Latest post of the previous page:
bede marudzić.bo mamy mocnego, stół i początek przyjęcia.
dużo słów, bardzo wiele zdań, z ktorych jedno goni drugie. robi się slowotok, który nie wnosi do tekstu nic poza chaosem. Połowa tego:
Niepokój wywracał trzewia Mocnego. Drugie, nie, raczej trzecie danie, podeszło mu do gardła. A może to było entrée? Cholera, może to nawet hors d'oeuvre zdecydowało się na powrót? Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć. Co gorsza, wszystko wskazywało, że był to dopiero początek potyczki. Gdzie nie spojrzał po polu bitwy, tam czaiła się groza. Pięć widelców w różnym kształcie szczerzyło kły. Po co komu pięć widelców w różnym kształcie? To coś na wyciągnięcie ręki, zdobne pawim piórem i kwiatkiem – miał to jeść czy podziwiać? Biały całun serwetki ładować za sztywny kołnierzyk, rozścielić na kolanach, czy przykryć twarz i czekać nieuniknionej śmierci?
do wywalenia.
po co mi "drugie, nie raczej" w tym kawalku? narrator się zdecydowac nie moze? ja mam wiedziec za niego?
zaznaczenie braku informacji na ten temat tez nic nie wnosi. rozważania narratora na temat zastawy... no niech tam, sadzamy ignoranta za stolem, powiedzmy, że do przyjęcia jest jego panika w kwestii nakrycia stolu, ale może wrzucić to w minidialog wewnętrzny, okrasić cudzysłowem i pozwolic bohaterowi mówić, wyganiając narratora z jadalni, bo narrator przeszkadza, mądrzy się, narzuca optykę i nie pozwala dojśc do głosu bohaterowi.
to samo - zamiast pozwolic mocnemu na ocenę, mamy madralę, który nam wszytsko tlumaczy.Z lewej flanki podstępnie zaatakowała pani Blavatsky, wlepiając swoje wodniste ślepia w Mocnego i przychylając się blisko, zbyt blisko.
jak to misiek powiedział? "show, don't tell". a możesz, bo umisz.
za dużo, za dużo, za duzo.Gdy pani Blavatsky odbierała naczynie, jej dłoń znacząco zatrzymała się dłużej na dłoni Mocnego. Bogobójcę przeszedł dreszcz. Groza. Groza. Groza.
albo "dłużej" albo "znaczaco".
groza niech będzie, niby podkresla, ale tez bym ze dwie wywaliła.
posiedzę nad tym jeszcze chwile i bede mieć nadciśnienie.
cudzysłów.Według Kosakowskiego, bogobójcy w Lemurii byli absolutnie zbędni. Jedynie wchodzili w drogę wojskowym, którzy sami sobie świetnie radę dawali, tak, tak, wiem co mówię, nie inaczej, mociumpanku.
a jakby to przeczytać na glos? śśczć. brr!Może jeszcze zdąży coś dziś poczytać.
czemu "daremnego"?Coś by się dało z tego daremnego wieczoru uratować.
i co by się "coś" dało uratowac?
wolniej poproszę. mam wrażenie, ze autor zapakował wszystko, co mu w glowie siedziało do miksera, zmieszał, szybciutko wywalił na rozgrzaną blachę i sruuu, do pieca na 250.
o ile kawałek tym tempem dam rade przeczytać, to dluższe formy bylyby nie do zniesienia, bo mam wrażenie pościgu za narratorem uciekającym z pieprzniczką i wąsami z imprezy.
podobaja mi się lakoniczne opisy zainteresowań generała-gubernatora, i to jest sprawnie napisane, tylko za predziutko.
dla mnie, ofc.
i co z tymi bogobojcami?, bo akurat to ciekawe jest.