Latest post of the previous page:
Przyznawać się, kto jeszcze czekał na list z Hogwartu ;-)Marcin Dolecki pisze:Sam fakt dyskusji o postaciach literackich dowodzi, że w pewien sposób one istnieją, przecież rozmawia się zawsze o czymś
Zakładając roboczo, że to może być punkt "O" - tworzenie jest "subkreacją" - wtedy bohater , ale bohater, który się NIE STAŁ , bo nie zmieścił się w planie tworzenia, jest dalej owym bytem? W ogóle jest? Albo bohaterowie stworzeni całkowicie nieporadnie? Postać ze swoją fragmentarycznością, "skończonością" i rolą służebną w utworze, w równie fragmentarycznym i "skończonym" świecie literackiej iluzji mimo wszystko JEST i DZIAŁA rozumnie - to kształt tego, jak sam został stworzony jego stwórca (autor)?Galla pisze:koncepcja wtór-stwarzania - człowiek ma moc tworzenia w swym umyśle "bytów" na wzór tego, jak sam został stworzony.
Dobra. To jako autorka powiem tak: bohater (tak jak inne elementy tekstu) nie jest dla mnie kimś, lecz czymś. Jest kanałem komunikacji. Jest sposobem i narzędziem. Jest pogrzebaczem, za pomocą którego próbuję gmerać w umyśle odbiorcy. Jest pałką, którą walę czytelnika po głowie albo kwiatem, który mu wręczam. Jest też tym, czym A i B w algebrze - musi być, żeby zaistniało działanie, żeby odbył się proces.Natasza pisze:kim jest dla autora bohater? Chodzi o tę pierwszą - ukrytą na czytelnika - aktualizację, jaką jest akt tworzenia.
To nie jest pytanie nieistotne! Jest bardzo istotne, bo gdyby nie ono, to ja bym swojej odpowiedzi powyższej nie sformułowała. Ale to jest tylko jedna z możliwych odpowiedzi. To jest ta, wynikająca akurat z konkretnego, mojego doświadczenia. I myślę, że jeśli każdy sięgnie do swojego doświadczenia, to odpowie na swój własny, indywidualny sposób. Moim zdaniem to akurat jest jedna z tych rzeczy, których się nie da objąć żadnym ogólnym stwierdzeniem (no, może poza: bywa rozmaicie). Myślę, że dopiero zbiór iluś tam takich indywidualnych odpowiedzi dałby nam jakieś wyobrażenie o tym, jak to z tą więzią właściwie jest (czy też bywa). Ja nie mogę nic powiedzieć o wpływie więzi autora z bohaterem na tekst, bo jej nie mam - mogę zatem powiedzieć tylko tyle, że daje się pisać bez takiej więzi. Zero więzi nie równa się zero tekstu. A dalej to już mogą coś konkretnego powiedzieć tylko tacy autorzy, którzy takiej więzi doświadczyli.Natasza pisze:Pewnie że w zasadzie wszystko jedno, kim-czym jest autor - byle opowieść była dobra dla czytelnika. Ale... jeśli nie wszystko jedno? Jeśli prawdziwa siła utworu jest w autorze i jego potrzebie? I wtedy pytanie o więź z postacią jest istotne? Bardzo?
Ja kompletnie nie mam takich doświadczeń. Jedyne, co mi się w tekście określa samo i jest w jakiś sposób ode mnie "niezależne" - to rodzaj narracji. Nie mogę tego wybrać, normalnie, jak wszyscy, tylko sam tekst decyduje, jak "chce" być opowiedziany. Jeśli powstanie np. w drugiej osobie, to ja nie jestem w stanie przerobić go na pierwszą czy trzecią, bo on się nie da.Natasza pisze:Nie umiałam ani jej zatrzymać, ani siebie jako autora... Ona - nie wiem, jak mogłaby mieć na imię i jak wygląda - wszystko zmieniała. Ciągle!
Hm.. I czytelnik to kupi? Spróbuj sprawdzić swoją "wszechmoc" w praktyce.Natomiast bohater jest figurką z klocków lego - nie samodzielną istotą, z którą mogłabym wejść w jakiekolwiek relacje. Wszystko mu mogę zmienić i wszystko mu mogę zrobić - łącznie z przerobieniem na Smoka Wawelskiego albo murek przydrożny.
Yyyy! Żeby tylko nie wyszła z tego gra półsłówek!Natasza pisze:Thana jest fenomenalnie analityczna.
... dość dwie słowie.Natasza pisze:A ja zrozumiałam. Przykład też inaczej
Na chłopski rozum:Lepszy proces kreacji? Na jakiej zasadzie można podzielić procesy kreacji na lepsze i gorsze? Jak ocenić stopień "prawdziwości" więzi autora z bohaterem? Czy chodzi o więź emocjonalną? Jeśli tak, to uważam, że jest niekonieczna - można napisać dobry tekst z dystansu, operując postaciami jak figurkami na planszy. Można być, jako autor, zaangażowanym w opisywany problem czy historię, niekoniecznie w postać. Ba, nawet sam język może stanowić to, co najważniejsze dla autora, a fabuła i postacie mogą stanowić element mniej istotny.
Dlategoż pisałem, że to jest popularny pogląd, ale błędny według mnie. Ale teraz - to Bambi jest wymyślony, ale istnieje, czy tylko jego wpływ jest realny?Nie bardzo w ogóle chyba przystaje termin "sztuczne emocje". Tak jest ze wszystkim. Czasem fakt że coś jest wymyślone, nie oznacza od razu, że to nie istnieje:
Dziecko ogląda na filmie Disney'a jakąś ckliwą scenę, że matka Bambiego ginie - i co? Bachor ryczy. Jelonek Bambi oczywiście nie istniał nigdy (i jego matka takoż), ale łzy płyną jak najbardziej prawdziwe.
Za godzinę to samo dziecko wywali się mordą na piach - wstanie, otrzepie się, zorientuje się co nastąpiło, i zacznie ryczeć. Łzy prawdziwe tak samo jak piach, który dziecko zaorało własną buźką.
Się nie mogę z tym zgodzić. Z marszu mogę podać przkłady dobrych książek o autorach i złych o bohaterach.Tu jak sądzę grzebie się psa, definiując czy taka kreacja będzie na czytelnika działać, czy też nie. Niby już King (czy ktoś inny, nie dam sobie obciąć głowy) pisał, że dobre książki o bohaterach, złe o ich autorach, i takie tam. Bo takie autorskie alter ego na kartach książki to może co najwyżej emocje w samym autorze dzieła wywoływać. Jeśli autor czuje właśnie wielką więź z postacią, bo przelał tam siebie, to już można się trochę obawiać - chociaż nie mówię że to z założenia od razu gniot straszny i grafomania. Ale w tym wypadku relacja bohater - autor jest bardzo rzeczywista, bo ociera się wręcz o naszą rzeczywistość (to przecież taki autor, tylko że w przebraniu). Ociera się o rzeczywistość, ale czy tym samym wywołuje pożądane w czytelniku emocje? Już raczej nie bardzo.
Ok, bajka o Bambim nie jest niebytem. Gdyby stwierdzić, że jest, każda "informacja" również musiałaby być. Jesteśmy otoczeni przez niebyt?1. Czy bajka o Bambim jest niebytem? Jak coś czego w ogóle nie ma, może wywoływać jakiś skutek (np. płacz dziecka)? Jeśli jest niebytem, to dlaczego posiada swój aspekt materialny (tworzywo, nośnik, wyświetlacz, scenariusz napisany takim, a nie innym krojem czcionki).
Tak? Czyli jakbyś wylazł na ulicę i powiedział, że Bambi istnieje, to by się ludzie nie pukali w głowy?Oczywiście, że jest. Sam fakt, że postać została wymyślona, czyni ją rzeczywistą.
Autobiografia czy biografia zawsze będzie w pewnym stopniu fałszem, bo ujęciem wyselekcjonowanych wydarzeń (o których nie mamy całkowitej wiedzy) z pewnej perspektywy.Pisząc autobiografię (niekoniecznie w nawiązaniu do bohaterów z książek), można sporo zafałszować, posługiwać się tak zwaną "retoryką szczerości".
Tu: patrz odpowiedź z Bambim.Sam fakt dyskusji o postaciach literackich dowodzi, że w pewien sposób one istnieją, przecież rozmawia się zawsze o czymś
Aleś mi przysłodziła.Pytanie Erytha miało pewnie charakter praktyczny (sic! - o co praktycznego może pytać autor perełki "Mój dom jest dwa lata stąd. Temu." ) - kim jest dla autora bohater? Chodzi o tę pierwszą - ukrytą na czytelnika - aktualizację, jaką jest akt tworzenia.
O, takie wyznania też chciałem przeczytać. Zauważcie, że w pierwszym poście zwracam się do Was jako do autorów. Piszesz - "narzędziem". Ale do narzędzi też się ma jakiś stosunek. Lubimy swoje kredki. Samoloty, pociągi i samochody mają dusze podobno.Dobra. To jako autorka powiem tak: bohater (tak jak inne elementy tekstu) nie jest dla mnie kimś, lecz czymś. Jest kanałem komunikacji. Jest sposobem i narzędziem. Jest pogrzebaczem, za pomocą którego próbuję gmerać w umyśle odbiorcy. Jest pałką, którą walę czytelnika po głowie albo kwiatem, który mu wręczam. Jest też tym, czym A i B w algebrze - musi być, żeby zaistniało działanie, żeby odbył się proces.
Mnie się wydaje, że się równa. Ale na razie się ograniczę do braku argumentów.To nie jest pytanie nieistotne! Jest bardzo istotne, bo gdyby nie ono, to ja bym swojej odpowiedzi powyższej nie sformułowała. Ale to jest tylko jedna z możliwych odpowiedzi. To jest ta, wynikająca akurat z konkretnego, mojego doświadczenia. I myślę, że jeśli każdy sięgnie do swojego doświadczenia, to odpowie na swój własny, indywidualny sposób. Moim zdaniem to akurat jest jedna z tych rzeczy, których się nie da objąć żadnym ogólnym stwierdzeniem (no, może poza: bywa rozmaicie). Myślę, że dopiero zbiór iluś tam takich indywidualnych odpowiedzi dałby nam jakieś wyobrażenie o tym, jak to z tą więzią właściwie jest (czy też bywa). Ja nie mogę nic powiedzieć o wpływie więzi autora z bohaterem na tekst, bo jej nie mam - mogę zatem powiedzieć tylko tyle, że daje się pisać bez takiej więzi. Zero więzi nie równa się zero tekstu. A dalej to już mogą coś konkretnego powiedzieć tylko tacy autorzy, którzy takiej więzi doświadczyli.
Tu chyba nie o taką niezależność chodziło. Nie o brak władzy, a o wpływ natury kreacji (nie procesu, ale rzeczy - osoby). Może - prosto formułując - jeśli chcesz stworzyć żywego bohatera, musisz stworzyć człowieka? Zarzut o papierowość postaci jest zarzutem o nieludzkość tworu. Hym.Ja kompletnie nie mam takich doświadczeń. Jedyne, co mi się w tekście określa samo i jest w jakiś sposób ode mnie "niezależne" - to rodzaj narracji. Nie mogę tego wybrać, normalnie, jak wszyscy, tylko sam tekst decyduje, jak "chce" być opowiedziany. Jeśli powstanie np. w drugiej osobie, to ja nie jestem w stanie przerobić go na pierwszą czy trzecią, bo on się nie da.Natomiast bohater jest figurką z klocków lego - nie samodzielną istotą, z którą mogłabym wejść w jakiekolwiek relacje. Wszystko mu mogę zmienić i wszystko mu mogę zrobić - łącznie z przerobieniem na Smoka Wawelskiego albo murek przydrożny.
Toś dał do pieca z tym pytaniem! Dobre jest!Erythrocebus pisze:Może - prosto formułując - jeśli chcesz stworzyć żywego bohatera, musisz stworzyć człowieka?
No tak, masz rację.Erythrocebus pisze:Ale do narzędzi też się ma jakiś stosunek. Lubimy swoje kredki.
Thana pisze:Toś dał do pieca z tym pytaniem! Dobre jest! Będę musiała jeszcze nad tym dłużej pomyśleć, ale tak w pierwszym odruchu wydaje mi się, że nie. Że musisz stworzyć nie człowieka, lecz złudzenie człowieka. Bo przecież żywych prawdziwych ludzi też wcale nie znamy (z wyjątkiem tych najbliższych) w ich całym skomplikowaniu i wielowymiarowości, a jedynie w takim złudzeniu - etykietce, jaką im przylepiamy. Wyrabiamy sobie opinię, czyli uproszczenie, np.: Ery jest taki i owaki. Zatem wystarczy nadać postaci tylko tyle cech, żeby czytelnik mógł sobie takie uproszczenie stworzyć. Przy czym, moim zdaniem, bardzo pożyteczne są cechy niejednoznaczne, jak np. perfekcjonizm albo delikatność - bo można je pokazywać w różnych kontekstach i uniknąć tym samym prostego wskazania na dobro/zło. Złudzenie wielowymiarowości przy takich cechach powstaje niejako samo.