasu, więc słuchaj mnie teraz uważnie. Jak pewnie wiesz, a przynajmniej powinieneś dzisiaj jest Dzień Kobiet. Zadanie na dzisiaj wygląda następująco : masz być miły dla wszystkich kobiet jakie spotkasz dzisiaj na swojej drodze. Potraktuj to zadanie jako rodzaj testu. Jeśli zawiedziesz to pożałujesz.
Bazyli chciał się jeszcze czegoś dowiedzieć, lecz tak jak poprzedniego dnia słuchawka już milczała.
Z racji tego, że Bazyli miał w zwyczaju przesiadywać do późnych godzin nocnych, gdy się obudził była już godzina 13. Pomyślał, więc że dzisiejsze zadanie nie może należeć do trudnych jeśli będzie unikał jak to ma w zwyczaju kontaktu z wszelkimi osobami. Mylić się bardziej nie mógł.
Mroczkowski postanowił ułatwić sobie zadanie nie wychodząc z domu. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie zabrakło mu rzeczy niezbędnych do życia. Głównie wódki i papierosów. Chcąc nie chcąc musiał wyjść do sklepu.
Już od progu Bazyli wiedział, że coś jest nie tak. Sprzedawczyni, która zawsze witała go z uśmiechem tym razem miała istnie grobową minę.
- Dzień dobry Pani Agnieszko. To co zwykle proszę.
- Dobry jak dla kogo. Czego?
- Oj. Chyba ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą. Co Pani dzisiaj taka zrzędliwa Pani Agnieszko?
- A co to rozmowy w toku prowadzimy? Kupuj Pan albo spadaj.
- Dobrze, już dobrze. Niech się Pani tak nie spina. To co zwykle proszę.
- No tak. Czego można się spodziewać po takim dziadzie i pijaku jak Ty. Nic tylko wóda, papierosy i znów wóda. Kupiłbyś coś chociaż raz normalnego : chleb, mleko lub jakieś inne badziewie.
- Niech Pani już przestanie Pani Agnieszko. Nie zrobiłem nic takiego, żebym zasługiwał na takie złośliwości – powiedział Bazyli pamiętając o przydzielonym mu zadaniu.
- Dobra, dobra. Nie wymądrzać mi się tutaj tylko płacić i spadać.
Niezrażony pierwszym niepowodzeniem Bazyli z uśmiechem na ustach zapłacił, ładnie podziękował i wyszedł ze sklepu.
Wracał wesoło machając sobie materiałową siateczką z jego „niezbędnikiem”, myśląc, że już nie natknie na żadną przedstawicielkę „płci pięknej” (które to stwierdzenie w przypadku kobiet z jego osiedla bardzo mijało się z prawdą), gdy nagle zaplątał się w smycze, na których były prowadzone trzy małe i jak to z nimi bywa, wściekle ujadające psy rasy szczuropodobnej. Jakby tego było mało na drugim końcu smyczy, ponieważ do końca nie było wiadomo kto kogo wyprowadził na spacer, była umiejscowiona szacowna wielbicielka pewnego radia z Torunia wyposażona w cały przybornik (odpowiedni beret, torebka ważąca z dobre 2-3 kilo i nieprzemakalny płaszcz w stylu Colombo).
- O kurwa! – pomyślał sobie Bazyli. Wiedział, że trafił właśnie na przywódczynie stadka staruszek, które zdobywały informacje o każdym szybciej niż niektóre agencje wywiadowcze. Do tego potrafią być bardzo złośliwe i krzykliwe, gdy coś lub ktoś im nie przypadnie do gustu, co szczerze mówiąc zdarza się praktycznie zawsze.
- Patrz, gdzie leziesz łachudro. Psy mi chce pozabijać. Policjaaaaaaaaaaaa!!! – staruszka uruchomiła swój głos, który śmiało mógłby konkurować z syreną policyjną. – Ratunku! Gwałcą!
- Spokojnie, przecież to był zupełny przypadek. Nie chciałem zrobić Pani pieskom nic złego. Takie rzeczy się zdarzają – powiedział Bazyli starając się zachować spokój.
- Co mi tu chrzanisz pijaku? Od zawsze wiedziałam, że nie cierpisz moich pieseczków łachudro!
- To nie tak proszę Pani. Zamyśliłem się po prostu i nie patrzyłem pod nogi. Proszę wybaczyć najdroższa Pani. – ostatkiem cierpliwości wydukał Mroczkowski.
- Patrzcie Go, filozof się znalazł, myśliciel pieprzony – nakręcała się coraz bardziej rozjuszona babcia – zabieraj mi się stąd bo jak zaraz przywalę torebką to aż się obrócisz!
Niewiele myśląc Bazyli uwolniwszy się w końcu z plątaniny smyczy, psów oraz obracającej się coraz szybciej torebki czmychnął w pierwszą lepszą klatkę schodową. Wdrapawszy się na pierwsze półpiętro usiadł ciężko na podłodze cały czas dysząc. „Te papierosy mnie w końcu do grobu wpędzą” – pomyślał sobie Mroczkowski. Po krótkim odpoczynku, upewnił się czy szalona babcia już zniknęła z pola widzenia, udał się w miarę szybkim krokiem w kierunku domu. Po krótkiej, lecz irytującej walce z zacinającym się od lat zamkiem podenerwowany Bazyli usiadł przy stole i zapalił. Omiótł wzrokiem swoje małe mieszkanie i zauważył pod drzwiami białą kopertę. Zaintrygowany rozdarł ją szybko i przeczytał z niedowierzaniem trzy znajdujące się słowa na kartce : SŁABO SIĘ STARASZ!. Po dalszych oględzinach zauważył w prawym dolnym rogu mikroskopijnych rozmiarów literkę A. Poważnie rozwścieczony Bazyli podziurawił szybko kartkę papieru resztką papierosa.
– Co ten ktoś sobie wyobraża, nie dość że każe mi być miły dla tych głupich bab, to jeszcze ma czelność przychodzić do mojego mieszkania i mnie strofować. Niedoczekanie jego! Mam tego dość!!! – zaczął wrzeszczeć tak głośno, że przygłuchy sąsiad z dołu zagrał na rurach centralnego ogrzewania Marsyliankę.