Fragment opowiadania fantasy

1
Przedstawiam dwa krótkie fragmenty mojego pierwszego opowiadania. Zrobiło się ono dosyć długie, a ostatnimi czasy ciężko mi znaleźć chwilę, żeby je dokończyć, więc pomyślałem, że wrzucę na próbę kawałek tego, co już mam, bo ciekaw jestem, czy da się to w ogóle czytać.

Tekst zawiera wulgaryzm. Jeden.


Fragment pierwszy

Dwa dźwięczne szczeknięcia wdarły się w bezkresną ciszę spowijającą Wysokotrawie i niczym kamyki rzucone w niewzruszoną taflę jeziora, zakłóciły wątłą harmonię zastygłej natury. Voren westchnął z ulgą, zatrzymał się i spojrzał ku swemu boku, gdzie przy nodze przywarował mu jego wierny kompan. Stworzenie nieobecnym wzrokiem spoglądało w dal pozornie niekończącego się trawiastego tunelu, który przemierzali razem od samego brzasku. Ślepia zwierza błyszczały jak oszlifowane rubiny, a wiadomość z nich płynąca nie pozostawiała żadnych złudzeń – ich podróż dobiegała końca. Kolejne szczeknięcie rozbrzmiało.
– Cicho, Too – wycedził, a Too posłuchał i pomerdał ogonem.
Złapał za sznurek na ramieniu i zdjął z pleców skórzany wór. Pogrzebał w środku i wyjął zakorkowaną glinianą butelkę z ostatkami wody oraz miskę. Pociągnął kilka skromnych łyków, a resztą podzielił się ze swoim czworonożnym towarzyszem.

Słabnące światło słoneczne przedzierało się przez górujące nad nimi, zwątlałe i nienaturalnie wielkie źdźbła okolicznego miskanta olbrzymiego. Wysoki był na czterech przeciętnych chłopów, o kolorze spłowiałej zieleni i z mizernymi łodygami, które po dziesiątkach lat walki z grawitacją skończyły zgarbione niczym chylący się ku niebytowi starzec. Składające pokłony pędy tworzyły nad przywąską drogą dziurawe sklepienie, a w prześwitach między nimi widniało niebo, które swą pomarańczową poświatą rokowało nachodzący mrok.

Po uzupełnieniu płynów, Voren zebrał naczynia i zarzucił wór z powrotem na plecy. Ruszył przed siebie, nieco nawodniony, ale ciągle głodny i zmęczony. Kilkadziesiąt kilometrów żwawego marszu doszczętnie wymęczyło jego organizm, a skromny prowiant, którego resztki kilka godzin temu pożarł Too, tylko potęgował tempo upływu sił. Głód niczym chochlik tańczył w jego kiszkach i nie dawał o sobie zapomnieć nawet na chwilę, z godziny na godzinę bawiąc się z coraz większą ikrą. Nie pomagał także niezmienny widok wąskiej ścieżyny między zielonymi ścianami natury, niepokojący coraz bardziej, zwłaszcza w obliczu nadchodzącej ciemności. Choć cisza i spokój prowokowały umysł do relaksu, Voren nie dał się im omamić. Wręcz przeciwnie, jego czujność była wzmożona, gdyż kojąca atmosfera wydawała się być niczym skrzętnie podłożona przynęta. I nietrudno było dać się na nią złapać, gdy kołysane przez wiatr pęki traw śpiewały swym szelestem kojącą pieśń, która melodyjnie wabiła przytomnych do wrót świata snów.

Mijały kolejne kwadranse, a tempo ich marszu tylko wzrastało. Chęć jak najszybszego osiągnięcia celu podróży była silniejsza niż odmawiające posłuszeństwa mięśnie i zamykające się w obliczu ciemności oczy. W którymś momencie, tuż przy linii horyzontu, dostrzegli kontrastujące z ciemniejącym niebem żółtawe światło. Usta wygięły się w uśmiech, a ogon zachybotał jak opętany. Co było źródłem tej malutkiej łuny, Voren doskonale wiedział.

Wyszli w końcu z ciasnawego przejścia wprost na ogrodzoną ścianami miskanta polanę. Owalna w kształcie, mieściła w swym centrum drewniany budynek, któremu sławy bynajmniej nie brakowało. Oto było, znane na całe królestwo Oko Wysokotrawia, a raczej jego skromna źrenica – Karczma Niczyja. Niezwykła o tyle, że od dziesiątek lat bez właściciela; rządziła się prawem uprzejmości i kilkoma organicznie powstałymi na przestrzeni lat zasadami.


Fragment drugi

Voren ruszył w kierunku wejścia i gdy postawił stopę na prowadzącym doń schodku, coś stuknęło i drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stanął barczysty, wygolony na głowie z wszelakiego owłosienia mężczyzna, falując swym ciałem jakby przemierzał właśnie na łodzi niespokojne morze. Spojrzał na Vorena, kątem oka na Too, zmrużył oczy, czknął, wsadził rękę w spodnie i wyjął swe przyrodzenie. Zrobił krok w przód, obrócił się w bok na pięcie, ledwo utrzymując równowagę i wypuścił strugę moczu w chaszcze rosnące obok schodków.
– Bydle... to wstępu tu nie ma! – oznajmił pijacko-zawadiackim tonem i wymownie stęknął, nie ukrywając ulgi, jaką przynosiło mu oddawanie płynów naturze. Czknął.
– Myślałem, że każdy ma tu wstęp.
– Człowiek. Nie zwierz – czknął. – Takie zasady. Jak nie psuje, to ten. Szerokiej drogi życzę… - Zastanowił się chwilę. Czknął. – Serdecznie – dodał i uśmiechnął się niezdarnie w stronę Vorena. Zamilkł, ale dalej poruszał niemo ustami, jakby ktoś go nagle wyciszył. Voren wziął wdech.
– Widzicie – pijak przemówił pierwszy. I czknął. - Kiedyś to wpuszczali tu wszystko. Jak leci! Psy, koty, lisy, króliki, psy. A raz to nawet małą tą. Klacz! Ale było! A może to osioł był? Nie pamiętam – czknął. - W każdym razie… Ten… No srały bestie gdzie im się podobało. A ci, no, yyy... Właściciele! Nie chcieli sprzątać. No to się zdenerwowałem i mówię tam do Zbyszka na boku. Narada? No i narada! Wszyscy na naradę! – czknął. – No i było głosowanie. Sprawiedliwie. Wszyscy dobrze głosowali. Tylko ta, kurwa, menda jedna… A, szkoda gadać. No, ale wygraliśmy. I żaden ten, pies i kot i inne te. No nie mogą wejść, no. I tyle – czknął, skończył sikać i chowając przyrodzenie, ukłonił się jak na zakończenie występu. Niełatwo było stwierdzić, czy zrobił to celowo, czy się po prostu zatoczył.

Zakaz nie był dla Vorena nazbyt przejmujący. Choć wiedział, że niemożność wprowadzenia Too do środka z pewnością utrudni mu znalezienie poszukiwanego, był też przekonany, że poradzi sobie i bez jego pomocy. Nawet, jeśli owego człowieka na oczy jeszcze nie wiedział.

Gdy podchmielony mężczyzna odwracał się z powrotem do wejścia, w drzwiach pojawiła się kolejna osoba, bliźniaczo łysa, lecz przy tuszy i z zakręconym, czarnym wąsem.
– Ronald, no powiedz mi, co ty odwalasz? Wracaj do picia, a nie wycieczki sobie robisz! – złapał Ronalda za ramię i wepchnął do środka.
– Jak to co? Lać byłem! Gdzieś to, no. Odprowadzić trzeba! Bo ten! No! Yyy… Miejsca zabraknie na więcej! – zaśmiał się gromko i poklepał towarzysza po ramieniu. Po chwili zniknął gdzieś za drzwiami.
– No, no. Czyżbyśmy mieli nowego gościa? Jeszcze cię tu nie widziałem – zwrócił się do Vorena, lecz jego wzrok szybko powędrował bliżej ziemi. Skrzywił się, a na jego pulchnej twarzy nagle przybyło zmarszczek. – A cóż to za potwór? – wydusił z siebie.
Too pomerdał ogonem i zaszczekał. Wydawał się wiedzieć, że mężczyzna mówi o nim, ale kontekst wypowiedzi był mu obcy.
– To mój pies – odpowiedział. - Nazywa się Too.
– Pies? No nie chcę być niemiły, ale na psa to to nie wygląda. No ma cztery łapy, ogon i szczeka, ale… - urwał zdanie. – Ach, no nie ważne, i tak wejść do środka nie może. Ty, za to, jak najbardziej. No, to jak cię zwą? Mnie wołają Szarak.
Cisza.
– Voren – odpowiedział dopiero po chwili. - Tak, jestem tu pierwszy raz, ale ja tylko na chwilę.
– No to dobrze się składa, bo chwila to wszystko, czego potrzebujesz. Jesteśmy jak dobry bank, zainwestuj chwilę, a damy ci tygodnie dobrej zabawy! Mamy tu wszystko, alkohol, jedzenie, towarzystwo… No, dobra, może nie brzmi, jak wszystko, ale nikomu niczego nie brakuje. No, chociaż nie, czekaj, brakuje nam tu jednej rzeczy. Nieszanujących się dziewek. Och, no co ja bym dał, żeby tu takie zastać... – westchnął z głupim uśmiechem na ustach i rozmarzeniem w oczach. - No, ale wszystkiego mieć nie można, nie?
– Może i nie można, ale ja raczej znajdę tu wszystko, czego potrzebuję.
– No, i to jest dobre nastawienie! – zaśmiał się. Właź do środka i przyłącz się do nas – mężczyzna usunął się z progu i wymownym gestem dłoni zaprosił Vorena do wnętrza.
Włączanie się w pijackie eskapady było ostatnią rzeczą, na jaką Voren miał teraz ochotę. W chwili obecnej wybory miał dwa – albo iść spać, albo znaleźć człowieka, którego tropił od kilkunastu godzin. W związku z tym, że wraz z wybraniem opcji pierwszej cała jego wyprawa straciłaby sens, to nie pozostało mu nic innego, jak wejść do środka i dokończyć, co zaczął.
– Tym razem chyba odpuszczę – odpowiedział. – Muszę zająć się swoimi sprawami.
Szary opuścił rękę i zdjął uśmiech ze swojej twarzy.
– Jak sobie życzysz – jego głos przybrał niższy ton. – Pamiętaj tylko, zwierz zostaje tutaj. No, i jeszcze jedno. Postaraj się nie wojować zbytnio tym mieczem – wskazał palcem na pochwę przypięta do pasa Vorena.
– Nie martw się, to tylko do obrony własnej. Przecież wiesz.
Mężczyzna przejechał po swoim pasie, zahaczając po drodze o swobodnie zwisający miecz.
– Wiem.

Drzwi się za nim zatrzasnęły.

Fragment opowiadania fantasy

3
tak na szybko, bo przed 2 kawą i pokoncertowo:
Po uzupełnieniu płynów(...)
do spryskiwaczy?
(...)Voren zebrał naczynia i zarzucił wór z powrotem na plecy. Ruszył przed siebie, nieco nawodniony(...).
jak każdy storczyk :-)
Choć cisza i spokój prowokowały umysł do relaksu, Voren nie dał się im omamić. Wręcz przeciwnie, jego czujność była wzmożona, gdyż kojąca atmosfera wydawała się być niczym skrzętnie podłożona przynęta. I nietrudno było dać się na nią złapać, gdy kołysane przez wiatr pęki traw śpiewały swym szelestem kojącą pieśń, która melodyjnie wabiła przytomnych do wrót świata snów.
a co by się stało, gdyby chlop przysnął? bo okoliczności przyrody wydają się sprzyjające, a nie ma wzmianki o zagrożeniu wynikającym ze snu pod golym niebem - chyba, ze autor informował o nich w innym fragmencie textu.
Mijały kolejne kwadranse, a tempo ich marszu tylko wzrastało.
<- jakim cudem, skoro wcześniej piszesz, że:
Kilkadziesiąt kilometrów żwawego marszu doszczętnie wymęczyło jego organizm
ja się nie znam, ale jak ktos maszeruje kilkadziesiąt godzin, to raczej idzie wolniej niż szybciej, ewentualnie stara się utrzymac jednolite tempo, jak na pielgrzymce, gdzie rozkładasz siły na kolejne etapy i organizm przyzwyczaja się do tempa marszruty.

masz kilka takich motywów, np fascynujący w swojej zagadkowości w kontekście wpływu na rozwój wydarzeń jest opis "okolicznego miskanta olbrzymiego", któremu poswięciłeś cały akapit. rozumiem, że ta roślina ma jakies nieznane czytelnikowi właściwości albo będzie istotnym elementem fabuly (?).

w cz2 zaciekawiła mnie rozmowa vorena z rolandem - co ona wnosi do tekstu? o czym informuje czytelnika - poza zakazem wstepu zwierzat, co mozna załatwić talbiczką na drzwiach.

dalej mamy rozważania narratora:
W chwili obecnej wybory miał dwa – albo iść spać, albo znaleźć człowieka, którego tropił od kilkunastu godzin.

a ja w głowę zachodzę, jak coś tak absurdalnego mogło komuś wpaść do głowy, skoro bohater kogoś szuka, w dodatku delikwent znajduje się w karczmie, czemu voren rozważa drzemkę? - podobny motyw z wejściem psa do knajpy - utrudni "znalezienie poszukiwanego, był też przekonany, że poradzi sobie i bez jego pomocy. Nawet, jeśli owego człowieka na oczy jeszcze nie wiedział.", ale w sumie bohater świetnie poradzi sobie sam - to w końcu obecnośc psa lub jej brak ma czy nie ma wpływu na poszukiwania?


zasadniczo pomysł jest, technicznie w porządku, jak poprawić dziury logiczne, moze wyjśc z textu coś fajnego, nawet jeśli pominąc kanoniczne rozpoczecie opowieści w tawernie/knajpie/zajeździe. ale to zdarza się najlepszym - nawet RAZ wrzucił bohatera w opowieści "ognie na skałach" w portowy wyszynk, więc niech tam.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Fragment opowiadania fantasy

4
Cześć.
Jedna uwaga.
Jeżeli umysł czytelnika ma się zapoznać z tekstem (a nie tylko ślizgać się po nim, pomijając opisy itp.), to powinien rozkodowywać bloki tekstu (w Sieci można znaleźć wiele o tym, jak się czyta i że nie jest to śledzenie typu litera po literze).
Czasami trudniejsze zdania trzeba jednak rozkodować: przeczytać wyraz po wyrazie.

Ale Ty rzuciłaś mi prawdziwe wyzwanie na samym początku:
"Dwa dźwięczne szczeknięcia wdarły się w bezkresną ciszę spowijającą Wysokotrawie i niczym kamyki rzucone w niewzruszoną taflę jeziora, zakłóciły wątłą harmonię zastygłej natury."
Nawet za drugim razem pomyliłem się w czytaniu. A co się dzieje, gdy usiłuję naśladować dźwięki podczas czytania albo po prostu czytać na głos? Robi się coś w stylu chrząszcza, który brzmi w trzcinie.

To jest fatalne zdanie ze względu na trudność w odczytaniu. Unikaj takich. Czytaj swoje teksty na głos i oceniaj to, czy ktoś prócz Ciebie zdoła zrobić to samo.

Fragmentów nie przeczytałem.

Fragment opowiadania fantasy

5
ravva pisze: do spryskiwaczy?
Wydawało mi się, że skoro ostatnią rzeczą, jaką postać robiła, było picie wody, to od razu będzie wiadomo, o jakie płyny chodzi.
ravva pisze: rozumiem, że ta roślina ma jakies nieznane czytelnikowi właściwości albo będzie istotnym elementem fabuly (?).
Raczej chodziło mi o opisanie otoczenia w tym akapicie, aniżeli samej rośliny. A że dookoła nie ma prawie nic innego, to tez pisałem głównie o niej. Nazwa własna padła, bo chciałem to jakoś bardziej sprecyzować, niż pisać po prostu trawa. Ot, taki element budowania świata. Nie powinienem? Trawa sama w sobie jeszcze się przewinie, ale też głównie w kontekście kreacji świata.
ravva pisze: to w końcu obecnośc psa lub jej brak ma czy nie ma wpływu na poszukiwania?
No ma, pies by wyniuchał gościa i sprawa załatwiona, a Voren sam będzie musiał go rozpoznać(nie wie, jak ten człowiek wygląda). Wierzy, że koniec końców i tak mu się uda, ale bez zwierza będzie musiał w to włożyć więcej pracy. Stąd też zadanie będzie utrudnione ale i do zrobienia bez pomocy Too. Ma to sens?
ravva pisze: w cz2 zaciekawiła mnie rozmowa vorena z rolandem - co ona wnosi do tekstu? o czym informuje czytelnika - poza zakazem wstepu zwierzat, co mozna załatwić talbiczką na drzwiach.
Wprowadza postać Ronalda :D W karczmie mam kilka różnych postaci, które pobieżnie przedstawiam czytelnikowi, bo fabuła skupia się na odnalezieniu wśród nich tej właściwej, szukanej przez Vorena. Myślę, że zabawa w detektywa będzie ciekawsza, jeśli czytelnik będzie miał kilku podejrzanych do wyboru. I zanim zapytasz dlaczego ktokolwiek miałby podejrzewać takiego pijaka itp itd - wszystko staram się wyjaśnić w dalszej części tekstu.
ravva pisze: a ja w głowę zachodzę, jak coś tak absurdalnego mogło komuś wpaść do głowy,
Ja teraz już też :D
ravva pisze: zasadniczo pomysł jest, technicznie w porządku, jak poprawić dziury logiczne, moze wyjśc z textu coś fajnego, nawet jeśli pominąc kanoniczne rozpoczecie opowieści w tawernie/knajpie/zajeździe. ale to zdarza się najlepszym - nawet RAZ wrzucił bohatera w opowieści "ognie na skałach" w portowy wyszynk, więc niech tam.
Dziękuję za przeczytanie i wypunktowanie baboli.
pan_ruina pisze: Miniaturę można zrobić z tego jak twój empec Ronald sika:)
Usta wygięły się w uśmiech, a ogon zachybotał jak opętany. to mnie ujęło:)))
Dziękuję za przeczytanie, cieszę się, że coś Cie ujęło :D
MoRiA pisze: To jest fatalne zdanie ze względu na trudność w odczytaniu. Unikaj takich. Czytaj swoje teksty na głos i oceniaj to, czy ktoś prócz Ciebie zdoła zrobić to samo.
Brzmi rozsądnie, poprawię i będę uważać w przyszłości. Dzięki.

Fragment opowiadania fantasy

6
W jakiś sposób mnie urzekło. Podobają mi się te wszystkie porównania. Pojawia się jednak ten problem fragmentów, że nie wiadomo, o co do końca chodzi. Mogłeś wstawić coś ciekawszego, niż wędrówka i sterczenie pod karczmą.
Co do tamtej rośliny, na którą zwrócono ci uwagę - jeśli takie szczegóły nie wnoszą nic do historii, to można je spokojnie pominąć. Można oczywiście trochę bardziej przybliżyć świat przedstawiony, ale taki opis jednej, zwykłej roślinki i tak nikomu nie zapadnie w pamięci.
Jak już wcześniej wspomniano, może wyjść z tego coś ciekawego do przeczytania. Życzę więc powodzenia w dalszym jego pisaniu.

Fragment opowiadania fantasy

7
Podczepię się pod wypowiedzi innych i też dodam, że jak opisywać, to albo całe otoczenie, albo wcale, chyba, że potem ta roślinka ma jakieś znaczenie dla akcji. Napięcie w lesie jest budowane niepotrzebnie, bo szybko z tego lasu wychodzi.
Brakuje mi jakiegoś opisu karczmy - natrafiamy na niesamowity budynek, który jakimś cudem utrzymuje się w anarchii przez wiele lat i nic? Żadnego opisu rozmiaru? Stanu? Okolicy? Gości? Zamiast koncentrować się na roślince, słowa wykorzystałbym w tym miejscu (chyba, że to już jest, tylko nie zmieściło się między 1 a 2 fragmentem).
Dahaka pisze:
> Jak nie psuje, to ten
Miało być "pasuje"?
Dahaka pisze:
> A ci, no, yyy... Właściciele!
Nie było powiedziane, że ta karczma od dziesiątek lat jest bez władania?
Dahaka pisze:
> wiedział
Literówki zazwyczaj i tak wychodzą na jaw podczas powtórnego czytania, ale zawsze to trochę szukanie ułatwia :)
W odpowiedzi na Twoje pytanie - czytać się da, nawet powinno. Również życzę powodzenia w dalszym tworzeniu.

Fragment opowiadania fantasy

8
Dahaka pisze: Pies? No nie chcę być niemiły, ale na psa to to nie wygląda. No ma cztery łapy, ogon i szczeka, ale… - urwał zdanie. – Ach, no nie ważne, i tak wejść do środka nie może.
Nawet nie wiesz jak bardzo się uśmiałem próbując wyobrazić sobie to nieszczęsne stworzenie :mrgreen: . Generalnie wszystko jest spoko i fragmenty zasługują na propsa. Nie gra tylko ta sprawa z marszem narastającym na prędkości w miarę większego zmęczenia, ale o tym mowa była już wyżej. Generalnie to czekam na coś dłuższego w twoim wykonaniu.
Gdzie dwóch się bije tam pod wozem kózka dołki kopie, a kto ślimakiem wojuje ten od sera ginie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron