Człowieczeństwo

1
To były bazowo 2 części, więc trochę tego jest ^^. Opko oparte na motywach z reala i wirtuala, zawiera autentyczne postaci i miejsca. Miłego czytania :p





Dźwięk organów cichł powoli, systematycznie. Ciężko uwierzyć, że muzykę tę grał człowiek, bo im stawała się delikatniejsza i słabsza, tym bardziej potęgował się jej urok. Zniknęła. Zupełnie. Pozostała tylko martwota.

Wszechobecna.

Organy? Ach, jasne, to musiał być kościół. Płaskorzeźby przedstawiały stacje z drogi krzyżowej, z jakimś przytłaczającym realizmem działające na oczy wiernych. W obu skrzydłach budowli stały ławki. Proste, drewniane, bez oparcia, bez wygód i jakichkolwiek ornamentów. Posadzka składała się z ułożonych w karo płytek barwy brunatnej. W ogóle cały ten budynek przypominał coś z poprzedniego millenia, co najmniej średniowiecza. Zaraz, a może to faktycznie było poprzednie tysiąclecie?... Nie, chyba nie…

Wracając do wyglądu kościoła. Po środku stał jeden, niewielki ołtarzyk, składający się ze starego klęcznika i ogromnego krzyża, który piął się w górę i jakby wskazywał na sklepienie, na niebo, na… raj? Symbol cierpienia osadzony był w sporych rozmiarów donicy. Martwe drzewo? Drzewo krzyża? Obok niego płonęły dwie lichutkie świeczki, mogące się w każdej chwili wypalić; wosk lał się po podłożu. Chociaż panował dzień, to zdawało się, że gdyby ktoś je zgasił, to na okolicę spadłaby wielka zasłona nocy. Bo przecież płomyki tańczyły tak romantycznie – to knot miał się ułamać, to już się prostował; to światełko przygasało, a już odżywało z nową siłą. Prostota piękną jest. I tyle.

Przejdźmy nieco wyżej. Okna, jakby łącznicy między ziemią a niebem, sąsiadowały z sufitem i podłogą. Od razu wiadomo, że były wysokie. Jednak ich szerokość pozwalała na umieszczenie aż siedmiu na jednej ścianie i tyluż na drugiej, zostawiając jednocześnie miejsce na tą dramatyczną mękę Jezusową. Rzecz oczywista, że szyby były witrażami. Dominowały anioły, umierające diabły i jakieś wszechobecne kwiaty. Jakość farby pozostawiała wiele do życzenia, ale i tak nawet buzie demonów wyglądały uroczo.

Sklepienie? I freski na nim? Nie, to nie ma sensu… Mógłbym tak do wieczora. Opowieść musi trwać i się najpóźniej w tym roku zakończyć. Przesuńmy wszystko o parę minut.

Organista odegrał jeszcze jedną pieśń, z tym samym efektem pobudzającym ludzkie serca, chociaż nikogo oprócz niego tam nie było. Grał do siebie?

Do kościoła wszedł… ksiądz. Najzwyklejszy, najskromniejszy, po prostu normalny duchowny katolicki. Ubrany był w najpospolitsze zielone szaty, a trzymał oburącz mały, drewniany krzyż. Przeszedł kilka kroków wzdłuż ławek, aż po chwili znalazł się przed ołtarzem. Obrócił się na pięcie, podrapał po łysinie i odchrząknął wymownie. Potem nieco głośniej i z mniejszą elegancją, stawiając na funkcję praktyczną tego dźwięku.

Podziałało.

W moment w budynku znalazło się siedmiu żołnierzy. Nie takich zwykłych, to była elita najlepsza z możliwych. Nie sposób opisać cierpień, jakie musieli przeżyć ci mężczyźni, aby zostać tymi, kim są. Wybrani w wieku kilku lat do służby, aby móc sprostać w takich sytuacjach, jak ta, na pozór zwykła. Bazowo mieli oni wyglądać i działać nieco inaczej, ale postęp nieubłagany jest.

Każdy miał na sobie czarny, identyczny strój, który sam przez się wiał respektem. Głowę takiego super żołnierza skrywał kask – ktoś nie obeznany zapewne stwierdziłby, że pożyczony od motocyklisty. W końcu ma szybkę, chroni czaszkę, ma kształt zbliżony do niej… Otóż, nic bardziej mylnego. Hełm ten to istne cudo techniki, lecz w jego konkretne aspekty zagłębiać się nie będę, bo i tak nic byście z tego nie zrozumieli. Klatka piersiowa pokryta była kamizelką kuloodporną, o działaniu co najmniej magicznym. Biegamy sobie w niej jak w dresie, a tu nagle jedna decyzja – i staje się nie do przebicia. Pas każdemu młodemu czytelnikowi komiksów skojarzyłby się z tym od Batmana. Siedlisko elektroniki, gadżetów i bynajmniej nie batoników. Nogi od zawsze były symbolem podpory. I nie inaczej było tutaj. Jakieś dziwne żelastwo otaczało je zewsząd, tak jakby same nie mogły o własnych siłach napędzać organizmu. Nazwano to coś egzoszkieletem. Poprawia ludzką sprawność o jakąś jedną trzecią, tak na marginesie. Cały efekt powalał ludzi lubiących zabawę w wojsko.

Mała armia uformowała siedmiokąt, a ksiądz znalazł się w środku. łysy, lichy staruszek osobliwie wyglądał wśród tych specjalistów. Zwłaszcza, że wszyscy trzymali w ręku karabin wyglądający na przeraźliwie skuteczny.

Zdjęli hełmy. Twarze ukazały sześciu mężczyzn około trzydziestki - czterdziestki o dziwo pozbawionych jakichkolwiek blizn. Miejmy nadzieję, że to efekt chirurgii, a nie mizernego udziału w walce… Tak, żołnierzy było siedmiu. Bo ten siódmy był kobietą. Nikt tu z obecnych nie był w stanie stwierdzić, jakim cudem taka piękność znajduje się w armii, a nie na wybiegu Miss World. Włosy koloru kasztanów, ale takich które skrywają jeszcze w zielonej łupinie swój żywy brąz, w jednej chwili od usunięcia hełmu oplotły jej nad wyraz wypukły munduropancerz. Nasuwa się pytanie: w jaki sposób kask pomieścił tyle materiału?

-Oczy… Dwa szmaragdy oprawione w ramkę podkręconych rzęs. Usta? Truskawki zerwane w świetle czerwca. Wybaczcie mi, że być może się staram, ale absolutnie nic nie jest w stanie wyrazić tego słodkiego wrażenia. Skóra z kaszmiru… Dobrze, wystarczy…

Wśród żołnierzy wybuchło lekkie poruszenie.

-Ekhm… Księże Józefie? Czy wszystko z księdzem w porządku? – zapytał jeden z mężczyzn. Obiekt zachwytów księdza, który wpadł w chwilowy trans, nie był w stanie powiedzieć czegokolwiek.

Duchowny dwa czy trzy razy zamrugał. Postukał się w pusty(na zewnątrz!) łeb. Odkaszlnął, spojrzał się na kobietę, a potem jakby udał, że nic nie słyszał.

-Mówiłem coś? Nie? Oh, jak to dobrze. Koniec żartów. Dobrze wiecie, w jakim celu się tu zgrupowaliśmy. Jesteśmy sami? Nie? A więc, panie organisto, prosiłbym o opuszczenie kościoła…

Wspomniany delikwent przeląkł się strasznie. Nie był może człowiekiem nieśmiałym, ale na pewno ostrożnym. I posłusznym. W ciągu zaledwie kilku sekund wybiegł z sali, sprawiając wrażenie, jakby nigdy już się tu nie miał pojawić. Ksiądz Józef uśmiechnął się nieznacznie.

-Proszę bardzo… możemy zaczynać. Przyklękajcie kolejno.. Czy ty, Jakubie Lawicky, ślubujesz, że zadaniu sprostasz dobrowolnie, mężnie i wytrwale?

-ślubuję. Tak mi dopomóż Bóg! – mężczyzna o pochmurnej, ciemnowłosej twarzy schował broń do paska, prawą rękę położył na sercu i uklęknął jednym kolanem.

-Arkadiuszu Folvorze, ślubujesz, że zadanie swe wykonywać będziesz dobrowolnie, mężnie i wytrwale?

-ślubuję. Z Bożą pomocą. – wysoki, aczkolwiek nieco wątły człowiek trzymał dłoń uniesioną w górę. Następnie dołączył do poprzedniego. Z kieszeni wypadł mu pionek do szachów, którego pośpiesznie schował…

Ksiądz zaczął wspomagać się karteluszką wyjętą z potajemnie z rękawa.

-Hm… A więc, czy również i ty, Alanie Testudosie, zobowiązujesz się do dobrowolnego, mężnego i wytrwałego wykonania misji?

-Taa…? – bezczelność kipiała z twarzy niskiego, pulchnego mężczyzny z nieuczesanymi włosami przyciemnionego blondu. Zamiast użyć samej ręki, wyjął zza pasa maczetę i pomachał nią na wszystkie strony. Gdy doprowadził się do porządku, uklęknął.

Duchowny nie był pocieszony.

-Jeszcze dzidzia się nie pobawiła zabaweczkami? No, na dobrą sprawę, na dobrą sprawę… No. Bartoszu Belwar, hm… Dobrze tu jest napisane? – ksiądz zaczął mówić tylko do siebie – Powalonych musiałeś mieć rodziców… „Be” i „b”… hm… - Znów wzmocnił głos – Nudzie mnie to. Czy ślubujesz, nananana….?Hem?

-Ue no ba. Na większą chwałę BOżą! – donośny głos długowłosego żołnierza, jakby próbującego rywalizować z tamtą kobietą, zatrząsł witrażami. Zawstydził księdza swoim tekstem, który, w porównaniu do mowy duchownego, był wręcz magiczny. Uczynił jak pozostali, przy okazji wykładając z paska, w którym można znaleźć wszystko, batonika. Konsumował.

Ksiądz otarł pot z czoła. Miał dość.

-Może to ominiemy? Nie? No trudno. Krzysztofie Witcher, jak wyżej?

-Ta, być może!

Mężczyzna ciemniejszej cery szczerze się ubawił. Bawiła go łysina dostojnika kościelnego, bo sam nie posiadał imponujących włosów na głowie w wyniku cotygodniowego golenia. Popuszczał do wszystkich oczy, a potem zajął pozycję, jaką nakazywała etykieta.

-Dobrze, że zmierzamy do końca… Rafale Azmarze, zgadzasz się z pozostałymi?

-Jak, *urwa, masz na imię!? A, co? Przepraszam, zamyśliłem się… Powiedzmy. – Jego wzrost tym razem był pomocny, bo jako ktoś bardzo niski łatwo uciekał wzrokowi.

Ceremonia dobiegała końca.

-Och, ostatni, tak? Jak dobrze… Przepraszam najmocniej, OSTATNIA! Czy zobowiązujesz się, Gosiu, eh, Małgorzato Iliano, że swe zajęcie wykonasz dobrowolnie, kobieco… tfu, mężnie! I tego… zapomniało mi sii… No, tak, ochoczo? – Józef z trudem ukrywał rumieńce. Nie spuszczał oczu z kobiety, ale starał się to robić skrycie.

-Oczywiście – odparła ze słodyczą. Skromnie wykonała tę samą czynność, co reszta.

Ksiądz doprowadził się do porządku.

-Wszyscy? Wszyscy. Nie ma sensu przeciągać, kończymy. Włóżcie Hełmy! Co znowu, panie Azmar?

Dopiero teraz zauważono, że a jednej z ławek leży sporych rozmiarów wyrzutnia rakiet. Rafał czym prędzej pobiegł w jej kierunku.

-Wstąpisz po drodze do sklepu i kupisz mi Kitkata? Proszę… - Belwar zdawał się być poważny.

-Tak, wybaczam ci – ksiądz starał się zrewanżować za akcję sprzed kilku minut. Azmar wrócił na miejsce, taszcząc za sobą kawał żelastwa. Duchowny wymamrotał kilka zdań po łacinie z tej samej kartki, zrobił jakieś dziwaczne znaki rękami i ukrycie, schowaną z tyłu ręką, nacisnął na jakiś guzik o pilota.

W tym momencie do kościoła wpadł ósmy żołnierz. A nad siódemką uformował się barwny pierścień. Można powiedzieć, że przedstawiał kolory tęczy. Czas jakby się spowolnił. Całe wieki trwał sus nowo przybyłego jegomościa, Józef ledwie ruszał ustami. Owal nad głowami drużyny ślimaczo rósł, jednak w końcu zaczął ich przykrywać. Tęcza w budynku? Nic tu nie da się wytłumaczyć.

I, jak na złość, w ciągu sekundy ksiądz się zakrztusił, armia zniknęła, a ostatni żołnierz przewrócił na posadzce.

-Uh, uh… Zaraz… - Duchowny spojrzał na swą listę i przeczytał jakiś, widocznie opuszczony napis – czy ślubujesz, nanananana… Ludwiku Dorn…

-I psie Sabo! – krzyknął leżący dziwak

-Nie podążajcie tą drogą! Jeżu Chryste! Co to było! Wszystko widziałem! I słyszałem! – nie wiadomo skąd pojawił się tu organista. Najprawdopodobniej oszalał.

-Zgiń, przepadnij, siło nieczysta! Nikt nie mógł o tym wiedzieć! Ksiądz przeklnął muzyka, który wbiegł na ulicę i natychmiast przejechał go tir. Przypadkowo? Na wszelki wypadek, Józiu posłał w jego kierunku fajerbola. I drugiego. Potem trzeciego.

- Ahahaha! A ty? – zapytał się Ludwika Dorna. Strzelił błyskawicą. żołnierz, pomimo zbroi ochronnej, zmarł na miejscu.

-Eh, ciężki dzień. Idę sobie zrobić kanapkę. I posiedzieć przy żubrze. Organisto, hop hop… A nie, zapomniało mi się. – Józef wyszedł z kościoła.

Nieświadom był tego, że całą sytuację obserwował skulony pod ławką kościelny. Postanowił opowiedzieć o tym całej wsi.

Dziesięć lat później, podczas prac renowacyjnych na plebanii, znaleziono w ogródku czyjeś zwłoki. Ich smród wskazywał na to, że muszą mieć jakąś dekadę. Wiedziano, że zrobił to nikt inny, jak ksiądz Lipiński, jednak przejął on wtedy władzę nad światem i bano się podzielenia losu kościelnego…

-Organisto! Ah… Tak tak, i żyli długo i szczęśliwie, a mysz ogonkiem zakręciła i bajka się skończyła…

***

Tymczasem mała armia…

-Pamiętajcie! Jesteście numerowani tak, jak czytał to ksiądz Józef! Lawicky jest jedynką, ja jestem dwójką, Alan jest trójk…

-Szefie, latarka mi się spierdoliła!

Krzyczący miał rację. Siódemka żołnierzy znalazła się w jakimś miejscu, gdzie albo nie dochodziło światło, albo panowała noc. Jeden nie widział drugiego. Co tu było jeszcze strasznego? Szczerze? To wszystko. W powietrzu zalegała nieprzyjemna wilgoć i zimno. Do uszu od czasu do czasu dochodziły jakieś nienaturalne pomruki i warknięcia. Raczej zwierzęce, chociaż głowy za to sobie uciąć nie dam. Połączyć to jeszcze z miękkim i w miarę równym podłożem? Tak, zgadliście, to las! Aby mieć pewność, wystarczy tylko użyć latarki…

-Bo jej, jedynka, nie włączyłeś! – Folvor już dostrzegał wady bycia kapitanem…

-Arkadiusz! Zgubiłem rakietnicę!

-Aua! Moja noga! Jezu miłosierny… ijie… - dalszych jęków Belwara nie dało się dokładniej odróżnić czy zrozumieć.

-Acha, Folv, już nic! Jednak się znalazła!

Gdyby dowódca wiedział, że misja tak się zacznie, to wolałby już pójść do jakiegoś meczetu zamiast tego pierońskiego kościoła… Zaświecił lampkę nad hełmem, a reszta ekipy zrobiła to samo. Tak, teraz już na sto procent znajdowali się w lesie. I to w jakimś buszu…

Z tego powodu, że szef wpadł w lekki amok, ekipa postanowiła trochę zabłysnąć swymi gadżetami. Chociaż ich twarze kryły się pod czarnymi szybami, to z pewnością przypominały buzie dzieci, które właśnie dostały czekoladowe jajko. Och, jak ja je kochałem. Tak mocno. Jajka, rzecz jasna. Oczywiście. Naprawdę, uwierzcie mi!

Azmar, przy pomocy nadludzkiej wręcz siły, udźwignął ogromną bazookę, o którą przewrócił się Belwar. Ten z kolei delektował się batonikiem. Testudos zaczął namiętnie karczować zarośla swą maczetą kupioną od Ruskich na rynku za dwadzieścia złotych na wczorajszej wyprzedaży. Wicher dorwał skądś lunetkę i kawał lufy, a że miał smykałkę do takich spraw, to nawet w ekstremalnych warunkach ze zwykłego karabinu zmontował snajperkę.

-Ludzie! Macie na kombinezonach numerki, zgadza się? Musimy podzielić się na trzy grupy! Jestem waszym konduktorem, tfu, protektorem, i to ja je wyznaczę. Zupełnie przypadkowo. Dwójka, czwórka i siódemka pójdą na lewo. Trójka i piątka na prawo, a jedynka i szóstka pomiędzy.

Azmar podrapał się po głowie.

-Ej, podpowiem wam! Idziecie prosto! No wię… Hej, zaraz! Siódemka idzie z NAMI!

-O nie nie nie, to ja tu decyduję i siódemka jest w pierwszej grupie!

-Hm… A może sama zdecyduję? – odezwała się nieśmiało żeńska mniejszość

Należałoby nadmienić, że w tym czasie Lawicky, czując się nieco niedowartościowanym po popisowej akcji kumpli, machał karabinem. Zwykłym, jak na te czasy, z granatnikiem, cały oddział miał takie, ale w tym było coś niezwykłego. Włączył laserowy celownik, rzucając we wszystkie strony czerwone smugi. I to nie koniec! Poruszał się z tą bronią nieco przygarbiony, jak zawodowiec. Niby zwykły gnat, ale starał się wczuć w sytuację jak najlepiej tylko potrafił.

-… z tego też powodu idę z Folvorem.

-No, i tak miało być. Broń w pogotowiu! Tu może się wszystko wydarzyć! Wiecie dobrze, po co tu jesteśmy: rower księdza Józia sam się nie znajdzie. Jedynka, przestań robić z siebie idiotę!

-Ale szefie, ja coś chyba słyszałem…

-Ja też. Ciebie. Dobrze. Gdy coś się stanie, wystrzelamy racę. W razie czego, komunikujemy się radiem. W drogę!

***

W pierwszej grupie…

-Folvor, masz snickersa? Skończyły mi się!

-Cicho, badam okolicę! – odkrzyknął się dowódca, wlepiając wzrok w biust Iliany, zapatrzonej na drzewa.

Po kilkunastu minutach…

-ARKADIUSZ!

-CZEGO!?

-Od godziny gapisz się we mnie jak jakiś zbok! Kim ty *urwa jesteś!?

- Taak...? - spytał Folvor, śliniąc się i nadal spoglądając na piersi kobiety.

Sytuacja stała się trochę niezręczna.

-Folv, dej mi tego batona, ja mam cukrzycę! Jak czegoś zaraz nie zjem, to zemdleję…

-Jak, to nic nie masz? – zapytał wódz.

-O cholera, tylko mi nie mów, że nie wzięliśmy żadnego prowiantu… Och, jak mi słabo…

W tej chwili odezwało się radio dwójki.

-Ej, szefie!

-Tak, jedynka?

-Wy też nie wzięliście nic do żarcia…?

-Hm… Na pewno Test coś ma, na pewno.

-Och, co za szczęście. No to dobranoc. Kolorowych snów.

***

Lawicky i Azmar też nie radzili sobie zbyt dobrze. Posuwali się naprzód z prędkością szympansa z hemoroidami, a to za sprawą wątłego Rafała z rakietnicą większą od siebie.

-Te, Kakub, zadzwoń do Witchera i Testa tak dla pewności, dobra? Chciałbym jutro przegryźć jakieś precelki czy coś takiego.

-Nie wiem po co te obawy, ale dobra… - odczekali chwilę – Testudos!? Słabo słyszę… CO!? Halinka!? NIE!... – Jakub rąbnął kolanami o ziemię i zarył głową w jakiś krzak. Wydawało się, że dostaje ataku epilepsji albo wścieklizny, bo trząsł się niemiłosiernie. Azmar , nie wiedząc co robić, chciał wezwać pomoc, ale oczywiście nie miał racy. W geście rozpaczy strzelił bazooką w niebo...

…co zakończyło się powstaniem ogromnego krateru w podłożu…

-POPIERODOLIłO CIę!? Moja ręka... moja kochana rączka… tak ją lubiłem… tak bardzo… - Lawicky jęczał z bólu, trzymając się prawą ręką lewej.

-O *urwa… czyli jednak strzela się w drugą stronę… Zaraz, ty przecież masz wszystko na swoim miejscu! To MNIE odpadła! Muahahaah! O ja biedny… Bueh hue hueh… - ostatnich słów Azmara niepodobna było zrozumieć.

-Kłamiesz! Ty też jesteś w kupie. No, może poza głową. Więc czyja ręka jest w tej dziurze!? Tylko nie to! A więc zawsze miałem trzy ręce! Ulituj się nade mną, Jezu…

W krótkofalówce, która upadła na ziemię, dało się słyszeć głos Witchera:

-Dziwaki…

A następnie Alana:

-Wy głupole…

***

Przenieśmy się więc do nich.

-Chyba coś z nimi nie tak! Pójdę im pomóc, bo niedługo się pozabijają! – powiedział Witcher.

-Czyli jak zawsze… Mówię ci, nie ma sensu. Ale trzeba przyznać, ja to nieźle jego starą udaję! – w tym miejscu Testudos zaśmiał się zwierzęco – Pogadam z Folvem, skoro my nie mamy żarcia, to on musi mieć. Bo Azmar swoje na pewno już wysadził.

Po chwili:

-Halo, Folv? Azali macie wy tam jakiś prowiant? Hem?

-Gocha, jak ja cię lubię tam dotykać…

-DO JASNEJ CHOLERY! – wrzask Iliany tak zadźwięczał w uchu Testudosa, że musiał na chwilę je zatknąć.

-O Chryste… Moje jaja… Oh… Uh, ah! Jak boli…

Witcher, zaniepokojony krzykami w krótkofalówce, podszedł do towarzysza.

-Yyy… Folv?... – zapytał nieśmiało.

Odpowiedział dobrze im znany, kobiecy głos:

-To nie jest normalna drużyna! On jest chora! Każdy z was przynajmniej ze trzy razy próbował mnie zgwałcić! To moja ostania wyprawa z wa…

-O, wypraszam sobie, ja tylko dwa i pół! – odkrzyknął się Witcher.

-…mi! Dziękuję, tyle chciałam powiedzieć, gadajcie sobie teraz ile chcecie, mam was w dupie.

Przez najbliższą minutę nikt nie śmiał się odezwać.

-Yyy… Folv?

-Ueh, ym, już dobrze, już przechodzi…

-Wiesz, tu chodzi o to, że nie wzięliśmy nic do jedzenia, picia, takie tam… - Testudos jako tako przerwał ciszę. – Rozumiesz?

-Tak, jasne, ale przecież wy to wszystko, ała, jak boli, macie?

-O, WTF!?

-A więc tak jak myślałem: jednak Ludwik miał wziąć jakieś bagaże. Zaraz, a gdzie Ludwik? Mniejsza, z Ludwikiem, o Boże, a gdzie jest SABA!? Moja kochana, słodziutka…

Zza ucha Folvora dochodziło jakieś ciche posapywanie.

-Chwała niebiosom! To Saba! Już czuję jej oddech! Jaki ja szczęśliwy, jak boli, oho oh!

-E, no tego, Folv, nie chcę cię niepokoić, ale to jest Belwar… Zawsze wydaje takie dźwięki, jak mu cukier poniżej pięćdziesięciu spadnie…

-Co ty pierdolisz!? Co za pech… A ja myślałem, że go zgubiliśmy jakieś sto metrów temu…

Zapowiadał się naprawdę ciekawa noc…

***

Ksiądz Józiu jednak nie spał…

2
:D gdzieś już to czytałem, hmmm... :wink: tak pamiętam, płakałem po tym. ze śmiechu :D



P.S. Ja wyglądam inaczej !!!
TU!... tak byłem ja!

3
W ogóle cały ten budynek przypominał coś z poprzedniego millenia, co najmniej średniowiecza.
Milenium. Milenia to l. mnoga :D


Zaraz, a może to faktycznie było poprzednie tysiąclecie?... Nie, chyba nie…
Wielokropek raczej przed pytajnikiem.


jednocześnie miejsce na tą dramatyczną mękę Jezusową.
Tę.


ale i tak nawet buzie demonów wyglądały uroczo.
Buzie demonów? BUZIE?! Zgrozo...


super żołnierza
To nie łącznie?


Klatka piersiowa pokryta była kamizelką kuloodporną, o działaniu co najmniej magicznym. Biegamy sobie w niej jak w dresie, a tu nagle jedna decyzja – i staje się nie do przebicia.
Przepraszam, ale to ściany się pokrywa, ciało można przykryć, okryć ^^


Zdjęli hełmy. Twarze ukazały sześciu mężczyzn około trzydziestki - czterdziestki, o dziwo, pozbawionych jakichkolwiek blizn. Miejmy nadzieję, że to efekt chirurgii, a nie mizernego udziału w walce…
Ej. EJ!

Jakby mieli mizerne wyniki w walce, to właśnie mieliby dużo blizn. Nie sądzisz?


-Oczy… Dwa szmaragdy oprawione w ramkę podkręconych rzęs. Usta? Truskawki zerwane w świetle czerwca. Wybaczcie mi, że być może się staram, ale absolutnie nic nie jest w stanie wyrazić tego słodkiego wrażenia. Skóra z kaszmiru… Dobrze, wystarczy…
A ten myślnik po co...?


Oh, jak to dobrze.
Och.


ciemnowłosej twarzy schował broń do paska, prawą rękę położył na sercu i uklęknął jednym kolanem.
Ciemnowłosa twarz...?


do paska, prawą rękę położył na sercu i uklęknął jednym kolanem.
Klękać kolanem? Na kolano.


Nudzie mnie to. Czy ślubujesz, nananana….?Hem?
Nudzi, literówka. Spacja po pytajniku.


Włóżcie Hełmy!
Jam jest Hełm. Małą literą.


-Zgiń, przepadnij, siło nieczysta! Nikt nie mógł o tym wiedzieć! Ksiądz przeklnął muzyka, który wbiegł na ulicę i natychmiast przejechał go tir. Przypadkowo? Na wszelki wypadek, Józiu posłał w jego kierunku fajerbola. I drugiego. Potem trzeciego.
Myślnik zgubiłeś.


-Acha, Folv, już nic! Jednak się znalazła!
Aha.


-Folvor, masz snickersa? Skończyły mi się!
Snickersa.


Kim ty, *urwa, jesteś!?




łehehe. Podoba mi się. Jasne, żę mi się podoba. Oceny Weryfikatorskiej nie będzie, bo nie wiem, jak toto ocenić XD
Are you man enough to hold the gun?

4
Milenium. Milenia to l. mnoga
Fakt, że też mi się z gimnazjum nie skojarzyło ;p
Wielokropek raczej przed pytajnikiem.
Słowo "raczej" widzę nieprzypadkowe ^^. W wielu książkach jest tak jak u mnie, chociażby w "Balladynie". Pozostawię tak jak jest.
Tę.
Tutaj nie mam się już za bardzo o co kłócić :p
Buzie demonów? BUZIE?! Zgrozo...
No ale były przecież urocze :wink:
To nie łącznie?
Zgadza się ;f
Przepraszam, ale to ściany się pokrywa, ciało można przykryć, okryć Smile
Bez przesady... Według mnie to nie ma znaczenia.
Ej. EJ!

Jakby mieli mizerne wyniki w walce, to właśnie mieliby dużo blizn. Nie sądzisz?
Jak ja nie lubię, gdy ktoś przekręca moje słowa ^^. Wynik i udział to 2 wyrazy. Jeśli ktoś nie uczestniczy w walce, to blizn nie dostaje. I tak właśnie napisałem. Nie sądzisz? :)
A ten myślnik po co...?
Być może słabo to zaznaczyłem, ale to mówił ksiądz Józiu...
Och.
Ech.
Ciemnowłosa twarz...?
O ciemnych włosach? ;f
Klękać kolanem? Na kolano.
No, tu masz rację.
Nudzi, literówka. Spacja po pytajniku.
Nie mam nic do dodania ^^.
Jam jest Hełm. Małą literą.
Sam nie wiem, skąd to się tu wzięło...
Myślnik zgubiłeś.
:wink:
Aha.
Haha.
Snickersa.
Naprawdę nie jestem pewien, czy ten baton jest marką, ale jeśli jest, to gdy nie określimy konkretniej, jaka to branża, piszemy małą literą, chociażby:

Pojechałem oplem do domu.

Pojechałem samochodem marki "Ople" do domu.
Jasne, żę mi się podoba.
Muahaha...





No, to tyle :p
"Seks bez miłości to puste doświadczenie" - Woody Allen (chudy alien).

6
Bez przesady... Według mnie to nie ma znaczenia.
Ależ ma :D


O ciemnych włosach? ;f
Ciemnowłosa to raczej może być osoba.


Być może słabo to zaznaczyłem, ale to mówił ksiądz Józiu...
Bardzo słabo ^^


Naprawdę nie jestem pewien, czy ten baton jest marką, ale jeśli jest, to gdy nie określimy konkretniej, jaka to branża, piszemy małą literą, chociażby:
Ale Kitkat napisałeś wielką. Hm?
Are you man enough to hold the gun?

7
Nie będę się sprzeczał w tych pierwszych, bo naprawdę nie mam bezbarwnego pojęcia ;p.
Ale Kitkat napisałeś wielką. Hm?
Hm... Bo Kitkat to konkretny model batonu, a baton Snickers to marka, bo jest jeszcze Snickers Super, Snickers Cruncher(czy jakos tak, ten z ryżem) i jeszcze jakiś z orzechami ;f.

8
Wiesz, Jest Kitkat z capucinno, orzechami i czymś jeszcze. Wychodzi tak samo ;P



Snickers to też konkretny model, prawda?
Are you man enough to hold the gun?

9
Prawda, prawda. W pierwszym przypadku chciałem jakiegoś snickersa, naprzykład z orzechami w większej ilości, a w drugim klasycznego Kitkata. Wszystko się zgadza. Zadowolony? :D

10
Na wejście będzie bum - nie podobało mi się.

Powiedzmy, że nie lubię tekstów pisanych językiem potocznym, wyglądających na nieprzemyślane. W tym praktycznie każde słowo raziło mnie i prosiło głośno krzycząc - "Zostaw, nie krzywdź. To nie moja wina."

Wiele tu zwrotów, które są dla mnie nie zrozumiałe min. spojrzeć się na kogoś. Miałem ich multum do zacytowania, ale uznałem, że tym razem nie warto gdyż tekst wygląda jak napisany dla żartu. Nie zostawię też oceny weryfikatorskiej, żartów staram się nie oceniać.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

11
I ZAPYTAł. Nie "zapytał się". Nie, nie, nie, naprawdę nie.



Wybaczcie, to jeden z najbardziej denerwujących mnie błędów w tekstach. "Zapytał się" to UZUS, zakorzenił się w mowie na tyle mocno, że te zwrot można czasami usłyszeć od polonistów, o, zgrozo o buzi demona.



Wracając do oceny.



Nijakie toto. Rozumiem, że to był tekst niejako dla przyjaciół, ale moje traumatyczne doświadczenia z takimi właśnie pisaninami pokazują, że lepiej takowych nie rozpowszechniać dalej. Niech kumple dostaną nieco radochy, ale nie usiłujmy robić z tego kawałka dobrej literatury. Wyobraź sobie, że jesteś tłumaczony na inny język. Jak obcokrajowiec zrozumie humor psa Saby oraz Ludwika Dorna (niezłego, skądinąd, bajkopisarza)? Korzystanie z aluzji do polityki, w dodatku przemijającej (popatrz, taki Orwell rzucił tym swoim Wielkim Bratem w 1948 r. i ile się utrzymuje^^), jest raczej drogą donikąd dla początkującego pisarza.



Pozdrawiam i życzę powodzenia.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”