
Atikata
Młodsze dzieciaki były bliskie płaczu. Część nie panowała nad oddechem, część nerwowo pociągała nosem, ale nie rozkleił się chyba nikt. W przeciwieństwie do maluchów, Ava była po prostu zmęczona. Widok Rozpadu chwytającego jej rodziców, ratunek z rąk siewców porządku i transport przez zrujnowane osady, przez lasy i przez góry – wszystko to pozbawiło Avę sił; przytłumiło nawet instynkt przetrwania, o którym tak wiele się przecież opowiada.
Siewcy umieścili ich w opuszczonym budynku i ustawili w rzędzie, na niewielkim podwyższeniu. Wokół panował zaduch. Okna zasłonięto tekturą, a światło żarówek dozowano oszczędnie. Nawet w Mieście elektryczność była na wagę złota.
Większość chętnych do adopcji stanowili mężczyźni. Miejskie kobiety nie mogły znieść widoku, ani tym bardziej zapachu pokrzywdzonych przez los nieszczęśników.
Maluchy kierowano zwykle do przędzalni albo do pomocy przy hodowli zwierząt. Starsze dzieci, jeśli miały szczęście, zostawały pracownikami fabryk, a jeśli szczęścia nie miały – rzucano je na pożarcie Rozpadowi tak, jak kilka dni wcześniej zrobiono to z wszystkimi dorosłymi.
Ava powinna się bać, tak przynajmniej uważała, jej ciało nie potrafiło jednak wykrzesać z siebie żadnych emocji. Nieważne, gdzie trafi, nie ważne, co się stanie, życie dziewczyny skończyło się, gdy kataklizm pochłonął jej rodzinną wioskę.
Ocalałych pilnowało dwóch siewców. Jeden – urzędnik – wypełniał dokumenty, starając się, by papier przedstawił całą tę farsę jak dobry gest ze strony Miasta. Drugi przechadzał się między dziećmi z przewieszonym przez ramię karabinem, wmawiając sobie, że ma do czynienia z groźnymi przestępcami.
Nagle Ava poczuła szturchnięcie.
Gdy podniosła głowę, dostrzegła, że przygląda jej się kupiec. Był to mężczyzna w średnim wieku. Wysoki i szczupły. Ubrany w filcowy płaszcz, który dość ciasno opinał go w pasie. Na głowie miał pędzel jasnych włosów, na nosie natomiast okulary w drucianych oprawkach.
Obserwował Avę dłużej, niż było to konieczne. W końcu wykrzywił usta w pozbawionym radości uśmiechu i powiedział:
– Może być.
Nim dziewczyna zrozumiała, co się stało, strażnik pchnął ją na krawędź podwyższenia. Zeskoczyła, dość niezgrabnie, ale utrzymując równowagę. Wzięła wdech, by zapytać, czy została adoptowana, ale nie zdążyła. Jej nowy opiekun podpisał umowę i czym prędzej ruszył w kierunku wyjścia.
Ava ruszyła za nim.
- - -
Budynek znajdował się na samym dnie Miasta. Gdy dziewczyna wyszła na zewnątrz, w plecy uderzył ją gwałtowny podmuch powietrza. Chwyciła drzwi, by nie upaść, a później rozejrzała się w poszukiwaniu źródła wiatru.
Tuż nad jej głową przelatywał niekończący się sznur statków powietrznych. Część miała materiałowe skrzydła z błonami jak u nietoperza, część była pękata i powolna jak płynące po niebie chmury. Wszystkie wyglądały, jakby za nic miały sobie znane ludzkości prawa fizyki.
Choć nie miało to najmniejszego sensu, Ava spróbowała odnaleźć na niebie statek ojca. Nie było go tam. Nie miało prawa go tam być. On również został pożarty przez Rozpad.
Ojciec często opowiadał Avie o Mieście. Uważał, że jest piękne. Ale gdy dziewczyna przyjrzała się szorstkim, strzelającym w górę słupom betonu i stali, zrozumiała, że kłamał, nie chcąc sprawiać jej przykrości.
Opiekun dziewczyny szedł przed siebie. Nie zwracał na nią uwagi. Z łatwością mogłaby mu uciec, obydwoje wiedzieli jednak, że nie przetrwałaby na ulicy zbyt długo.
Dogoniła go, a gdy to zrobiła – zakręciło jej się w głowie. Ostatnie dni sprawiły, że szybko opadała z sił, na szczęście mężczyzna nie zaplanował wielogodzinnej wędrówki. Zatrzymał się przy stojącym na parkingu statku powietrznym – nienaturalnie wygiętym cylindrze z parą ażurowych skrzydeł po bokach i silnikiem antygrawitacyjnym umieszczonym na brzuchu. Statek był porysowany, miał też kilka wgnieceń, mimo to widać było, że właściciel stara się o niego dbać.
– Bogowie, jak ty śmierdzisz – brzmiały pierwsze słowa, jakie nowy opiekun wypowiedział bezpośrednio do Avy. – Czy Rozpad przyszedł po was w nocy? – zapytał, mierząc wzrokiem ubiór dziewczyny. Miała na sobie koszulkę, która w żaden sposób nie chroniła przed zimnem i parę równie lichych spodni.
Miał rację. Rozpad przyszedł w nocy. Matka wyciągnęła Avę z łóżka i zmusiła do ucieczki, nie dając jej czasu na założenie butów ani na rozpaczliwą próbę zostania przy niej.
Mężczyzna z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Proszę – powiedział, podając Avie własny płaszcz. – Brakuje ci tylko zapalenia płuc.
– Dzię...
– Nazywam się Vito.
– Ro...
– A ty? Masz jakieś imię?
– Ava.
– Wsiadaj. Przed nami długa droga.
- - -
Avie śniły się błyszczące hełmy siewców porządku, którzy znaleźli ją w lesie i wrzucili do statku ratunkowego jak wyciągniętą z ziemi rzodkiewkę.
Gdy się ocknęła, pojazd nowego opiekuna jęczał żałośnie, trzymając wysokie obroty. Przerażona, niepewna tego, gdzie się znajduje, dziewczyna wsparła się na łokciach. Jej serce biło mocno i nieregularnie. Nie potrafiła go opanować.
Chwilę zajęło Avie zrozumienie, że jest bezpieczna. Lądowali. Tuż przed jej nosem pojawił się czubek starej sosny, który zaczął się rozszerzać w pozbawiony gałęzi pień. Statek dotknął ziemi z gracją sikorki, po czym umilkł, przechodząc w stan spoczynku.
Vito przełączył kilka dźwigni i wcisnął kilka przycisków. Spojrzał na dziewczynę dopiero, gdy zgasła główna konsola.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Próbowała odnaleźć na jego twarzy troskę, ale nie znalazła.
– Tak. – Uspokoiła się. Nie powinna się bać. Nic jej przecież nie zrobił.
Jeszcze. Przez ostatnie dni Ava zdążyła się nasłuchać, do czego opiekunowie najchętniej wykorzystują młode dziewczęta. Część ocalałych uważała nawet, że rzucenie na pożarcie Rozpadowi nie jest wcale takim najgorszym losem.
Vito wysiadł ze statku, po czym zaprowadził Avę do swojego domu. Była to niewielka, drewniana chata położona z dala od Miasta i z dala od Rozpadu; w samym sercu ostatniej puszczy.
Pokazał dziewczynie łazienkę. Nieco zakłopotany wręczył jej płócienną torbę wypełnioną ubraniami i napoczętymi opakowaniami kosmetyków, a potem – zostawił samą.
Gdy wyszła, odświeżona, uczesana i ubrana w żółtą sukienkę za kolano, Vito siedział w jadalni. Na stole czekały już dwie porcje ziemniaków z duszonym mięsem i niezgrabnie pokrojoną zieleniną. Ava była zbyt głodna, by przejmować się czymkolwiek, prócz jedzenia. Zjadła wszystko.
Vito nie odzywał się. Skończył posiłek jako pierwszy. Nie zwracając uwagi na Avę, wstał od stołu i przeszedł na drugi koniec pomieszczenia. Zajął miejsce przy biurku, na którym leżały szczątki mechanicznych zwierząt. Odłączone od ciała głowy i kończyny robotów wyglądały upiornie. Gdyby nie sterczące z nich kable i zaściełająca część podłogi elektronika, można by było uznać, że należały kiedyś do żywych stworzeń.
- - -
Ava nie miała zbyt wielu zajęć. Vito dbał o nią jak należy, ale nie sądziła, by żywił do niej jakieś uczucia. Pomagała w domu. Gotowała, sprzątała, paliła w kominku, ale robiła to wszystko z własnej inicjatywy. Nowy opiekun niczego od niej nie wymagał. Skupiał się tylko i wyłącznie na pracy.
Szybko przywykła do obecności mechanicznych zwierząt. Koty, lisy czy wiewiórki całymi dniami zwiedzały zakamarki pracowni mężczyzny. Chwilami przypominały żywe stworzenia, a zaraz potem utykały w pułapce stworzonej przez krzywo ustawione krzesło czy parę butów i wykonywały powtarzalne, nieprzemyślane ruchy jak na roboty przystało.
Z wyglądu były małymi dziełami sztuki. Ava nie mogła nadziwić się precyzji, do jakiej zdolny był Vito. Raz w miesiącu zabierał skończone projekty i zawoził je do Miasta, by sprzedać bogatym, żyjącym w poczuciu bezpieczeństwa szczęściarzom.
Gdy wyjeżdżał, Ava szperała w jego biblioteczce, pełna poczucia winy, ale też z wypiekami na twarzy. Kolekcja mężczyzny była imponująca. Pękate tomy opisywały działanie zwierzęcych robotów i pokazywały, jak tchnąć w nie życie. Część traktowała o konserwacji delikatnych mechanizmów powietrznego statku, część uczyła uprawy ziół i produkcji leków. Wiedza, o której ludzkość stopniowo zapominała.
Któregoś dnia Ava znalazła stary album ze zdjęciami. Jego brzegi były pogięte, okładka natomiast zniszczona przez rozlaną lata temu kawę.
Otworzyła go, w sercu czując przyjemny rodzaj lęku i natknęła się na fotografie Vita oraz ludzi, których kiedyś chyba znał. Była tam kobieta o ciemnych jak Rozpad włosach, stojąca na tle domu mężczyzny i na tle jego statku. Była też dziewczyna w wieku Avy. Córka? Siostra? Żyje? A może...
– Żona – powiedział Vito. – I córka.
Ava zatrzasnęła album z głuchym puknięciem. Odwróciła się na mężczyznę. Wrócił wcześniej czy straciła poczucie czasu? Co teraz? Wścieknie się? Wyrzuci ją?
Nie zrobił nic. Nic złego. Wyciągnął album z rąk Avy i odłożył go na jego miejsce na półce.
– Dana i Anila. Rozpad zabrał je dwa lata temu – wyjaśnił.
Nigdy więcej nie wrócili do tego tematu.
- - -
Wkrótce nadeszła zima. Mróz rysował na szybach fraktalne wzory, które Vito fotografował, a później umieszczał na ciałach mechanicznych zwierząt. Do obowiązków Avy dołączyło odśnieżanie podwórza. Dziewczyna pilnowała, by statek jej opiekuna był zawsze gotowy do lotu. Pilnowała też, by w domu panowało przyjemne ciepło.
Uwielbiała ten moment, gdy zamykała za sobą drzwi wejściowe, a tańczące wokół drobinki śniegu pionowo opadały na ziemię. Ciepło lizało ją wtedy po policzku, a ciężki, o wiele za ciężki dla niej kosz z drewnem mogła w końcu postawić na ziemi.
Vito garbił się nad ciałem sztucznego kociaka. Wnętrzności stworzenia nie były dla niego żadną tajemnicą. W skupieniu łączył cienkie przewody, dokręcał śrubki. Noga stworzenia podrygiwała w rytm impulsów z elektrycznej pęsety.
Tym razem mężczyźnie nie towarzyszyła książka ze schematami obwodów. Nie. Na stole leżało coś zupełnie nowego.
Ava podeszła do kominka. Otworzyła go i wrzuciła podsuszone wcześniej szczapy. Te, które przyniosła ze sobą, zaczęła układać obok, by zaznały odrobiny spokoju, nim zostaną spalone. Pracując, wyciągała szyję; próbowała dowiedzieć się, z jakiej książki korzysta właśnie jej opiekun.
Obrazek, który ją zaciekawił, przedstawiał szakala o błękitnym, iskrzącym jak poranny śnieg futrze i srebrnych, przypominających dwie krople rtęci oczach.
Ava nie była w stanie dostrzec dołączonego do obrazka tekstu. Zdołała rozszyfrować jedynie tytuł:
„Atikata”
[/akapit]Zwierzę, nad którym Vito pracował, nie przypominało tego z książki. Możliwe, że miał to być następny projekt, ale...
- - -
Vito nigdy nie stworzył Atikaty. Często przerzucał jednak karty książki, wracając do błękitnego szakala jak do starego przyjaciela.
I tak nastała wiosna. Śnieg zniknął, odkrywając dziurę w dachu, którą mężczyzna zaczął łatać z typową dla siebie obojętnością. Siedział na szczycie domu, uderzał młotkiem w gwoździe i niczym nie różniło się to od skręcania robotów czy jedzenia kolacji. Każdą czynność wykonywał w ten sam sposób. Skutecznie, ale bez większego zaangażowania.
Ava wymieniała koszyczek w robocie sprzątającym podłogę. W pewnym momencie jej wzrok spoczął na leżącej na biurku książce. Tej książce.
Opiekun dziewczyny gromadził publikacje na temat bogów, którzy ujawnili się wraz z Rozpadem. Ava czytała o bogu wiatru wyglądającym jak krążąca nad Miastem chmura pyłu, pamiętała boginię elektryczności pod postacią kota z wieloma ogonami. Był też pocieszyciel zdradzonych, którego historia sięgała daleko poza początek Rozpadu.
Atikatę opisywano jednak tylko w tej jednej książce.
Kilka niedbale skleconych zdań próbowało powiedzieć coś o równowadze, o przepływie informacji i zawijaniu do wewnątrz, ale dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, o co naprawdę chodziło.
- - -
Z wypraw do miasta Vito przywoził pamiątki. Cienki pasek oprawionego w metal szkła, który wyświetlał w powietrzu obrazy, części do robotów, czy potrzebne w domu narzędzia. Przywoził też jedzenie. Egzotyczne owoce, których smaku Ava się nie spodziewała i napoje. Tak. Napoje były jego oczkiem w głowie.
– To miód – powiedział, potrząsając butelką z gęstą, żółtą cieczą. – Długo go szukałem – dodał, zdejmując z suszarki dwie szklanki.
– Miód? – zdziwiła się Ava. Nigdy nie słyszała o miodzie.
Podeszła bliżej. Czekała na powrót Vita od kilku godzin. Spóźniał się i zaczynało ją to niepokoić. Miała nadzieję, że mężczyzna jakoś się wytłumaczy, on tymczasem przejmował się tylko tym, czy napój, który właśnie przyniósł, nie jest podróbką.
Gdy miód znalazł się w szklance, Vito przesunął ją w stronę Avy.
Pociągnęła łyk. Napój był nieprawdopodobnie słodki i gęsty. Smaczny, choć po wszystkim palił w gardło.
Vito również skosztował. Mlaskał przez chwilę, następnie zaczął obserwować Avę. Patrzył, jak dziewczyna odstawia szklankę na stół, później kładzie na nim ramiona i głowę. Patrzył, jak pochłania ją ciemność.
- - -
Rozpad zaatakował nocą. Matka zbudziła Avę, szarpiąc ją za ramię. Dziewczyna przetarła oczy. Chciała powiedzieć, że jest jeszcze ciemno, że pójdzie oporządzić zwierzęta, gdy tylko wstanie słońce, ale Rozpad przerwał jej, trafiając w dom sąsiadów.
W ułamku sekundy widoczny z okna Avy budynek zaczął się rozsypywać. Nie była to eksplozja. Żadna eksplozja tak nie wyglądała. Dom zmienił się w kupkę cząstek, które wciąż były ze sobą połączone przez niewidoczne nici.
Ledwie Ava zdała sobie sprawę, z czym ma do czynienia, obca siła na powrót złożyła budynek do kupy. Nie wyglądał tak samo. Rozpad poplątał piętra, w miejscu drzwi umieścił okno, a w miejscu dachu – fundamenty. Jego dzieło znieruchomiało. Znów zostało zniszczone.
I znów odbudowane.
Upiorny cykl stworzenia i dezintegracji trwał nie więcej niż minutę. Znudzony martwą materią Rozpad zaczął się rozprzestrzeniać. Jego cienkie, przypominające dym macki sondowały okolicę. Atakowały drzewa i chodniki, ogrodzenia oraz powstałe po wieczornym deszczu kałuże. Wbijały się w każdy obiekt, który dało się nazwać, rozbijały go na atomy, po czym składały.
Czasami Rozpad tworzył kombinacje schwytanych obiektów. Łączył kwiaty z latarniami albo zszywał ze sobą rośliny i zwierzęta. Potworne kolaże były normalną częścią kataklizmu, mimo to Ava krzyknęła, gdy dostrzegła głowę ojca wieńczącą dziób statku powietrznego sąsiadów. Matka zasłoniła jej oczy. Siłą wyciągnęła ją z łóżka.
Właśnie wtedy Ava odzyskała przytomność. Była związana. W pasie oplatał ją sznurek z tworzywa sztucznego, który przytwierdzony był do kominka w pracowni Vita. Głowę miała ciężką, ale nie czuła bólu, więc chyba nie została zraniona.
Co się stało?
Vito klęczał na drugim końcu pokoju. Od Avy oddzielał go regularny wzór na planie koła. Zamknięte w obręczy linie oraz łuki tworzyły symbol, jakiego dziewczyna nigdy wcześniej nie widziała.
Jej opiekun nie wyglądał na przejętego sytuacją. W skupieniu kończył rysunek. Gdy dostrzegł, że Ava nie śpi, na chwilę zawiesił na niej wzrok. Tylko na chwilę. Bez pośpiechu nakreślił ostatnią linię, a później siadł naprzeciw podopiecznej.
Co się dzieje? – chciała zapytać Ava, niestety splątany miodem język odmówił jej posłuszeństwa.
W tym czasie Vito polał wnętrze kręgu czymś, co przypominało krew, a może prawdziwą krwią. W sam środek plamy wrzucił grudkę metalu, który przypominał kłąb zamrożonego dymu.
Ava zmrużyła oczy, oczekując pojawienia się Rozpadu. Zamiast niego, w centrum kręgu stanęła Atikata. Była większa, o wiele większa niż na obrazku w książce. Ale poza tym – identyczna.
Bogini zwróciła łeb w stronę Vita, a chwilę później – spojrzała na Avę. Ruch był płynny, choć nienaturalny. Jej ciało drżało, jakby właściwy kształt nadawała mu jedynie siła woli.
Atikata nie odzywała się. Nie musiała zadawać pytań, nie musiała słuchać odpowiedzi. Wiedziała wszystko.
Vito chciał poświęcić dziewczynę, chciał wykraść jej ciało i umieścić w nim duszę swojej córki. Dziewczyna pragnęła wrócić do rodziców.
Obie te prośby mogły zostać spełnione.
I zostały.
- - -
Po raz kolejny Ava ocknęła się, leżąc we własnym łóżku. Ciepłe, wiosenne słońce wpadało przez okno sypialni w jej rodzinnym domu. Była przestraszona. Dlaczego? Miała koszmar? A może ze snu obudził ją jakiś nagły hałas?
Nieważne. Unoszący się wokół zapach świeżego chleba bez trudu przegnał niepokój. Dziewczyna przeciągnęła się.
Gdy zeszła na dół, matka stała w kuchni i przygotowywała wszystkim śniadanie, ojciec natomiast pakował torbę przed kolejną wyprawą do Miasta.
W ich ruchu Ava dostrzegła coś nienaturalnego. Coś, czego nie potrafiła nazwać, i na co bardzo szybko przestała zwracać uwagę.