Znów klasyczne fantasy z elfami. Tym razem początek innej historii niż poprzednio.
Całkiem lekko mi się to pisało, ciekawa jestem czy podobnie lekko się to czyta.
Grupa elfów kuliła się na podłodze zimnej, wilgotnej celi. Wiedzieli, że są bezsilni, że nic nie mogą zrobić. Ludzie nauczyli się już dawno, jak więzić ich rasę. Nie w podziemnych lochach, ale wysoko nad poziomem ziemi. Tak, by pozbawić ich nawet najmniejszej szansy na kontakt z Naturą dającą im siłę. Chociaż zwykle nie było to niezbędne – mało który elf miał na tyle mocy, aby zdziałać coś przeciwko przeważającej liczbie przeciwników.
Do krat zbliżył się uzbrojony w miecz mężczyzna. Jego strój i postawa jasno wskazywały na pozycję wyższą niż otaczający go żołnierze.
– Dostaliśmy informację, że jest w waszej grupie Zaklinaczka – odezwał się mężczyzna patrząc z pogardą na uwięzionych. – Wydajcie ją, a reszta z was zostanie uwolniona.
Zamilkł na chwilę i omiótł wzrokiem elfy. Większość patrzyła na niego bez zrozumienia.
– Czy naprawdę muszę zaznaczać, że chcę, aby moje słowa tłumaczono? – warknął. – Każda karawana handlowa posiada Tłumacza. Chcecie, abym przypalał was żelazem aż odkryję kto umie krzyczeć w obu językach?
Z grupy wystąpił mężczyzna, dotychczas obejmujący siedzącą w kącie, drżącą, jasnowłosą kobietę.
– Wybacz panie. – Ukłonił się. – Rozproszyły mnie twoje słowa. Cóż w zwykłej karawanie kupieckiej miałaby robić Zaklinaczka? Musisz przecież wiedzieć, panie, że niewiele ich znajduje się w naszych szeregach. I wszystkie walczą na froncie.
Żołnierz spojrzał na elfa z wyższością.
– Czy pytałem cię o zdanie? Masz tłumaczyć, a nie próbować sprzedawać mi kłamstwa. I lepiej dla ciebie, żebyś tłumaczył dokładnie. Niedługo przybędzie tu czarodziej, który będzie w stanie zweryfikować twoją pracę.
Elf wzdrygnął się. Tylko czarodzieje byli w stanie mówić w ich języku, ale nie było ich wielu. Skoro zdecydowano się tu jakiegoś sprowadzić, oznaczało to, że traktowano informację o Zaklinaczce poważnie.
– Na co czekasz? – warknął żołnierz. – Tłumacz!
Elf spojrzał na uwięzionych towarzyszy. Była ich zaledwie piętnastka. Pozostali sami kupcy, chroniący ich wojownicy ponieśli śmierć w zastawionej przez ludzi zasadzce.
– Ten napuszony chuj – zerknął na żołnierza upewniając się, że nie zrozumiał, ale twarz tamtego pozostała niewzruszona – niech żaden z was nie zdradzi się spojrzeniem, uważa, że podróżuje z nami Zaklinaczka. Twierdzi, że wypuści nas, jeśli ją wydamy.
Nie mógł dodać nic więcej. Może i ludzie nie rozumieli ani słowa z elfickiego, ale nie znaczyło to, że nie zauważyliby, gdyby wypowiedź była zbyt długa jak na to, co miało być przekazane. Elfy patrzyły na niego przerażone. Miał ochotę westchnąć z ulgą widząc, że nikt nie zbłądził wzrokiem na skuloną w kącie kobietę, którą swoim ciałem osłaniał jeden z kupców.
– Jeśli nikt nie wskaże Zaklinaczki, będziemy torturować was po kolei, aż do skutku.
Elf usłyszał jak jasnowłosa kobieta głęboko zaczerpnęła powietrza. Na szczęście zrobiła to na tyle cicho, że ludzkie uszy nie były w stanie wychwycić tego dźwięku.
– Chce nas torturować – przetłumaczył. – Proszę, wytrzymajcie. Wojownicy na pewno przybędą nam na ratunek – dodał, wiedząc, że ludzie go nie zrozumieją.
Wszystkie elfy milczały. Żołnierz spojrzał na to bez zaskoczenia i uśmiechnął się okrutnie.
– Byłoby zbyt łatwo jakbyście od razu się poddali. Przemyślcie to – rzucił kierując się do wyjścia. – Macie tyle czasu, ile zajmie nam zagrzanie żelaza.
Tłumacz spojrzał po zebranych.
– Chyba nie muszę tłumaczyć, kogo szukają i dlaczego nie wolno nam na to pozwolić?
Zebrani jednogłośnie potaknęli, więc elf wrócił do skulonej w kącie kobiety. Trzęsła się, a jej wielkie błękitne oczy były rozszerzone w przerażeniu.
– Pani. – Kucnął przed nią i delikatnie chwycił za jej drobną, jasną dłoń. – Spokojnie. Oddychaj. Wdech i wydech. Spokojnie.
Zajęło kilka minut zanim elfka zdołała się odezwać.
– Chodzi im o mnie, prawda? – wyszeptała z trwogą.
– Tak sądzę, pani.
–I… – głos jej zadrżał – …będą wszystkich torturować, aż ktoś mnie nie wyda?
– Spokojnie pani. Tylko ja tutaj mówię w ich języku. Do czasu przybycia czarodzieja jesteś pani bezpieczna.
Wiedział, że nikt nawet nie pomyśli, że poszukiwana Zaklinaczka to właśnie ta wyglądająca na prawie dziecko, blada ze strachu kobieta. Bo też nią nie była. Ale nie mogło im chodzić o nikogo innego.
– Ja jestem bezpieczna. Ale co z resztą? Przecież, nie mogę pozwolić, żeby…
– Możesz pani – przerwał jej elf. – Wojownicy na pewno niedługo przybędą nam na ratunek. Jeśli ludzie wcześniej znajdą to, czego szukają… Zabiją resztę.
– Niemożliwe! Przecież to wszystko cywile! Czemu mieliby ich zabijać? – spytała z dziecięcą wręcz naiwnością w głosie.
Elf spojrzał na nią ze smutkiem. Była taka niewinna. Ptak, którego ktoś wypuścił ze złotej klatki, zaskoczony okrucieństwem świata poza nią.
– Pani, nie rozumiesz ludzi, więc posłuchaj moich rad. Nie pomożesz nikomu działając nieroztropnie.
Z ociąganiem potaknęła głową. Całe życie ufała doradcom, więc i teraz zamierzała tak zrobić.
Niedługo potem do celi weszło dwóch strażników i wyciągnęło jednego z elfów. Skulona w kącie kobieta patrzyła na to z przerażeniem, ale nie odezwała się ani słowem. Po kilku minutach jednak usłyszeli krzyki.
– Zakryj uszy, pani. Nie słuchaj – poradził Tłumacz.
Ona jednak ani drgnęła. Całe jej ciało spięło się, a po policzkach ciekły łzy, ale słuchała przepełnionych bólem krzyków, które najpierw przybierały na mocy, aby potem zacząć słabnąć. Elf próbował sam zasłonić jej uszy, ale odtrąciła jego rękę.
***
Po kilu godzinach torturowany mężczyzna został na powrót wrzucony do celi. Był cały poraniony i zakrwawiony. Elfka chciała podejść do niego, ale nie była w stanie wstać. Jej nogi drżały.
– Pomóż mi, Dzbaneczniku – poprosiła Tłumacza wyciągając rękę.
Ten spojrzał na nią zaskoczony.
– Ale pani… Proszę na siebie nie zwracać uwagi strażników! Ktoś go opatrzy! Nie musi pani osobiście!
– Pomóż mi – powtórzyła, a w jej ton wkradła się jakaś niepasująca do jej drżącego głosu stanowczość.
Elf nie dyskutował więcej i chwycił jej dłoń, a następnie przytrzymał, gdy chwiejnie stanęła na nogi. Kobieta powoli podeszła do zmaltretowanego mężczyzny i kucnęła przy nim. Zaczęła oglądać jego rany, a z jej postawy zniknęła niepewność. Dłonie przestawały drżeć, powoli badając obrażenia. Bez wahania oddarła pas materiału ze swojej białej sukienki. Zawinęła głęboką ranę na ramieniu tamtego. Obejrzała delikatnie dłonie pozbawione paznokci, wiedząc, że z tym nic nie może zrobić.
– Gdybym tylko mogła dotknąć ziemi… – wyszeptała z rezygnacją, świadoma jak niewiele może zdziałać w obecnej sytuacji. – Nie mam ziół, nie mam wody…
Jakby przyzwany jej słowami, do celi wszedł strażnik dzierżąc dwa wiadra, które bez słowa postawił na podłodze. Żaden z elfów nawet nie drgnął, ale kobieta patrzyła na nie z niedowierzaniem. Czuła zapach, który drażnił jej nos i powodował mdłości.
Dzbanecznik podszedł do wstawionych wiader i spojrzał na ich zawartość.
– Skurwysyny – warknął.
Strażnik, który nie mógł zrozumieć elfickiego przekleństwa bez trudu zrozumiał emocje kryjące się za tymi słowami.
– Coś się nie podoba? – powiedział z okrutnym uśmiechem. – Nasz kucharz był na tyle łaskawy, że nawet kaszę skwarkami polał cobyście suchej nie żarli.
– Ale… – wyszeptała elfka. – Czy oni nie wiedzą?
Spojrzała swoimi wielkimi, naiwnymi oczami na Dzbanecznika.
– Wiedzą, pani, wiedzą. I właśnie dlatego to zrobili.
– Przecież… przecież to okrutne! – oburzyła się kobieta.
– Tak, pani. Tacy są ludzie. Okrutni. Ale chociaż dali nam wodę. – Spojrzał na drugie wiadro. – Niezbyt świeżą, ale można ją jeszcze pić.
Elfka wziął głęboki oddech próbując się uspokoić.
– Podaj mi ją, muszę obmyć jego rany.
Dzbanecznik wykonał polecenie, ale jednocześnie ostrzegł, żeby używała jej oszczędnie. Nie było wiadomo kiedy, i czy w ogóle dostaną więcej.
Gdy kobieta skończyła, najpoważniejsze rany elfa były zawinięte w materiał, a ona kucała obok w strzępach, które pozostały z jej sukienki. Wielu współwięźniów próbowało oferować swoją odzież na opatrunki, jednak zbywała ich. Nikt nie dyskutował z jej odmową.
***
Następnego dnia schemat się powtórzył. Najpierw dowódca przypomniał czego chce, a potem zabrał jednego z elfów na przesłuchanie.
– Dzbaneczniku, jak długo? Jak długo będziemy czekać na wojowników?
– Na pewno już niedługo, moja pani. – Uśmiechnął się uspokajająco. – Na pewno już niedługo – powtórzył ciszej.
Przyglądała mu się przez chwilę.
– Kłamiesz – wyszeptała. – Twój głos drży. Boisz się spojrzeć mi w oczy. Powiedz mi prawdę. To rozkaz. – Dodała z całą stanowczością, na którą mogła się zdobyć.
– Nie wiem, pani – odpowiedział z wahaniem. – Powinni tu już być. A przede wszystkim nie było powodu, żeby żołnierze atakowali tę karawanę. Handlarze ziołami ciągle są pożądani na tych ziemiach. I szukali Zaklinaczki. Nie Zaklinacza. Zaklinaczki. Oni…
– Wiedzieli, że tam będę – zakończyła z przerażeniem.
Ciszę wypełnił krzyk torturowanego elfa.
– To przeze mnie… to moja wina… – wyszlochała. Po chwili jednak podniosła do góry załzawione oczy, w których zabłysła stanowczość. – A jeśli się ujawnię?
– Nie możesz pani! – Prawie że wykrzyczał Dzbanecznik. – Ostatnie na co możemy pozwolić, pani, to żeby ktoś z ludzi się dowiedział, kim jesteś!
Przysłuchujące się rozmowie elfy potaknęły z zaangażowaniem.
Kolejny przepełniony bólem krzyk. Kobieta wzdrygnęła się.
– Mam pozwolić torturować moich po…
Elf uciszył ją gestem.
– Ostrożnie pani, są rzeczy, których bezpieczniej nie mówić, nawet wiedząc, że nie rozumieją. Musisz, pani, poczekać – wytłumaczył spokojnie. – Jeśli się dowiedzą, to zabiją wszystkich zbędnych. Nie pomożesz nam, pani, poświęcając się.
Kobieta nie miała jak dyskutować. Nie wiedziała jak działa ten świat. Wszystko, co rozumiała, to ziemia pod stopami. Moc Natury przepływająca przez jej ciało. Nie musiała nigdy rozumieć nic więcej. A gdy postanowiła to zmienić… Przyniosła innym ból.
Po kilku godzinach do celi wrzucono wykończonego po torturach mężczyznę oraz wstawiono kolejne dwa wiadra. Tym razem zapach padliny był jeszcze bardziej dotkliwy i elfka prawie zwymiotowała.
Tym razem wykonując opatrunki musiała wykorzystać materiał z ubrań innych, gdyż z jej sukienki zostały same strzępy. Teraz nie drżała tylko ze strachu, ale i z zimna. Chłód celi ją otaczał, a na dodatek była taka głodna. Przywykłe do wygód ciało protestowało. Nie pozwoliła jednak nikomu oddać jej swojej odzieży. Przecież to, że tu byli było jej winą! Chociaż nikt nie ośmielił się robić jej wyrzutów, ona wiedziała.
Gdy wstała od opatrzonego teraz elfa, usłyszała głos cichszy od szeptu.
– Łapcie.
Spojrzała w jego kierunku i zobaczyła sylwetkę ukrytą w mroku. Po podłodze poturlał się jakiś przedmiot, a następnie wtoczył między kraty, niezauważony przez żadnego ze strażników.
Jabłko! Czerwone, rumiane jabłko!
Elfy patrzyły na to nieufnie, więc wzięła je do ręki i powąchała. Pachniało Naturą. Pachniało słodyczą. A na pewno nie było w nim zapachu śmierci. Podała go najbliższemu elfowi, gestem zachęcając do jedzenia. Po podłodze za chwilę potoczyły się kolejne owoce. Elfy szybko łapały je i ukrywały, tak aby nie zostały zauważone. Kobieta spojrzała w stronę, z której usłyszała szept, ale tajemniczy osobnik już zniknął.
– Jedzcie – wyszeptała. – Nie wiemy kiedy znów dostaniemy coś do jedzenia.
– A ty pani? – spytał któryś z elfów ostrożnie.
– Jedzcie – powtórzyła stanowczo.
Nikt nie dyskutował.
***
Następnego dnia dowódca był zdecydowanie bardziej niezadowolony niż wcześniej.
– Zdecydujecie się wreszcie wydać tę Zaklinaczkę czy nie? Za mało was torturujemy? A może polubiliście jedzenie? – zapytał pogardliwie.
Tłumacz przetłumaczył jego słowa. O ile oczywiście „Znów nam grozi, sukinsyn, a poza tym nic ciekawego” można uznać za tłumaczenie.
Dowódca widząc ich brak reakcji uśmiechnął się.
– Skoro tak, chyba muszę się bardziej postarać. Dziś będziemy torturować kobietę.
Rozejrzał się i jego wzrok spoczął na skulonej w kącie ubranej w biel elfce. Wskazał ją głową strażnikom. Uwięzieni zareagowali gwałtownym sprzeciwem. Dowódca przyglądał się temu z zadowoleniem. Wreszcie coś wywołało ich reakcję.
– Co, krzyki niewinnej niewiasty będą wam mniej miłe? Wydajcie Zaklinaczkę, a jasnowłosa zachowa swoją śliczną buzię nietkniętą.
Elfy zablokowały własnymi ciałami drogę strażnikom, którzy wyciągnęli broń.
– Odejdźcie – odezwała się cicho kobieta. – Ustąpcie im z drogi – dodała głośniej.
– Ale pani…
– Odejdźcie – powtórzyła.
Elfy rozstąpiły się umożliwiając strażnikom podniesienie kobiety i wyciągnięcie jej z celi.
Przykuta do ściany elfka płakała. Łzy płynęły po policzkach, mieszając się z krwią ze złamanego uderzeniem nosa oraz pogryzionych ust. Kat urządził sobie przerwę zostawiając ją samą. Cóż w końcu mogła zdziałać jedna słaba kobieta? W dodatku tak zmaltretowana. Drzwi do katowni otworzyły się. Uwięziona podniosła twarz z przerażaniem. Czy znów będzie boleć? Jak długo jeszcze? Jednak to nie kat wszedł do celi, ale nieznany jej młody żołnierz. Przysunął jej do ust kubek.
– Pij. Dużo ci to nie pomoże, ale…
Rozpoznała ten głos. To on wyszeptał słowa w ciemności zanim dał im jabłka. Przyjęła podany płyn.
Mężczyzna przyjrzał się jej. Z sukienki prawie nic nie zostało. Jedno ucho brutalnie rozdarto, gdy ktoś wyrwał z niego kolczyk. W drugim jeszcze błyszczała niewielka, srebrna lilia.
– Dlaczego nie krzyczysz? – zapytał z ciekawością. – Kata i dowódcę to tylko denerwuje. Mogą cię dzisiaj nie wypuścić, jeśli w końcu nie usłyszą twojego wrzasku. – Znów się jej przyjrzał. – Zresztą po co ja to mówię. I tak mnie nie zrozumiesz.
Delikatnie poprawił ramiączko jej sukienki, sprawiając, że teraz zasłaniała odrobinę więcej.
– Mam nadzieję, że jesteś starsza niż wyglądasz. Po was elfach trudno to określić. Ale jeśli torturujemy tu prawie dziecko... – Splunął z odrazą. – Nisko upadło wojsko Królestwa. Może i dobrze, że mnie nie rozumiesz, bo miałbym niezłe kłopoty za takie słowa. – Spojrzał na nią z żalem. – Jak zastawią cię tu na noc, to wrócę z wodą. Ale lepiej daj im to, czego chcą. Krzycz. Krzycz dziewczyno.
***
Starsi gwałtownie obrócili głowy, gdy na ich obrady wkroczył wściekły elf. Ciężkie, drewniane drzwi głośno uderzyły w ścianę. Przewodniczący spojrzał na przybysza ze spokojem.
– Głównodowodzący Jaśminie, czemu zawdzięczamy tę nagłą wizytę?
– Dobrze wiesz – wycedził ze złością przybysz. – Gdzie ona jest?
– Ona? – zapytał z udawanym zaskoczeniem Starszy. – O kim mówisz? Bo przecież chyba nie o jej wysokości?
– Nie wkurwiaj mnie. Dobrze wiesz, że pytam o jej wysokość. I nie baw się ze mną w gry, bo nie jestem w nastroju. Wracam do stolicy i słyszę, że królowa wyjechała. Ona! Która nigdy nie opuszczała tych murów! Wytłumacz się. Teraz.
– Królowa miała wolę udać się poznać świat. – Spojrzał w oczy wściekłego elfa. – Królestwo Ludzi, jeśli mam być bardziej precyzyjny.
– Że co kurwa?! Wysłaliście ją za nasze granice?! – Wziął głęboki oddech. Musiał się uspokoić, żeby nie zabić tych przemądrzałych skurwieli zanim się czegoś dowiedział. – Z kim? I kiedy?
– Piętnaście dni temu. Jej wysokość miała życzenie podróżować incognito, więc wyruszyła z karawaną kupiecką.
Jaśmin spojrzał po zadowolonych twarzach Starszych i wreszcie wszystko zrozumiał. Rada była skupiskiem elfów, które kochały wojnę. A jeszcze bardziej kochały rabowane ludziom dobra. Gdy okazało się, że na tronie nie zasiądzie Królowa Żądająca, ale Prosząca było tylko kwestią czasu zanim uznają, że wolą rządzić samodzielnie.
– Czyli królowa wyruszyła na ziemie ludzi w towarzystwie poddanych, tak? – zapytał spokojniej.
– Tak, ale ponieważ chciała być anonimowa, nie mogliśmy wysłać z nią zbyt wielkiej straży. Zaledwie pięciu wojowników. I przykro mi to mówić Jaśminie – powiedział tonem, który jasno wskazywał, że wcale mu przykro nie było – straciliśmy z nimi kontakt przed dwoma dniami.
Wojownik położył dłoń na mieczu, ale nie wyciągnął go.
– Naprawdę mam ochotę poderżnąć ci gardło, szanowny przewodniczący, ale wiem, że królowa by mnie za to zganiła, gdy już wróci.
Starsi patrzyli na niego skonsternowani. Czy on nie rozumiał tego, co właśnie mu powiedzieli?
– Naprawdę sądzicie, że ona nie wróci? – Zaśmiał się. – Ależ jesteście głupi. Widzicie królową, która nie może zabijać, której niewinność jest nieskalana i zakładacie, że ona nie potrafi się bronić? I może dobrze zakładacie, ale wysłaliście ją w towarzystwie poddanych. Uważacie, że ich nie ochroni? Że da ich zabić? Jesteście takimi idiotami.
– Głównodowodzący, waż słowa. Właśnie zarzucasz nam zdradę korony. Możemy…
– Gówno możecie – przerwał mu. – Jakiekolwiek decyzje może podejmować tylko królowa. Władzę dostaniecie dopiero, gdyby umarła nie zostawiając następczyni. A na to w najbliższym czasie nie liczcie. I chociaż kierujecie nią jak marionetką, nie ma szans, że zwróci się przeciwko mnie. I dobrze o tym wiecie. A teraz wybaczcie, muszę wysłać za królową ekipę poszukiwawczą. Kolejną, jak mniemam, bo przecież niemożliwe, żebyście tego jeszcze nie zrobili.
Nie czekał na odpowiedź. Opuścił pomieszczenie zostawiając za sobą milczących Starszych.