Ależ Mazer...
Nowością natomiast byłoby nie tyle wprowadzenie niewiasty do czołówki, ale i odebranie jej miecza na rzecz zatrutego sztyletu. W bezpośredniej walce pewnie nie miałaby szans, jednak z ukrycia, atakując z zaskoczenia, z mroku wyskakując na rycerza i wpychając mu cienkie ostrze między płyty zbroi? Zatruwając obiad? Podkładając żmiję do łóżka? To jest chyba innowacyjny pomysł, co?
Toż to zabieg stosowany od lat, i to nie tylko w książkach, i nie tylko w filmach, ale przede wszystkim w anime i mandze, które dziś jest inspiracją "setków" młodych pisarzy.
Złodziejki, zabójczynie, panie detektyw, ślicznotki z zatrutymi sztyletami... To wszystko piękne. Ale, jak wspomniał Mazer - nie stawiajmy znaku równości między kobietą-wojownikiem, szkolonym do zabijania, a zdeterminowaną matroną.
Determinacja i inwencja, oraz zwinność jest ważna. Ale niestety, bez kondycji wyrobionej wyczerpującym treningiem, bez mięśni przyzwyczajonych do zadawania ciosów, bez blizn - świadków walk, bez połamanych paznokci (to od wspinania się po dachach), bez plam na skórze od warzenia trucizn, bez brudu, odcisków, mocnych butów... Się nie da.
A autorzy mają właśnie tendencję do upraszczania: Jak duży i umięśniony, to głupi i powolny (kto czytał np. Conana ten wie, że Conan był silny, bystry, szybki i zwinny "jak górska pantera"). Jak mamy zabójczynię, to na pewno zamiast trenować, zajmuje się ona farbowaniem włosów na blond, depilowaniem nóg i innych regionów, dbaniem o paznokcie, flirtowaniem z głównym bohaterem, szwendaniu się po galeryjkach handlowych, a wszystkiego o zabijaniu nauczyła się korespondencyjnie. No i obowiązkowo nosi długie, finezyjnie włosy, bo są zajebiście wygodne, kiedy przychodzi do walki wręcz, krótką koszulkę lub najlepiej sam stanik, do tego mini spódniczka (najwygodniejszy strój do akrobacji, nie ma co) i coś, co uwielbiam: wysokie buty na obcasie. Dodajmy starannie wykonany makijaż, i możemy wysyłać naszą 20 letnią zabójczynię na dachy.
Paranoja.
Kiedy piszemy o teraźniejszości/przyszłości rzecz ma się nieco inaczej, bo wystarczy dać babie niby Smith&Wessona i już jest mordercza. Ale tydzień szkolenia na strzelnicy nie daje pewności siebie, kondycji, refleksu i wszechstronności wyszkolonej G.I.Jane.
O to samo chodzi wszędzie: Nie mylmy babki, która okazjonalnie raz, z zaskoczenia kogoś zabije sztylecikiem, z kobietą-wojownikiem.
Rozumiem, że najbardziej drażliwą częścią takiego spojrzenia jest eliminacja "atrakcyjności" kobiecej bohaterki. Jednak po doświadczeniach z Lapur stwierdzam, że jest zupełnie inaczej.
Nasz babo-chłop może być atrakcyjny. Nie dlatego, że ma długie blond włosy, niebieskie oczy, makijaż i seksowny outfit, ale właśnie dlatego że drzemie w niej ogromna siła. Nie mówię, że od razu ta baba musi mieć złamany w trzech miejscach nos, wybite zęby i oko. Ale na pewno nie będzie to młodziutka dziewczyna o alabastrowej skórze.
Kto woli naturalnie wyglądające kobiety zamiast zphotoshopowanych, silikonowych, chudych lasek na różowym tle, ten załapie, że nasz babsztyl nie musi w żadnym razie odstraszać. Poobserwujcie niektóre lekkoatletki - śliczności mają i mięśnie, i kondychę i buzię.
Zamiast przyrównywać nasze bohaterki do blachar, nadajcie im aurę siły i pewności siebie, a zobaczycie, że depilację, piercing, solaryczną skórę i blond włoski nadrobią fascynującą osobowością. Bo co może fascynować bardziej niż pewność siebie wojownika, piękne, zdrowe (choć surowe) wysportowane ciało i zimna krew?