Czytając Miłobedzką

1
Wiem, że pewne słowa, które zostały przede mnie wykorzystane nie istnieją.
Wiem, że jest mało zrozumiałe.
To takie moje małe wspomnienie z poetyki.
Powodzenia.

DUPASzum wiertarki rozsadzał mi czaszkę. Wściekłe wirowanie silników messerschmitta rozdzierało nieboskłon moich myśli. Dlaczego akurat dzisiaj – w piątek – uczelnia zdecydowała się montować nowe gablotki? Woźni smętnie, niczym żywe trupy, chodzili od ściany do ściany i zatapiali w nich stalowy pocisk.
– Impreza wczoraj nie była dobrym pomysłem – powiedziałem do kolegi. – Łeb mi rozsadza.
– Nie marudź Ostro. – Rozejrzał się niespokojnie dookoła. Zawsze na kacu dopadał go niewytłumaczalny lęk. – Jeszcze poetyka i zmywamy się do domu… Daj mi jeszcze raz te notatki.
DUPAPodałem mu bez słowa parę kartek zeszytowego formatu. Przeglądał je z drżeniem rąk, jakby zapisane były przyszłymi losami świata. Przerzucał energicznie z ręki do ręki, a ja patrzyłem na to z wielką irytacją. Każdy ruch jego źrenic wywoływał wybuchy agresji, który coraz ciężej było stłumić. Czułem resztki alkoholu płynące wraz z krwią – niczym wężowy jad – paraliżował członki, unieruchamiał wzrok, oddech stawał się coraz płytszy. Ten stan trwałby tak długo, jak umiałbym hamować złość – może z pięć minut – ale łańcuch został przerwany. Studenci niczym tsunami krwi, żywej tkanki i hałasu ruszyli do otwartej przez Doktora sali. Mięso przewalało się przez korytarz niczym w rzeźni, a my musieliśmy całe je przepuścić – bo trup-kultura nam tak mówił.
– Dzień dobry – wychrypiałem.
DUPAProwadzący uśmiechnął się tylko, a kiedy wszyscy zajęli miejsca, zatrzasną drzwi – miałem wrażenie, że to wielka paszcza zwarła szczęki i teraz zacznie nas powoli przeżuwać.
– Zaczniemy dzisiaj wyjątkowo od interpretacji. – Wyciągnął kartki z tekstami i podał plik pierwszej osobie. – Proszę spojrzeć na tekst pierwszy. Ktoś zna wiersze Miłobędzkiej?
DUPASala milczała niczym strawiony pokarm – niczym studenci niepredysponowani na ten kierunek. Bezbarwna masa jedzenia, którego nikt nie doprawił inteligencją.
– No dobrze – powiedział Doktor zawiedziony i założył ręce za plecami. – To zacznijmy od początku.
DUPAWszyscy patrzyli pusto na literki. Tekst rozpływał się niezdrowo pod naciskiem metafor. Po pierwszym czytaniu nawet młode ciało żaków było zdziwione. Moje zapijaczone myśli, całe wojska pomysłów, po zwycięstwie z niemocą, musiały jeszcze przebiec wiele kilomyśli, zanim ostrzegły usta przed mówieniem głupot.

DUPAbyła zdrowa na chorobę łączenia wszystkie ze wszystkim

DUPAJa byłem niezdrowy na moje semiotyczne zdrowie. Łączyłem życie z tym, czego litery mnie uczyły, kazałem im wynosić za siebie śmieci, wierszom rozkazywałem gotować, a epickie opowieści towarzyszyły mi w łóżku. Semiotykowałem życie na własną literaturę, żeby zbić gorączkę miłości.
DUPAZwinąłem całe prawe skrzydło wojska interpretacyjnego, aby zniszczyć miłosną treść żołądkową tego wiersza. Bagnet i działo darły niebiosa, a kiedy poszycie niebieskie upadało powoli, wylewając czerń na ziemię, ostrze zastygało w piersi pierwszego wersu. Krótko walczyłem – nie stawiali oporu. Jednak z trudem wspiąłem się na stromy szaniec wroga i zadałem ostateczny cios niszczyciela.
– Ale to autorka jest chora na łączenie wszystkiego, czy właśnie zdrowa od chorowania na to? – padło pytanie.
DUPANagły atak od boku oddzielił nas od głównych sił. Patrzyłem smutnym wzrokiem na literki, hektolitry wylanej krwi i chciałem płakać. Czy to ja byłem chory i moja wojna niepoprawna, czy pokrzywdzony zostałem? Na okopy zaczęły wlewać się, niczym błoto, epitety, grzebiąc pod sobą całą połowę mojej myśloarmii. Wrzask był przeraźliwy. Kto był chory? Kto był chory?
DUPA„Bronić ziem naszych i prawd ojcowych!” wrzasnąłem i podniosłem ducha żołnierzy. Reszta wojska rzuciła się na oślep w stronę tropu stylistycznego. Rozległy się strzały. Agresywne wiercenie zamka spustowego przeszywało mi głowę. Ale to my obrońcy! To my jesteśmy zdrowi w swojej chorobie semiotyczenia! Musimy walczyć o to!
– Czy ten wiersz nie będzie o miłości? – spytała jedna dziewczyna?

DUPAprzybliżała śmiertelnie, kochała ze śmiertelnie bliskiej odległości

DUPAŁzy ogniste poczułem na policzkach. Przed oczami stanęły mi okropności życia i jego koniec. Widziałem pokój, szczęśliwości, ale i bojowanie z bytem naszym podniebnym. Miłości, to będzie miłości, bo kto jak nie miłość wierszowi będzie hetmanić? O czarny Hetmanie, nie pożeraj mnie!
– Mamy tutaj takie słowo-klucz jak kochała. No i możemy uznać, że wiersz jest o miłości, a właściwie o… uczuciu miłości, które przemija, odchodzi, a potem dziwi się, że już jej nie ma na starość.
DUPATak! Bo to przecież przemijanie! To wszystko śmierć i wszędzie śmierć. Omnia vanitas! Wszyscy wszak przeminiemy i umrzemy, ale czemu jako miłości ofiary?
DUPA„W bój! W bój!” – krzyczałem. Pierwsze grupy oddzielonego wojska już wracały do macierzy, ale zostaliśmy zepchnięci na dno naszych myślookopów. Przeminiemy, tak, bo przeminąć musimy, ale nie miłością. Jej nie ma dla człowieka w świecie litery! Przeminiemy cali, nasza miłość ocaleje i nasza myśl, ale ockniemy się na starość jako zniszczeni, nieświadomi śmierci. Zwinąłem lewe skrzydło, na nowo zajęliśmy szańce, chociaż pozycja była niepewna. Ach! Przepadają wojska moja w nicości na okopach, jako pierwej weszliśmy, by żyć i zwyciężać, a żyliśmy dla cierpienia miliona i własnego upadku. Przypomniałem sobie wszystkie szczęśliwe dni moje, a kiedy zliczyłem je – o, lepiej było nigdy nie wyruszać na wojnę!
DUPAJuż śmiertelnie blisko podszedł wróg pod nasza nową linię, miłość metafory, domyślnego podmiotu zaczęła świszczeć nad naszymi głowami. Za dużo! Za dużo! Nie ma semiotykowania, jest tylko miłość!

DUPAwciąż bliżej było z nią i dlatego wciąż dalej

DUPAUciekało spod nóg życie, jakby to uczucie uciekało przed nami! Dlaczego tak głupio, kto wam to zrobił? Kto was tak skrzywdził moje metafory i semiotyki, dlaczego tak nisko upadliście?! Pośród błota, pełne chorób wenerycznych, a kiedyś takie piękne! Czemu już nad wami Marsjasz nie czuwa? Czemu rewolucja jest przeciwko mnie? Buntujcie się przeciwko tym, którzy wam to zrobili! Zniszczcie, zaduście, bijcie, nie pozwólcie zniszczyć poezji!

DUPAdziś dziwi się sobie całym stary ciałem

DUPANie dziwujcie, myśloarmiści, że nas pokonują! Walczyliśmy dzielnie, nie wasza to wina. Honor dla was, moi bracia, ale miłości wzgardziciele już na zawsze zostaną wzgardzeni! Poezjo, nie obroniliśmy ziem twoich ostatnich, uniwersyteckich. Będziemy teraz niczym lawa, więc spluńmy na tę twardą skorupę i zejdźmy do wnętrza, a niechaj nas żar rozpala!
– Nie, ciągle będę ostawać przy swoim – mówiłem zasmucony.
– Rozumiem, że pan Lew nie jest zwolennikiem tematyki miłosnej.
– A po co mi ona? Ile jeszcze można o niej pisać? Ja tutaj widzę życie w nieświadomości i śmierć, tyle. Jeżeli będziemy zatrzymywać się na tkliwych wierszykach o miłości, nie zajdziemy daleko.
– Rozumiem pana. – Doktor maszerował po całej sali niczym wojskowy. – Ale…
– Ale bić! Niszczyć wrogi element! – wrzasnęła wcześniej interpretująca dziewczyna.
DUPAObróciłem się na prowadzącego – stał nade mną w szarym mundurze ss-mana. Wrzasnąłem! To nie ja byłem wrogim elementem. Chciałem chwycić kartkę z wierszem, poprosić o pomoc, ale ta warczała na mnie! Wstałem przerażony.
– To wy zabiliście literaturę – wrzasnąłem do wojskowego. – To wasze wojska wywołały nowy deszcz porcelany, a tańczące skorupki zalewały nas w akompaniamencie uniwersytetów!
DUPAKopnąłem ławkę, aż ta poleciała do przodu. Żołnierz zwinnie odskoczył, unikając przedmiotu, ale to dało mi wolną drogę do drzwi. Rzuciłem się na pozłacaną klamkę i spróbowałem nacisnąć. Ta jednak ani drgnęła – jakby zrobiona z kamienia! Zacząłem szarpać… i nagle budynek zaczął drżeć. Trząsł się w posadach coraz silniej – mury pękały, a tynk spadał ze ścian niczym deszcz. Pajęczyna czarnych linii pokryła już prawie całą ścianę, na której były drzwi. Jeszcze chwila i… mur runął! Posypał się w drobny pył i rozlał po całym korytarzy, chociaż drzwi pozostały nienaruszone! Skoczyłem ku wolności.
DUPAA tam było on… a za nim ci sami woźni.
DUPAPodszedłem powoli, zmieszany. Jezus wisiał – blady, cały od krwi – na krzyżu pośrodku korytarza.
– Panie, straszna rzecz się stała! Ratuj nas przed nami samymi! Zgładź nas, abyśmy nie zgładzili sami siebie!
DUPAZbawiciel milczał uporczywie. Dotknąłem jego stóp – byłby trupio zimne! Ach! Już martwy! Zapach zgnilizny rozchodził się dookoła ciała, wszystko robaki toczyły.
– Panie! – Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale w tej samej do krzyża podbiegli robotnicy, chwycili go w silne uściski i zaczęli wynosić.
– Ale co wy robicie najlepszego?! – biegłem za nimi.
– Wynosimy. Rektor kazał. Podobno niepotrzebny.
DUPANiczego mi tak teraz nie żal, jak tego, że jeszcze nie wiesz, co się wydarzyło.
DUPAA chciałbym, żebyś tu teraz był.
Wszystkim wierszoklejom polecam przed pisaniem:
B. Chrząstoska, S. Wysłouch: Poetyka stosowana
A. Kulawik: Poetyka
[img]http://imagizer.imageshack.us/v2/xq90/839/uzpc.jpg[/img]

2
Byłam bardzo, ale to bardzo ciekawa Twojego tekstu.

Pierwsze wrażenie:
to jest typ literatury żargonowej, dowcipu środowiskowego, hermetycznego humoru. Większość smaku stylu, aluzji, nawiązań umknie, a jeżeli jest ogólnodostępne - staje się tandeciarskie (niestety). Ciężki jest wybór :(

Ale - woń Gombra! Na mój nos.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Myślę, że gdyby Gombro wiedział, co miałem na myśli – bardzo by się zniesmaczył.
Nie wiem, czy można by to nazwać dziełem groteskowym (jeżeli tak, znaczy, że źle przekazałem to, co chciałem). Co do hermetyczności tekstu – poziom średniozaawansowanego czytelnictwa poezji imho.
Wszystkim wierszoklejom polecam przed pisaniem:
B. Chrząstoska, S. Wysłouch: Poetyka stosowana
A. Kulawik: Poetyka
[img]http://imagizer.imageshack.us/v2/xq90/839/uzpc.jpg[/img]

4
Wiem, że pewne słowa, które zostały przede mnie wykorzystane nie istnieją.
Wiem, że jest mało zrozumiałe.
To takie moje małe wspomnienie z poetyki.
Powodzenia.
Zaraz, zaraz, a gdzie te nieistniejące słowa? Bo chyba nie masz na myśli tych niezdarnych zlepków
„kilomyśl”, „myśloarmia” czy „myślookopy” - to są dwa istniejące słowa sklejone klejem biurowym a i to nie najszczęśliwiej. A ta poetyka – choć może niesłusznie – ale z poezją się kojarzy i oczekiwałem jakiś „słowotworów” w stylu Leśmiana a tu … nic. I jeszcze niczego niezrozumiałego też nie dostrzegam.
Nabrałeś mnie tą przedmową, w sumie całkowicie chybioną. Nieładnie. :P

5
Sądzę, że to nie jest dobra droga - masz warsztat wyobraźnię. Te rodzaj scenki rodzajowej
jest jak śpiewanie w kanonie "Pije Kuba" i "Wśród nocnej ciszy" (tak się daje pięknie) przez studentów wydziału wokalnego. Ich to bawi. Po pijaku :D
Ostatnio zmieniony pt 31 sty 2014, 20:49 przez Natasza, łącznie zmieniany 1 raz.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

7
Jeśli mnie pytasz, to widzę (odczytuję) to, co napisałeś i niczego niezrozumiałego, czyli tajemniczego, zmuszającego do poszukiwań, zastanowienia, przemyśleń czy stawiania pytań - nie zauważam.

8
Semiotykowałem życie na własną literaturę, żeby zbić gorączkę miłości.
Moje zapijaczone myśli, całe wojska pomysłów, po zwycięstwie z niemocą, musiały jeszcze przebiec wiele kilomyśli, zanim ostrzegły usta przed mówieniem głupot.
Perełki.

Podobnie jak Natasza, czekałem na Twój tekst i nawet go skomentuję, patrz, jaki Cię zaszczyt kopnął. ;)

Niestety wyżej wymieniona ma rację co do hermetyzmu. Nikt, kto nie przetrwał półtorej godziny poetyki na kacu (;_;), nie będzie w stanie identyfikować się w warstwie emocjonalnej z narratorem. Trochę swobody.

Nie chce mi się przeprowadzać analizy i interpretacji (hue hue hue), zresztą nigdy tego nie robię. Za to garść wrażeń ogólnych. To jest pisanie, która bardzo chce być literaturą. Chce być literaturą tak bardzo, że staje się zamknięte, hermetyczne, miejscami niezrozumiałe, miejscami nużące od natłoku idei w nim zamkniętego. To jest pisanie, które stara się ze sobą coś nieść, mieć walące w łeb jak obuszek przesłanie i stara się za mocno. W efekcie ze sfery metaforycznej, pragmatycznie subtelnej, przechodzi do sfery łopatologicznej. Wyjątkowo wdzięczna metoda podawcza jaką jest parabola (i częściowo metaforyka intertekstualna) przechodzi w przykry, oczywisty i zgrany od wielu lat symbolizm, co psuje cały tekst. Słowem, za bardzo chcesz przekazać, a za mało - pisać.

Sam tak robiłem. ;)

Bardzo ładnie za pośrednictwem kaca przeszedłeś od warstwy realistycznej do onirycznej, ale one są przedzielone zbyt grubą krechą, zbyt to bezpośrednie; żeby to wyszło naturalnie, realizm musiałby być bardziej nierealny, a oniryzm mniej oniryczny.

Popracuj nad przełożeniem tego, co Ci siedzi w głowie, na tekst, sytuację liryczną (tak, w prozie też), narrację, fabułę ze wszystkimi jej składowymi; w tym szorcie poszedłeś po prostu na skróty. To wszystko dało się subtelniej, ostrożniej, bardziej przekonująco, bez cytatów, bez krzyża z Jezusem.

Warsztatowo na rzadkim na wery poziomie, graty. Wystarczy szlifować, zwłaszcza dialogi, bo miejscami brzmią drętwo.

Pisz, pisz. Jak najwięcej. Tylko spróbuj dopasować to, co chcesz powiedzieć, do tego, co piszesz, a nie odwrotnie.

+1 za akapity.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

10
Ostrowski pisze:A ten krzyż był mi potrzebny jako kulminacja tezy.
Nie.
Była Ci potrzebna kulminacja tezy.
Krzyż nie był. :P

Czujesz różnicę?


(zazdroszczę, ja nie mam zajęć na których nigdy nie byłem na kacu)
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

11
Ten tekst jest o szkodliwości interpretacji, odrębności literatury, nieprzystawalności słów i rzeczy czy życia. Z lekcji poetyki zrobiono jakieś absurdalne pole walki. Przed chwilą wypowiedzieli się tu czołowi filolodzy tego forum, nie wiem więc, czy wypada mi chwalić. Zapewne mogę wierzyć ich słowu i nie doczytałem owych kontekstów... Szkoda tylko, że ich nie ujawnili, sprawdziłbym, czy rzeczywiście tylko oni je widzą i może bym się czegoś nauczył. W każdym razie domyślam się, o co chodzi z bezmyślną salą filologów. Wystarczą jedne i jedyne ćwiczenia z fonetyki, jakie miałem w życiu...

Sepry, mi też możesz zazdrościć w takim razie, ja nigdy nie jestem na kacu, NIGDY.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron