Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

1
Dzień dobry,
przy pracy nad kolejną książką zdecydowałem się na wprowadzenie krótkich opowiadań w formie wstawek do powstającej książki, aby rozszerzyć jej świat. Publikowałem już wcześniej na forum, dlatego przypomnę poprzednie diagnozy, czy aby na pewno zdołałem je zwalczyć i co nowego mogło się pojawić.
Poprzednie diagnozy?
  • Zaimkoza
  • Zbyt długie zdania
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeden, dwa, trzy...
Drzwi rąbnęły w futrynę, zagłuszając hukiem powtarzany przez echo kobiecy krzyk przerażenia.
Mała postać wpadła do chatki, potykając się na progu, po którym od razu zaczęły pełzać języki mgły. Uderzyła twarzą prosto w klepisko, ale zamiast rozpłakać się z siniejącego w oczach policzka, dyszała ciężko na czworakach. Próbowała coś z siebie wykrztusić, ale bez skutku. Sprawiała wrażenie, jakby coś ściskało jej gardło w żelaznym uścisku.
Jej ubrania były mokre, skóra parzyła i kleiła się od potu. Dygotała, dzwoniąc zębami, jak w febrze, choć rankiem była zupełnie zdrowa.
– Wi…wiwii… – jąkała się, aż wreszcie zaniosła paskudnym, suchym kaszlem. Tak niepodobnym do kaszlu dziecka.
– Na welesowe rany, co się dzieje? Janeczko spokojnie, ciiii, nic nie mów. Najpierw się uspokój – powiedziała kobieta niepewnym, drążącym głosem.
Mięśnie dziewczynki ubranej w prostą szarą sukienkę wreszcie rozluźniły się w uspokajających objęciach matki. Oddech uspokoił, a rozpaloną twarz coraz bardziej szpecił ciągle rosnący siniec. Już otwierała usta, ale drzwi ponownie huknęły. Nagły wiatr wpadł do środka momentalnie, wprawiając w ruch okiennice, które tłukły się o zasuwy.
Hałas ogłuszał.
Tym razem do chaty wpadła trójka wysokich chłopców z workami wypełnionymi węglem drzewnym. Ich stan był daleki do stanu dziewczynki, ale na twarzy całej czwórki malowało się dokładnie to samo.
Przerażenie.
– Błyska się – powiedział najwyższy.
– Burza idzie – zawtórował mu drugi, spoglądając niepewnie na siostrę.
Po tych słowach zapadła cisza. Wiatr przestał dąć, okiennice uspokoiły się, a wpadająca do środka mgła znieruchomiała nagle, jakby coś zatrzymało zupełnie czas. Cisza przed burzą, pomyślała kobieta, spoglądając zza plecy synów, za którymi ciemność pogłębiała się w oczach, zwiastując najgorsze.
To nadeszło.
Świat na moment rozjaśnił się w bladym świetle.
– Jeden, dwa, trzy, cztery... – szeptała kobieta, ściskając coraz to kolejne palce.
Doliczyła się do dziesięciu, zanim dobiegł do nich niski, ponury grom a ziemia zatrzęsła się niebezpiecznie, powodując, jak zwykle zresztą, elektryzujące mrowienie na skórze stóp. Wicher rozpętał się na nowo, a szum drzew zaczął dochodzić do nich z każdej strony.
– Po ojca – powiedziała wreszcie kobieta łamiącym się głosem, który szybko nabrał rezonu. – Na co czekacie? Cała trójka, już!
Nie czekała, aż wyjdą. Od razu zerwała się na nogi, podrywając za sobą córkę. Zwaliła się na wypchane po brzegi końskie juki i zaczęła rozrzucać ich zawartość dookoła. Wcześniej spakowali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, pozostawiając ich następcom jedynie kocioł i podstawowe kuchenne utensylia, które sami tutaj zastali przed trzema pełniami.
Zebrali wystarczająco zamówionego węgla drzewnego, dlatego przezornie zostawili sobie cały tydzień na podróż z wozem. Nikt nie mógł spodziewać się, że pierwsza burza nadejdzie tak szybko.
– Kilkanaście godzin. Spóźniliśmy się o kilkanaście godzin – szeptała pod nosem, zaglądając w kolejne szkatułki i sakwy.
Raz co raz wyrzucała z nich na ziemię jakieś przedmioty. Kilka małych rzeźb, wiązki tojadu, bylicy i czosnku, witki brzozy, gałązki dębu, wysuszone żołędzie, kilka drewnianych kołków, srebrny długi łańcuch… aż wreszcie wyciągnęła małe pudełeczko.
Jej córka w tym czasie nie próżnowała. Roznieciła ogień na dogasającym palenisku i rzucała w chciwie pomarańczowe języki zioła i gałązki. Zanim skończyła rozstawiać po kątach rzeźbione z drewna figurki, chatę spowijał już gęsty, ale przyjemny dla nosa dym.
– Szybko, Janka, bierz na palec i kreśl sołon nad okiennicami. Ćwiczyliśmy już to setki razy, ale czymś innym, mniej wyjątkowym. Teraz nie przerwij żadnej linii. To bardzo ważne.
Dziewczyna nie odezwała się. Nadal trudno było jej mówić. Posłusznie kiwnęła głową i podeszła do okiennicy, odczuwając dopiero teraz ból z piekącego policzka.
Zerkała przez ramię na matkę, która skrzącą się niczym miliony gwiazd pastą, narysowała na drzwiach kwadrat, a w nim łączące się na środku cztery łamiręce. Nikt nie nazywał tego w ten sposób, ale Janeczka zawsze widziała w tym symbolu cztery połączone ze sobą ręce. Zgięte w łokciach i nadgarstkach tak, żeby wskazywały bark.
Nigdy nie potrafiła pojąć, jak matka jest w stanie zrobić to tak szybko i tak dokładnie. Jej sołon zawsze wychodził krzywy i nieproporcjonalny, ale tym razem starała się, jak tylko mogła. Znała doskonale każdą linie, ale i tak podglądała ciągle dzieło na drzwiach dla pewności. Tak było jej łatwiej.
Kończyła kreślić znak nad drugą okiennicą, kiedy nagle rozbrzmiał kolejny grom. Podskoczyła zaskoczona… odrywając nieświadomie palec od deski. Wróciła do pracy od razu, widząc, jak jej matka skończyła już piąty, a teraz szeptała coś z zamkniętymi oczami.
Nie słyszała poszczególnych słów. Zadbał o to zarówno ciągle szalejący wiatr, jak i trzaskające w ogniu polana. Mimo gęstego dymu zauważyła jednak, jak wielki znak na drzwiach rozbłysnął. Rozjaśnił się na ułamek sekundy oślepiającym blaskiem, aby następnie wysłać jego część do pozostałych znaków część swojego światła. Na krótką chwilę ściany chaty rozbłysnęły siatką srebrnych połączeń, aktywując w podobny sposób kolejne sołonie.
Obie nie zauważyły, że nakreślony drżącymi małymi dłońmi znak na jednej okiennicy nie rozbłysnął tak, jak pozostałe. Jego linia została przerwana. Odrobinę. Wręcz niezauważalnie w panującym półmroku i na nieoszlifowanej desce.
Nie mogły tego dojrzeć, bo ich uwagę bez reszty pochłonęły otwierające się drzwi. Tym razem nie rąbnęły o futrynę, jak wcześniej i tym razem stanął w nich nie ktoś przerażony i skurczony, a dumnie wyprostowany mężczyzna z rękami ubrudzonymi po łokcie w węglu drzewnym.
Milczał, patrząc na nich tak, jak tylko może patrzeć ktoś na tych, których obiecał sobie zawsze chronić. Nie odzywał nie dlatego, że brakowało mu słów.
Nie mógł znaleźć języka, bo wycięto mu go już przed laty. Zamiast gwałtownie i niedbale, gestykulował spokojnie i powoli.
Nie przerywał, choć widział pogłębiające się przerażenie w oczach córki i niedowierzanie na obliczu żony, która zaniosła się płaczem, słysząc rżenie koni.
Przytuliła córkę, pocałowała ją w spuchnięty policzek i popchnęła lekko w stronę drzwi.
Nie opierała się. Jej twarz ozdobił nawet szczery uśmiech, kiedy wpadła w objęcia ojca, który podniósł ją na ręce i wyniósł na zewnątrz. Dwa osiodłane konie z miejscem na dwóch jeźdźców już czekały, postępując niespokojnie z nogi na nogę.
– Nie zatrzymywać się i nie zawracać. Koni nie oszczędzać. – Mówiły ręce mężczyzny, który wsadził córkę na siodło karej klaczy, dosiadanej przez najstarszego syna. – Trzymaj się mocno.
Podobnie jak matka, uścisnął następnie dłonie każdego z osobna, raz jeszcze wskazał kierunek i uderzył zady koni jednocześnie. Nie zwlekały. Puściły się w galop od razu tak, że już po chwili zarówno one, jak i jeźdźcy zginęli w mgle i ciemności.
– Dziękuję – powiedziała, kiedy zamknęli się w środku. – Dobrze zrobiłeś. Sama nie miałabym na to odwagi.
Spojrzał jej w oczy. To było granicą.
Skrzywił usta i jęknął. Zdjął z twarzy maskę pewności i zdecydowania. Padł na kolana, oparł głowę o jej brzuch i zaniósł się płaczem, kiwając przecząco głową, jakby chciał za wszelką cenę zapomnieć, co właśnie zrobił.
Pozwoliła mu na to. Gładziła jego śmierdzące dymem włosy, licząc w duchu ponownie czas między kolejnym błyskiem, a grzmotem.
Jeden, dwa, tr… cała ziemia zadrżała. Mimo butów poczuła znacznie dotkliwsze elektryzujące mrowienie na stopach, niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem chwyciła ostro jego włosy i odciągnęła głowę do tyłu tak, aby spojrzał w jej oczy.
– Razem?
Spojrzał na nią, skinął głową i momentalnie jego oczy stwardniały, a twarz skamieniała. Wytarł ją w spódnicę, poderwał się na nogi, okręcił jej długi warkocz jasnych włosów wokół pięści, jak zawsze lubiła i pocałował mocno, gryząc dolną wargę.
Zbyt ostro, ale odpowiednio. Potrzebowała tego tak samo bardzo, jak on, zanim odkleili się od siebie. Wspólnymi siłami odnaleźli najdłuższe i największe topory, zawiesili sobie na szyi amulety, dorzucili do ognia kolejnych ziół i stanęli na środku chaty.
Wtedy się zaczęło.
Rozległ się chrzęst kości, wiatr zelżał i zamienił się w złowrogi szelest tkaniny. Trwało to długo, a przynajmniej tak im się wydawało. Ze skupienia wyrwało ich pojedyncze stuknięcie w drzwi, które rozbudziło nakreślony srebrną pastą znak. Ten w odpowiedzi rozjaśniał delikatnie milionem gwiazd.
Cały świat ucichł.
– Wpuuuuścieeee mnieee – usłyszeli tak, jakby mówił to ktoś tuż obok nich. – Wpuuuścieee, błaaagam.
Uścisnęli sobie wolne dłonie, stojąc odwróceni do siebie plecami.
Stuknięcia rozbrzmiały jednak ponownie, tym razem w okiennice. Każde kolejne posłało jasny impuls światła po połączonych ze sobą znakach… z jednym wyjątkiem. Popatrzyli po sobie, ale tylko na chwilę.
Zaraz po tym coś zasyczało, coś ryknęło. Zewsząd zaczęło docierać do nich charczenie z dziesiątek gardeł i wtedy cała chata zatrzęsła się.
Grzmoty nasiliły się. Następowały jeden po drugim, a każdy kolejny sprawiał, że coś bez większego efektu dobijało się do drzwi i okiennic bardziej i bardziej.
Myśleli, że już im się uda. Że zabezpieczenia i rytuały wystarczą, aby ujść z życiem tej nocy, ale wtedy coś dziwnie trzasnęło. Jeden raz, drugi, trzeci. Po tym z zewnątrz dobiegł ich chichot i kolejne, jeszcze potężniejsze głuche uderzenie, które na tle wcześniejszych było zbyt realne.
Wtedy jedna z okiennic otworzyła się z impetem, rozsypując się w drzazgi. Przed tymi siłami trzymała je w ryzach nie prosta zasuwa, a znak, który całkowicie przygasł, zatracając swój pierwotny blask. Piorun oświetlił to, co kryło się za oknem, ale oboje już wcześniej wiedzieli, co tam zobaczą.
Śmierć.
Przez okiennice zaczęła wciskać się do środka blada w świetle kolejnych gromów postać z poszarpanymi uszami, wydłużonymi kłami i kępkami siwych włosów. Oboje rzucili w nią toporami. Jeden zawadził o wychudłe, poznaczone siatką paskudnych żył ramię, a drugi utknął w samym środku głowy.
To nie powstrzymało stwora, który tylko uśmiechnął się paskudnie i zaśmiał, a śmiech ten słyszeli nie z jego ust. Rozbrzmiewał bezpośrednio w ich myślach, ale urwał się równie nagle, co niespodziewanie. Wielka orękawiczona dłoń chwyciła paskudztwo za kark i wyciągnęła z chaty.
Rozległ się krzyk. Męski pewny krzyk, a następnie stęknięcie, mokre mlaśnięcie, głuchy trzask i upiorne zawodzenie. Korzystając z okazji, chwycili kolejne siekiery zrzucone na ziemię. Byli węglarzami, mieli ich pod dostatkiem i zawsze uważali, że mieli tyle samo rozsądku. Jednak nie tej nocy.
Wbrew wszystkiemu zbliżyli się do wyrwanej okiennicy i wyjrzeli na zewnątrz. Zawsze powtarzali swoim dzieciom, że ciekawość była pierwszym krokiem do Welesa, ale tym razem nie zważali na to. Ten sam do nich przyszedł i wprosił się, jak najbardziej znienawidzony członek rodziny.
Najpierw zobaczyli tylko cienie, a następnie, kiedy świat ponownie zalało białe światło, wielkiego mężczyznę wymachującego swoim równie wielkim toporem w walce z kilkoma potworami. Ich rozpoznanie w ułamku sekundy, które zapewniał każdy piorun, było niemożliwe. Poruszały się zbyt szybko, ale przypominały ścierwo tego, co przed momentem ich zaatakowało i co teraz leżało tuż pod oknem. W dwóch częściach.
Dochodzący ze strony walczących hałas był jeszcze paskudniejszy, niż wszystko, co spotkało ich tej nocy. Smród z trucheł, które padały pod ciosami topora, był nie do zniesienia, a oni mogli tylko patrzeć. Strach ich paraliżował.
Nagle mężczyzna potknął się. Coś wytrąciło mu widoczną nawet w ciemności broń, przypominającą rozgwieżdżone niebo i rzuciło się na niego. Próbował zrzucić szarpiącego jego plecy wielkimi pazurami potwora, ale bezskutecznie.
Pomógł mu w tym dopiero celnie rzucony przez kobietę topór, który wgryzł się w krzywy kręgosłup przy kolejnym gromie. Stwór wprawdzie nie odkleił się od olbrzyma, ale kupił mu czas, w którym jego wielka dłoń złapała skurczony łeb i przekręciła z chrzęstem.
Kolejne stwory nie odpuściły.
Wojownik zatoczył się, ale najwyraźniej celowo, bo w ramach tego ruchu podniósł z ziemi swój wielki topór i ciął na odlew, za plecy. Ostrze przeszło przez trudnego do zobaczenia upiora, jak przez powietrze, którym zresztą ten mógł być.
Tym razem pociągnęło za sobą właściciela tak, że impet uderzenia pociągnął go wprost pod zniszczone okno. Kolejny piorun pozwolił im spojrzeć na jego twarz pokrytą krwią i pociętą w wielu miejscach.
Kobieta krzyknęła.
– Do środka – powiedział, rozgniatając w dłoni flakonik, z którego pył od razu przylgnął do ostrza. – Już.
Usłuchali. Jeszcze przez długi czas słyszeli krzyki, uderzenia i cięcia. Coś kilka razy zwaliło się na ścianę ich chaty, wzbijając w powietrze kurz i próchno ze starych dech. Połączenie, które w świetle ognia widzieli bardzo dokładnie, ściskając się w strachu w kącie z dala od drzwi i okien.
Grzmiało coraz rzadziej.
Jeden, dwa, trzy…
– Osiem – szepnęła i od razu krzyknęła, kiedy coś wyrwało drzwi z futryny i wpadło na nich do środka.
Stwór był podobny do tego, który zaatakował ich na samym początku, ale w jego oszpeconych rysach widać było kobiecą twarz. Wleciał na drzwiach aż na sam środek chaty. Ze wstrętem wciągnął do swoich nozdrzy dym z ogniska i od razu skierował na nich wzrok.
Widząc, jak potwór zbiera się do skoku, odkleili się od siebie i chwycili pewniej styliska siekier. Już mieli zaatakować, ale w jego chudych, pokrzywionych plecach wyrósł nagle topór.
Znali je już doskonale. Zwłaszcza jego ostrza.
– Jesteśmy kwita – usłyszeli ze strony drzwi. Stanął w nich nieznajomy, którego kolejny piorun zalał białym światłem.
– Jeden, dwa… dziesięć – doliczyła się kobieta w duchu.
– To ostatni, a inne nie powinny was już niepokoić – powiedział, wchodząc do środka. Utykał na jedną nogę, ale jego stan sugerował, że było to jego najmniejsze zmartwienie. – Jednak na waszym miejscu i tak ukryłbym się tej nocy w ziemiance za waszą chatą i tuż przed wejściem zakopał to – położył na półce małą kulkę – powinno pomóc, ale tylko do wschodu.
Nie odpowiadali, ściskając ciągle w dłoniach ciągle uniesione do ataku bronie. Patrzyli na niego z taką samą zgrozą, jak na to, co leżało teraz przed nim i dygotało w pośmiertnych drgawkach.
Przestało, kiedy olbrzymi but przycisnął je z chrzęstem do podłogi, a równie imponująca w rozmiarach dłoń wyrwała z łatwością broń z jego pleców.
– To paskudny czas. Bardzo paskudny – powiedział i wyszedł chwiejnie z toporem zawieszonym na plecach.
Patrzyli za nim. Długo. Tak długo, że burza, której nikt nie mógł się spodziewać, przeminęła na dobre.
Gdyby nie stukot kopyt i rżenie koni, które zaczęło do nich dobiegać, staliby nieruchomo aż do świtu, nie mogąc pojąć tego, co właśnie przeżyli. Upuścili zgrabiałe ręce, popatrzyli po sobie i od razu wybiegli z chaty.
Zobaczyli dwa osiodłane konie.
Jeźdźców na nich nie było.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

2
Mrok, burza, niewinne ofiary, potwory oraz pojawiający się znikąd bohater, klasyka gatunku. Fajne budowanie napięcia, spoko próba gry na emocjach związanych z ratowaniem dzieci i więzią rodziców. Oryginalne, jak dla mnie, powiązanie nadejścia potworów wraz z nadchodzącą burzą i to liczenie sekund. Fajny motyw z rysowaniem symboli w celu zabezpieczenia chaty i błędem małej, który jednak pozostał bez większych konsekwencji, bo radosne oczekiwanie na krwawą egzekucję oczywiście musiał zepsuć piękny rycerz w lśniącej zbroi. Z drugiej strony te symbole i tak chyba były mało skuteczne, skoro jeden z potworów, chwilę później wbił do chaty frontowymi drzwiami, które niby były zabezpieczone. Czytało się fajnie, pomimo całej grozy znalazły się też akcenty komediowe:
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Nie odzywał nie dlatego, że brakowało mu słów.
Nie mógł znaleźć języka, bo wycięto mu go już przed laty.
Wybacz, ale ta linijka rozładowała całe napięcie zbudowane poprzednimi zdaniami.

Całość mocno liniowa, mało elementów zaskoczenia, zero nieprzewidywalności, fajne elementy po kilku chwilach przykrywane mniej fajnymi.

Bardzo podoba mi się świat, jaki proponujesz, ale już niekoniecznie co i w jaki sposób się w nim dzieje.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

3
Dziękuję za komentarz.
A więc zaczynamy:
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 19:40) Mrok, burza, niewinne ofiary, potwory oraz pojawiający się znikąd bohater, klasyka gatunku.
Mam nadzieję, że pozostałe elementy nie zrobiły z tego opowiadania czegoś sztampowego. Sam "rycerz" jest tłumaczony w ciągu historii w książce, więc jego motywacje i samo zjawienie się akurat tutaj jest tłumaczone między wierszami w samej książce.
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 19:40) błędem małej, który jednak pozostał bez większych konsekwencji
Tutaj mnie zaskoczyłeś. Miałem nadzieję, że tekst jasno wskazuje, że to właśnie ten przerwany symbol sprawił, że potwór przebił się przez barierę tak szybko.
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 19:40) Z drugiej strony te symbole i tak chyba były mało skuteczne, skoro jeden z potworów, chwilę później wbił do chaty frontowymi drzwiami, które niby były zabezpieczone
Ponownie tutaj mam wrażenie, że tekst wspomina o tym pośrednio. Nie bez powodu z początku jest zaznaczone, że dopiero po połączeniu symboli ze sobą, te zaczęły "chronić chatę", kiedy wokół stworzyła się cała "sieć". Złamanie jednej pieczęci naturalnie spowodowało osłabienie kolejnych.
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 19:40) Wybacz, ale ta linijka rozładowała całe napięcie zbudowane poprzednimi zdaniami.
Tutaj pewnie wielu mnie znienawidzi, ale uwielbiam tak przełamywać wątki. Zarówno w życiu i rozmowach, jak i na papierze i artykułach. Jeśli jednak ktoś jeszcze wspomni mi, że ten fragment tutaj nie pasuje, to stosownie go zmienię.
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 19:40) Bardzo podoba mi się świat, jaki proponujesz, ale już niekoniecznie co i w jaki sposób się w nim dzieje.
Zdecydowałem się na taką prostą w odbiorze formę, żeby rozluźnić nieco czytelnika od tajemnic i pytań.

Cieszę się jednak, że motyw się spodobał!

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

4
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 19:40) Tutaj mnie zaskoczyłeś. Miałem nadzieję, że tekst jasno wskazuje, że to właśnie ten przerwany symbol sprawił, że potwór przebił się przez barierę tak szybko.
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 20:22) Ponownie tutaj mam wrażenie, że tekst wspomina o tym pośrednio. Nie bez powodu z początku jest zaznaczone, że dopiero po połączeniu symboli ze sobą, te zaczęły "chronić chatę", kiedy wokół stworzyła się cała "sieć". Złamanie jednej pieczęci naturalnie spowodowało osłabienie kolejnych.
Tak, tak wiem, że to przez to wlazł do środka, ale to była w sumie jedyna konsekwencja, mało tego w sumie wyszło na dobre, bo jakby nie wywalona okiennica to nie było by rzutu toporem kobiety i stwory mogłyby załatwić rycerza. Także nawet błędy bohaterów wychodzą im w sumie na dobre. Co do współdziałania symboli faktycznie myślałem, że działają osobno.
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 20:22) Zdecydowałem się na taką prostą w odbiorze formę, żeby rozluźnić nieco czytelnika od tajemnic i pytań.
Mam wrażenie, że starasz się chronić czytelnika, gdzie ja jako odbiorca jestem wręcz złakniony pytań, zagadek, tajemnic, skrajnych emocji itd.

Również wcześniej wspomniane przełamywanie wątków. Nie sądziłem, że jest to świadome, ale jeśli jest czy nie ma też na celu ochrony czytelnika lub rozmówcy?

Chciałbym również z góry przeprosić, że się przyczepiam do Twojej czy kogokolwiek twórczości tutaj na forum. To mój pierwszy dzień tutaj, nie jestem żadnym znawcą literatury, nie mam pojęcia na temat warsztatu twórcy itp. Dzielę się po prostu emocjami i odczuciami jakie wzbudza we mnie to co ktoś piszę. Mam nadzieję, że będzie to w jakiś sposób pomocne dla Ciebie i innych autorów.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

5
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 21:23) Mam nadzieję, że będzie to w jakiś sposób pomocne dla Ciebie i innych autorów.
Emocji ponoć podważać nie można, a subiektywne oceny zawsze są w cenie, bo to przecież na emocjach książki zwykły grać :D
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 21:23) Mam wrażenie, że starasz się chronić czytelnika, gdzie ja jako odbiorca jestem wręcz złakniony pytań, zagadek, tajemnic, skrajnych emocji itd.
I tutaj właśnie do gry wejdzie cała książka. Jestem w momencie pisania już około 7/10 historii i niedawno poczułem, że idealnie będą wpisywać się w nią lekko powiązane z głównym wątkiem lekkie w formie podrozdziały tego typu.
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 21:23) Także nawet błędy bohaterów wychodzą im w sumie na dobre. Co do współdziałania symboli faktycznie myślałem, że działają osobno.
Celna uwaga, już widzę na to remedium.
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 21:23) Nie sądziłem, że jest to świadome, ale jeśli jest czy nie ma też na celu ochrony czytelnika lub rozmówcy?
Muszę przyznać, że tego odrobinę nie rozumiem. Mógłbyś doprecyzować?

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

6
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 22:06) Muszę przyznać, że tego odrobinę nie rozumiem. Mógłbyś doprecyzować?
Z przyjemnością. Wskazałem na zdanie o braku języka bohatera jako elemencie, który przełamał we mnie rosnące uczucie zagrożenia. Odpowiedziałeś, że to celowe przełamanie wątku. Zastanawiam się czy w tym przełamaniu nie chodzi o ochronę czytelnika, przed rosnącym napięciem. Ciekawi mnie co Cię motywuje do stosowania takich narzędzi w takim miejscu ?

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

7
Lucas X pisze: (ndz 02 sty 2022, 22:24) Ciekawi mnie co Cię motywuje do stosowania takich narzędzi w takim miejscu ?
Chęć zaskoczenia czytelnika :D Jednak zdaje sobie sprawę, że to, co świetnie sprawdza się w rozmowie twarzą w twarz (rozładowanie napięcia, poluzowanie atmosfery), niekoniecznie musi również zaliczać egzamin w prowadzeniu historii.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

8
Ogólnie nawet mi się podobało, ale coś jednak w tym tekście zgrzytało. Motyw burzy z którą nadchodzą potwory na plus.

Największa zagadka tego fragmentu: w jakim wieku jest Janeczka? Bo mamy odnośnie niej zarówno:
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) kobiecy krzyk przerażenia
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15)Mała postać
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Mięśnie dziewczynki
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15)Dziewczyna
Jak dla mnie może mieć dowolnie, pomiędzy 5 (pasuje do dziewczynki i małej postaci), a 19 (pasuje do kobiecego krzyku i dziewczyny).
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) rozpłakać się z siniejącego w oczach policzka
Siniaki zwykle nie pojawiają się od razu.
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) – Na welesowe rany, co się dzieje? Janeczko spokojnie, ciiii, nic nie mów. Najpierw się uspokój – powiedziała kobieta niepewnym, drążącym głosem.
Ta wypowiedź brzmi nienaturalnie moim zdaniem.
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Tym razem do chaty wpadła trójka wysokich chłopców z workami wypełnionymi węglem drzewnym.
No nie, jak gnasz do domu ogłosić, że zaraz umrzecie, to nie targasz ze sobą worków węgla.
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Po ojca – powiedziała wreszcie kobieta łamiącym się głosem, który szybko nabrał rezonu. – Na co czekacie? Cała trójka, już!
Ale właściwie dlaczego cała trójka? Nie rozsądniej by było, jakby jednak dwójka pomogła matce i Janeczce-o-wieku-nieokreślonym-ale-potencjalnie-niskim, w rozpalaniu kominka i rozstawianiu rzeźb?
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Jej córka w tym czasie nie próżnowała. Roznieciła ogień na dogasającym palenisku i rzucała w chciwie pomarańczowe języki zioła i gałązki.
Najpierw wpada w panice do domu, ledwo może słowo wydusić, a nagle już jest rzeczowa i opanowana?
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Nie mógł znaleźć języka, bo wycięto mu go już przed laty. Zamiast gwałtownie i niedbale, gestykulował spokojnie i powoli.
Po pierwsza: zgadzam się z przedmówcą, to pierwsze zdanie tutaj nie pasuje. Po drugie: zdanie drugie nie wiąże się w żaden sposób z drugim. Co brak języka ma do tego, że gestykuluje spokojnie, a nie gwałtownie?
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) twarz skamieniała. Wytarł ją w spódnicę,
To nie wygląda jak coś, co zrobiłby dorosły mężczyzna. Niech wytrze tę twarz dłonią, ale nie spódnicą żony!
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) odnaleźli najdłuższe i największe topory,
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) chwycili kolejne siekiery zrzucone na ziemię.
Topór i siekiera to nie to samo, a traktujesz je jak synonimy.

I cały motyw mi nie gra. Ile oni niby tych siekier/toporów ze sobą wożą? Bo opisujesz, jakby nie byli węglarzami, ale obwoźnymi sprzedawcami siekier. Czemu oni właściwie tym rzucają, zamiast po ludzku rąbać wchodzącego przez okno potwora? I czy na pewno rzucanie siekierą to taka łatwa sztuka?
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Pomógł mu w tym dopiero celnie rzucony przez kobietę topór, który wgryzł się w krzywy kręgosłup przy kolejnym gromie.
Piszesz, że ciemno, ledwo co widać, a ona rzuca toporem w stronę skłębionych potworów i walczącego człowieka? Jak dla mnie aż za duża szansa, że trafi nie w to, w co powinna.
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) Widząc, jak potwór zbiera się do skoku, odkleili się od siebie i chwycili pewniej styliska siekier. Już mieli zaatakować, ale w jego chudych, pokrzywionych plecach wyrósł nagle topór.

Znali je już doskonale. Zwłaszcza jego ostrza.
Nie mam pojęcia, o co chodzi w tym fragmencie.
sensor pisze: (ndz 02 sty 2022, 06:15) – Jesteśmy kwita – usłyszeli ze strony drzwi. Stanął w nich nieznajomy, którego kolejny piorun zalał białym światłem.
Ale że jakie kwita? Jeśli chodzi o to, że ona pomogła mu rzucając siekierą, to ciągle on uratował ich więcej razy.

I z całej sceny wynika, że jednak byli jakoś przygotowani na te potwory, wiedzieli co robić, umieli się jakoś bronić. A potem zamiast się schronić, jak im radził, stoją jak kołki do rana?
Jagoda, elfy i świnki morskie

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

9
Cześć Jagodo!
Musze przyznać, że po cichu liczyłem, że doczekam się od Ciebie oceny po tym, jak rzeczowo wskazałaś mi błędy w poprzedniej publikacji na tym forum ^^ dzięki!
Wścibskość i krytyczne spojrzenie ewidentnie są Twoją mocną stroną.
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Największa zagadka tego fragmentu: w jakim wieku jest Janeczka? Bo mamy odnośnie niej zarówno:
Przy poprawianiu gdzieś mi umknęło dziewczynka-dziewczyna. Poprawiam oryginał niezwłocznie. Problem w tym, że pierwsze zdanie miało wskazywać, że to matka krzyknęła. Jeśli jednak zrozumiałaś je inaczej, to zapewne jest z tym problem "Drzwi rąbnęły w futrynę, zagłuszając hukiem powtarzany przez echo krzyk przerażenia kobiety wewnątrz." Jedno słówko rozwiązuje problem, ale muszę przyznać, że usunąłem je przed publikacją w ramach zasady "cięcia" po napisaniu tego, co wydaje się zbyteczne :D

jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Siniaki zwykle nie pojawiają się od razu.
Zapomniał wół, jak cielęciem był. Rzeczywiście opuchlizna pasuje znacznie lepiej.
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Ta wypowiedź brzmi nienaturalnie moim zdaniem.
Rozważę zmiany.
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) No nie, jak gnasz do domu ogłosić, że zaraz umrzecie, to nie targasz ze sobą worków węgla.
A to z kolei dopisałem, żeby jasno wskazać na rolę węglarzy, żeby w książce lepiej się spinało. Wywalam!
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Najpierw wpada w panice do domu, ledwo może słowo wydusić, a nagle już jest rzeczowa i opanowana?
W życiu zawsze wyznaję zasadę "zachowuj się, jak przystało na daną sytuację". Rozumiem jednak, że trudno oczekiwać tego po dziecku, dlatego jedno zdanie powinno załatwić sprawę, ale...
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Co brak języka ma do tego, że gestykuluje spokojnie, a nie gwałtownie?
... w powyższym fragmencie, do którego się odnosić, do głowy rodziny taka zasada pasuje. W języku migowym powolne, pewne ruchy, a nie chaotyczne, są przejawem pewności. Tutaj ma to za zadanie podkreślić, że z tą decyzją nie ma dyskusji. Brak języka ma to do tego, że właśnie gestykuluje w formie języka migowego :D
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Niech wytrze tę twarz dłonią, ale nie spódnicą żony!
A niech wyciera spódnicą. Przecież zaraz mogą umrzeć! Temu akapitowi dobrze jednak zrobi zmiana na:
Spojrzał na nią, skinął głową i momentalnie jego oczy stwardniały, a twarz skamieniała. Schował ją w fałdach spódnicy ukochanej, ale tylko na moment, jakby szukał sił. Znalazł je. Co sądzisz? Chciałem po prostu przełamać wizję mężczyzny, jako kloca bez uczuć, który nigdy nie potrzebuje wsparcia w takich momentach. Zwłaszcza że wcześniej wysłał dzieci w niepewną ucieczkę, zostawiając siebie z żoną w pewnym niebezpieczeństwie, więc słabość i poszukiwanie zrozumienia jest raczej normalne.
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Topór i siekiera to nie to samo, a traktujesz je jak synonimy.
Zmartwię Cię, wygoogluj "topór vs siekiera"! :D
Wątek z rąbaniem bez rzucania rzeczywiście ma więcej sensu. Poprawiłem też niezrozumiały fragment, również zauważając błąd.
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) Ale że jakie kwita? Jeśli chodzi o to, że ona pomogła mu rzucając siekierą, to ciągle on uratował ich więcej razy.
Wbrew pozorom, jako postać, którą ten olbrzym jest w książce, ma to sens. Pomaga, ale niczego w zamian nie oczekuje.
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 11:21) A potem zamiast się schronić, jak im radził, stoją jak kołki do rana?
Strach sparaliżował mnie raz w życiu. Spadłem z roweru, nadgarstek wykręciło mi pod takim kątem, że gdyby nie znajomi, leżałbym tak chyba w nieskończoność z przerażenia. Może i byłem wtedy dzieckiem, ale nawet dorośli mają chwile słabości. Zwłaszcza po tym, jak byli już przygotowani na śmierć.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

10
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 15:50) "Drzwi rąbnęły w futrynę, zagłuszając hukiem powtarzany przez echo krzyk przerażenia kobiety wewnątrz."
Nie, to słówko nie rozwiąże problemu. Bo wychodzi, że najpierw jest krzyk, a potem zagłuszający go huk. Dlaczego matka krzyczy przed wpadnięciem do środka córki?
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 15:50) ... w powyższym fragmencie, do którego się odnosić, do głowy rodziny taka zasada pasuje. W języku migowym powolne, pewne ruchy, a nie chaotyczne, są przejawem pewności. Tutaj ma to za zadanie podkreślić, że z tą decyzją nie ma dyskusji. Brak języka ma to do tego, że właśnie gestykuluje w formie języka migowego :D
Spójrz na te dwa zdania, wydzielone nawet jako akapit. Wynika z nich jakby brak języka powodował nie gestykulację, a właśnie gestykulowanie spokojnie.
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 15:50) A niech wyciera spódnicą. Przecież zaraz mogą umrzeć! Temu akapitowi dobrze jednak zrobi zmiana na:
Spojrzał na nią, skinął głową i momentalnie jego oczy stwardniały, a twarz skamieniała. Schował ją w fałdach spódnicy ukochanej, ale tylko na moment, jakby szukał sił. Znalazł je. Co sądzisz? Chciałem po prostu przełamać wizję mężczyzny, jako kloca bez uczuć, który nigdy nie potrzebuje wsparcia w takich momentach. Zwłaszcza że wcześniej wysłał dzieci w niepewną ucieczkę, zostawiając siebie z żoną w pewnym niebezpieczeństwie, więc słabość i poszukiwanie zrozumienia jest raczej normalne.
Myślę, że będzie lepiej. I ja nie mam nic do tego, że on tam płacze i szuka wsparcia. Ja mam tylko problem z potraktowaniem spódnicy żony jak chusteczki higienicznej.
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 15:50) Zmartwię Cię, wygoogluj "topór vs siekiera"! :D
Po pierwsze: masz rację. Po drugie: ciągle w mojej głowie siekiera to sprzęt do rąbania drewna, a topór broń.
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 15:50) Strach sparaliżował mnie raz w życiu. Spadłem z roweru, nadgarstek wykręciło mi pod takim kątem, że gdyby nie znajomi, leżałbym tak chyba w nieskończoność z przerażenia. Może i byłem wtedy dzieckiem, ale nawet dorośli mają chwile słabości. Zwłaszcza po tym, jak byli już przygotowani na śmierć.
Problem mam z tym, że oni wcześniej wydawali się całkiem opanowani. To całe malowanie, okadzanie, latające siekiery. Ich nagły paraliż mi po prostu nie pasuje. Ale to odczucie subiektywne.
Jagoda, elfy i świnki morskie

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

11
jagoda139 pisze: (pn 03 sty 2022, 16:58) Nie, to słówko nie rozwiąże problemu. Bo wychodzi, że najpierw jest krzyk, a potem zagłuszający go huk. Dlaczego matka krzyczy przed wpadnięciem do środka córki?
Podmieniłem jeszcze na kilka innych wersji, a potem skreśliłem raz na zawsze, bo jednak niczego nie wnosiło do historii. W kwestii reszty musze przyznać, że miałaś rację. Poprawiłem już te fragmenty, przepisując to opowiadanie. Teraz mam nadzieję, że nie będzie budził wątpliwości. I mam też nadzieję, że nie łamię regulaminu, wklejając go poniżej:
Jeden, dwa, trzy... - wersja poprawiona


Drzwi rąbnęły w futrynę.
Mała postać wpadła do chatki, potykając się na progu, po którym od razu zaczęły pełzać języki mgły. Uderzyła twarzą prosto w klepisko, ale zamiast rozpłakać się, masując dłonią puchnący w oczach policzek, dyszała ciężko na czworakach. Próbowała coś z siebie wykrztusić, ale bez skutku. Sprawiała wrażenie, jakby coś ściskało jej gardło w żelaznym uścisku.
Jej ubrania były mokre, skóra parzyła i kleiła się od potu. Dygotała, dzwoniąc zębami, jak w febrze, choć rankiem była zupełnie zdrowa.
– Wi…wiwii… – jąkała się, aż wreszcie zaniosła paskudnym, suchym kaszlem. Tak niepodobnym do kaszlu dziecka.
– Na welesowe rany, co się dzieje? – powiedziała kobieta niepewnym, drążącym głosem, upadając obok niej na kolana i przytulając. – Spokojnie, ciiii, nic na razie nie mów. Najpierw się uspokój, proszę.
Mięśnie dziewczynki ubranej w prostą szarą sukienkę wreszcie rozluźniły się w uspokajających objęciach matki. Oddech zwolnił, a rozpaloną twarz coraz bardziej szpecił ciągle rosnący siniec. Już otwierała usta, ale drzwi ponownie huknęły. Wiatr nagle wzmożył się i momentalnie wpadł do środka, wprawiając w ruch okiennice, które tłukły się o zasuwy.
Hałas ogłuszał.
Tym razem do chaty weszła trójka wysokich chłopców z siekierami w poznaczonych odciskami dłoniach. Ich stan był daleki do stanu dziewczynki, ale na twarzy całej czwórki malowało się dokładnie to samo.
Przerażenie.
– Błyska się – powiedział najwyższy.
– Burza idzie – zawtórował mu drugi, spoglądając niepewnie na siostrę.
Po tych słowach zapadła cisza. Wiatr przestał dąć, okiennice uspokoiły się, a wpadająca do środka mgła znieruchomiała nagle, jakby coś zatrzymało zupełnie czas. Cisza przed burzą, pomyślała kobieta, spoglądając zza plecy synów, za którymi ciemność pogłębiała się w oczach, zwiastując najgorsze.
To właśnie nadeszło.
Świat na moment rozjaśnił się w bladym świetle.
– Jeden, dwa, trzy, cztery... – szeptała kobieta, ściskając coraz to kolejne palce.
Doliczyła się do dziesięciu, zanim dobiegł do nich niski, ponury grom, a ziemia zatrzęsła się niebezpiecznie, powodując, jak zwykle zresztą, elektryzujące mrowienie na skórze stóp. Wicher rozpętał się na nowo, a szum drzew zaczął dochodzić do nich z każdej strony.
– Po ojca – powiedziała wreszcie kobieta łamiącym się głosem, który szybko nabrał rezonu. – Na co czekacie? Cała trójka, już! Oni mogą już tu być, a sam nie da rady.
Nie czekała, aż wyjdą, ale na szczęście nie zwlekali ze strachu.
Od razu zerwała się na nogi, podrywając za sobą córkę. Zwaliła się na wypchane po brzegi końskie juki i zaczęła rozrzucać ich zawartość dookoła. Wcześniej spakowali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, pozostawiając ich następcom jedynie kocioł i podstawowe kuchenne utensylia, które sami tutaj zastali przed trzema pełniami.
Zebrali wystarczająco zamówionego węgla drzewnego, dlatego przezornie zostawili sobie cały tydzień na podróż z wozem. Nikt nie mógł spodziewać się, że pierwsza burza nadejdzie tak szybko.
– Kilkanaście godzin. Spóźniliśmy się o kilkanaście godzin – szeptała pod nosem, zaglądając w kolejne szkatułki i sakwy.
Kątem oka zobaczyła, jak jej córka nadal siedzi w tym samym miejscu, gdzie upadła. Nie dziwiła się jej. Nasłuchała się pewnie dość od braci o tym, co zawsze przynosi burza. Podeszła do niej, uklęknęła i z wysiłkiem ukrywając swój niepokój, wzięła w swoje dłonie jej główkę. Uśmiechnęła się, kiedy sparaliżowane strachem niebieskie oczy odnalazły jej spojrzenie i momentalnie zaczęły przypominać wzrok odpowiedni dla dziecka, którym przecież nadal była.
– Będę potrzebowała twojej pomocy Janeczko – powiedziała najspokojniej, jak tylko mogła, korzystając tylko z odrobiny mocy. – Wyobraź sobie, że to jedno z tych ćwiczeń, które robiliśmy zawsze, kiedy braci i taty nie było w okolicy, dobrze?
Córka ponownie się nie odezwała. Skinęła tylko głową, uśmiechnęła się porozumiewawczo i wstała z klęczek, najwyraźniej czując powagę sytuacji. Matka nie myliła się. Doskonale wiedziała, co powinna robić.
– Zuch dziewczyna – powiedziała spokojnym tonem kobieta, sama wstając i ponownie rzucając się na pakunki, co nijak miało się do jej głosu. – Taką cię kocham – szepnęła bardziej do siebie, niż do niej.
Raz co raz wyrzucała z nich na ziemię jakieś przedmioty. Kilka małych rzeźb, wiązki tojadu, bylicy i czosnku, witki brzozy, gałązki dębu, wysuszone żołędzie, kilka drewnianych kołków, małą fiolkę z naparem ze sporyszu, aż wreszcie wyciągnęła małe pudełeczko. Dwukrotnie upewniła się, czy to na pewno to, co myśli.
Jej córka w tym czasie nie próżnowała. Roznieciła ogień na dogasającym palenisku i rzucała w chciwie pomarańczowe języki zioła i gałązki. Zanim skończyła rozstawiać po kątach rzeźbione z drewna figurki, chatę spowijał już gęsty, ale przyjemny dla nosa dym.
– Szybko, Janka, bierz to na palec i kreśl sołon nad okiennicami. Ćwiczyliśmy już to setki razy, ale czymś innym, mniej wyjątkowym. Teraz nie przerwij żadnej linii. To bardzo ważne.
Dziewczyna nie odezwała się. Nadal trudno było jej mówić. Posłusznie kiwnęła głową i podeszła do okiennicy, odczuwając dopiero teraz ból z piekącego policzka.
Zerkała przez ramię na matkę, która skrzącą się niczym miliony gwiazd pastą, narysowała na drzwiach kwadrat, a w nim łączące się na środku cztery łamiręce. Nikt nie nazywał tego w ten sposób, ale Janeczka zawsze widziała w tym symbolu cztery połączone ze sobą ręce. Zgięte w łokciach i nadgarstkach tak, żeby wskazywały bark.
Nigdy nie potrafiła pojąć, jak matka jest w stanie zrobić to tak szybko i tak dokładnie. Jej sołon zawsze wychodził krzywy i nieproporcjonalny, ale tym razem starała się, jak tylko mogła. Znała doskonale każdą linie, ale i tak podglądała ciągle dzieło na drzwiach dla pewności. Tak było jej łatwiej.
Kończyła kreślić znak nad drugą okiennicą, kiedy nagle rozbrzmiał kolejny grom. Podskoczyła zaskoczona… odrywając nieświadomie palec od deski. Wróciła do pracy od razu, widząc, jak jej matka skończyła już piąty, a teraz szeptała coś z zamkniętymi oczami.
Nie słyszała poszczególnych słów. Zadbał o to zarówno ciągle szalejący wiatr, jak i trzaskające w ogniu polana. Mimo gęstego dymu zauważyła jednak, jak wielki znak na drzwiach rozbłysnął. Rozjaśnił się na ułamek sekundy oślepiającym blaskiem, aby następnie wysłać jego część do pozostałych znaków część swojego światła. Na krótką chwilę ściany chaty rozbłysnęły siatką srebrnych połączeń, aktywując w podobny sposób kolejne sołonie.
Obie nie zauważyły, że nakreślony drżącymi małymi dłońmi znak na jednej okiennicy nie rozbłysnął tak, jak pozostałe. Jego linia została przerwana. Odrobinę. Wręcz niezauważalnie w panującym półmroku i na nieoszlifowanej desce.
Nie mogły tego dojrzeć, bo ich uwagę bez reszty pochłonęły otwierające się drzwi. Tym razem nie rąbnęły o futrynę, jak wcześniej i tym razem stanął w nich nie ktoś przerażony i skurczony, a dumnie wyprostowany mężczyzna z rękami ubrudzonymi po łokcie w węglu drzewnym.
Milczał, patrząc na nich tak, jak tylko może patrzeć ktoś na tych, których obiecał sobie zawsze chronić. Nie odzywał nie dlatego, że brakowało mu słów. Nie mógł znaleźć języka, bo wycięto mu go przed laty, dlatego mógł tylko gestykulować. Przyzwyczaili się do tego. Podobnie zresztą, jak do tego, jak wyraża przez te gesty emocje. Teraz gestykulował spokojnie i powoli z twarzą wykutą, jakby w marmurze. Połączenie mówiące jasno, że nie ma teraz mowy o sprzeciwie.
Nie przerywał, choć widział pogłębiające się przerażenie w oczach córki i niedowierzanie na obliczu żony. Zaniosła się płaczem, kiedy tylko usłyszała rżenie koni. Przytuliła córkę, pocałowała ją w spuchnięty policzek i popchnęła lekko w stronę drzwi.
Nie opierała się. Jej twarz ozdobił nawet szczery uśmiech, kiedy wpadła w objęcia ojca, który podniósł ją na ręce i wyniósł na zewnątrz. Dwa osiodłane konie z miejscem na dwóch jeźdźców już czekały, postępując niespokojnie z nogi na nogę.
– Nie zatrzymywać się i nie zawracać. Koni nie oszczędzać. – Mówiły ręce mężczyzny, który wsadził córkę na siodło karej klaczy, dosiadanej przez najstarszego syna. – Trzymaj się mocno.
Podobnie jak matka, uścisnął następnie dłonie każdego z osobna, raz jeszcze wskazał kierunek i uderzył zady koni jednocześnie. Nie zwlekały. Puściły się w galop od razu tak, że już po chwili zarówno one, jak i jeźdźcy zginęli w mgle i ciemności.
– Dziękuję – powiedziała, kiedy zamknęli się w środku. – Dobrze zrobiłeś. Sama nie miałabym na to odwagi.
Spojrzał jej w oczy. To było granicą.
Skrzywił usta i jęknął. Zdjął z twarzy maskę pewności i zdecydowania. Padł na kolana, oparł głowę o jej brzuch i zaniósł się płaczem, kiwając przecząco głową, jakby chciał za wszelką cenę zapomnieć, co właśnie zrobił.
Pozwoliła mu na to. Gładziła jego śmierdzące dymem włosy, licząc w duchu ponownie czas między kolejnym błyskiem, a grzmotem.
Jeden, dwa, tr… cała ziemia zadrżała. Mimo butów poczuła znacznie dotkliwsze elektryzujące mrowienie na stopach, niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem chwyciła ostro jego włosy i odciągnęła głowę do tyłu tak, aby spojrzał w jej oczy.
– Razem?
Spojrzał na nią, skinął głową i momentalnie jego oczy stwardniały, a twarz skamieniała. Schował ją w fałdach spódnicy ukochanej, ale tylko na moment, jakby szukał sił. Znalazł je… choć z jej małą pomocą. W tej chwili wiedziała, że ostatnie, co powinna robić, to nadużywać swojej mocy.
W następnej chwili poderwał się na nogi. Okręcił tuż nad wrastającym w jej kark korzeniem długi warkocz jasnych włosów wokół pięści, jak zawsze lubiła i pocałował mocno. Zbyt ostro, ale adekwatnie. Teraz potrzebowała tego równie mocno, a może nawet bardziej, niż on.
Odkleili się od siebie po kolejnym gromie. Wspólnymi siłami odnaleźli największe noże pozostawione wokół paleniska, zawiesili sobie na szyi amulety, dorzucili do ognia kolejnych ziół i stanęli na środku chaty. Tak, żeby mieć oko na wszystkie okna i drzwi.
Wtedy się zaczęło.
Rozległ się chrzęst kości, wiatr zelżał i zamienił się w złowrogi szelest tkaniny. Trwało to długo, a przynajmniej tak im się wydawało. Ze skupienia wyrwało ich pojedyncze stuknięcie w drzwi, które rozbudziło nakreślony srebrną pastą znak. Ten w odpowiedzi rozjaśniał delikatnie milionem gwiazd, pociągając za sobą pozostałe.
Cały świat ucichł.
– Wpuuuuścieeee mnieee – usłyszeli to w sposób, jakby mówił to ktoś tuż obok nich. – Wpuuuścieee, błaaagam.
Uścisnęli sobie wolne dłonie, stojąc odwróceni do siebie plecami.
Stuknięcia rozbrzmiały jednak ponownie, tym razem w okiennice. Każde kolejne posłało jasny impuls światła po połączonych ze sobą znakach… z jednym wyjątkiem. Popatrzyli po sobie, ale tylko na chwilę.
Zaraz po tym coś zasyczało, coś ryknęło. Zewsząd zaczęło docierać do nich charczenie z dziesiątek gardeł i wtedy cała chata zatrzęsła się. Bardziej z sił, które zaczęły na nią nacierać, niż wzmożonych grzmotów. Te następowały jeden po drugim, a każdy kolejny sprawiał, że coś bez większego efektu dobijało się do drzwi i okiennic coraz bardziej.
Myśleli, że już im się uda. Że zabezpieczenia i rytuały wystarczą, aby ujść z życiem tej nocy, ale wtedy coś dziwnie trzasnęło. Jeden raz, drugi, trzeci. Po tym z zewnątrz dobiegł ich chichot i kolejne, jeszcze potężniejsze głuche uderzenie, które na tle wcześniejszych było zbyt realne.
Bariera nie wytrzymała.
Jedna z okiennic otworzyła się z impetem, rozsypując się w drzazgi. Przed tymi siłami trzymała je w ryzach nie prosta zasuwa, a znak o jednej przerwanej krawędzi, który całkowicie przygasł, zatracając swój pierwotny blask. Piorun oświetlił to, co kryło się za oknem, ale oboje już wcześniej wiedzieli, co tam zobaczą.
Śmierć.
Przez okiennice zaczęła wciskać się do środka blada w świetle kolejnych gromów postać z poszarpanymi uszami, wydłużonymi kłami i kępkami siwych włosów. Oboje rzucili się na nią z nadzieją, że po tym wszystkim jest osłabiona. Wiedzieli, że gdyby nie była, zabiłaby ich już dawno.
Pierwszy dosięgnął ją topór mężczyzny. Ostrze rozłupało czaszkę i zatrzymało się dopiero na zdeformowanym nosie, ale w odpowiedzi pazurzasta łapa przeorała zaciśnięte na trzonku palce. Musiał puścić broń, ale sięgnął szybko po schowany chwilę wcześniej nóż w cholewie.
Nie mógł widzieć, jak kobieta uratowała mu życie, ucinając w powietrzu pokurczoną dłoń, która próbowała dosięgnąć jego karku. Potwór jednak nie wydawał się tym przejęty. Wciskał się dalej i jeszcze pewniej do środka, słysząc z tyłu odgłosy sobie podobnych i znacząc czarną krwią ubitą ziemię. Ta wytrysnęła całą fontanną, kiedy sprawną ręką stwór wyrwał ostrze z głowy.
Na ten widok oboje cofnęli się od niego. Widząc to swoimi przekrwionymi oczami, potwór uśmiechnął się paskudnie i zaśmiał, a śmiech ten słyszeli nie z jego ust. Rozbrzmiewał bezpośrednio w ich myślach, ale urwał się równie nagle, co niespodziewanie. Wielka orękawiczona dłoń chwyciła paskudztwo za kark i wyciągnęła z chaty.
Rozległ się krzyk.
Męski pewny krzyk, a następnie stęknięcie, mokre mlaśnięcie, głuchy trzask i upiorne zawodzenie. Korzystając z okazji, mężczyzna podniósł broń, która zgodnie z opowieściami nie była skuteczna prawie w ogóle i długi pogrzebacz z nadzieją, że następnego utrzyma na dystans. Na nic więcej nie było ich stać. Byli węglarzami, którzy tylko węgla mieli pod dostatkiem. Zawsze śmiali się między sobą, że mają go tyle samo, ile rozsądku, unikając zawsze problemów, jak tylko się dało, ale nie tej nocy.
Wbrew rozwadze zbliżyli się do wyrwanej okiennicy i wyjrzeli na zewnątrz. Zawsze powtarzali swoim dzieciom, że ciekawość była pierwszym krokiem do Welesa, ale tym razem nie zważali na to. Ten sam do nich przyszedł i wprosił się w gościnę, jak najbardziej znienawidzony członek rodziny.
Najpierw zobaczyli tylko cienie, a następnie, kiedy świat ponownie zalało białe światło, wielkiego mężczyznę wymachującego swoim równie wielkim toporem w walce z kilkoma potworami. Ich rozpoznanie w ułamku sekundy, które zapewniał każdy piorun, było niemożliwe. Poruszały się zbyt szybko, ale w większości przypominały ścierwo tego, co przed momentem ich zaatakowało i co teraz leżało tuż pod oknem. W dwóch częściach.
Dochodzący ze strony walczących hałas był jeszcze paskudniejszy, niż wszystko, co spotkało ich tej nocy. Smród z trucheł, które padały pod ciosami topora, był nie do zniesienia, a oni mogli tylko patrzeć. Strach ich paraliżował.
Nagle mężczyzna potknął się. Coś wytrąciło mu widoczną nawet w ciemności broń, przypominającą rozgwieżdżone niebo i rzuciło się na niego. Próbował zrzucić szarpiącego jego plecy wielkimi pazurami potwora, ale bezskutecznie. Wyglądało na to, że zaraz reszta go przytłoczy, a oni będą tylko patrzeć, jak nadzieja ginie razem z nim.
Czy aby na pewno?
Popatrzyła na męża, przejechała palcami po wrastającym w kręgosłup korzeniu i zaryzykowała. Użyła odrobinę mocy, ale nie zrobiła niczego szczególnego. Chciała tylko odciągnąć uwagę potworów i to jej się udało. Wszystkie na ułamek sekundy zamarły i popatrzyły w jej stronę akurat kiedy piorun ponownie skąpał świat w świetle.
Podziałało.
Stwór wprawdzie nie odkleił się od olbrzyma, ale kupił mu czas, w którym jego wielka dłoń złapała skurczony łeb i przekręciła z chrzęstem. Kolejne stwory nie odpuściły, ale zamiast rzucić się w jej stronę, bo to jej tak naprawdę chciały, rzuciły się na wojownika.
Ten zatoczył się, ale najwyraźniej celowo, bo w ramach tego ruchu podniósł z ziemi swój wielki topór i ciął na odlew, za plecy. Ostrze przeszło przez trudnego do zobaczenia upiora, jak przez powietrze, którym zresztą ten mógł być.
Była przecież burza. Najgorsze zawsze się w niej budziło.
Tym razem atak pociągnął za sobą właściciela tak, że impet uderzenia pociągnął go wprost pod zniszczone okno. Kolejny piorun pozwolił im spojrzeć na twarz pokrytą krwią i pociętą w wielu miejscach.
Kobieta krzyknęła.
– Do środka – powiedział, rozgniatając w dłoni flakonik, z którego pył od razu przylgnął do ostrza. – Już.
Usłuchali. Jeszcze przez długi czas słyszeli krzyki, uderzenia i cięcia. Coś kilka razy zwaliło się na ścianę ich chaty, wzbijając w powietrze kurz i próchno ze starych dech. Połączenie, które w świetle ognia widzieli bardzo dokładnie, ściskając się w strachu w kącie z dala od drzwi i okien.
Grzmiało coraz rzadziej.
Jeden, dwa, trzy…
– Osiem – szepnęła i od razu krzyknęła, bo coś wyrwało drzwi z futryny i wpadło na nich do środka.
Stwór był podobny do tego, który zaatakował ich na samym początku, ale w jego oszpeconych rysach widać było kobiecą twarz. Wleciał na drzwiach aż na sam środek chaty. Ze wstrętem wciągnął do swoich nozdrzy dym z ogniska i od razu skierował na nich wzrok.
Widząc, jak potwór zbiera się do skoku, odkleili się od siebie i chwycili pewniej swoje bronie. Już mieli atakować, ale w jego chudych, pokrzywionych plecach wyrósł nagle topór z doskonale znanymi im ostrzami. Potwór zacharczał, napiął się i znieruchomiał w następnym momencie.
– Nie dziękujcie. Jesteśmy kwita – usłyszeli ze strony drzwi.
Stanął w nich nieznajomy, którego kolejny piorun zalał białym światłem.
– Jeden, dwa… dziesięć – doliczyła się kobieta w duchu.
– To ostatni, a inne nie powinny was już niepokoić – powiedział, wchodząc do środka. Utykał na jedną nogę, ale jego stan sugerował, że było to jego najmniejsze zmartwienie. – Jednak na waszym miejscu i tak ukryłbym się tej nocy w ziemiance za waszą chatą i tuż przed wejściem zakopał to – położył na półce małą kulkę – powinno pomóc, ale tylko do wschodu.
Nie odpowiadali, ściskając ciągle w dłoniach ciągle uniesione do ataku bronie. Patrzyli na niego z taką samą zgrozą, jak na to, co leżało teraz przed nim i dygotało w pośmiertnych drgawkach.
Przestało, kiedy olbrzymi but przycisnął je z chrzęstem do podłogi, a równie imponująca w rozmiarach dłoń wyrwała z łatwością broń z jego pleców.
– To paskudny czas. Bardzo paskudny – powiedział i wyszedł chwiejnie z toporem zawieszonym na plecach.
Patrzyli za nim. Długo, choć od razu zniknął w ciemności.
Gdyby nie stukot kopyt i rżenie koni, które zaczęło do nich dobiegać chwilę później, staliby nieruchomo aż do świtu, nie mogąc pojąć tego, co właśnie przeżyli. Jednak znali to rżenie zbyt dobrze. Upuścili zgrabiałe ręce, popatrzyli po sobie i od razu wybiegli z chaty.
Zobaczyli dwa osiodłane konie.
Jeźdźców na nich nie było.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

12
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 17:23) I mam też nadzieję, że nie łamię regulaminu, wklejając go poniżej
Hej, punkt szósty regulaminu tego działu mówi, że kolejne wersje wklejamy w oddzielnym wątku i trzeba trzymać się limitu jeden tekst na 7 dni. Ten zostawimy już tutaj, ale następnym razem pamiętaj o zasadzie.
Link do regulaminu: viewtopic.php?t=10554
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

13
Fajny wstęp do dłuższego tekstu. Można od razu zanurzyć się w świecie (i nie chodzi mi o to, że na dzień dobry wjeżdża akcja, ale o sprawne przemycanie informacji bez ekspozycji). Potwory atakujące w trakcie burzy to pomysł z dużym potencjałem. OP wojownik ratujący bohaterów w ostatniej chwili dość ryzykowny, ale z takiej postaci też da się sporo wyciągnąć.
Nie pasowało mi tylko jedno: Skąd pomysł, że dzieciaki będą miały większą szansę na przeżycie na zewnątrz? Z opisu wynika, że burza przemieszcza się szybko. Konie nie mogą długo galopować, w końcu się przecież zmęczą. Co potem? Jakaś kryjówka? Rodzice chcieli się ich pozbyć?
Tekst po poprawkach wygląda o wiele lepiej, ale tak :
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 17:23)spoglądając zza plecy synów
Zza pleców czy za plecy?
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 17:23)Nie przerywał, choć widział pogłębiające się przerażenie w oczach córki i niedowierzanie na obliczu żony. Zaniosła się płaczem
Kto zanosił się płaczem, żona czy córka?
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 17:23)Jej ubrania były mokre, skóra parzyła i kleiła się od potu. Dygotała
Skóra dygotała?
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 17:23)Okręcił tuż nad wrastającym w jej kark korzeniem długi warkocz jasnych włosów wokół pięści,
Nad tym zdaniem trzeba usiąść i je sobie rozrysować, żeby ogarnąć, o co chodzi.
sensor pisze: (pn 03 sty 2022, 17:23)Potwór wprawdzie nie odkleił się od olbrzyma, ale kupił mu czas, w którym jego wielka dłoń złapała skurczony łeb i przekręciła z chrzęstem.
Tutaj nie potwór kupił czas, ale wcześniejsze odwrócenie uwagi.

Warto unikać sytuacji, w których jakieś zdanie da się zrozumieć na dwa sposoby, bo wtedy albo czytelnik wybierze sobie tę złą interpretację, albo zatrzyma się, żeby pomyśleć i to wybije go z rytmu.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

14
ithi pisze: (pn 03 sty 2022, 17:45) [...] następnym razem pamiętaj o zasadzie.
Będę, dzięki za przymrużenie oka na tę wpadkę :D

Hej Strzałko!
Strzałka pisze: (śr 05 sty 2022, 16:16) Skąd pomysł, że dzieciaki będą miały większą szansę na przeżycie na zewnątrz?
Wyjaśnienie jest zawarte w dalszej części książki, kiedy ten "wybawca" specjalnie bierze swojego ucznia w to miejsce i opowiada. W skrócie? Chata jest na pograniczu dwóch stref świata. Jest wykorzystywana do karania ludzi przez brak terenu w tej "dobrej strefie".
Strzałka pisze: (śr 05 sty 2022, 16:16) Zza pleców czy za plecy?
Ależ wpadka. "Za" naturalnie - poprawione!
Strzałka pisze: (śr 05 sty 2022, 16:16) Warto unikać sytuacji, w których jakieś zdanie da się zrozumieć na dwa sposoby, bo wtedy albo czytelnik wybierze sobie tę złą interpretację, albo zatrzyma się, żeby pomyśleć i to wybije go z rytmu.
Okej, przyjrzę się tym zdaniom, dzięki.

Jeden, dwa, trzy... (fantasy, fragment powieści)

15
Cześć , mam nadzieję że nie poknocę czegoś przy zamieszczaniu tego komentarza. Pierwszy raz więc wyrozumiałość będzie mile widziana:)

Nie wiem czemu akuratnie wybrałam ten fragment powieści bardziej z horroru niż fantasy. Ale skoro wybrałam to jak każdy nowicjusz nie znam się , ale się wypowiem. Rzecz prosta, nieskomplikowana, którą dobrze się czyta , napięcie rośnie i opada . Taki interwał biegowy.
Przewidywalność zachowań i bohaterów( no chyba że zamierzona) nie powoduje wysiłku intelektualnego u czytelnika. Ponieważ utwór skierowany jest do czytelnika który lubi SF i fantasy to trzeba liczyć się z tym że zna ich wiele - skoro polubił- więc szybko znajdzie analogie do RIDDICKA walczącego z bandą głupawych najemników i wężami( potworami) podczas nadciągającej burzy.
Jeśli wydasz , to pewnie będzie fajna rzecz dla zabicia czasu w pociągu ale wymaga poprawek sformułowań które zaburzają logikę językową.

cytaty;
" Skóra parzyła" skóra może piec po oparzeniu ale sama nie będzie parzyła, raczej:)
"raz co raz" - wydaje mi się że powinno mówić się " raz po raz".
Najsmutniejszym aspektem dzisiejszego życia jest to, że nauka osiąga wiedzę szybciej niż społeczeństwo osiąga mądrość. http://cytatybaza.pl/autorzy/isaac-asimov.html?cid=41
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”