Nuda, powtarzalność, brak niespodzianek, senność, zmęczenie, niedostarczanie umysłowi żadnych nowych podniet – to wszystko to jest rutyna; jedno, niezbyt skomplikowane słowo na literę „er”. Nienawidzę rutyny! Nie lubię rutyny! Nie kocham rutyny! Nie pokocham rutyny! Nie polubię jej nigdy, przenigdy i za nic w świecie!
***
Z wolna zbliżała się północ – nie pierwsza i zapewne nie ostatnia w moim dotychczasowym życiu. Mój pies znów dał o sobie znać: podszedł i zaczął z lekka na mnie powarkiwać. Nie pozwolił w ten sposób zapomnieć o sobie i o zaległym spacerze, który mu się należał jak nie wiem co. Założyłem więc smycz, wziąłem dwa plastikowe woreczki na psie odchody i dwa łyki wody w usta przed wyjściem i udałem się z Czikiem na zewnątrz (Czikiem – tak właśnie nazywa się mój czworonożny przyjaciel, będący jednocześnie moim największym, czworonożnym obowiązkiem).
Na dworze – rześko, powiało chłodem i wilgocią, co mi przypomniało o zbliżającej się wielkimi susami zimnie (nie wiem, czy akurat susami, ale to nieistotne). Po lecie jest jesień, a po jesieni następuje… wiadomo, co następuje po lecie i jesieni. Ach, ta boska rutyna! Minęliśmy gościniec – i znowu rutyna – i skierowaliśmy się w stronę kościółka ku bardziej zacisznym i przestronnym terenom zielonym.
Cziko wcale się nie spieszył – obwąchiwał każdy pojedynczy krzaczek, każdą, najmniejszą nawet kępę trawska. No jak tak można? On ma zawsze czas, w przeciwieństwie do mnie, bo ja nie mam. Tradycyjnie rozgościł się pod wielkim dębem – pomnikiem przyrody, co niejedno widział i słyszał. Standardzik. Ale, ale… Takich „paczek”, jakie sadzi mój Czikuś, to chyba nawet i on w swym prastarym żywocie jeszcze nie oglądał.
A tak poza pomnikami, dębami i paczkami, to spacerek przebiegał planowo i – rzec można – rutynowo.
Nasz wioskowy Dom Boży jest miejscem szczególnie cichym i klimatycznym, a wygląda na całkiem opuszczony. Zaraz za nim rozpościera się widomy obraz bogatej przeszłości tych ziem – cmentarz mianowicie, imponujących rozmiarów, z rozmaitymi nagrobkami: zadbanymi, niezadbanymi, polskimi, ruskimi i niemieckimi, nowszymi, starszymi i bardzo już wiekowymi. Te najstarsze liczą sobie nawet i po sto pięćdziesiąt, i dwieście lat. Średnie miejsce do odbywania spacerów z – nawet najbardziej ukochanym – pieskiem, ale skoro obecność Czika nikomu tutaj nie wadzi, to mnie tym bardziej nie i basta! Nie ma o czym mówić!
Minęliśmy z shih tzu znajomą-nieznajomą miniaturkę, którą po raz pierwszy zauważyłem dopiero dzisiaj, kiedy tu przechodziłem około południa. Cóż, tyle razy się tędy szwendam, a nigdy jej nie widziałem. No, tak bywa!
Ta miniaturka – to niewielkich rozmiarów nagrobek dziecka, zmarłego przedwcześnie i zdaje się, że w tragicznych jakichś okolicznościach. Aż żal i jakoś tak ciężko na sercu się robi człowiekowi na samą myśl o tym niespełnionym życiu, które na dobrą sprawę nie zdążyło się nawet właściwie rozpocząć, zatlić jakimś bliżej nieokreślonym, witalnym ognikiem. Mnie było smutno i Czikowi zapewne też, co jednak nie przeszkodziło mu wcale w obraniu dogodnej pozycji do oddania moczu. Powstrzymałem pupila w chwili ostatniej, naprawdę ostatniej!
Na mogiłce znajdował się niewielkich rozmiarów posążek reniferka, który cały aż skrzył się w księżycowym blasku. Wiatr przewrócił zwierzątko i trzeba je było ustawić jak należy, to znaczy przywrócić do pionu. I teraz, eche… Złapałem za poroże i pochwyciłem, pociągnąłem… I już miałem… Ozdoba stanęła dumnie na swych rozbrykanych, czterech odnóżach. Zabrakło tylko Mikołajka, aby zrobiło się… nie tyle rutynowo, co raczej: rytualnie, odświętnie, wręcz świątecznie.
Nagle zadrżała ziemia. Zerwał się tęgi wicher i zahuczał, i zajęczał: ssssss. I poderwało się stado nocnych jakichś ptaszysk do lotu, a Cziko wyrwał mi się wraz ze smyczą i gdzieś przepadł w nieoświetlonej i głuchej otchłani. Struchlałem, struchlałem, po trzykroć struchlałem. Tymczasem spod czarnej jak smoła ziemi wysunęła się drobna rączka nieżywej dzieciny i pochwyciła mnie mocno za ramię. A dobywający się z wnętrza mogiły, cieniutki głosik zaczął dziękować mi za mój piękny, bezinteresowny i zupełnie nieoczekiwany czyn. Nieoczekiwany czyn – a to dobre!
***
Nuda, powtarzalność, brak niespodzianek, senność, zmęczenie, niedostarczenie umysłowi żadnego ciekawego impulsu – to wszystko to jest rutyna. Jedno, proste słówko na literkę „er”. Nienawidzę rutyny! Nie lubię rutyny! Nie kocham rutyny! Kocham rutynę, lubię rutynę – jest taka bezpieczna, taka do bólu prosta, tak bardzo prywatnie moja i tylko moja. I nie tylko moja, bo i wspólna: narodowa, międzynarodowa, ponadnarodowa, twoja, ich, nasza, wasza, ichsza.
Siedzę w pokoju za biurkiem. Nudzę się okrutnie. Ale przynajmniej czuję, że jestem bezpieczny, gdyż dzień lub jego elektryczno-świetlny surogat mam na wyciągnięcie dłoni (no przynajmniej tak długo, jak długo jest prąd w sieci), a noc, co skrywa nekropolię z dziwnymi nagrobkami i szalonymi reniferami, pozostaje daleko… tam gdzieś, hen, hen za oknem.
Lecz nagle w mych domowych pieleszach zaczyna skrzypieć i wibrować podłoga, pełga światło, by ostatecznie w końcu zgasnąć. A na dworze zrywa się tęga wichura, co jęczy potępieńczo: ssssss. I zza szyby okiennej kiwa do mnie mała rączka nieżywej istotki – istotki, która mnie woła, do siebie zaprasza i do wspólnej zabawy zachęca. A to ci niespodzianka – straszna i upiorna, ale jednak niespodzianka.
Ssssss…
Added in 1 hour 42 minutes 56 seconds:
Widzicie tu jakieś babole? Nie mówiłem tego jeszcze, ale... dużo mi Wasze cenne uwagi dają. Im bardziej detaliczne, drobiazgowe, konkretne, tym lepiej! Z góry dziękuję! To powiedziawszy, zapraszam i zachęcam do lektury!
Upadek renifera
2Jeśli się dobrze przypatrzeć...Widzicie tu jakieś babole?
moim – mój – mnie; za dużo tych zaimków.w moim dotychczasowym życiu. Mój pies znów dał o sobie znać: podszedł i zaczął z lekka na mnie powarkiwać.
który mu się należał, jak nie wiem co.który mu się należał jak nie wiem co.
czworonożny - czworonożnym: powtórzenie; z któregoś można spokojnie zrezygnować.czworonożny przyjaciel, będący jednocześnie moim największym, czworonożnym obowiązkiem)
„mi” - niepotrzebneNa dworze – rześko, powiało chłodem i wilgocią, co mi przypomniało o zbliżającej się wielkimi susami zimnie
„ ssssss” nie pasuje ani do huczenia, ani do jęczenia, raczej z syczeniem węża się kojarzy; miało najwyraźniej pełnić rolę dźwiękonaśladowczą, ale nie wyszło. Poszukałbym czegoś innego /dalej oczywiście też/.Zerwał się tęgi wicher i zahuczał, i zajęczał: ssssss.
„jakichś” - zbyteczne, „mi” również, a dwa „się” też nie robią dobrego wrażenia.I poderwało się stado nocnych jakichś ptaszysk do lotu, a Cziko wyrwał mi się wraz ze smyczą i gdzieś przepadł w nieoświetlonej i głuchej otchłani.
Powtórzone „to”. Może: to wszystko jest rutyną.Nuda, powtarzalność, brak niespodzianek, senność, zmęczenie, niedostarczenie umysłowi żadnego ciekawego impulsu – to wszystko to jest rutyna.
„ichsza” jakoś mi nie brzmi; może „ichniejsza”?I nie tylko moja, bo i wspólna: narodowa, międzynarodowa, ponadnarodowa, twoja, ich, nasza, wasza, ichsza.
Ogólnie – takie sobie. Temat niezbyt interesujący, niezbyt interesująco przedstawiony i mocno wyeksploatowany. Ot, rutyna lekkiego horrorku.
Upadek renifera
3Wiem, że jest takie sobie, ale i tak dziękuję (przynajmniej będzie się to gładko czytało w przyszłości, jeśli do tekstu wrócę). Świetnie wypunktowałeś błędy, a ja lubię konkrety, więc zabieram się za korektę. Dziękuję i serdecznie pozdrawiam!
MZ

Upadek renifera
4Ja bym nieco zmieniła tytuł, bo mam wrażenie, że głównym motywem nie jest sam renifer, co załatwianie się psa. Już pomijam fakt, że zaszłam tu skuszona perspektywą opowieści świątecznej
A tak z bardziej konkretnych rzeczy, chciałabym zwrócić Ci uwagę na fakt, że masz strasznie dużo myślników. Zbyt dużo. Jeden stanowiłby podkreślenie lub pewną pauzę. W takiej liczbie co występują u Ciebie to już jest pauza z gatunków tych, co spotkanie nosa i latarni na spacerze. Stosuj oszczędnie, bo strasznie odwracają uwagę od czytania. Podobnie jak powtórzenia. W tym przypadku mowa o podkreśleniu istoty rutyny (do trzeciego akapitu słowo to widnieje osiem razy). Wiem, że taki jest sens historii, jednak dobrze jest kiedy czytelnik sam może się domyśleć pewnych rzeczy. Trochę zaufania

A tak z bardziej konkretnych rzeczy, chciałabym zwrócić Ci uwagę na fakt, że masz strasznie dużo myślników. Zbyt dużo. Jeden stanowiłby podkreślenie lub pewną pauzę. W takiej liczbie co występują u Ciebie to już jest pauza z gatunków tych, co spotkanie nosa i latarni na spacerze. Stosuj oszczędnie, bo strasznie odwracają uwagę od czytania. Podobnie jak powtórzenia. W tym przypadku mowa o podkreśleniu istoty rutyny (do trzeciego akapitu słowo to widnieje osiem razy). Wiem, że taki jest sens historii, jednak dobrze jest kiedy czytelnik sam może się domyśleć pewnych rzeczy. Trochę zaufania

I jeszcze mała uwaga, przed drugim "i" w zdaniu stawiamy przecinek. Chociaż nie wiem czy informacja o tych dwóch łykach jest konieczna, nic nie wnosi, więc bym ją usunęła. (Chyba, że tutaj znów mamy do czynienia z rutyną). Wtedy problem przecinka rozwiąże się sam.
Upadek renifera
5Dzięki!
Ktoś mi już zwracał na to uwagę. Mówił: "Maćku, ogranicz się do kropek i przecinków, przecinków i kropek". Wierzę, że jest to możliwe. Chciałbym tego kiedyś spróbować, ale to wymaga i wiedzy, i doświadczenia, i znajomości zasad interpunkcji. Gruntownej znajomości!
Co do tytułu... A co powiedziałabyś na "Tchnienie" albo "Ostatnie tchnienie"?
I jeszcze z rzeczy prywatnych (nie obraź się, że o tym mówię): Masz bardzo ładne zdjęcie profilowe, pozytywne i przykuwające uwagę. Nie mówiąc już o tym, że Ania to moje ulubione imię. I gdybym był kobietą, to chciałbym je nosić.
Pozdrawiam serdecznie,
Maciek
Ktoś mi już zwracał na to uwagę. Mówił: "Maćku, ogranicz się do kropek i przecinków, przecinków i kropek". Wierzę, że jest to możliwe. Chciałbym tego kiedyś spróbować, ale to wymaga i wiedzy, i doświadczenia, i znajomości zasad interpunkcji. Gruntownej znajomości!
Co do tytułu... A co powiedziałabyś na "Tchnienie" albo "Ostatnie tchnienie"?

I jeszcze z rzeczy prywatnych (nie obraź się, że o tym mówię): Masz bardzo ładne zdjęcie profilowe, pozytywne i przykuwające uwagę. Nie mówiąc już o tym, że Ania to moje ulubione imię. I gdybym był kobietą, to chciałbym je nosić.
Pozdrawiam serdecznie,

Maciek
Upadek renifera
6Albo wprawy

Heh, no tak. Zatem wiemy, że "Tchnienie" ma już swoje treści

Nie obrażam się, spokojnie :mowdomnie:

I również pozdrawiam!
Upadek renifera
7Zmiana tytułu - zwłaszcza, na któryś z zaproponowanych - to fatalny pomysł. Obecny tytuł to jedna z niewielu dobrych rzeczy w tym tekście. Jest humorystyczny, intrygujący i niebanalny. "Tchnienie" czy coś w tym stylu to zupełnie inna kategoria - banał, w dodatku odrobinę pretensjonalny.
Upadek renifera
8Nasza koleżanka napisała książkę pt. "Tchnienie". A z mojej strony to był tylko taki mały żarcik i zarazem nawiązanie do jej dzieła. 

Upadek renifera
9"Na dworze – rześko, powiało chłodem i wilgocią, co mi przypomniało o zbliżającej się wielkimi susami zimnie (nie wiem, czy akurat susami, ale to nieistotne)."
Nie miało być "zimie"?
"nagrobek dziecka, zmarłego przedwcześnie i zdaje się, że w tragicznych jakichś okolicznościach."
Trochę tłumaczenie oczywistości. Jak grób dziecka, to wiadomo, że zmarło przedwcześnie, a okoliczności wesołe raczej nie były. Przemyślałbym, czy tego nie wywalić.
Ogólnie imho sama historia mało oryginalna, brakuje jakiegoś ciekawego pomysłu, bo w obecnej formie to trochę generyczna creepypasta, która ginie w natłoku podobnych historyjek.
Nie miało być "zimie"?
"nagrobek dziecka, zmarłego przedwcześnie i zdaje się, że w tragicznych jakichś okolicznościach."
Trochę tłumaczenie oczywistości. Jak grób dziecka, to wiadomo, że zmarło przedwcześnie, a okoliczności wesołe raczej nie były. Przemyślałbym, czy tego nie wywalić.
Ogólnie imho sama historia mało oryginalna, brakuje jakiegoś ciekawego pomysłu, bo w obecnej formie to trochę generyczna creepypasta, która ginie w natłoku podobnych historyjek.