WULGARYZMY
____Wracaliśmy z Philipem, Thomasem i jakimiś dwiema pannami z wesołego miasteczka, gdzie bawiliśmy się w najlepsze na Octoberfest. Po drodze zabłądziliśmy. Obaliłem tak z sześć kufli piwa, chłopaki może mniej, może więcej, nic więc dziwnego, że w pewnym momencie straciłem kontakt z rzeczywistością.
____Mgliście przypominam sobie, że wylądowałem gdzieś w krzakach. Wtedy urwał mi się film, a jakiekolwiek wspomnienia mam dopiero z następnego dnia.
____Obudziłem się przemarznięty i obolały. Nie pamiętam, kiedy ostatnio kości i mięśnie zawarły pakt przeciwko mnie. Przy każdym najmniejszym ruchu wszystkie zgodnie kłuły, ciągnęły, uciskały. Tego dnia po raz pierwszy zapragnąłem choćby na chwilę opuścić własne ciało. Nienawidziłem go. Nienawidziłem siebie za słabą głowę i brak umiaru w piciu. Ale najbardziej nienawidziłem kumpli, bo mnie zostawili na lodowatej ziemi w kłujących krzaczorach z potężnym kacem.
____Wygramolenie z krzaków przypłaciłem podartą kurtką i prawie zawałem. Gdy wychodząc na światło dzienne zobaczyłem Murzyna, który nagle gwałtownie przystanął i wyszczerzył do mnie zęby, omal nie wrzasnąłem, łupanie w głowie powstrzymało mnie od wydania jakiegokolwiek dźwięku. W zamian przyjąłem pozycję bojową.
____- Tranqüilamente, tranqüilamente! – Równie przestraszony wyciągnął przed siebie dłonie.
____Głos ugrzązł mi gdzieś w gardle. Zdołałem jedynie wydusić:
____- Nie zjadaj mnie…
____Chyba nie zrozumiał, bo zrobił krok do przodu. Chciałem uciec w krzaki, ale wylądowałem na dupie i jedynie zdołałem wbić się w nie plecami. Krzyknąłem, kiedy wyciągnął dłoń. Spoglądałem nieufnie to na nią to na właściciela. Czekał; szeroki uśmiech nawet na chwilę nie zniknął mu z twarzy, nawet wzbudzał zaufanie.
____Zaryzykowałem i podałem swoją. Bez problemu podciągnął mnie na nogi.
____- Sou amigo. Manuel. – Mocno ścisnął moją dłoń i potrząsnął. – E você?
____Świetnie! Nie dość, że wszystko mnie bolało, rozsadzało głowę i żołądek, to Bóg zesłał mi na pomoc faceta, z którym kompletnie nie potrafiłem się dogadać.
____ - Amigo. Manuel. – Powtórzył, uśmiechając się jeszcze szerzej.
____Powoli zacząłem łapać. Hiszpan albo Portugalczyk. Coś w tym stylu.
____- Jak... masz... na... imię? – Wydukał łamanym niemieckim.
____- A co cię to? – Popatrzyłem krzywo.
____Ścisnął mi dłoń mocniej i jeszcze mocniej potrząsnął.
____- Ja potrzebuję twoja pomoc...
____- Fajnie, bo ja też – rzuciłem od niechcenia.
____Chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie. Nogi miałem jak żelki Haribo – wyginały się we wszystkie strony, parę razy omal nie zaliczyłem gleby. Na szczęście, Manuel asekurował mnie z boku i chwytał przy każdym potknięciu. Nie mogłem tak iść! Zrozpaczony runąłem na kolana i doczołgałem do najbliższej ławki. Rozejrzałem się po parku. Gdzie, do cholery, byli ludzie?! Zerknąłem na zegarek. Zajebiście! Dochodziła siódma.
____Zastanawiało mnie ilu się ich tu kręciło w nocy. Dziw, że przeżyłem – nikt mnie nie zbił, nie zabił, nie okradł… I nagle spadł kubeł zimnej wody. Nie mogłem być pewien ostatniego. Pomacałem kieszenie spodni i kurtki. Ulga... Krzaki musiały mnie dobrze maskować. Telefon, portfel, dokumenty, klucze – wszystko siedziało we właściwym miejscu. Gdyby mnie ktokolwiek ruszył, zamordowałbym palantów, którzy nie raczyli kiwnąć palcem i pomóc pijanemu w potrzebie.
____Manuel usiadł obok. Z plecaka wydobył kawał papieru. Rozwinął i położył mi na kolanach.
____- Gdzie...? – spytał, pukając palcem w środek planu miasta.
____- Gdzie co? – Popatrzyłem otępiale.
____- Gdzie ja jestem?
____Rozejrzałem się dookoła.
____- Człowieku, czego ty ode mnie chcesz?! – Jęknąłem udręczony. – Mam masakrycznego kaca. Wszystko mnie napierdala, nawet mały palec u nogi. Zaraz się porzygam. I posikam. Do tego dwaj pojebańcy zgarnęli mi panienki sprzed nosa, a ty się pytasz gdzie jesteś?! Ja, kurwa, sam nie wiem gdzie jestem, więc weź spierdalaj!
____Nie ogarniał. Tylko się uśmiechał, jak debil jakiś. W pewnej chwili zrobiło mi się go żal. Sięgnąłem po mapę. Ledwie przytrzymywałem ją drżącymi palcami. Parę razy mi się wyślizgnęła. Manuel chyba zajarzył co jest grane, bo odebrał ją i podsunął pod nos.
____- Gdzie my?
____Naprawdę na mapach drukują takie mikroskopijne literki? Mrużąc oczy, przysunąłem głowę. Najpierw szukałem mojej ulicy, dopiero później parku w okolicach. Im dłużej wpatrywałem się w mapę, tym większe rozmiary przybierała frustracja. Zerknąłem na towarzysza.
____- Nie wiem gdzie… Poszukaj kogoś innego. Zostaw mnie. – Objąłem brzuch ramionami i pochyliłem się do przodu, ukrywając głowę między kolanami.
____Nie wytrzymałem. Obrzygałem buty.
____- Ja pierdolę... – wymamrotałem i puściłem pawia jeszcze raz.
____Najgorsze, że Czarnuch ani myślał mnie zostawiać. Nawet wymiociny mu nie przeszkadzały. Kiedy wreszcie się wyprostowałem znowu podstawił mi mapę.
____- Gdzie mieszkasz?
____- A chuj cię to! Spierdalaj, słyszysz?! Bo ci wpierdolę...
____Zabrał mi ją sprzed nosa i zaczął uważnie studiować.
____- Co ty odwalasz? – Wyprostowałem się i z niedowierzaniem patrzyłem jak czegoś szuka.
____- Achujcięto? – Powtórzył jednym ciągiem. – Ulica?
____Nie wierzyłem. Chciał pomóc. Omal nie parsknąłem śmiechem. Serio, niezły z niego przypał.
____- English? – spytałem, ocierając twarz rękawem. Kurtka i tak nadawała się na śmietnik.
____- Mais ou menos.
____- I don't know where we are.
____Pokiwał głową. Chyba wreszcie zajarzył! Nie chyba, a na pewno, bo nagle zerwał się z ławki i pobiegł gdzie go oczy poniosły. Nie zabrał plecaka.
____- Hej! – Zamiast krzyku moje gardło opuścił jęk. – Wracaj, palancie! Plecaka zapomniałeś!
____Nie dosłyszał. A nawet jeśli, pewnie i tak nie zrozumiał.
____Spędziłem kolejne pięć minut na ławce, próbując dojść do siebie. Raz po raz spoglądałem na opuszczony plecak. Może jeszcze wróci? A może nie... Szeroko otworzyłem oczy. O psia mać! A jeśli miałem do czynienia z terrorystą? Cholerstwo zaraz rozerwie mnie na strzępy! Bez zastanowienia zeskoczyłem z ławki i zacząłem uciekać, raz po raz potykając się o nogi. Kiedy upadłem trzeci czy czwarty raz z rzędu, dostrzegłem, że Manuel wraca. Odetchnąłem z ulgą. Czyli jednak nie terrorysta. Chociaż i tak nie byłem do końca przekonany.
____- Ogród Angielski! Ogród Angielski! – Wołał.
____Znów bez trudu dźwignął mnie z powrotem na nogi.
____- Ogród Angielski? – Upewniłem się.
____- Tak!
____- O stary! – Westchnąłem z ulgą. – Jesteśmy w domu!
____Potem poszło gładko. Odnaleźliśmy najbliższą stację metra. Przejechaliśmy trzy przystanki i przesiedliśmy się w autobus, który podwiózł nas przecznicę od mieszkania. Resztę trasy pokonaliśmy pieszo. Manuel uparł się, że mnie podeprze. Choć nie do końca ufałem nogom, stwierdziłem, że nie musiał się aż tak poświęcać. Wtedy uznałem, że z terrorystami ma niewiele wspólnego i nawet równy z niego gość, choć nieźle popierdzielony.
____W drzwiach prawie zderzyliśmy się z Philipem. Wcale nie wyglądał lepiej niż ja, mimo to na jego widok dłonie same zwinęły mi się w pięści. Walczyłem z agresją, próbując wyprzeć z głowy czarne scenariusze wczorajszej nocy i dzisiejszego poranka. Gdzie oni podziali mózgi? Nawet przez chwilę nie pomyśleli, że ktoś mógł mnie okraść, zbić, zabić? Co za… Ach, szkoda gadać! Nic ich nie usprawiedliwiało. Pijaństwo. Kac. Nic! W życiu nie zostawiłbym kumpla na pastwę losu, nawet jakby mi rozsadzało łeb, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa! Dobra. Przegiąłem. W drugim przypadku na pewno nie gnałbym z pomocą tak chętnie.
____Jakoś stłumiłem wściekłość. Patrząc na Philipa... Palcem bym go nie tknął. Nie biję słabszych, poza tym nie potrafiłem go nienawidzić – nie za wszystkie lata w gimnazjum.
____- A ciebie gdzie niesie? – spytałem zamiast powitania.
____- Chciałem cię szukać, ale… – Popatrzył na Manuela. – Ktoś już cię dostarczył…
____Zmierzył wzrokiem szczerzącego zęby obcokrajowca.
____- Koleś potrzebuje pomocy. – Wskazałem go głową. – Przynajmniej jemu pokażcie, że nie jesteście chujami, dobra?
____Zwróciłem się do Manuela. Gdyby nie on… Wolałem nie myśleć.
____- Thank you very much. – Klepnąłem go przyjacielsko w ramię. – He schould help you.
____- Nie… ma… za… co. Dziękuję – znów odpowiedział łamanym niemieckim.
____Wyminąłem Philipa, zostawiając obcokrajowca. Naszła mnie myśl, że nie powinienem. Nie. Wiedziałem, że zrozumie Manuela lepiej niż ja, a i włos mu z głowy nie spadnie. Wbrew pozorom Philip był naprawdę przyzwoitym facetem.
____W pierwszej kolejności wziąłem prysznic, a potem przeszedłem do sypialni, gdzie padłem na łóżko i momentalnie zasnąłem.
Na koniec dodam, że tu historia się nie kończy, ale raczej nie zamierzam umieszczać ciągu dalszego. A tytuł wymyśliłam totalnie na poczekaniu
