Księżycowy Morderca (kryminał)

1
- Jak ci się podobał? – spytała Klaudia. Grzegorz, zajęty prowadzeniem samochodu i spoglądaniem ukradkiem na zgrabne nogi siedzącej obok dziewczyny, odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.



- Niezły, naprawdę niezły – nie domyślała się chyba, że zamiast filmu miał przed oczami jej tyłeczek, wprost zachęcający do grzechu.



- Niezły? Tylko tyle? – prychnęła Klaudia. – To jedna z najlepszych ról Jacka Nicholsona jakie widziałam!



- Każda jego rola jest wyjątkowa – zgodził się młodzieniec. – Ale tu przeszedł samego siebie.



Nagle przyhamował z piskiem. Był późny wieczór, nad drogą unosiła się mgła. Wszelki ruch ustał. Jedynym źródłem światła były reflektory samochodu, daremnie próbujące przebić się przez gęstą biel. Z trudnością dostrzegał drzewa na poboczu, oddalone o kilka metrów od drogi. Nic dziwnego, że w ostatniej chwili zauważył lisa, wybiegającego wprost pod koła samochodu.



- Cholera – zaklął.



- Nie denerwuj się, jesteśmy już prawie pod moim domem – dziewczyna położyła rękę na jego kolanie. Poczuł gwałtowny skok ciśnienia. Miał nadzieję, że Klaudia nie zauważyła rumieńców na jego twarzy.



Kiedy wysiedli, gęsta mgła otuliła ich niby mleczny całun. światło księżyca w pełni, lśniącego na niebie, nasycało zawiesinę srebrzystobiałym kolorem. Nagle zahukała sowa. Dziewczyna wzdrygnęła się, odruchowo obejmując Grzegorza. Była niezbyt wysoka, z łatwością położyła głowę na jego piersi. Chłopak drżącą dłonią zaczął gładzić jej ciemne, długie włosy. Spoglądał na jej opaloną, o niemal azjatyckich rysach, twarz.



- Chodź, odprowadzę cię – zaproponował. Momentalnie chwyciła jego rękę i pociągnęła chłopaka za sobą. Posiadłość jej rodziców była dość rozległa, dlatego Grzegorz dopiero po chwili zorientował się, że prowadzi go nie w kierunku domu, lecz do małej altanki, stojącej w ogrodzie. Poczuł nagły przypływ pożądania.



Niemal wepchnęła go do malutkiego pomieszczenia. Znajdowało się tam tylko niewielkie łóżko, krzesło i stolik, na którym stało radio. Pchnęła go na materac, włączyła muzykę i rozpoczęła zmysłowy taniec. Przysłonięta kloszem żarówka dawała niewiele światła, tworząc aurę podniecenia. Spoglądał na prowokująco poruszającą się Klaudię z zachwytem. Spodnie stały się w kroczu zdecydowanie za ciasne. Powoli zbliżyła się do niego. Kiedy dłonie dziewczyny zaczęły rozpinać klamrę paska, zamknął oczy.



Głowa Klaudii opadła na jego krocze. Niespodziewanie poczuł na twarzy ciepło. Ogarnięty falą pożądania z opóźnieniem zauważył, że dzieje się coś niezwykłego. Dziewczyna, leżąca na nim, drgała w konwulsjach. Za nią widział zakapturzoną sylwetkę, trzymającą masywny, metalowy pręt. Dotknął twarzy – ciepły, gęsty płyn miał szkarłatny kolor.



Krzyknął, próbując zrzucić Klaudię z siebie i uciec. Postać w kapturze spokojnie przyglądała się jego wysiłkom. Drżące ręce nastolatka chwyciły lepkie od krwi i śluzu włosy dziewczyny. Kiedy drgające ciało wylądowało na podłodze, Grzegorz usiłował wstać. Prawie mu się udało.



Pokoik był zbyt mały. Kiedy chłopak zerwał się w końcu z łóżka, zahaczył nogami o nieprzytomną Klaudię. Podparł się rękami, usiłując wstać z podłogi, ale było już za późno. O całe osiemnastoletnie życie za późno.



Metalowy pręt roztrzaskał czaszkę Grzegorza, galaretowaty mózg rozbryzgnął się po pomieszczeniu, pokrywając ściany oślizłym, chaotycznym wzorem. Drewniana podłoga wchłaniała łapczywie gęstą, purpurową ciecz. Pokiereszowane głowy nastolatków leżały tuż obok siebie, jakby składając ostatni, trupi pocałunek.



Morderca wyszedł przed altankę. Z wysiłkiem wniósł do pomieszczenia dwudziestolitrowy kanister. Powoli, metodycznie oblewał każdy kąt benzyną. Kiedy skończył, stanął w drzwiach, raz jeszcze spoglądając na swoje dzieło. Nagle, ostatkiem sił, ciężko zraniona dziewczyna uniosła głowę. Z jej zakrwawionych ust wydobył się charkot.



Postać w kapturze trzymała w ręku zapaloną zapałkę. Powoli, wpatrując się prosto w oczy ofiary, rzuciła ją na podłogę. Kiedy zabójca odchodził zdawało mu się, że z płomieni dobiega krzyk. Przerażające wycie spalonego żywcem człowieka.



Księżyc schował swoją pełną tarczę za chmury, jak gdyby przerażony ogromem zbrodni. Płomienie rozjaśniły najbliższą okolicę. Powietrze przeszył żałosny, psi skowyt.



* * *



Firanka załopotała w oknie. Gwałtownie otwarte drzwi wywołały w pokoju przeciąg, jednak nie zdołał on wywiać z pomieszczenia charakterystycznego zapachu. Dziewczyna, leżąca na łóżku, powoli oderwała wzrok od ekranu telewizora.



- Możesz mi powiedzieć, co tu tak śmierdzi? - niska, drobna kobieta w średnim wieku stała w drzwiach pokoju córki.



- O co ci chodzi? – krótko obcięta, przesadnie umalowana blondynka spoglądała na nią mętnym wzrokiem.



- Znowu paliłaś to świństwo! – krzyknęła matka. – Myślisz, że jak otworzysz okno to nie wyczuję smrodu?



- Nie twoja sprawa – burknęła dziewczyna.



- Aldona, nie rozumiesz, że to paskudztwo cię kiedyś wykończy? - głos matki załamał się. – Wypruwamy sobie żyły z ojcem, żebyś miała w miarę spokojne życie, a ty jak nam się odwdzięczasz?



- Co tu się dzieje? – wysoki, dobrze zbudowany brunet w czarnym, policyjnym mundurze wszedł do pokoju.



- Spójrz na oczy twojej kochanej córeczki – matka oskarżycielsko wskazała na dziewczynę.



- Co ty sobie, gówniaro, wyobrażasz? – to nie był nawet krzyk, to był wrzask. Matka i córka z zaskoczeniem spojrzały na mężczyznę. On sam, doszedłszy do wniosku, że nieco przesadził, dodał spokojniejszym tonem.



- Przepraszam, mieliśmy koszmarną nockę. Twoja koleżanka… - spojrzał na córkę.



- Coś się stało? – w jej zamglonych oczach zamigotało zainteresowanie.



- Klaudia Malicka, ta mała brunetka z twojej klasy, nie żyje.



- Ta suka, do której mnie wiecznie porównywała kochana mamusia? Ta kretynka, codziennie uśmiechająca się do wszystkich i mówiąca grzecznie „dzień dobry”, a w nocy kurwiąca się z kim popadnie, w końcu zdechła?



- Aldona!! – z zaskoczeniem krzyknęła matka.



- O co chodzi? Widocznie mała dziwka naraziła się komuś. I chyba nawet… - zamilkła.



- Chyba nawet co? – zapytał ojciec.



- Nic, tato, nic – szkliste oczy blondynki znowu zmętniały.



- Córeczko, jeśli coś wiesz… - przerwał.



- Naprawdę nic, tato… - zamknęła oczy, powtarzając leniwie. – Nic…



* * *



Przenikliwy wiatr spowodował, że mocniej otuliła się płaszczem. Drżała jednak nie tylko z zimna. Mimo iż minął prawie miesiąc od zamordowania tych dzieciaków, małe miasteczko wciąż żyło tragedią. Dla niej ta zbrodnia była szczególna – była wychowawczynią Klaudii, Grzegorza zaś uczyła języka polskiego. Dobrze pamiętała wysportowanego, niebieskookiego blondyna, obiekt westchnień chyba wszystkich jej podopiecznych. Ech, gdyby była młodsza, sama dałaby się chętnie skusić…



Nie było jeszcze tak późno, do dwudziestej drugiej brakowało prawie pół godziny. Osiedlowa uliczka jednak była pusta, stukot obcasów odbijał się głuchym echem wśród bloków. Mleczne kule latarni dawały złudną nadzieję bezpieczeństwa. Jarzyły się ledwie pomarańczowym blaskiem, przeplecione srebrną poświatą okrągłego księżyca. „Wtedy też był w pełni” – pomyślała.



Weszła do klatki schodowej. Było ciemno, znowu ktoś stłukł lub ukradł żarówkę. Usłyszała delikatny szmer. Serce kobiety zatrzepotało gwałtownie, gdy poczuła ruch powietrza pod nogami. Kiedy się obejrzała, spostrzegła zielone, fosforyzujące oczy. „Cholerne koty” – mruknęła pod nosem. Szybko podeszła do drzwi windy. Oczekiwanie na kabinę dłużyło się w nieskończoność. Kiedy w końcu zobaczyła znajome, pomarańczowe wnętrze za małą szybką, odetchnęła z ulgą. Pospiesznie otworzyła drzwi…



Poczuła płomień wokół szyi. Ktoś wepchnął ją siłą do kabiny, zaciskając jednocześnie cienki drut. Odruchowo chwyciła za cięgno, jednak szybko zrozumiała, że to błąd. Drut, wżynając się w gardło, zablokował jednocześnie palce obu rąk. Była bezbronna, morderca, stojący za nią, powoli zaciskał pętlę na szyi. Rzucała się we wszystkie strony, rozpaczliwie próbując złapać choćby jeden, drogocenny łyk powietrza, powoli jednak zdawała sobie sprawę, że nie ma żadnych szans. Przed sobą widziała czerwony przycisk alarmowy, ale ręce miała uwięzione przez garotę. Gardło zamieniło się w setki kłujących igieł, poczuła ciepło, spływające po piersiach, brzuchu, nogach. Winda zaczęła wirować, przyciski na ścianie rozmazały się, zamieniły w kremowe plamy, aż w końcu zlały się w rotującą nicość. Obraz powoli ciemniał. Ze zdumieniem zauważyła, że nie czuje już bólu, jedynie dziwną euforię. Gdy osuwała się po ścianie windy, przemknęła jej przez głowę myśl – „kto to był?”. Jednak nie była już w stanie skupić wzroku – zdążyła tylko zobaczyć czarną, rozmytą sylwetkę, rozpływającą się w pomarańczowej poświacie.



Winda wróciła na parter.



* * *



Jęk syren i czerwono - niebieskie światła rozbudziły wszystkich mieszkańców. Część z nich, zaalarmowana krzykiem wracającej późną porą nastolatki, która zauważyła zwłoki, stała już przed klatką. Nie wyczuwało się strachu, raczej ciekawość i podniecenie. Większość z widzów starało się znaleźć jak najbliżej czarnego worka, przykrywającego zwłoki.



- Cholerna tłuszcza – Zbyszek, siedząc za kierownicą radiowozu, czekał na brygadę śledczą. – czy oni sobie nie zdają sprawy, że zginęła ich najbliższa sąsiadka?



- Daj spokój, większość z nich czeka, aż w ich życiu zdarzy się coś niespodziewanego – Darek, kolega Zbyszka z patrolu, siedział obok, nerwowo paląc papierosa. – Kiedy w końcu dojadą?



- Im się nigdy nie spieszy – Zbyszek spojrzał na niebo. - Pieprzony łysy.



- Przedtem też był w pełni – głos policjanta zadrżał. – Może to jakiś wampir?



- Jasne, z Transylwanii – kątem oka Zbyszek zauważył, że ręce kolegi drżą – Co jest?



- Nic – Darek zacisnął zęby. - Idę się odlać.



- Darek?



- Zaraz wracam – prawie wybiegł z radiowozu.



Paweł obserwował niską, krępą sylwetkę, jak staje za śmietnikiem, nerwowo wyciąga jakiś przedmiot z kieszeni i po chwili, używając – jak się mógł domyśleć – rurki lub podobnego przedmiotu, wciąga coś nosem. Wkrótce potem ciemna sylwetka, idąca znacznie spokojniejszym krokiem, podeszła do radiowozu. Darek wsiadł, spojrzał na kolegę i widząc jego wzrok zapytał:



- Jakiś problem?



- Nie, żaden – odparł Zbyszek, próbując odwrócić wzrok od twarzy kolegi.



Ekipa śledcza w końcu przybyła. Spoglądał na przeszukujących powoli miejsce zbrodni ludzi. Po ich minach zorientował się, że znaleźli bardzo niewiele, lub co gorsza – nic. Wiedział, że nie istnieją przestępcy – duchy, każdy zbrodniarz pozostawia jakieś ślady. Problem polegał na tym, aby je odszukać i na ich podstawie zidentyfikować sprawcę. Jeśli jednak przestępca był sprytny lub posiadał dużą wiedzę z zakresu kryminalistyki – mógł zredukować niebezpieczeństwo wpadki do minimum. Widząc miny kolegów, zorientował się, że mają do czynienia z takim właśnie spryciarzem. „Kiedyś popełni błąd” – pomyślał. – „Prędzej czy później – zawsze go popełniają”.



Oczy Darka nienaturalnie błyszczały.



* * *



- Niezły kawałek – powiedział podniesionym głosem wysoki, tleniony blondyn do kolegi.



- Co mówisz? – ubrany w dres i czarny podkoszulek z nadrukiem w kształcie zielonego listka marihuany, wygolony na łyso chłopak odstawił kufel z piwem i pochylił się nad stołem.



- Mówię, że zajebisty kawałek! – blondyn prawie krzyknął, jednak jego głos z trudem przebił się przez dudnienie głośników.



Monotonny łomot skutecznie zagłuszał próby rozmowy. Stolik, przy którym siedzieli, znajdował się w rogu dużej sali. Pomieszczenie wypełnione było olbrzymią ilością tańczących, mniej lub bardziej roznegliżowanych ludzi. Co chwilę migały kolorowe światła laserów, szklane kule tęczowymi refleksami rozmywającymi się w smużkach sztucznej mgły pokrywały salę i bawiących się uczestników.



- Chodźmy na zewnątrz – zaproponował blondyn, widząc jednak, że rozmówca go nie rozumie, pociągnął go za rękaw i wskazał drzwi wyjściowe.



Delikatny, chłodny wiatr przyjemnie ostudził ich spocone ciała. Usiedli przy wolnym stoliku, stojącym obok dyskoteki.



- Są skargi – blondyn spoglądał na kolegę. – Podobno sprzedajesz nic niewarty towar.



- Przypadek – brunet przełknął ślinę. Mimo, iż znali się długo, za nic nie chciał podpaść tamtemu. Nawet osiedlowa przyjaźń miała swoje granice. – Trefny dostawca. To się już nie powtórzy.



- Zgadza się – blondyn spojrzał koledze głęboko w oczy – to się już nie powtórzy.



Umięśniony osiłek w czarnym podkoszulku zadrżał. Narażanie się grupie kontrolującej miasto oznaczało pewną śmierć. Pozwalali pracować za wysoką opłatą wolnym strzelcom, takim jak on, ale jednocześnie wymagali stuprocentowej gwarancji jakości towaru. A on próbował kupić tańszą herę, lecz w zamian dostał substancję obojętną. Całe szczęście, że szybko się zorientował. Natychmiast zaopatrzył się u innego pośrednika, zawiedzionym klientom bez słowa wyrównał straty. Chłopcy z miasta najwidoczniej docenili starania, bo tylko pogrozili mu palcem.



- Niby wieczór, a jasno prawie jak w dzień – blondyn jednym haustem wypił pół kufla piwa. – Nie boisz się dzisiejszej nocy?



Osiłek w dresie zmrużył oczy. Czyżby jednak się naraził?



- Dlaczego? – zapytał ostrożnie.



Blondyn zaśmiał się.



- Bez obaw, wybaczyliśmy ci. Chodzi mi o to, że księżyc dziś znowu w pełni. A ty jesteś uczniem szkoły, z której wszyscy giną. Ta mała cizia i jej fagas dwa miesiące temu, poprzedniej pełni nauczycielka… Czas na kolejną ofiarę.



- A niech mi podskoczy, sukinsyn jeden – brunet wstał, jego umięśnione ciało robiło wrażenie. – Zetrę go w pył. A teraz idę się odlać.



Kiedy otworzył drzwi, zaatakowała go dudniąca kaskada dźwięków. Toalety znajdowały się na drugim końcu sali, jednak nie narzekał. Przeciskając się przez tłum wybierał miejsca, gdzie były największe skupiska tańczących dziewcząt. Lubił niby przypadkiem ocierać się o ich miękkie ciała.



Pęcherz ciążył niemiłosiernie, kiedy w końcu dotarł do celu. Z ulgą rozpiął rozporek, żółta struga spłynęła po ściankach pisuaru. Kiedy mył ręce, zorientował się, że nie jest sam. Ze zdziwieniem spojrzał na stojącą przed nim postać.



- Sprzedałeś mi trefny towar.



Był tak zaskoczony, że nie zdążył się zasłonić. Zobaczył tylko refleks świetlny i poczuł potworne pieczenie w okolicach gardła. Nóż błyskawicznie rozpłatał grdykę, lustro pokryło się karminowymi kroplami. Chciał krzyknąć, ale z jego ust buchnęła jedynie krwawa piana. Mięśnie zamieniły się w kłębki waty, nie był w stanie poruszyć kończynami. Ciało stawało się bezwładne, zdziwiony obserwował, jak kafelki, którymi wyłożona była podłoga w toalecie, zbliżają się i uderzają go w twarz.



Dopiero teraz poczuł strach.



* * *



Morderca nerwowo palił papierosa. Nie mógł uwierzyć, że można popełnić taki błąd. Zastanawiał się, co zauważyła staruszka, siedząca z kierownicą czerwonego audi. Doszedł do wniosku, że niewiele, jednak wkrótce miasteczko usłyszy o kolejnej ofierze, a wówczas starsza kobieta w samochodzie może skojarzyć fakty. Na szczęście twarz staruszki i jej adres był zbrodniarzowi dobrze znany. Postanowił pojechać za nią i upewnić się, że nic nie widziała. Nie było wyjścia.



Problem w tym, że nie było też czasu.



* * *



Mężczyzna w policyjnym mundurze powoli, mechanicznymi ruchami zjadał kanapkę. Był zmęczony, nie spał całą noc. Księżycowy Morderca, jak zdążyły go już nazwać lokalne – i nie tylko – gazety, uderzył ponownie. Dziennikarze szybko zauważyli, że wszystkie zbrodnie miały miejsce podczas pełni księżyca. Policja nie udzielała oficjalnie żadnych informacji, bez trudu jednak zauważono związek między ofiarami.



– Poleciliśmy odwołać wszystkie zajęcia – powiedział ni to do siebie, ni to do rodziny. – Będziesz w domu przez parę tygodni.

Udawał, że nie zauważa szklistych oczu córki. Zresztą, nie miał ochoty na kolejną kłótnię, chciał tylko spać. W duchu postanowił, że będzie częściej wpadał do domu podczas pracy. Może dorwie skurwysyna, który dostarcza to świństwo jego córce. Skrupulatne kontrole w szkole kończyły się fiaskiem, sąsiedzi opowiadali zaś o nieznajomych facetach kręcących się pod domem, z którymi widywano Aldonę.



– Nie udawaj, że tak się o mnie troszczysz – córka spojrzała na niego impertynencko.



– Aldona! – matka stanęła przed córką. – Jak ty się wyrażasz?



- Tak jak mi się podoba. A co, zabronisz mi? – roześmiała się histerycznie Aldona.



- Dziecko… - matka rozpłakała się.



- Wychodzę – blondynka zarzuciła torebkę na ramię.



- Nigdzie nie idziesz, nie słyszałaś, co powiedziałem? – policjant zmęczonym wzrokiem spojrzał na córkę. – Wszystkie zajęcia w szkole odwołane, musimy przesłuchać parę osób.



- Jasne, tatusiu Holmesie. Nie zapomnij tylko rozpytać się, komu w drogę wlazła ta kurewka Klaudia i komu groziła bomba z polaka. Będziesz zdziwiony, tatuśku. Pa!



Trzasnęły drzwi. Matka bezsilnie opuściła ręce.



- Ona coś wie, Zbyszek.



- Zgadza się – gorąca herbata parzyła gardło. – Problem w tym, że tylko w jej klasie degradacja groziła dziesięciu osobom. W całej szkole jest takich kilkudziesięciu. Próbowaliśmy dociec również, czy tamten chłopak miał wcześniej sympatię. Okazało się, że dziewczyny lgnęły do niego jak do miodu, nie związał się jednak z nikim na stałe. Sporządziliśmy dwie prowizoryczne listy, ale nic z nich nie wynika. Zresztą fakt, że byli to uczniowie i nauczycielka tej szkoły nie musi oznaczać, że morderca jest z nią związany. Mógł to być po prostu zbieg okoliczności. W dodatku ten handlarz… - Przed oczyma stanął mu widok Darka. Może on też kupował u zabitego?



- Ale…



- Porozmawiam z nią – przymknął oczy. – Jak wróci. I jak się w końcu wyśpię…



* * *



Morderca nie spieszył się. Zdawał sobie sprawę, że ma mnóstwo czasu. Poprzednio tylko związał i zakneblował staruszkę, całą przyjemność zostawiając sobie na moment, kiedy będzie miał do dyspozycji więcej czasu. Starsza kobieta mieszkała samotnie w domku jednorodzinnym na końcu osiedla. Można było spokojnie założyć, że nie przyjdą żadni goście, staruszka była nieco zdziwaczała. Zamaskowana postać cieszyła się, że komórka kobiety była obficie zaopatrzona w narzędzia.



Morderca najpierw odrąbał kobiecie stopy. Nie zważał na bluzgające wokół krople krwi. Nie miało to zresztą żadnego znaczenia, nosił bowiem strój ochronny. Powoli, metodycznie odrąbywał znalezionym w komórce toporem kawałki ciała staruszki. Namęczył się trochę przy stawach biodrowych – nie spodziewał się, że człowiek może mieć tak wytrzymałe kości. Zwłaszcza starszy człowiek.



Podobnie postąpił z rękami. Najpierw pozbawił ciało dłoni. Rozkawałkował ramiona, wrzucił do czarnego worka. Kiedy rozciął brzuch, mało co nie zwymiotował. Owszem, spodziewał się takiego widoku, ale zaskoczył go straszliwy smród. Podłoga momentalnie stała się śliska, uprzątnął więc rozbebeszone jelita do wiadra. Wyciął serce, kładąc je na stole.



Na końcu odrąbał głowę. Delikatnie, łyżeczką, wydłubał oczy. Chwycił za włosy, postawił odciętą część ciała na szafce, długo w nią spoglądając, po czym wyszeptał:



- Widziałaś moją twarz.



* * *



- Siadaj! – tym razem głos ojca był stanowczy. – Co brałaś?



- Ależ nic, kochany tatku – źrenice miała rozszerzone, pomimo ostrego, słonecznego światła, wpadającego przez okno. Zbyszek widział, że tym razem zażyła coś innego.



- Mówiłem ci, że to się tak skończy. Ostrzegałem. I co? Pokaż torebkę.



- Zostaw to – w jej oczach błysnęła wściekłość. – Jestem twoją córką, nie masz prawa!



Szamotali się przez chwilę. Zaskoczyła go, spotęgowana działaniem narkotyku, duża siła dziewczyny. Pchnął córkę na krzesło, wyrywając z rąk torebkę. Wystarczyła chwila by znalazł to, czego szukał.



- Jak to wytłumaczysz? – policjant trzymał w ręku woreczek z białym proszkiem.



- Co się dzieje? – matka Aldony, zadając pytanie, już znała na nie odpowiedź. Rozpłakała się.



- To wasza wina, rozumiecie? – Rysy twarzy Aldony zaostrzyły się. Ręce nerwowo drżały, dziewczyna poruszała się po pokoju niczym wściekła kocica. – Nie interesujecie się mną wcale! Liczy się dla was tylko ta przeklęta buda! A moje problemy? Nic was nie obchodzą! Tylko zrzędzicie i zrzędzicie!



- Córeczko, uspokój się – Zbyszek próbował złapać dziewczynę. Nagle zabrzęczał telefon. Policjant szybko przyłożył słuchawkę do ucha.



- Tak? Dobra, już wychodzę.



Spojrzał na rodzinę.



- Chyba go mamy.



- Złapaliście go? – żona policjanta zacisnęła dłonie.



- Niezupełnie. Zabił kolejną osobę, ale na miejscu zbrodni pozostawił niedopałek. Teraz tylko badania DNA i capniemy drania. Muszę lecieć, Darek już czeka przed bramą w samochodzie. Zawieziemy niedopałek do laboratorium.



- Boli… - Aldona zachwiała się. – Tatusiu, boli…



- Córeczko! – Zbyszek podbiegł do niej, próbując powstrzymać przed upadkiem. Spojrzał w oczy Aldony. Zrozumiał.



Nóż, leżący dotychczas na stole, wbił się głęboko między żebra policjanta. Na czarnym mundurze z trudem można było dostrzec powiększającą się szybko ciemną plamę. śmierć nastąpiła natychmiast.



Dziewczyna wyszarpnęła nóż. Przez chwilę jej tęczówki uniosły się do góry, oczy zalśniły makabryczną bielą. Jej twarz wykrzywiła się w szaleńczym uśmiechu, ociekając gęstą śliną. Machając uzbrojoną ręką zbliżała się powoli do znieruchomiałej z przerażenia matki.



- Nie znajdziecie mnie, nigdy! – szeptała złowieszczo. – Nie rozumiesz? Nigdy! Zdechniecie wszyscy, jak ta mała kurewka, która odbiła mi Grześka! Jak ta szmata, która nie chciała mnie przepuścić do następnej klasy! I ta idiotka, która musiała mnie zobaczyć! Zaszlachtowałam ich jak świnie. Jak świnie!



Zaczęła płakać.



- Dlaczego mi nie pomogliście? Nie widzieliście nic? Musieliście! Musieliście widzieć i nie reagowaliście! Rodzice!



Była już przy matce. Usta wykrzywiły się w grymasie wściekłości, szeroko otwarte oczy spoglądały w twarz kobiety. Ta stała bezradnie, opuściwszy ręce. Nie miała sił uciekać, nie miała sił walczyć. Szlochając wyszeptała tylko:



- Kocham cię, córeczko…



Aldona wbiła nóż w ciało matki z olbrzymią siłą, krzycząc:



- A ja cię nienawidzę!



Stała, dysząc, nad zwłokami matki, kiedy usłyszała klakson samochodu. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić.



Spojrzała w lustro. Otarła twarz z potu, spojrzała na bluzkę i spodnie – na szczęście nie było na nich śladu krwi. Przygładziła nastroszone włosy i pomachała do odbicia w szklanej tafli.



Wyszła przed dom. Niebo zachmurzyło się, zaczął siąpić drobny kapuśniaczek. Krople deszczu rozmazały nieco resztki makijażu na twarzy Aldony. Niski, korpulentny brunet, którego dobrze znała, stał przed samochodem. Uśmiechnął się do niej.



- Cześć, mała.



- Hej – puściła do niego oczko. – Tata prosi pana na chwilę do domu.



Spojrzał na nią zdziwiony.



- Przecież wie, że musimy jechać. Dorwiemy w końcu drania – podniósł rękę z wyprostowanym kciukiem do góry. – Będziesz mogła spokojnie wrócić do szkoły, mała.



- Tata nalega, żeby pan wszedł – powtórzyła. – To ponoć bardzo pilne.



- No dobra, prowadź.



Podążali wybrukowaną ścieżką do domku. Aldona zapytała od niechcenia.



- Macie tylko niedopałek?



- Wystarczy – policjant klepnął się po górnej kieszeni munduru. – Mamy go jak w banku.



Stanęli przed drzwiami. Aldona sięgnęła po nóż, ukryty w rękawie.



- Zapraszam.



Policjant otworzył drzwi i przekroczył próg…

4
Wiesz, jak zacząłem czytać Twoje opko, to tak sobie myślałem, że jak morderca znów okaże się mężczyzna koło trzydziestki , to rzucę czymś w monitor. Na szczęście (dla monitora) w tym przypadku morderca odbiega od schematu, co jednak nie znaczy, że fabuła jest jakaś ciekawa, czy nowatorska. Nic nie wiemy o zabójczyni. żaden morderca nie jest normalny, ale córka zabijająca rodziców to już ekstremalna sytuacja. Musisz rzucić jakieś światło na jej motywy. Zabiła po jej odwaliło po narkotykach? Bo słyszała głosy? Bo jej znajomi palili czarne koty? Widzisz, można się tylko domyślać.

Teraz policja. Prawie w ogóle jej nie ma w fabule, co trochę kłoci się z założeniami kryminału. żadnych tajemnic, niejako sprawa sama się rozwiązuje. Na koniec nie rozumiem, czemu gliniarze tak się podniecają, ze znaleźli kod DNA. Jeśli poszukiwany nie był już karany, to raczej nic im z niego nie przyjdzie.

Stylowo dobre, za mało tajemnicy i "ponurości", ale czyta się bez zarzutów.

5
Zacznijmy od tego, że... Popieram Alana.



Napierw moje zarzuty: styl średni. Ani niezbyt toporny, ani wciągający. Ot, nośnik informacji, które, jak słusznie zostało zauważone, są dość... mętne? Rozumiem, że w gatunku, jaki wybrałeś, akcję trzeba zapętlić, ale czytelnik chciałby otrzymać rozwiązanie, może być cieżko i trudno, ale jednak. A tu... Takie to pokrętne, w dodatku niezbyt zajmujące.



Błędy. Dobry zapis dialogu, ale musisz pamiętać, że zdania skłądowe rozdzielamy przecinkiem. Na przykład tutaj:


To jedna z najlepszych ról Jacka Nicholsona jakie widziałam!


Przecinek po "Nicholsona".



Ogólnie - odczucia mieszane, wkrótce pewnie zapomnę, że to przeczytałam.



Czekam na inny tekst. Pozdrawiam.

6
Tak... nic dodać nic ująć.

Powiem szczerze, że bardziej niż kreminałem pachnęło mi to parodią thrillera, zwłaszcza niektóre fragmenty, np.:
- Nie znajdziecie mnie, nigdy! – szeptała złowieszczo. – Nie rozumiesz? Nigdy! Zdechniecie wszyscy, jak ta mała kurewka, która odbiła mi Grześka! Jak ta szmata, która nie chciała mnie przepuścić do następnej klasy! I ta idiotka, która musiała mnie zobaczyć! Zaszlachtowałam ich jak świnie. Jak świnie!


Ogólnie niezbyt spodobał mi się ten tekst. Od samego początku byłam pewna iż to Aldona morduje ludzi wokół siebie. Zdecydowanie twoim błędęm jest brak odpowiedzi na pytanie "dlaczego?". Nie jestem pewna czy dobrym posunięciem było przedstawianie niektórych fragmentów oczami mordercy.

Fabuła słaba, styl średni. Czekam na kolejny tekst.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”