"Monochromatyzm" [Psychologia, Thiller, Krymina

1
Witam! Przedstawiam Prolog do dłuższego opowiadania "Monochromatyzm". Mogą istnieć drobne błędy interpunkcyjne. Następne rozdziały postaram się wrzucać kolejno co tydzień. Mam 15 lat i po opowiadaniu w fantasy, postanowiłem zahaczyć rzeczywistość. Pozdrawiam!







Prolog



Wreszcie słońce wychyliło się zza chmur, oświetlając znaczną część miasta. Jednak chyba nikt specjalnie nie zwrócił na to uwagi. Tysiące wiecznie zabieganych przechodniów, krążyło po mieście niczym mrówki szukające swojego miejsca w mrowisku. Umysły powielane w rytm swoich aspiracji pracowały, oddawały się przyjemności lub po prostu cierpiały.

Do grupy tych cierpiących należał mężczyzna, który właśnie wchodził na malowniczy pagórek, zmierzając ku średniowiecznemu, romańskiemu kościołowi. Idąc po usłanej różnokolorowymi liśćmi alejce, stawiał równe i sztywne kroki. Wokół znajdowało się kilka łysych drzew, które w rytm podmuchów wiatru jednostajnie poruszały gałęziami. Nieznajomy ukryty pod płaszczem, nagle poczuł na sobie silniejszy podmuch wiatru. Kilka liści miarowo uniosło się z powierzchni betonowej alejki. Mężczyzna przystanął, lekko obrócił głowę i spojrzał za siebie. Prócz pary świateł, zjeżdżającego w dół ulicy, samochodu nikogo nie zobaczył. Obrócił się i ruszył w dalszą drogę. Teraz od celu dzieliło go jedynie kilkanaście metrów.

Co prawda, kościół przypominał kilka zlepionych ze sobą najprostszych brył geometrycznych, ale mimo wszystko robił wrażenie. Szorstkie, kamienne ściany nadawały budowli surowy charakter. Ze względu na małe otwory w ścianach budynku, które miały służyć, jako okna, kościół przypominał twierdzę. I z pewnością niegdyś taką rolę pełnił.

Ale nieznajomy nie miał teraz chęci na podziwianie ani ocenianie dorobku średniowiecza. Dziś się spieszył. Chciał to załatwić w miarę szybko i sprawnie. Po chwili znajdował się już pod potężnymi drzwiami. Z bliska budynek sprawiał wrażenie o wiele bardziej zwalistego. Mężczyzna silnie nacisnął zdobioną klamkę i pchnął masywne drzwi. Uderzyła go fala powietrza, jeszcze zimniejszego niż na zewnątrz. Przekroczył próg i przystanął, spoglądając na wnętrze kościoła. Jego oczom ukazała się podłużna sala, wzdłuż której jednostajnie rozchodziły się dwa rzędy filarów, przerywanych dużymi płaszczyznami niedekorowanych ścian. Ten układ sprawiał, że wzrok niemal od razu kierował się ku ołtarzowi – centralnemu miejscu kościoła. Na rzędy drewnianych ławek majestatycznie sączyło się światło z okienek przypominających dziuple. Widoczne były nawet drobinki kurzu unoszące się w powietrzu, oświetlane słabymi promieniami słońca.

Nieznajomy wpatrując się w głąb pomieszczenia, głęboko wciągnął powietrze nosem. Poczuł zapach starego drewna z nutką wilgoci. Nagle podwinął mankiet płaszcza i spojrzał na zegarek. Za pięć siedemnasta. Zgodnie z planem.

Niespodziewanie gdzieś z głębi kościoła dotarł do niego dźwięk starych, skrzypiących drzwi. Przybysz odruchowo wszedł w cień najbliższego filaru. Kątem oka zauważył sylwetkę mężczyzny ubranego w czarną sutannę, wychodzącego z jednej z kaplic bocznych pod ołtarzem. Ksiądz, idąc wzdłuż ściany, głowę miał pochyloną, a twarz niezmiernie skupioną. Natrafiwszy na duży drewniany konfesjonał, zatrzymał się, otworzył wejście, chwycił przewieszoną przez drzwiczki stułę i zawiesił ją sobie na szyi. Następnie rozsiadł się w siedzisku i zamknął za sobą drzwiczki.

Zapadła cisza.

Nieznajomy, stojąc za filarem, powoli wypuścił powietrze nosem. Bez zastanowienia, z kamienną twarzą , zaczął podążać w kierunku konfesjonału. Jednostajny odgłos kroków zaburzył ciszę. Wystarczyło parę sekund i przybysz będąc w odległości kilku metrów od celu zwolnił, w końcu zatrzymując się. Uklęknął na drewnianym podeście konfesjonału i zbliżył twarz do rzeźbionej kratki. Słyszał oddech księdza.

- Witaj… - zaczął. Jego głos był lekko zachrypnięty, aczkolwiek sprawiał wrażenie dominującego i pewnego.

- Witaj, synu – w głosie księdza można było wyczuć lekkie zmieszanie, spowodowane zapewne bezpośredniością przybysza. – Przyszedłeś tu wyznać swoje winy?

Nastała chwila ciszy.

- Niekoniecznie… Przyszedłem opowiedzieć o sobie – nieznajomy na chwilę ścisnął wargi. - Wyznać, co daje mi przyjemność, a co sprawia, że cierpię. Nie potrafię już ocenić swojego postępowania. Chcę porozmawiać…

Przez szparki w okienku konfesjonału dostawały się promienie oświetlając twarz księdza. Jej wyraz był obojętny.

- Proszę… Możesz mówić…

Kolejna pauza. Nieznajomy, po głębszym zastanowieniu postanowił wreszcie przemówić.

- Czy widział ksiądz kiedyś zranioną osobę?

- Ale psychicznie, tak?

- Nie, fizycznie.

- Co to za pytanie? – z głosu księdza można było wyczytać zdziwienie i zaciekawienie.

- Czy widział ksiądz? – powtórzył z wyraźnym naciskiem, nieznajomy.

- Tak, ale co to ma do rzeczy? – zdziwienie przekształciło się w ciekawość. Oczy duchownego zmrużyły się próbując wyłowić zza rzeźbionych kratek twarz przybysza.

- Otóż ma – głos mężczyzny nie zdradzał żadnych uczuć. - Co ksiądz wtedy czuł?

- Strach… żal… i współczucie – ksiądz odwrócił głowę i spojrzał w jakiś odległy punkt. Wydawało się, że coś wspomina. – To wszystko.

- Czyli są to w głównej mierze negatywne uczucia… A co jeżeli widząc rannego człowieka odczuwa się szczęście? – przybysz wziął głęboki oddech, jakby przypominając sobie jakieś odległe szczęśliwe chwile. - Co jeżeli samemu, sprawiając komuś ból odczuwa się niesamowite spełnienie i podniecenie?

- Czy ty tak czujesz? – głos duchownego zdradził nutkę zaniepokojenia.

- Tak.

Po raz kolejny duchowny zastanowił się chwilę.

- Oznacza to, że nosisz w sobie olbrzymią ranę, która wciąż krwawi. Nie możesz tego tak zostawić… Musisz sobie uświadomić, że robisz źle – ksiądz zamyślił się. - Czy kiedykolwiek zraniłeś kogoś celowo?

Niespodziewanie na ustach przybsza pojawił się uśmiech.

- Tak.

- Czy żałujesz tamtych czynów?

Zapadła cisza.

- Nie – oświadczył niewzruszonym głosem nieznajomy. – Dawało mi to szczęście…

- Nie możesz myśleć w ten sposób… - zaczął ksiądz.

- Ale – przerwał - czy będąc tym, względnie złym tak naprawdę nie daję dobra? Bo gdyby nie zło, nie istniałoby dobro, bo jak wtedy byśmy je od siebie odróżniali? Każde światło daje swój cień. W tym przypadku jestem od tego by istniał kontrast… Czyli, żeby istniało dobro…

- Ale co takiego zrobiłeś dokładnie?

- Zabiłem. Trzy osoby. Z premedytacją. Czerpiąc garściami z ich bólu, krzyku i strachu…

- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – ksiądz był wyraźnie podenerwowany. – W to miejsce przychodzi się, by wyznawać grzechy, by się oczyścić. Chrystus będzie w stanie ci wybaczyć, jeżeli będziesz żałował i postanowisz poprawę.

- Nie żałuję – nieznajomy zmrużył oczy - i nie zamierzam się poprawiać. Nie oczekuję wybaczenia.

- Nie rozumiem… - twarz duchownego wyrażała chęć jak najszybszego opuszczenia konfesjonału. – W takim razie, po co tu przychodzisz?

- Pamięta ksiądz, jak kilka minut temu wspomniałem o tym, że opowiem o tym, co sprawia, że czuję się dobrze i o tym, co sprawia, że cierpię?

Ksiądz nie odpowiedział. Przybysz poczuł dreszczyk przyjemności, gdy usłyszał jak szybko oddycha duchowny.

- Powiedziałem już o tym, co sprawia mi szczęście – wydawało się, że nieznajomy wyraża pogardę. - Może ujmę to tak: cierpię na brak szczęścia we własnej definicji tego słowa, którą ksiądz zresztą usłyszał. Czas to szczęście uzupełnić…

Nagle do uszu duchownego dobiegł jednoznaczny dźwięk. Szczęk drobnych metalowych części… Spowiednik wiedział, co to oznacza. Wiedział ile czasu mu zostało. Dziś miał słabsze argumenty... Zamknął oczy i czekał.

Nieznajomy trzymając zaciśniętą dłoń na pistolecie, patrzył na swoją ofiarę wzrokiem lwa obserwującego antylopy. Oczyma chłonął widok przerażonego duchownego, spływających mu po karku strużek potu…

O tak, dziś był dobry dzień. Dziś wreszcie będzie szczęśliwy.

2
Dość sprawnie poprowadzona narracja, widać, że masz konkretny pomysł na fabułę. Bohater prologu chwilowo nie budzi sympatii, ciekaw jestem, czy spróbujesz to zmienić w dalszych częściach, czy raczej potraktujesz go jak rekwizyt, a historia będzie szła inną koleiną. Zobaczymy.



Osobiście spróbowałbym bardziej ukryć zamiary tajemniczego mężczyzny, bo po kilku zdaniach dialogu zorientowałem się, jaki będzie finał.



W tym momencie niewiele można powiedzieć, ale jedno osiągnąłeś - rozbudziłeś ciekawość. Sądzę, że taki był Twój cel.

Pozdrawiam.[/quote]

3
:P



Miło Cię tu spotkać. Nie będę się powtarzać w swoich uwagach - znasz je.



Pozdrawiam i życzę powodzenia na tym forum

4
Popieram słowa pana Jacka. Coz wiecej powiedziec moge? ;)
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

5
Nie podobał mi się początek.



Stylistycznie poprawny, całkiem sprawny, ale... kompletnie wyświechtany. Już po południu zabrałem się za to opowiadanie, lecz po przeczytaniu pierwszego zdania zostałem skutecznie zniechęcony.



Radziłbym starać się interesować czytelnika od pierwszego zdania. Akapitu. Wiesz, taki nagły cios w twarz, a później trzymasz mocno za ramię i nie puszczasz. A takie piti-pitu "słońce zalało fenomenalnie wręcz sterylne miasteczko jakich wiele, a ludzie szli w poszukiwaniu swych marzeń bla, bla, bla" nie przykuwa uwagi.



Po pierwszym akapicie wcale nie jest lepiej, ten opis jego wędrówki do kościoła nużył, miast wzbudzać ciekawość w głowie ciążyła mi myśl "a może by tak zająć się czymś innym...". Jakieś ciekawe metafory, przemyślenia, czy może uchylenie rąbka tajemnicy głównego bohatera może zniwelowałoby ten efekt.



Później - a mianowicie od momentu pojawienia się księdza - jest znacznie lepiej, dialogi są całkiem realistyczne i ze znacznie większym zapałem połykałem kolejne zdania.



Jakoś specjalnie mnie nie zaciekawiło. Narazie wygląda mi to na kolejną historię evul killera o mglistym sercu. Niby zły, a jednak coś tam, niby bezuczuciowy, a jednak coś tam. Wszystko zależy od tego, jak to rozwiniesz. Opcji masz wiele.



Aktualny fragment natomiast do połowy nużył, później było znacznie lepiej, ale i tak średnio mnie zainteresowało. Styl wydaje się całkiem dobry, jednak chyba jeszcze nie rozwinąłeś skrzydeł. Powiedzmy, że w Ciebie wierzę i życzę powodzenia w dalszym ciągu. ;)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
Dziękuję wszystkim za opinie. Cieszę się, że tekst nie ma większych błędów gramatycznych czy stylistycznych. Reszta zależała jedynie od upodobań czytającego. Nie napiszę raczej tekstu, który trafia do jakiegoś ogółu. Wolę znaleźć grono odbiorców :) Mam rozumieć że po części poprawność wynika z tego czy tekst się podoba czy nie? :roll:

7
Nie żebym szedł na łatwiznę, ale...

Zgadzam się z poprzednikami.

Patren miał rację, początek nuży i jest troszkę zbyt banalny. Później robi się lepiej, dialogi są w porządku, ale wciąż jakoś oklepanie.

Mimo wszystko czuję się troszkę zaciekawiony. Chętnie poznam dalszy ciąg.

Jak zauważył Jacek S. widać, że masz konkretny pomysł, ale oczywiście nie od razu zdradzasz co i jak sie wydarzy, co tylko podsyca ciekawość.



Czekam na więcej.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”