Przypadek Ank

1
„Ank”

Ona:

Pamiętam pierwszy dzień badań.
Skóra, którą zastałam przyobleczona, wpijała i nieznośnie stykała się z kopiącymi przewodami. Gdy wszczepiali gruczoły, czułam ból, jakiego nie da się opisać.
Czułam - to było najdziwniejsze.

***

On:

Podniosłem głowę i zauważyłem pole kukurydzy, złocące się pomiędzy spalonymi resztkami traw. Popiół, skwar i nieznośny zapach planety dławił i zalegał w płucach. Byliśmy przekonani, że od dawna nikogo tu nie było.
- I co? Macie? - usłyszeliśmy w słuchawce.
- Jeszcze nie - odpowiedziałem.
Tomek miał nadzieję, że powiększy swoją botaniczną kolekcje. Zawsze interesował się zbieraniem roślin, znajdywał je, dokładnie zabezpieczał i szpanował przed pasjonatami na międzygalaktycznych konwentach.
- E, ja też nic nie widzę – westchnął, grzebiąc pęsetą w zniszczonej glebie.
Kobieca ręka zerwała jedną z kolb. Wielkie, teraz nieco szerzej otwarte oczy przyglądały się łuszczącym płatom rośliny. Ściągnęła usta w dzióbek i schowała kukurydzę do podręcznej torby.
- Chcę spróbować jak smakuje. Chyba mogę? – powiedziała, widząc nasze zdziwione miny.
- Idziemy? - Spojrzałem na licznik. – Zaraz powinniśmy być na miejscu.
- Ile jeszcze? Pić mi się chce – wypaliła Danuta, ostentacyjnie wzdychając. – Dacie wody?
Niechętnie rzuciłem manierkę.
- Nie wypij wszystkiego, to ma nam wystarczyć do…
- Halo, halo? Dwa trzy zero? – rozbrzmiało w słuchawce i wbiło się w uszy z głośnością plutonicznej parady - równie głośno i mocno. - Uważajcie, jakiś obiekt wylądował na Termie trzy kilometry na zachód od waszego położenia. Nie możemy zidentyfikować statku. Powtarzam. Trzy kilometry na zachód od waszego położenia wylądował obiekt. Nie możemy zidentyfikować statku.
Danka przestała pić i spojrzała z obawą w stronę niewielkiego lasu. Tomek rozejrzał się po okolicy. Nie usłyszeliśmy żadnego hałasu lądowania, a nasze urządzenia nie poinformowały o dodatkowych gościach na wymarłej planecie. Radary wydawały się być niezłomne, nasze uszy, komunikatory – też.
- Dwa trzy zero. Przyjęliśmy. Jakie polecenia?
- Nie zbli... się, powtarzam, nie... się – zatrzeszczało. Ktoś wyraźnie próbował zakłócić sygnał.
- Dwa trzy zero, proszę powtórzyć.
- Chyba chodzi im... - zaczęła, ale uciszyłem ją nerwowym gestem. Nikt nie kontynuował przekazu. Tomek sprawdził linie, grzebiąc chwilę w ustawieniach łącza - bez skutku. Bardzo wyraźnie widzieliśmy, że z małego ekraniku zniknął napis o aktywnym połączeniu.
Przez moment milczeliśmy, stojąc jak słupy soli. W napięciu i skupieniu przyglądaliśmy się miganiu małej, żółtej kropki, która oznaczała zakończenie transmisji. Pik, pik, pik. Kobieta skrzyżowała ręce na piersi, czekając na cud, który niebawem miał nadejść.
- Szlag by to!
- To co robimy? – zapytała.
- Nie zatrzymujemy się - odpowiedziałem szybko. - Za ile dojdziemy do Spektrum?
- Za jakieś piętnaście minut.
- No to dobra – zwróciłem się do przyjaciela. - Idź pierwszy.

Nie byliśmy jeszcze u celu, a szliśmy z dobre pół godziny. Tylko sapanie, kroki i trzaski mąciły niezręczną ciszę, dając poczucie odbywania swobodnej rozmowy, której tak bardzo potrzebowaliśmy: Trachtyrszur - Ale mnie łeb napiernicza. Ech hy – Mnie też.
Przełknąłem ślinę.
- Już blisko - zaczął.
- Ile?
Byłem zmęczony. Perspektywa kolejnej, niewiadomo jak długiej wyprawy przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Po chwili jednak usłyszałem upragnione słowo:
- Jesteśmy.
Spektrum - centrum tutejszej, niedawno wymarłej cywilizacji - wyglądało tak, jak sobie wyobrażałem. Wielka, teraz prawie szkieletowa budowla witała gości szerokimi drzwiami. Choć niewiele zostało z emalii, filigranów i wysadzanych kamieni, mogłem przysiąc, że nigdy w życiu nie widziałem czegoś bardziej fascynującego: pnącze, które przysłaniało część muru, zdając się oblepiać całe wejście i mocne, hebanowe kolumny z na wpół roztopionym, przypalonym szkłem.
- No nie - westchnąłem, podchodząc nieco bliżej.
Danka wzruszyła ramionami i całym ciężarem oparła się na jednej z konstrukcji. Patrzyłem i podziwiałem. Przywiędłe kwiaty, które wiły się nad naszymi głowami, pocierały płatkami o barki, zaczepiając i kusząc, żebyśmy przystanęli. Dałem za wygraną.
- Mam! - zawołał nagle Tomek.
- Co? – odburknąłem zdenerwowany.
Z dumą ukazał niewielką roślinkę.
- Phy. Co to jest? Mech?
- Nie do końca – uśmiechnął się.
- Pokaż. - Podszedłem.. – To co to jest, jak nie mech?
- Nieważne, za dużo by gadać. Ale leczy.
- Leczy powiadasz?
- No.
- Niby jak?
- Z tego małego kolegi robi się napary, albo jakieś mazie… Słyszałem o takim gościu, który wykombinował niezłą Felinówkę, i oczywiście, leczył nią co popadnie. Psy, koty, żonę…
- Felinówkę?
- No. Bo to są Feliny. Kurcze, nie pamiętam jak je nazywaliśmy… No, kurcze! Niedawno rozmawialiśmy o nich z Luckiem, no, jak im tam…
- Nie ważne, leczy - urwałem i wróciłem do oglądania.
- Trzeba coś wykombinować z łącznością. – Danka zabrała głos i przeszła się po okolicy.
- No. Będziemy musieli wrócić do kapsuł i wysłać jakiś sygnał alarmowy czy coś. Chyba, że poczekamy na odzyskanie kontaktu.

Penetrowaliśmy całe centrum. Nie było śladu ludzi, tylko popiół i puch. Do dupy z taką Termą. Bardzo mocno wierzyłem, że kolejna legenda stanie się częścią prawdziwego świata - naukowego i rzeczywistego. Nie, ktoś tu musiał być, zawsze są.
- No to co, mit obalony? - Poprawił pasek z pojemniczkami. - Nie wiem jak wy, ale ja jestem za wróceniem do stacji.
- Nie, Tomek, nie ma mowy. Ktoś w końcu wylądował na Termie. Co prawda nie wiemy, kto to, ale może akurat?
- Pewnie krewni przyszli odwiedzić groby, czy coś.
Kobieta zrobiła kwaśną minę.
- A przypadkiem nie są co piątek? Te transporty bliskich?
- Właśnie – dodałem. – A dzisiaj mamy… - Spojrzałem na okienko z aktualną datą i dniem tygodnia. – Środę. Nie mieliby się tu jak dostać.
Podrapał się po głowie i westchnął.
- Dobra, tylko musimy dać znać, że zostajemy.
- No, brawo – skwitowała, kucnęła i wyciągnęła podręczne narzędzia. – Tylko gorzej w praktyce, co? Mógłbyś tak nie stać i mi pomógł? – zwróciła się do mnie.
- A, tak, tak. - Zacząłem majstrować przy zapiętym na ręce urządzeniu. Przeklinałem co jakiś czas i złościłem się na podłość tych – zdaniem sponsorów – niezawodnych komunikatorów.
- Ciekawe kto to, nie? – zaczął Tomek.
- Kto? – spytała, zbita z tropu Danka.
- No ci ze statku.
- Do dupy! – splunąłem, rzucając zegarkiem. Nie roztrzaskał się.
- W sumie nic o nich nie wiemy – kontynuował. – Tylko tyle, że mamy się do nich nie zbliżać, tak słyszałem.
- No, mieliśmy. Też słyszałam.
- Właśnie dlaczego? Nie przeraża was to? Że niby kim są?
- Nie – zaczęła zgryźliwym tonem. – Nie może być teraz nic gorszego, jak gdybanie, co zrobią. Nic nie zdziałamy, dopóki nie skontaktujemy się ze stacją. Tyle w temacie.
Cisza jaka zaległa, przyprawiła mnie o drganie rąk. Miałem jakieś niepokojące przeczucie, że o czymś zapomniałem, o czymś niezwykle ważnym.
- Trzeba poszukać jakiegoś miejsca do spania - powiedziałem.
Naprawdę było już znacznie mroczniej niż parę godzin temu. Niebieska gwiazda, jeszcze niedawno oświetlająca całą planetę, powoli gasła, ulatując ponad niebo. Purpurowe wstęgi otoczyły szczyty wyższych drzew, przepasując je i przystrajając nocną, wieczorną kreacją. Wydawało mi się, że kiedyś to widziałem.

- Już wiem, gdzie możemy rozbić bazę. – Wróciła po pięciu minutach, taszcząc długą płachtę.
- Co to jest? – spytałem.
- Zadaszenie.
- Co? Jaja sobie robisz?
Spojrzała na mnie spode łba. Zdenerwowała się i rzuciła materiał.
- Jarek, a ekwipunek? Nie lepiej przespać się w kapsułach? Przynajmniej bezpieczniej będzie – wtrącił Tomek.
- W kapsułach? – zapytałem z ironią.
- Nie mówię, że będzie źle na świeżym powietrzu, tyle, że trochę rozsądniej.
- Pękacie? - zabzyczała jak mucha, podchodząc nieco bliżej. Jej wyskubane, cienkie brwi wydały się wznosić aż po same włosy, przez co wyglądała trochę jak dmuchana lalka. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo jest nienaturalna. Skóra, którą wcześniej brałem za aksamitną, była przesadnie błyszcząca, jakby gumowa. Oczy, zdawały się świecić błędnymi ognikami. – W trójkę, w głuszy, niedaleko dziwnych ludzi, albo – wzięła głęboki wdech – nieludzi…
Spojrzeliśmy po sobie.
Pierwsza opcja wydała się straszniejsza.
- Jarek, może wyślemy Dankę po zapasy, a my rozbijemy obóz?
- Ktoś te rzeczy musi przynieść, a Danka nie uniesie zbyt wiele.
- Pieprzenie. Kobieta niby nie uniesie tyle co facet? Od kiedy? Wiele razy z wami wygrałyśmy. Pamiętacie tę olimpiadę z trzy tysiące czterdziestego czwartego roku?
- Ta.
- Idę – powiedziała.
Uśmiechnęła się i powstała z klęczek. Milczeliśmy, wodząc wzrokiem za odchodzącą, kobiecą pupą.
Tomek po chwili dodał z niezwykłą powagą:
- Ale dupę to ma boską.


Rozkładaliśmy jakieś prowizoryczne posłania z liści. Chcieliśmy choć na chwilę poczuć się jak legendarny Bear Grylls – wielki patron naszego programu telewizyjnego: “Obalić prawdę, potwierdzić fikcje”. Międzygalaktyczna stacja HPG puszczała najczęściej “lajkowane” i mainstreamowe odcinki z kanału. Raz odtworzyli film o dowodach na nieistnienie Boga, drugim razem - historię “Załogi Black”, która podobno, wessana przez czarną dziurę, miała niejako przeżyć, unosząc się w przestrzeni przez nieskończony okres czasu. Podobno wylatywali co jakiś czas z innego wymiaru i niszczyli zabłąkane sterowce. Byli postrachem dla najmłodszych - dla dorosłych sposobem na podporządkowanie niesfornych dzieciaków. Udowodniliśmy, że nic takiego nie istnieje i wszystko z tym związane jest wyssane z palca.
- Ej, nie boisz się? – zacząłem. - Podobno tutaj straszy.
Przewrócił oczami i zbliżył się do ognia.
Słyszeliśmy syki i trzaski. Palenisko żarzyło się jasną czerwienią. Ciemność, oblewająca całą powierzchnię Termy, zdawała się siadać na naszych plecach i uroczo kpić z idiotów, którzy zaszyli się w środku niezbadanej do końca planety. Wiatr bawił się znalezioną płachtą.
- Jarek? - zaczął smętnym głosem.
- Hm?
- Jak myślisz, ktoś umierał i przez cały czas widział ten materiał? Miał przed oczami, nie myślał o dzieciakach, rodzinie, tylko jak ten debil gapił się na to?
Westchnąłem i spojrzałem na przyjaciela.
- Myślę, że nie miał czasu się przyglądać – odpowiedziałem, dobity pompatycznością pytania.
Milczeliśmy.
Po prawej stronie coś zahuczało, jakby sowa w połączeniu z ludzkim głosem. Nie zdziwiliśmy się, to całkiem normalne dla tego klimatu.
- Myślisz, że jest im dobrze?
- Komu?
Cisza. Domyślałem się, o kim mówił.
- Pewnie tak – spojrzałem na smutną twarz przyjaciela. - Ba, co tam, na pewno! Pamiętasz ten odcinek o Bogu?
- No, pamiętam. I?
- Widzisz, udowodniliśmy, że jest coś takiego, więc pewnie już tam są i czekają. Pani Barbara przygotowała ci tę zupę, tę dobrą, z rabarbarem.
- Albo z brokułami.
Milczał przez moment, jednak po chwili zapytał:
- Ile można iść do kapsuł...? Powinna już wrócić.
- Danka? W sumie daleko to było. Ile? Z dwa kilometry? Dwa i pół?
- No, gdzieś tak.
- Sama chciała.
- Może, ale przyznaj, trochę ją nakręciliśmy.
- Troszeczkę – zaśmiałem się.
- Może sobie coś zrobić, późno jest.
- Ty się o nią boisz?
Krótka cisza.
- No, ty nie?
Zrobiło mi się głupio, faktycznie, powinienem się bać.
Rozległy się trzaski i kolejne pohukiwania.
Temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Czuliśmy, że zimno przeniknęło skórę, ręce skostniały, nosy poczerwieniały. Byliśmy zmuszeni wyciągnąć przytroczone do torb śpiwory. Gdy wchodziliśmy do cieplutkich otoczek, igrając z poczwarek, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w domu, a specjaliści przeprowadzający ćwiczenie zaraz oznajmią, że skończyliśmy symulacje i możemy zaparzyć kawę. Jedyną wyraźną różnicą pomiędzy rzeczywistością a symulacją był załoga – w laboratoryjnych okolicznościach stawali się niezwykle wyluzowani i spokojni, teraz byli nieco spięci i nerwowi.
- Jarek, chyba po nią idę.
- Co? - wymamrotałem. - A która jest?
- Pierwsza.
- Już? Ile jej nie ma?
- Będzie z trzy godziny.
Spojrzał na biały, wijący się nad głowami dym. Przetarł piekące oczy i szepnął coś do siebie.
- Nie, serio, chyba po nią idę - wypalił głośniej. Wstał niepewnie i wypełzł ze śpiwora.
- Matko, czekaj - westchnąłem i przeczołgałem się w stronę plecaka. Wyciągnąłem zegarek ze schowka i poprawiłem słuchawkę. Spróbowałem jeszcze raz nadać sygnał i skontaktować się z koleżanką.
- Halo? Danka? Halo, halo, dwa trzy zero, tutaj Jarek. Słyszysz mnie?
Rozległy się tylko trzaski i zakłócenia.
- Cholera.
- Chodźmy.

Nie chcieliśmy gasić ogniska, płomień miał wskazać drogę do obozu. Wzięliśmy plecaki, Tomek wyciągnął kompas i ustalił kierunek drogi. Na nasze szczęście latarki jeszcze działały. Nie powiem, nie przepadałem za nocnymi wycieczkami w las i pola. Najchętniej usiadłbym na dupie, marzył o wschodzie gwiazd i może nawet zasnął, wszystko, byleby nie iść w ciemność.
Co chwila czułem lekkie kłucia, dotykając chaszczy i przechodząc nad zwalonymi konarami drzew. Miałem wrażenie, że w oddali widziałem jak coś się porusza, raz z prawej strony, a raz z lewej.
Rozległ się trzask i niewyobrażalnie głośny skrzek.
Wzdrygnąłem się.
- Cholera! Ile jeszcze?
- W takim tempie za jakieś pięć minut powinniśmy dojść do kapsuł. – Poprawił okulary. - A jej nadal nie ma, Jarek.
Cisza.
- Pilnuj kierunku.
Minęliśmy znajome Spektrum. Teraz nie wydawało się takie piękne i majestatyczne jak za dnia. Straszyło konstrukcją i dziwnym, upiornym klimatem.
- Po… cy. Halo? Khy. Tu Dan… Czy sły… mnie? – usłyszeliśmy nagle jakieś szepty w słuchawkach. - Oni tu s… Jestem w ich… kah. Jestem… Słyszy… e?
- Halo?! Danka? – Tomek podskoczył i spojrzał nerwowo na zegarek. – Gdzie jesteś? Co się stało?!
- Po…cy. Halo? Jestem na wschód od… Na jakimś statku.
- Danka! Coś przerywa. Jacy oni?! Gdzie ten statek? – pytam.
Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem.
Rozległ się nieznośny, niewyobrażalnie głośny pisk rozłączanego połączenie.
Kolejne migotanie kropki. Cisza i pot spływający z drżących karków.
Pik, pik, pik.
Las stał się jeszcze bardziej obcy i nieprzyjazny, w głowie tłukło się milion wyobrażeń - przerażających i nieludzkich.
- I co…? – wyszeptał, gapiąc się na urządzenie i szukając jakiegokolwiek cienia szansy na ponowienie transmisji.
- N-nie wiem.
Atmosfera zgęstniała. Widziałem mokre policzki przyjaciela i zaciśnięte, blade wargi, które szukały myśli, jakiegoś pomysłu, żeby bez przeszkód poruszyć się i zmusić do działania całe ciało.
- Na wschód od, nie dokończyła - zmieniłem ton na bardziej rzeczowy i zdecydowany. - czyli możliwe, że albo na wchód od Spektrum, albo na wschód od bazy. Nie może być inaczej, ewentualnie od kapsuł... – odchrząknąłem. – Możliwe, że od kapsuł.
- Więc?
- Podaj kompas. – Zabrałem okrągły przedmiot. – Wschód, to będzie… Tam. – Pokazałem palcem plamę czerni. Tomek powiódł za nią jasnym strumieniem latarki: liście, jakieś drzewo i para złotych ślepi.
Nie zdążyliśmy zareagować. Usłyszeliśmy skrzek. Coś odskoczył i szybkim susem znikło za kotarą chaszczy. Staliśmy jakiś czas i w napięciu czekaliśmy, aż to coś znowu wyłoni się z mroku, gotowi na ewentualną ucieczkę lub strzał. Na szczęście nic takiego się nie stało. Docisnąłem słuchawkę i ponownie spróbowałem skontaktować się Danutą.
- Halo, tu Jarek, hej, słyszysz mnie?
Bacznie obserwował moją reakcje, żeby w razie czego, pobiec w ustalonym kierunku albo odczytać azymut. Jednak bardzo dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że człowiek płynący nurtem zdarzeń, zapomina o tak dokładnym wyznaczaniu drogi. Kobieta wiedziała co najwyżej, jakie obiekty mija.
- Słyszysz coś? – pyta w końcu.
- Nie, ale musimy iść.
- Gdzie? Czekaj, jakbym był nią, to… Dobra, dajmy na to, że doszła już do tych kapsuł i coś ją spotkało. – Przerwał znacząco i przetarł spocone czoło. – Czyli mogła mieć na myśli tylko kapsuły, ale czekaj, nie, skąd w ogóle wiedziała, w jakim kierunku ją ciągną? Bo przyjmijmy, że ją zaciągnęli.
- Koło Spektrum orientowaliśmy się mniej więcej, gdzie leży jaki biegun, więc oznaczenie wschodu przyszłoby jej całkiem łatwo. Za to nie w okolicy kapsuł. Tam nie przeczesywaliśmy terenu tak dokładnie… No chyba, że wiedzieliśmy, jak mamy iść, żeby dojść do Spektrum. Na zachód. Cholera jasna!
- Nie mamy czasu.
- Jasne, chodźmy.
Zacisnął szczękę. Zdesperowany, z rozszerzonymi, niespokojnymi oczami, dał się pochłonąć mrocznemu wyobrażeniu.

***

Ona:

Mam wrażenie, że cały świat wiruje. Ktoś coś mówi. Odgłosy zlewają się z brzęczeniem opuszczanych narzędzi. Słyszę niepokojące buczenie, stłumione szepty i rozmowy. Widzę plamy - niewyraźne, wybielone, jakby rozpuszczone detergentem – które pochylają się co chwila, pojawiają się i znikają z zasięgu wzroku.
Próbuję sobie przypomnieć, co się stało i gdzie właściwie jestem. Nie czuję bólu ani strachu, w sumie jest mi dobrze.
- Pani Ank – mówi ktoś. - Pani Ank, słyszy mnie pani? - Mamroczę coś cicho i próbuję odpowiedzieć, ale drętwy język odmawiają posłuszeństwa i układa się w nic nie znaczące pomruki. Jednak nie jestem pewna, kim jest Ank.
- Zaraz powinna odzyskać świadomość.
- Ja-a… - szepczę.
- Udało się – uśmiecha się sympatycznie. – Danuto?
Teraz poznaję, kto to.
Nagle wszystko sobie przypominam. Konkurs, inny wymiar, i poprzednie, nudne życie robota kuchennego.
- Gdzie reszta?
- Na Termie – odpowiadam mimo woli.
- Czemu jeszcze nie wracają? Zasiedzieli się, czy co?
- Nie wiem, zbliżają się do statku, więc pewnie za niedługo będą.
Teraz żałuję, że wróciłam. Żałuję tego narzeczonego, któremu obiecałam dwójkę dzieci i którego, w sumie, zaczynałam kochać. Matkę i Ojca, którzy nie byli, a zdawali się istnieć od początku.
I pomyśleć, że kiedyś chciałam się zabić.

***

On:

Nic nie opisze tego, jak ciężko było iść w ciemności, zbliżając się do niebezpieczeństwa. Już po dziesięciu minutach do mózgu docierały ostrzeżenia, że coś nam grozi, że przecież nielogicznym jest wędrówka w niewiadomą stronę, gdzie prawdopodobnie czeka śmierć.
Już nie baliśmy się dzikich zwierząt i potworów, podsycanych wyobraźnią - teraz śmiesznych i błahych - strach już dawno przybrał rzeczywistą i namacalną formę.
Zauważyliśmy w końcu. Wylądował niedaleko skałek, przerażająco blisko Spektrum. Chwyciłem broń. Jeszcze nigdy nie miałem okazji skorzystać z niej w plenerze, teraz byłem zmuszony.
- Halo? Danka? – szepnąłem. Nikt nie odpowiedział.
Tomek kręcił nerwowo głową na wszystkie strony.
- Latarka, wyłącz – nakazałem.
Posłuchał.
- Idziemy.

***

Ona:

To buczenie, które wcześniej słyszałam, okazało się być dźwiękiem automatu. Podchodzę do niego – już o własnych siłach – z dziwną chęcią na czarną kawę. Strasznie zmarzłam po drodze, a czekanie trwa znacznie krócej w towarzystwie ciepłego napoju. Naciskam guzik i obserwuję jak płyn wlewa się powolutku do niewielkiego, plastikowego pojemniczka.
- Ank? – słyszę wesoły, syntetyczny dźwięk. - Kochanie, co tam u ciebie? Gratulacje wygranego konkursu! Jak było? Fajnie być ludziem? Ale mam nadzieję, że nie wyrzekłaś się korzeni, co? A, właśnie! Nadal latasz za tamtym opiekaczem z licealnej stołówki? Nie uwierzysz, ale gagatek podpalił pół szkoły przez te popisy! Nie uważam, że jest to partia dla ciebie…
- Cześć Hello – mruknęłam.
- …nieporządny taki, nie zapewni utrzymania, bóg wie komu odsprzeda grzałkę. A ten odkurzacz? Wiesz, ten z Highystreed, idealny złotko.
- Dzięki za kawę.
- Już idziesz? Przecież miałam ci jeszcze opowiedzieć o…
Odchodzę.
Dla Tomka i Jarka kupię, gdy już przyjdą, po co ma im stygnąć? Dziwne, że przed wyprawą nie czerpałam przyjemności ze zmysłu smaku. Siadam na fotelu i zdejmuję kapcie. Widzę, że moje brudne, ciężkie buty, które niedawno nosiłam, stoją koło łóżka i czekają na kolejne użycie. Nie mogę ich teraz ubrać, tu, w kokpicie panują ścisłe zasady, do których muszę się dostosować.
Widzę, jak przez małe okno sączą się wieczorne promienie słońca, zalewając całe, szare pomieszczenie statku. Od razu wydaje się, że jest cieplej.
Czuję. Zmieniłam się. Czerpię radość z widoku.

***

On:

- Widzisz to co ja? – spytał, stojąc w osłupieniu.
- Ta-ak.
- Co to do jasnej cholery jest?!
- Nie wiem… - odpowiedziałem i podszedłem nieco bliżej. Czułem lekkie, zimne podmuchy i wibracje. Bariera zmieniała co jakiś czas kolor – z zielnego, po granatowy i intensywnie czerwony – błyskając wyładowaniami elektronów. Kiedyś słyszałem o podobnych cudach, ale wieki temu, na studiach, kiedy któryś z kolegów po pijaku snuł teorie o ich zastosowaniu.
- Spali cię! Nie podchodź!
- To brama wymiarowa, nie widzisz?
- Brama wymiarowa? Jaja sobie robisz?!
Prychnąłem z irytacją, zatapiając się w drżącej tafli.

***

Ona:

Dotarli, w końcu.
Widzę jak cząsteczka po cząsteczce pojawiają się na łóżku. Na początku trudno odróżnić, który jest którym. Zauważyłam, że jest cicho. Dziwnie, jak na to, jak wielka sprawa się dzieje. Teraz wyraźnie widzę zarośniętą, ludzką twarz Jarka i okulary Tomka, tam, gdzie jeszcze przed chwilą nie było praktycznie niczego. Faktycznie, udało się. Podróżowaliśmy między wymiarami!
Uśmiechają się do mnie, radośni, że znaleźli zagubioną koleżankę. Robert podchodzi i podaje im odpowiedni środek. Przez chwilę gapią się na własne odbicie w oszklonej szafie. Smutnieją. Wiem, że powróciły im wszystkie wspomnienia.
- Dobra, idźcie do swoich pokoi. Za niedługo zajmę się dostosowaniem was do pracy, a, i za jakąś godzinę stawcie się na defragmentację.
- Defragmentację? Ale przecież zapewnialiście, że wygrani dostaną życie człowieka, jego ciało, oczy, usta…
- Nie, nie. Nie do końca tak się umawialiśmy. Podpisaliście umowę z której jasno wynika, że prawda, dostaniecie ciało, ale na j a k i ś c z a s, bez możliwości pełnego decydowania o swojej przyszłości. I tak za długo byliście ludźmi. Nie wiem, co powie Pan Maksymilian, ale sądzę, że zaczęliście czuć. No a wiecie, co to oznacza.
Spoglądam kątem oka na kolegów. Tomek, zdziwiony, próbuje coś powiedzieć. Jarek ze spuszczonym wzrokiem nic nie mówi.

***

Sięgam po leżącą na stole, jaskrawą ulotkę.
Widniejąca na niej piękna, ledowa lampa informuje o konkursie pracowni T.A.L.K, w którym braliśmy udział. Zawsze chciałam wyglądać tak jak ona - smukła, wydajna i energooszczędna. Teraz mam tylko ochotę wrócić do poprzedniego życia. Troszeczkę dłużej pobyć Danką pracującą w najpopularniejszym programie telewizyjnym, feministką i niedoszłą mistrzynią w skoku o tyczce. Nigdy nie uznam tej, co jest teraz, za prawdziwą Ank. Ank została na Termie i niesie zapasy z kapsuł.
Ostatnio zmieniony pt 23 maja 2014, 09:28 przez Krzywawieża, łącznie zmieniany 2 razy.

2
już wiem, czemu jakiś czas temu, po rzuceniu okiem na text, odechcialo mi się go czytac :twisted: przez to zdanie:
krzywawieża pisze:Skóra, którą zastałam przyobleczona, wpijała i nieznośnie stykała się z kopiącymi przewodami.
jest dziwne, trochę jak wypadek na drodze, na który wszyscy się gapia i nikt nie pomoże, bo nie wie, jak.
no, ale niech bedzie - raz: przyobleczona. pierwsze skojarzenie jest biblijne, nic w tym złego, tylko, ze zupenie nie pasuje to kabli ;-)

dwa: wpijala? moze wpijała się? albo prosciej: uwierała.

trzy: wiem, to zaskakujące, ale kable nie kopia, nóg nie mają. i wiem, co chciałas powiedziec, ale to tekst literacki, nie na gg, więc kable sa pod napięciem.
Podniosłem głowę
hm? spadla mu?
Popiół, skwar i nieznośny zapach planety dławił i zalegał w płucach.
elementy sa 3, więc "dławiły i zalegały".
Tomek miał nadzieję, że powiększy swoją botaniczną kolekcje. Zawsze interesował się zbieraniem roślin,
trochę mnie to bawi, bo gdzie indziej taki kawałek przeszedłby niezauwazony, no, ale to wery, więc... "botaniczną" wylatuje, bo drugie zdanie mówi, co chłopak zbiera.
wbiło się w uszy z głośnością plutonicznej parady - równie głośno i mocno
powt.
no i co to jest "plutoniczna parada"??
Uważajcie, 1 jakiś obiekt wylądował na Termie 2 trzy kilometry na zachód od waszego położenia. Nie możemy zidentyfikować 3 statku.
1 nieznany,
2 od was,
3 statku zbędne, "go" wystarczy.
Radary wydawały się być niezłomne, nasze uszy, komunikatory – też
a jak to bedzie na polski? co to znaczy "wydawały się być niezłomne"? w dodatku ich uszy i komunikatory również.
zatrzeszczało. Ktoś wyraźnie próbował zakłócić sygnał.
a to wiemy skad?
Za ile dojdziemy do Spektrum?
- Za jakieś piętnaście minut.
pogrubienie zbędne.
- No to dobra – zwróciłem się do przyjaciela. - Idź pierwszy.
:twisted: wot gieroj :twisted:
Wielka, teraz prawie szkieletowa budowla
co to znaczy "prawie szkieletowa"?
no i nie chce sie czepiac, ale czy cel nie miał być przypadkiem oddalony o 15 min?
- Phy. Co to jest? Mech?
- Nie do końca – uśmiechnął się.
- Pokaż. - Podszedłem.. – To co to jest, jak nie mech?
- Nieważne, za dużo by gadać. Ale leczy.
i tu zaczynam myśleć, ze autor też nie wie.
a to już źle.
Miałem jakieś niepokojące przeczucie, że o czymś zapomniałem, o czymś niezwykle ważnym.
- Trzeba poszukać jakiegoś miejsca do spania - powiedziałem.
zaimki przymiotne zbędne. staraj się unikac tego paskudztwa, nic nie wnosi do zdania, tylko zagraca.

podmioty domyslne stosujesz tak dziwnie, ze zaburzają płynnośc lektury, spokojnie mozesz użyć imienia kobiety albo rzeczownika ja określającego.
Milczeliśmy, wodząc wzrokiem za odchodzącą, kobiecą pupą.
a personifikacja tyłka ma na celu...?
miała niejako przeżyć,
jedno albo drugie.
nieskończony okres czasu
tautologia.
Udowodniliśmy, że nic takiego nie istnieje i wszystko z tym związane jest wyssane z palca.
styl.
Na nasze szczęście latarki jeszcze działały.
a czemu miałyby nie działać?
jakiegokolwiek cienia szansy
jakiejkolwiek szansy, szansy, cienia szansy, ale nie wszystko na raz.
zaciśnięte, blade wargi, które szukały myśli, jakiegoś pomysłu,
wargi szukające myśli. warte zastanowienia.
Bacznie obserwował moją reakcje, żeby w razie czego, pobiec w ustalonym kierunku albo odczytać azymut.
kto??
Jednak bardzo dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że człowiek płynący nurtem zdarzeń, zapomina o tak dokładnym wyznaczaniu drogi.
a to zdanie zamiast wyjaśniac, komplikuje - o co tu chodzi - że pannę coś porwało i ona, zamiast rysowac mapę i wysyłac smsy, gdzie jest, najprawdopodobniej zemdlała?
czekanie trwa znacznie krócej w towarzystwie ciepłego napoju.
dobry napój to nie towarzystwo.

pomysł jest świetny, wykonanie nieco mniej - jak zwyke technika, zacinasz się na tym, że wiedząc, co chcesz opisać i jak ma wyglądać, zapominasz tego wyjasnić czytelnikowi, za dużo, choć nie tragicznie, zaimków, posługujesz się skrótami myslowymi, tylko ty wiesz momentami, o co chodzi, a odbiorca się gubi, no i kolokwializmy - tekst literacki to szczególny sposób wypowiedzi, w niektórych kontekstach potoczne wyrażenia pasują, w innych nie, sprawdź zastosowanie podmiotów domyślnych - jw - czasem sa ok, tutaj parę razy wybijały z rytmu.

bohaterowie nie zachwycaja - w sumie niewiele mozna o nich powiedzieć, nijacy sa, poza cechami fizycznymi nie dadzą sie poznać - nie wiadomo, co lubią, nie mają charakterystycznych gestów, przyzwyczajeń, nic za co mozna ich polubić - a przecież ich maszynowośc dawała tu szerokie pole do popisu, mozna bylo zaszaleć.

no i mam wrazenie, ze pomysł z maszynami nie był pierwotny, a pojawił się w trakcie pisania - nic w tym złego, tylko poczatek nie jest powiązany z końcem.

ot i wsio.

B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony sob 12 kwie 2014, 16:43 przez ravva, łącznie zmieniany 1 raz.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

3
Dziękuję serdecznie za komentarz. Wiele masz racji, naprawdę, i za to Ci dziękuję. Już poprawiłam błędy w prototypie. Jednak miejscami, moim zdaniem, trochę się mylisz. Nie bierz tego do siebie, bynajmniej nie jestem zła za Twoją ocenę, ba, nawet się nią cieszę, ale zobacz...:)

"1 nieznany,
2 od was,
3 statku zbędne, "go" wystarczy. "

- dialogi mają to do siebie, że są wytworem wyobraźni autora. Tak mi pasowało, tak sobie to wykreowałam. Takie rzeczy nie podlegają dyskusji - co innego jeśli chodzi o "sztywność dialogów", nienaturalność.

"no i nie chce sie czepiac, ale czy cel nie miał być przypadkiem oddalony o 15 min? " - :)

"czekanie trwa znacznie krócej w towarzystwie ciepłego napoju.
- dobry napój to nie towarzystwo. "
- może użyłam słowa "towarzystwo" nieco za luźno, fakt.

Cytat:
Radary wydawały się być niezłomne, nasze uszy, komunikatory – też
a jak to bedzie na polski? co to znaczy "wydawały się być niezłomne"? w dodatku ich uszy i komunikatory również.
- kurcza, tego nie rozumiem. Czy mogłabyś mi to lepiej wyjaśnić? Serio.

Tak czy siak dzięki!

4
Krzywawieża pisze: "1 nieznany,
2 od was,
3 statku zbędne, "go" wystarczy. "

- dialogi mają to do siebie, że są wytworem wyobraźni autora.
cały text ma to do siebie ;-)
wieża pisze:Tak mi pasowało, tak sobie to wykreowałam. Takie rzeczy nie podlegają dyskusji - co innego jeśli chodzi o "sztywność dialogów", nienaturalność.
prosze bardzo - dialog jest sztywny i nienaturalny. zatłoczony. przegadany.
jak dla mnie, ofc.
wieża pisze:Uważajcie, jakiś obiekt wylądował na Termie trzy kilometry na zachód od waszego położenia. Nie możemy zidentyfikować statku.
-> trzy kilometry na zachód od was wylądował niezidentyfikowany obiekt.

że musza uważać, wiedzą.
chociaż to "od was" wciąż mi nie leży.
wieża pisze:
ravva pisze:
wieża pisze:Radary wydawały się być niezłomne, nasze uszy, komunikatory – też
a jak to bedzie na polski? co to znaczy "wydawały się być niezłomne"? w dodatku ich uszy i komunikatory również.
- kurcza, tego nie rozumiem. Czy mogłabyś mi to lepiej wyjaśnić? Serio.
niezłomny moze być charakter, ale nie radary, a już z pewnością nie uszy i komunikatory.
sprzet określamy jako 'niezawodny', uszy, słuch - no, tu już można zaszaleć :-)
Tak czy siak dzięki!
jułelkom :-)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

5
Przeczytałem, i pamiętam też poprzednie Twoje opowiadanie. Jest coś w tych tekstach co mi się podoba - widzę ża masz jasno określone pomysły i wiesz co chcesz pisać, a do tego te pomysły są całkiem fajne, oryginalne. Innych Twoich tekstów poza tymi dwoma nie znam, ale te dobrze rokują na przyszłość.

Ze stylem jest trochę gorzej (Są też w tekście błędy korektorskie), nie jest tak wyrobiony jak pomysły - ale to już chyba pisałem, no i to przyjdzie z czasem, nad stylem o wiele łatwiej jest pracować, niż nad konspektami - ale o tym też chyba już wspominałem wcześniej.

Odpisałaś wtedy chyba, że próbujesz szlifować styl i błądzisz po omacku - cóż, musisz najpierw określić, co byś w ogóle chciała pokazać, i jaki jest Twój pogląd na sam przekaz - czy tekst powinien być dla czytelnika przeźroczysty, czy też wręcz przeciwnie, język powinien być jednym z elementów przekazu, oddającym w jakiś sposób zarówno klimat jak i idee, któe są zawarte w warstwie znaczeniowej utworu. I od tego potem próbuj coś zrobić (znaczy, jeśli stwierdzisz, że tekst ma być przezroczysty, to wiele pracy Cię nie czeka, naturalnie). Wtedy można się zastanawiać nad tym jak powinien brzmieć język narracji, bohaterów, i w końcu jak powinna wyglądać konstrukcja utworu, rozłożenie poszczególnych scen, chronologia, punkty widzenia.

Idziesz w dobrą stronę. Jakkolwiek znam tylko dwa Twoje teksty i mogę to powiedzieć jedynie na ich podstawie, ale tak, w dobrą. Przynamniej mnie się ta strona podoba, na pewno zerknę na inne rzeczy, które napiszesz. Jest to ciekawe, i takie całkiem oryginalne, co jest chyba najważniejszym kryterium.
One day nearer to dying...

6
Phineas, wielkie dzięki.

Nie chcę mieć karkołomnego stylu, nie chcę żeby wystąpił "przerost formy nad treścią". Chcę tylko, żeby narracja nie była przeźroczysta. Klimat jest moim zdaniem najważniejszy, bo to on tak działa na czytelnika. Pomysł - owszem, bohaterowie z krwi i kości - ma się rozumieć, ale wiem, że jeszcze daleko mi do tego i tylko ćwiczeniami cokolwiek zdziałam, więc nic innego nie pozostaje jak pisać, pisać, pisać...

Swoją drogą, miałabym do Ciebie sprawę, jeśli się zgodzić.
Pozdrawiam.

7
ravva pisze:chociaż to "od was" wciąż mi nie leży.
Może:
- trzy kilometry na zachód od waszej pozycji/ostatnich współrzędnych,
- trzy km na zachód od (nazwa pojazdu, którym bohaterowie się poruszają, punkt orientacyjny, np. skalna iglica, stara baza, wrak czegoś),
- Krzywawieża, może powinnaś poszukać jakiegoś innego sposobu na określenie miejsca lądowania nieznanego obiektu? Jeśli czegoś nie da się naprawić, to trzeba się postarać o nowy egzemplarz :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”