Holmgang

1
Słońce paliło tego poranka jak ognie Múspell. Kroczyłem już zatłoczoną plażą do mojego miejsca, mijając siwowłosych starców, rozochocone podlotki i wrzeszczącą dzieciarnię. Szedłem wolno, bez pośpiechu, bo jeszcze przed świtem wygrodziłem moje miejsce parawanem.

Parawan przewrócony. Rzucam cieniem na rozłożonego na leżaku bydlaka. Włochacz niedźwiedzi marszczy groźnie brwi.

– Zajęte było. – warcze przez zaciśnięte zęby.

Zrywa się. Przewraca się puszka piwa i trunek bursztynowy wsiąka w piach. Napina sierściaste bary i wciąga opasły brzuch. Pokazuje wzrokiem piaszczystą łachę kilkanaście metrów od brzegu. Kiwa głową. Choć zuchwały, widać ma swoją godność.

Wysepka ledwo mieści dwa koce plażowe. Nacieram się olejkiem, być może ostatni raz. On zaczyna.

Łazi po swoim kocu stopami zapiaszczonymi. Potem podnosi go i, sprawdziwszy kierunek wiatru, wytrzepuje. Stary manewr. Pewien Wareg, co wrócił spod Konstantynopola i niejedną burzę piaskową przetrwał, nauczył mnie co robić. Zamykam oczy i zawieram usta. Przeczekam – niech trzepie, aż sczeźnie.

Moja kolej. Wyciągam radio. Kręcę gałą i obserwuje reakcje. Disco? Nie. Poważna? Też nie. Polityka? Przez twarz niedźwiedzia przebiega grymas bólu. Mam cię. Podkręcam głośność.

I wtedy on kontruje. Wyciąga telefon.
– Wiesiek? No cześć, mordo kochana na wakacjach jestem, chłopie nie wiesz ile tu wszystko kosztuje... – wrzeszczy w berserkerskim uniesieniu.

Nie dam rady tego zdzierżyć. Unoszę oczy ku niebu, gdzie rydwan Sol pędzi przez błękit. Odynie dopomóż.

Widzę kruka jak wpada w stado mew. Gubi kilka piór, lecz uchodzi z kawałem kebaba w dziobie. Zwycięstwo wymaga poświęcenia. Wyciągam flaszkę.

– A może po kieliszeczku? Cytrynóweczka domowa, świetna na upały.

Niedźwiedź milknie od razu i przełyka ślinę. Próbuje się bronić, ucieka wzrokiem, ale w końcu coś w nim pęka. Nie wypada przecież odmówić.

– A daj pan, pewnie, z przyjemnością.

Trwamy tak w zwarciu kilka chwil. Kończymy moją. Wyciąga swoją. Nie może inaczej odpowiedzieć. Nie wie co go czeka.

– Mam tu jeszcze bimberek, sam pędziłem, musi pan skosztować. – zadaję śmiertelny cios.

Nie ma już dla niego ucieczki. Próbuje zrobić unik, że żona czeka, że musi jeszcze pozwiedzać, ale jestem bezlitosny. Pociąga z butelki. Oczy wyłażą mu z orbit i blednie pod wściekłym szkarłatem opalenizny. W końcu pada jak ścięty i leży - kaszalot wywalony na brzeg. Ostatnim przytomnym spojrzeniem spogląda na horyzont, pewnie widzi już wrota Valhalli.

Słyszę wrzask jego kobiety i płacz dzieci. Odchodzę niewzruszony zawodzeniami.

Gdy nazajutrz idę na plażę, wiedzę respekt w oczach innych. Mój parawan stoi nienaruszony, tam, gdzie go o świcie rozstawiłem.
Strona autorska.

Holmgang

2
Iwar pisze: Pokazuje wzrokiem piaszczystą łachę kilkanaście metrów od brzegu. Kiwa głową. Choć zuchwały, widać ma swoją godność.

Wysepka ledwo mieści dwa koce plażowe. Nacieram się olejkiem, być może ostatni raz. On zaczyna.
Tutaj nie zrozumiałam, czy najeźdźca opuszcza miejsce, czy zostaje, czy razem się gdzieś przenoszą.
Czy też urządzają zawody pływackie? Czy też to sarkazm, aby "obcy" przeniósł się tam?

Poza tym na plus. Fajnie się czyta. Użycie zasad "irytologii stosowanej" przez obydwie osoby bardzo zabawne. Trochę zakończenie o piciu mnie rozczarowało. Bo miniaturka miałaby większy potencjał, gdyby zakończenie miało wiekszy rozmach fabularny (sama się z tym borykam w swoich tekstach).
https://pisarzdowynajecia.com

Holmgang

3
Dzięki za dobre słowo katamorion!

Co do uwagi nr 1 - tutaj wytłumaczenie jest w tytule.
Co do uwagi nr 2 - bo to Polska właśnie. Tutaj większość rzeczy kończy się na tym kto, z kim i jak pije. Można w tym znaleźć jakiś rozmach swojski.
Strona autorska.

Holmgang

4
Baardzo sympatyczne. Baardzo zabawne. Tak na szczery uśmiech, nie homeryckie ryki.
Niby oczywiste, lecz przetworzone kreatywnie. Wyszła nowa jakość.
Godne uwagi przejście temporalne w trakcie narracji.
Bogu dzięki za wujka Google dla niewtajemniczonych w nordycką tradycję :-)
Obserwuję Cię :-P

Holmgang

5
Rozbawiłeś mnie tym shortem :D Ciekawie splotłeś pojęcia z kultury nordyckiej z polską, przaśną rzeczywistością.

Masz talent, chłopie!
An artist can't tell you what the hell they're up to. They don't know. They can maybe guess. What they're actually doing when they're producing a piece of art is figuring out what they're up to. And that's when you know they're actually artists. They're moving beyond themselves.
Jordan Peterson

Holmgang

6
Bardzo przyjemna lektura, zgrabnie napisane.
Kilka drobiazgów:
Kroczyłem już zatłoczoną plażą do mojego miejsca, mijając siwowłosych starców, rozochocone podlotki i wrzeszczącą dzieciarnię. Szedłem wolno, bez pośpiechu, bo jeszcze przed świtem wygrodziłem moje miejsce parawanem.
„mojego” - „moje”: powtórzenie.
Zamiast „moje” dałbym „swoje”; zawsze trochę inaczej.
– Zajęte było. – warcze przez zaciśnięte zęby.
– Zajęte było – warczę przez zaciśnięte zęby.
Zrywa się. Przewraca się puszka piwa i trunek bursztynowy wsiąka w piach.
Dwa „się” obok siebie. Może tak: Zrywając się, przewraca puszkę piwa i trunek bursztynowy wsiąka w piach.
No cześć, mordo kochana na wakacjach jestem, chłopie nie wiesz ile tu wszystko kosztuje...
No cześć, mordo kochana na wakacjach jestem, chłopie, nie wiesz, ile tu wszystko kosztuje...
Odynie dopomóż.
Odyn jest w wołaczu, przydałby się więc po nim przecinek.
Widzę kruka jak wpada w stado mew.
Widzę kruka, jak wpada w stado mew.
Nie wie co go czeka.
Nie wie, co go czeka.

Holmgang

7
Wciagasz czytelnika, dobrze jest:) sprawne masz pióro :)

No i chłopaku, jak Cię sam Leszek Pipka obserwuje, a narzędzie ma do tego odpowiednie, to Ty pisz, pisz... :D

Holmgang

8
Aleście mnie zaskoczyli. Wahałem się z wrzuceniem tego tekstu - między dyktą, a dykteryjką granica jest wąska. Wyszło lepiej niż się spodziewałem. Dzięki.

Gorgiasz, Tobie szczególnie, bo najgorszą robotę na siebie wziąłeś. Muszę się z tą interpunkcją w końcu polubić.

Teraz to dopiero będę się wahał, czy wrzucać coś i kredyt zaufania, z takim trudem zdobyty, trwonić. Dzięki.
Strona autorska.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”