Odpadki świadomości

1
Te same chwile powtórzone niezliczoną ilość razy, natrętnie wynurzające się by zaraz zniknąć podczas niekończącego się cyklu przypominania, bez punktu odniesienia, bez określonej przynależności, pomiędzy zacierającą się przeszłością, nieuchwytną teraźniejszością i zmyśloną przyszłością... A może dwie wersje, smutna i wesoła, rozszczepione z rzeczywistością, by nie dało się już odróżnić, która jest prawdziwa? Jeden, dwa, trzy...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------





(wyjazd, powrót)



Być może po to, by odsunąć od siebie natarczywe myśli, wróciłem do miejsca złączonego nieodwołalnie z czasami mojego dzieciństwa. Do mrocznych uliczek i starych, obdrapanych budynków z mnóstwem zakamarków i przybudówek. Kamienica, w której wynająłem pokój, jakby uśpiona i pozbawiona życia, zamieszkana była jedynie przez jakieś groteskowo powykrzywiane staruchy. Hipnotyzowany przenikającym zimnem marmurowych schodów, zapachem stęchlizny i staroci, pośród zwilgotniałych ścian z płatami odpadającej farby, powoli pogrążałem się w senności. żar papierosa rozjaśniał półmrok, odsłaniając obrazy do złudzenia przypominające te już ukrywające się w mojej pamięci.



Córka dozorcy miała dziewiętnaście lat, usta pomalowane grubą warstwą czerwonej szminki i podbite oczy. Siedzący obok niej chłopak trzymał rękę w jej włosach. Dozorca od wielu dni nie zamiatał klatki schodowej. Trzy, cztery, pięć... Tydzień wcześniej wraz z matką przyprowadziły go do domu z jakiejś meliny. Słyszałem krzyki:

- Gdzie są pieniądze sukinsynu?!

Chłopak wodził rękami po jej piersiach. Siedząc w cieniu, obserwowałem ich głębokie pocałunki. Nagle otworzyły się drzwi jednego z mieszkań i na klatkę schodową wyszły staruchy.

- Jak tu nakopcone. To pewnie ta latawica paliła papierosy na klatce!

- A widzi pani, jaki brud? Znowu nie pozamiatane, z tym trzeba coś zrobić...

- Tak, tak...

Jedna ze staruch zapaliła światło. Dopiero wtedy zauważyły, że siedzę na schodach, zaledwie dwa metry od nich.

- A ty chłopczyku, co tu robisz, po ciemku?

- Rodzice jeszcze w pracy? Choć, ukroję ci kawałek ciasta.



Zgasiłem papierosa. W miejscach takich, jak to, rozprzestrzenia się specyficzna, nierozerwalna z ich folklorem mitologia. Wszystko wydaje się być nią przesiąknięte, a różne, z pozoru niespójne wrażenia zaczynają łączyć się w jedną całość. Pewnego poranka nie mogłem pozbyć się uczucia obawy, potęgującego się do niemal namacalnych form. Staruchy z domu naprzeciwko lamentujące nad ciągnącymi się kolejkami w sklepie mięsnym i na poczcie. Tajemnicze listy, po otrzymaniu których ludzie znikali bez żadnych wieści. Wszystko to było tylko częścią czegoś, co już od dawna spowijało starą dzielnicę, jakby tylko czekając na moment zmaterializowania. Właśnie tego poranka pojawił się u mnie listonosz.



(list)



- Dzień dobry, mam dla pana list – powiedział odrażająco niechlujny grubas, ubrany w starą marynarkę wcale nie wyglądającą na strój służbowy.

- Dla mnie? – zapytałem zdziwiony. Kto mógł do mnie pisać? Nikt nie wiedział, że tu jestem.

- Niewątpliwie – grubas wcale nie miał torby. Pognieciony, a nawet lekko poplamiony list wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki. – Proszę mi jeszcze pokwitować – dodał i, nie wiedzieć czemu, wybuchnął śmiechem.



Pewnego rodzaju schorzenie sprawia, że od zawsze mam problemy z czytaniem. Często przekręcam wyrazy, a czytając na głos zupełnie nie rozumiem treści. Doprowadziło to już do paru śmiesznych sytuacji, po których zacząłem jak tylko mogłem unikać czytania na głos. Znajomi wiedzący o moim schorzeniu, często pytali, jak radzę sobie z książkami i jak rozumiem ich treść. Myślałem o momentach, w których łapałem się na przeinaczaniu wyrazów. Zastanawiałem się, czy zdarza mi się też przeinaczać wyrazy, nie mając o tym pojęcia. Jak często to się dzieje? I czy możliwe jest, żebym zmieniał również sens całych zdań? Jak to, co czytałem, różniło się od tego, co w rzeczywistości było napisane?



Tego wieczoru w mieszkaniu mojego przyjaciela, Wiktora, było wiele osób. Grała głośna muzyka, którą zagłuszały jeszcze głośniejsze rozmowy i śmiech. W zadymionych pomieszczeniach zobaczyłem kilka znajomych twarzy. Cieszyłem się na myśl o spotkaniu z siostrą Wiktora - Weroniką. Zastanawiałem się, czy gniewa się za to, że wyjechałem i czy zmieniła się od czasu, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Miałem przed oczami obraz jej twarzy, jej radosnego uśmiechu, którego nigdy nie będę w stanie zapomnieć. Weronika może nie była dziewczyną klasycznie piękną, ale niezwykle pociągającą. Kiedyś bardzo ją lubiłem i czułem się dobrze, gdy była blisko mnie.



- Wiesz, dostałem dzisiaj list – powiedziałem do Weroniki.

- Co jest w nim napisane? – zapytała.

- Nie wiem, nie otworzyłem go.

- W takim razie, dlaczego mi o tym mówisz?

- Myślałaś o tych nagłych zniknięciach?

- A, o to ci chodzi? – roześmiała się. – Ludzie odchodzą, wyjeżdżają nie powiadamiając nikogo. Z różnych powodów. To normalne.

- To coś więcej... To nie są tylko odosobnione przepadki... Słyszałaś, że podobno wszystkie te osoby wcześniej dostawały list. A potem znikały bez śladu.

- Wyjeżdżały. To pewna różnica. Choć może i jest w tym coś dziwnego... Tylko że to przecież plotki. Plotki zawsze wszystko przekręcają i wyolbrzymiają.

- Możliwe. Nie warto o tym myśleć.

- Otworzysz list?

- Po co? Zapomniałaś o mojej chorobie. Pewnie i tak przeczytałbym coś zupełnie innego, niż jest w nim napisane.

Weronika przyglądała mi się przez chwilę.

- To co chciałeś zrobić?

- Nic.

- Powiedz! Przecież cię znam, widzę, że czegoś chcesz...

- Nic takiego, moglibyśmy trochę się rozejrzeć, za tym listonoszem... Pamiętasz jak w dzieciństwie śledziliśmy różnych ludzi?

- Masz na myśli nasze magiczne wyliczanki?

Roześmialiśmy się.

- Mam na myśli to, że można by pójść do paru miejsc. Do domów, w których były te zniknięcia. Popytać ludzi.

- Dobrze.

- Będzie tak, jak kiedyś. Potraktuj to jako zabawę.

- Dobrze. Możesz na mnie liczyć.



Wiktor poprosił wszystkich o chwilę uwagi. Miał jakąś niezwykłą nowinę, którą chciał wszystkim ogłosić.

- Chciałem wam powiedzieć, że wczoraj... oświadczyłem się Julii. Zgodziła się.

Wszyscy byli poruszeni, pytali o szczegóły, o to, kiedy planują ślub. Popatrzyłem na Weronikę. Była zdziwiona. Wyglądało na to, że Wiktor nic jej wcześniej nie powiedział. Spośród wszystkich zebranych właśnie my dwoje mieliśmy szczególne powody do zdziwienia... Nie słyszałem o tym, by Wiktor kiedykolwiek związał się na dłużej z jakąś dziewczyną. Owszem, miał ich wiele, mój przyjaciel był bardzo przystojny i zawsze zazdrościłem mu powodzenia. Ale były to najwyżej kilkotygodniowe znajomości. A teraz, co nim kierowało, co nagle skłoniło go do takiej decyzji? Czy jego narzeczona pozna kiedyś rolę, którą, jak przypuszczałem, miała odegrać?



Powiedziałem Wiktorowi o liście.

- Nie interesują mnie te brednie.

- Kiedyś patrzyłeś na to inaczej.

- Kiedyś. Przeszłość nie ma znaczenia.

- Czasami jednak ma.

- Tak myślisz? Powiedz mi coś, lubisz podróżować?

- Nie wiem.

- Znamy się tak dobrze. Wiem, że lubisz czegoś szukać...

- Ty nie musisz szukać, dobrze wiesz, czego chcesz... O co ci chodzi?

- Chcę żebyś wyjechał.

- żartujesz? W takim momencie? Mam tak po prostu wyjechać?

- Czemu nie? Tak byłoby najlepiej. Dla nas obu. Do niektórych rzeczy nie potrzeba wracać. Rozumiesz mnie?



(Wiktor, Weronika)



Z Wiktorem i Weroniką, godzinami włóczyliśmy się po szarych podwórkach, pełnych dziwnych i tajemniczych postaci z cienia i plam, drutów, desek, kawałków szkła i plastyku. Ten niezwykły świat rządził się prawami, na zgłębienie których poświęcaliśmy długie godziny. Prawo wyliczanek było decydującym czynnikiem przy nieodwracalnych zmianach. Czasami słuchaliśmy opowieści starej kwiaciarki, kiedy indziej zza bramy obserwowaliśmy ulice pełne przechodniów. Gdy któryś szczególnie zwrócił naszą uwagę, wyobrażaliśmy sobie kim jest i jakie tajemnicze obrządki rozpoczyna po zniknięciu nam z oczu.



Niektóre wspomnienia wracają tylko na jedną chwilę, a już w następnej muszą zostać odrzucone, jak okropne obrazy, na widok których zamykamy oczy, nie mogąc dłużej na nie patrzeć.



W ciemnej, wilgotnej piwnicy godzinami siedzieliśmy z Wiktorem, całkowicie pochłonięci przez fascynujący świat rowerów i czarnych od smaru narzędzi. Postacie ze szkła i cieni z dnia na dzień coraz mniej nas interesowały, a Weronika coraz dłużej musiała nas namawiać, byśmy poszli z nią obserwować przechodniów. Jednak mimo że strasznie się nudziła, godzinami siedziała z nami na dole. Pamiętam pewien dzień, kiedy kończyliśmy z Wiktorem malować ramę roweru. Wszystko przenikał intensywny zapach farby w sprayu. Weronika siedziała na drewnianej skrzynce, zrzuciła na ziemie sandałki i oparła nogi o półkę starego regału. Była tak blisko, że gdybym wyciągnął rękę, mógłbym dotknąć jej nagiej stopy. Wydała mi się jakaś inna, zmieniona. Popatrzyłem na jej twarz, a potem na małe piersi ukryte pod materiałem bluzki. Bojąc się, że poczuje mój wzrok, szybko odwróciłem się i wtedy zobaczyłem Wiktora patrzącego na nią w ten sam sposób, co ja.



Wiktor nigdy nie tolerował żadnego z chłopaków spotykających się z Weroniką. Kilka razy pytałem go o to; zawsze odpowiadał coś w rodzaju: „Nie wyobrażam sobie, żeby moja siostra mogła być z kimś takim”, „On nie jest dla niej”.



Sześć, siedem, osiem... Weronika leżała na kanapie, z głową opartą o wielką poduszkę. Usiadłem obok niej. Wydawało mi się, że nad czymś się zastanawia, jej twarz była teraz poważna, nie było w niej ani śladu wesołości, która zawsze tak mnie oczarowywała.

- Rozmawiałeś z Wiktorem?

- Trochę.

- Jak na przyjaciół, zawsze dziwnie wrogo się do się odnosiliście.

- No wiesz... różnica światopoglądów... i tego typu rzeczy.

- Różnica światopoglądów? – Weronika lekko się uśmiechnęła. Zmieniła pozycję na kanapie, przez przypadek jej noga otarła się o moją.

- Właściwie przyszedłem tylko zapytać, czy jutro rano idziemy na poszukiwania.

- Cóż, skoro się zgodziłam.

- Jeśli nie chcesz...

- Skąd wiesz, że nie chcę?

Była ubrana w bawełnianą bluzkę i krótką spódniczkę. Leżała z lekko rozchylonymi nogami i widziałem jej koronkowe majteczki.

- Wiktor uważa, że to głupi pomysł – powiedziałem.

- Daj wreszcie spokój. Nie lubisz mnie?

- Dlaczego tak myślisz?

- Jak byłam mała, byłam bardzo ładną dziewczynką, prawda?

Delikatnie dotknąłem jej nogi. Zauważyłem, że lekko drgnęła. Położyłem sobie na kolanach jej stopy, gładząc je powoli.

- Robisz mi masaż? – zaśmiała się.

Dalsze prowadzenie rozmowy nie miało raczej sensu.

Objąłem ją i pocałowałem. Oddała pocałunek. Czułem smak jej ust. Jej ręce znalazły się pod moją koszulą. Rozbierając Weronikę całowałem jej szyję, piersi, brzuch, pępek. A potem zszedłem jeszcze niżej, odurzony jej ciepłem i zapachem, nie mogłem uwierzyć w te wszystkie lata, które minęły bez jej rozgrzanego ciała, bez pocałunków i bez wsłuchiwania się w nasze przyspieszone oddechy. Wróciłem do jej ust wiedząc, że za chwilę będę chciał od początku całować każdy skrawek jej ciała, a potem, wreszcie, być w niej i że wszystko to, czego tak bardzo pragnąłem jest już blisko. A jednak zamiast tego wstałem i podszedłem do drzwi, mówiąc tylko:

- Weronika... rozumiesz.

A zresztą może wcale tego nie powiedziałem.



(wyliczanki)



Siedziałem na schodach. Otwartym oknem wpływało orzeźwiające poranne powietrze. Drzwi do mieszkania otworzyły się i zobaczyłem Weronikę. Uśmiechnęła się do mnie, choć wiedziałem, że była smutna.

- Idziemy? – zapytała.

- Chcesz iść?

- Przecież wczoraj to ustaliliśmy – odpowiedziała cicho. – A jeśli nie, to na co tu czekasz?

Nie zastanawiałem się długo i dałem znak, byśmy ruszali. Weronika była rozdrażniona, wyglądała na zmęczoną i miała lekko podkrążone oczy. W tej chwili pragnąłem jej bardziej, niż kiedykolwiek przedtem. Cieszyłem się niezmiernie z tego, że mimo wszystko zdecydowała się ze mną iść.



Szliśmy pełnymi ludzi uliczkami, pośród starych, rozpadających się kamienic. Liczyliśmy nasze kroki i jeśli przy najbliższym zakręcie wypadała liczba nieparzysta, skręcaliśmy. Jeden, dwa, trzy... Przechodnie stawali się coraz dziwniejsi, coraz bardziej nierzeczywiści. Przypuszczaliśmy, że ich twarze były tylko maskami, pod którymi ukrywali tajemnice swej prawdziwej fizjonomii.



Zachmurzone niebo zapowiadało nadchodzącą burzę. Wyliczanki dotyczyły teraz budynków, albo przechodniów, przy czym liczyliśmy np. tylko nieotynkowane budynki, albo tylko kobiety z parasolkami. Jedna z obserwowanych przez nas osób nagle skręciła gdzieś w bok i żeby ją dogonić, przebiegliśmy przez ulicę. Jakaś kobieta krzyknęła, że dzieci nie powinny chodzić same, szczególnie po takiej okolicy. Cztery, pięć, sześć... Ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że wyliczanka zaprowadzi nas do celu.



- Przyszli państwo zobaczyć mieszkanie? – zapytała staruch.

- Chcieliśmy się trochę rozejrzeć – przytaknąłem.

- Mieszkanie jest duże. Przestronna kuchnia, o, kiedyś stał tu stół... a ten mały pokój świetnie nadawałby się dla dziecka. Planują państwo mieć dzieci?

- Na razie o tym nie rozmawialiśmy – zażartowałem. Przyjrzałem się uważnie Weronice. Byłem ciekawy, w jakim jest nastroju.

- To duże i piękne mieszkanie, nie ma też potrzeby przeprowadzać żadnego pilnego remontu - zachwalała starucha.

- Co się stało z poprzednim lokatorem? – zapytałem.

- Wyprowadził się. Z powodu jakiś naglących spraw. Co prawda zapłacił wcześniej za kilka miesięcy z góry, ale proszę się nie martwić, na pewno nie wróci. Zresztą i tak miał się wynieść. Nie przestrzegał naszej umowy.

- Co robił?

- Hałasował. W nocy. Straszne hałasy. Mam nadzieje, że państwo cenicie ciszę nocną?

- O tak, my w nocy tylko śpimy – zapewniła Weronika, nie próbując nawet ukryć ironicznego tonu.

- Może mi pani powiedzieć coś więcej o wyjeździe poprzedniego lokatora? - zapytałem.

- A jakie to ma znaczenie? On na pewno nie wróci. Chodźmy obejrzeć salon.

- Będę z panią szczery, nie interesuje nas wynajęcie tego mieszkania.

Oczy staruchy zwęziły się.

- Nie? To czego tu chcecie?

- Chcieliśmy porozmawiać o poprzednim lokatorze. Czy to prawda, że przed wyjazdem dostał list?

Starucha nagłym ruchem popchnęła nas do przedpokoju.

- Wynoście się z mojego mieszkania.

- Chcieliśmy tylko...

- Wynocha! – krzyknęła.

Wyszliśmy na klatkę schodową.

Zanim starucha zatrzasnęła za nami drzwi, patrzyła na mnie przez chwilę.

- Pomyśl o tym, co robisz tej młodej kobiecie.



Wyszliśmy z budynku trochę zmieszani, nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji.

- Co o tym myślisz? – zapytałem Weronikę.

- Nie wiem. Chyba staruszka ma nie po kolei w głowie.

- W każdym razie powinniśmy szukać dalej.

W bramie stara kobieta sprzedawała kwiaty.

- Niech pan kupi bukiet dla swojej damy. Ona na to zasługuje! – krzyknęła.

- Oczywiście – odparłem.

Kupiłem bukiet fioletowych kwiatów nieznanego mi rodzaju.

- Czy słyszała pani o tym mężczyźnie, który tu mieszkał i nagle wyjechał?

- A jakże, cała okolica o tym mówi – powiedziała z zapałem, ale zaraz uważnie mi się przyjrzała, stała się o wiele bardziej ostrożna i nieufna.

- Co pani słyszała.

- Nic poza plotkami.

- Jakimi?

- To, co mówią wszyscy, nic ciekawego.

- Może mi pani powtórzyć te plotki?

- Och, ja naprawdę nic nie wiem.

Jeszcze jakiś czas próbowałem porozmawiać z nią na temat zniknięć, ale niczego nie udało mi się dowiedzieć.



Szukaliśmy dalej. Idąc obok Weroniki czułem, że teraz wszystko się zmieni. Chciałem, by znów była tak wesoła jak przedtem i by znów uśmiechnęła się do mnie tym uśmiechem, który tak wrył się w moją pamięć. Była ze mną. Nawet po tym wszystkim. Tylko to się liczyło. „Pieprzyć Wiktora” – pomyślałem. „Teraz wszystko się zmieni, bo będziemy razem, bo obydwoje tego pragniemy i zawsze pragnęliśmy”.

-Weronika?

-Co?!

-Nic... chciałem usłyszeć twój piękny głos.

Zamachnęła się na mnie bukietem kwiatów.



Chodząc po brudnych uliczkach powoli zapominałem o liście, grubym listonoszu i o dziwnych zniknięciach. Liczyło się tylko to, że Weronika była obok mnie. Nawet trochę cieszyłem się, że nie udało mi się niczego dowiedzieć. Wieczorem wróciliśmy do domu. List leżał na biurku, ale to nie miało znaczenia. Pomyślałem, że nie ważne, czy go otworzę, czy nie. A jutro powiem Weronice o wszystkim.









Spotkałem ją na schodach.

-Otworzyłeś list? – zapytała.

-Tak.

-I co w nim było?

-W nim? Hmm... przypomniał mi o czymś ważnym. O czym zupełnie zapomniałem. Wyjeżdżam.

Patrzyła na mnie, jakby nie rozumiejąc, co mówię. Pocałowałem ją w policzek. Chciała coś powiedzieć, ale przerwałem jej.

-Muszę już iść. Nie lubię długich pożegnań.

Re: Odpadki świadomości

2
awdzsd pisze:Choć, ukroję ci kawałek ciasta.
Choć=chociaż. Tu powinno być "chodź"


awdzsd pisze: przepadki
Przypadki


awdzsd pisze:
Powiedziałem Wiktorowi o liście.

- Nie interesują mnie te brednie.

- Kiedyś patrzyłeś na to inaczej.

- Kiedyś. Przeszłość nie ma znaczenia.

- Czasami jednak ma.

- Tak myślisz? Powiedz mi coś, lubisz podróżować?

- Nie wiem.

- Znamy się tak dobrze. Wiem, że lubisz czegoś szukać...

- Ty nie musisz szukać, dobrze wiesz, czego chcesz... O co ci chodzi?

- Chcę żebyś wyjechał.

- żartujesz? W takim momencie? Mam tak po prostu wyjechać?

- Czemu nie? Tak byłoby najlepiej. Dla nas obu. Do niektórych rzeczy nie potrzeba wracać. Rozumiesz mnie?
Brakuje w tym fragmencie dopełnienia do dialogów - są suche i nie jest napisane na przykład jak czuł się bohater w momencie mówienia lub po prostu nie ma jakiegoś dopowiedzenia; nie mają tej płynności, którą powinny mieć.


awdzsd pisze: zapytała staruch.
Starucha


awdzsd pisze:- Co pani słyszała.
Znak zapytania na końcu





Bardzo mi się podobało. Opowiadanie ma klimat, jest napisanie płynnie, dobrym stylem. Wciągnęło mnie i - co najważniejsze - ma fabułę i dobrze rozwiniętą akcję.

Poza kilkoma błędami, które wytknęłam wcześniej, z czystym sumieniem stawiam 4.

Byłaby 5, ale zauważyłam, że masz problemy z interpunkcją. Mimo to bardzo mi się podobało.

Pozdrawiam i życzę weny :)

3
Dziękuje za miłe słowa oraz za wytknięcie gaf.



Odnośnie tej "suchości", to może trochę wynika to z założeń jakie przyjąłem przed pisaniem - to znaczy ja akurat lubię taką suchą, trochę, hm, Chandlerowską narrację. Choć z drugiej strony, lubię tak pisać, a czy również czytać tak napisane teksty - tego nie jestem pewien :P Więc zarzut rozumiem.





Pozdrawiam

4
- Nie interesują mnie te brednie.

- Kiedyś patrzyłeś na to inaczej.

- Kiedyś. Przeszłość nie ma znaczenia.

- Czasami jednak ma.

- Tak myślisz? Powiedz mi coś, lubisz podróżować?

- Nie wiem.

- Znamy się tak dobrze. Wiem, że lubisz czegoś szukać...

- Ty nie musisz szukać, dobrze wiesz, czego chcesz... O co ci chodzi?

- Chcę żebyś wyjechał.

- żartujesz? W takim momencie? Mam tak po prostu wyjechać?

- Czemu nie? Tak byłoby najlepiej. Dla nas obu. Do niektórych rzeczy nie potrzeba wracać. Rozumiesz mnie?
Też się przyczepię do tego dialogu. Nawet jeśli założyłeś, że Twoja narracja będzie "sucha", to czemu w takim razie wszystkie pozostałe dialogi są "normalne"? Wg mnie niedodawanie w dialogach przynajmniej co jakiś czas "- powiedział Wiktor" nie jest najlepszym zabiegiem, głównie dlatego, że w pewnym momencie pogubiłam się i nie widziałam, który z nich co mówi.



Poza tym, co wskazała Avaritia, nie znalazłam więcej błędów, no może poza notorycznym stawianiem przecinków przed "albo", gdzie ich być nie powinno.



Podobało mi się, opowiadanie miało swój klimat, było wciągające i styl też był całkiem przyjemny.

5
Tekst przeczytałem zaraz po wklejeniu go tutaj przez ciebie. Do tej pory nie potrafiłem się zebrać żeby go ocenić.



Z jednej strony podobał mi się, z drugiej jednak poczułem się oszukany. Myślałem, że historia będzie zwiewna i gładka, zawiodłem się na końcu.



Ogólnie nawet ładnie przedstawione, ale nieład w dialogach psuje efekt. Przyznam również, że zabrakło mi tu czegoś. Jakiejś puenty, która wbiłaby czytelnika w ziemię.



Nie ocenię, bo wciąż tekst sie trawi. Uznałem jednak, że zbyt długo czeka na komentarz.

Podsumowując, jeśli poprawisz kilak kwestii to może coś z tego wyjść.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Chyba coś ze mną nie tak.

Przeczytałem połowę twojego tekstu i komentarze poprzedników i zgłupiałem.

Nie doczytałem do końca, bo tekst mnie zmęczył.

Gubiłem się w nim i nie mogłem odnaleźć drogi. Zwłaszcza przy czytaniu dialogów. Momentami nie miałem pojęcia, co się dzieje.

Historia zamiast wciągać zmuszała mnie do zgadywania, kto teraz mówi, albo co się właściwie dzieje i co to oznacza.

To zdecydowanie musi być moja wina. Jakiś rozkojarzony jestem. Może spróbuję później.



Tymczasem.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”