Jednocześnie ogłaszam conajmniej miesięczne moratorium na publikację kolejnych tekstów w TuWrzuciu. Raz dlatego, że (oprócz dalszego ciągu Zamku, którego nie ma sensu wstawiać) nic więcej na razie nie mam napisane, dwa dlatego, że sam muszę ochłonąć.
Styl tego tekstu miał być przeciwieństwem stylu Zamku, ale zastanawiam się, czy nie przegiąłem z kolei w drugą stronę. W zasadzie wyszedł mi niemal dialog. Zatem jeśli styl znów zostanie uznany za nie do przyjęcia, to następnym razem, jeśli coś napiszę, to naprawdę postaram się tylko kopiować zwyczajny styl książkowy i powstrzymać się od jakichkolwiek własnych wymysłów. Tak samo jeśli treść będzie budzić poważne zastrzeżenia, to chyba następnym razem napiszę coś o elfach i krasnoludach walczących z Władcą Ciemności, zaś pierwsza scena odbędzie się w obskurnej tawernie w złej dzielnicy.
Pierwsza rzecz, na którą sam zwróciłem uwagę: Skoro zakazałem narratorowi dostępu do myśli bohaterów, to nie mogę wytłumaczyć motywów niektórych zachowań, a wydaje mi się, że niektóre decyzje postaci mogą budzić pewne zdziwienie. Na ile to jest wada, nie wiem. Być może wręcz jest to zaleta, bo czytelnik może sobie sam dołożyć fragmenty układanki według własnej wyobraźni? A o ile będzie dalszy ciąg, to może pojawią się inne możliwości niż nadużywanie mowy pozornie zależnej na wyjaśnienie niektórych spraw.
Disclaimer: Tekst nie przedstawia moich przekonań moralnych. Miał być on w założeniu ćwiczeniem w tropes: Affably Evil oraz Villain Protagonist. Dlatego w obecnym kształcie morał tego fragmentu jest nie do przyjęcia. O ile kiedyś dopiszę kolejne rozdziały, to w końcu zmieni się także wydźwięk moralny całości.
Podkreśliłem celowo wprowadzone błędy językowe, mające wypływać z faktu, że wypowiadająca się postać nie mówi w swym języku ojczystym. Wszelkie niepodkreślone błędy są moim niedopatrzeniem. Pochyłą czcionką zaznaczyłem powtórzenie, które moim zdaniem źle leży i stanowi błąd stylistyczny, ale pomimo przemyśleń i skonsultowania się ze słownikiem synonimów nie umiem tego powtórzenia usunąć.
Tekst zawiera anachronizmy, wydaje mi się jednak, że mam do nich prawo na mocy licentia poetica.
I
Cienki głosik małej dziewczynki przeciął ciszę bezksiężycowej nocy.
— Hej, zła morderczyni ninja!
Niewyraźna postać ludzka na brzegu klifu nagle przestała wpatrywać się w morze. Drgnęła.
— Jak mnie nazwałaś? — przemówiła czystym kobiecym głosem, kierując się ku zaroślom.
— Zła morderczyni ninja! — dobiegł ją znów dziewczęcy pisk spomiędzy drzewa a krzewu.
Kobieta kucnęła przed malutką.
— Powiedz mi… Co to jest, według ciebie, zlo?
— Tak łatwo się nie wykręcisz! — krzyknęła wzburzona ośmiolatka, aż czwerwone wstążki podskoczyły na białej sukience. — Dlaczego zabiłaś moją ciocię‽
— Powiedziałaś, że jestem zła — nie odpuszczała kobieta — więc weź odpowiedzialność za swoje słowa. Czym jest zło?
— Założyć ciemne szmatki w ciapki, tak żeby trudno cię było widać w nocy, zakraść się do naszej chaty, wejść przez otwarte okno, zabić moją ciocię, wyjść, stać na klifie i gapić się w przestrzeń. To jest zło‼
Kobieta nosząca kamuflaż wstała.
— Więc skoro tak sądzisz, to czemu do mnie przyszłaś? — zapytała. — Nie sądzisz, że to niebezpieczne? — Ton jej głosu był na tyle ciepły, że kontrastował ze znaczeniem wypowiedzianych słów.
— Więc zabij mnie, jeśli chcesz! — odparowała dziewczynka — Ale najpierw odpowiedz! Dlaczego zabiłaś moją ciocię?
— Jesteś bardzo bardzo bystrą dziewczynką — kobieta zmieniła temat — wyśledziłaś mnie. Wszyscy chłopcy z wioski mogą ci zazdrościć.
— Nie było zbyt trudno. — Mała, mimo ciągłych dąsów, dała się połechtać.
— Czy sądzisz, że któryś z chłopców zdołałby to zrobić?
— Być może. Ale musiałby siedzieć w stodole, tam gdzie ja. A więc nie, bo bym go nie wpuściła. Nie bawię się lalkami z chłopcami!
— Siedziałaś w stodole, ale widziałaś stamtąd okno chaty.
— Tak, i ciebie wchodzącą przez to okno!
— Masz naprawdę jastrzębi wzrok. Powiedz, kto cię nauczył cicho chodzić?
— Jędrek, syn myśliwego. Nauczył mnie też czytać ślady w trawie. Jednak je zostawiłaś, jak szłaś tutaj.
Kobieta założyła ręce i patrzyła w przestrzeń ponad małą. Milczenie się przeciągało.
— I co? — dziewczynka zaczęła się niecierpliwić.
— Nawet zła morderczyni ninja może spieprzyć sprawę — odpowiedziała kobieta bezbarwnym głosem — Byłam zbyt pewna siebie. Zapomniałam o podstawowej ostrożności. Sądziłam, że wśród wsioków nic mi nie może grozić. Lepszych ode mnie to gubiło. To ważna lekcja dla mnie. Nie może się to powtórzyć.
— Ja ci odpowiedziałam. Ty mi ciągle nie!
Kobieta spojrzała znów na dziecko.
— Powiedz mi lepiej… — Znów ociepliła głos. — Co mam z tobą zrobić?
— Odpowiedzieć na pytanie! A potem co chcesz.
Przez dłuższą chwilę kobieta patrzyła na dziewczynkę, zamyślona.
— Obie wiemy, że nie mogę cię tak po prostu puścić. Ale czy naprawdę mam cię zabić…? Chodzi mi po głowie inny pomysł. Zabiorę cię ze sobą. Co ty na to?
— Co…? Nie! — Maleńka zbladła, przerażona. — Żyć z tobą, zamiast z mama i tatą? Nigdy! Nie z kimś takim, jak ty! To już lepiej mnie zabij!
— Sama nie wiesz, co mówisz — uśmiechnęła się kobieta — Ale na szczęście dla ciebie decyzja jest nie twoja, a moja. Idziesz ze mną.
Dziewczynka odwróciła się na pięcie i rzuciła do ucieczki. Lecz daleko nie zabiegła. Kobieta zrównała się z nią kilkoma susami, chwyciła i bez trudu zaniosła na swoją furmankę.
II
— Możesz się do mnie nie odzywać, jeśli ci to sprawia przyjemność — powiedziała kobieta, nadal w tym samym stroju — ale radzę ci usiąść głębiej. Zaraz zacznie mocno trząść.
Zbliżał się już świt. Przez całą noc jechały, wioząc siano. Kobieta powoziła. Kilkukrotnie próbowała zagadać do siedzącej na skrawku z samego tyłu dziewczynki, ale odpowiedzi nigdy nie było.
Teraz malutka także się nie odezwała. Rzeczywiście jednak siadła głębiej.
Po pokonaniu nierówności terenu kobieta skręciła na polanę. Zsiadła z wozu, rozpaliła ognisko. Podgrzała kawał mięsa i zaczęła go jeść. Z konieczności zdjęła bandanę, ale cały czas siedziała pod takim kątem, by jej towarszyszka nie mogła dostrzec twarzy.
Maleńka przez czas jakiś przyglądała się temu w milczeniu, lecz w końcu nie wytrzymała.
— Zła porywaczko ninja — burknęła.
— Tak?
— Porwałaś mnie. Ciągniesz mnie ze sobą. A więc wmusiłaś siebie zamiast mamy. Więc spełniaj jej obowiązki. Daj mi jeść!
— Proszę bardzo — kobieta oderwała kawał mięsa i dała dziewczynce, cały czas pilnując, by nie pokazać twarzy.
Po śniadaniu kobieta zdjęła kamuflaż i przebrała się w suknię kmiotki. Z bandaną na twarzy usadziła małą bezpiecznie na stercie siana tak, by nie spadła, nawet, gdyby zasnęła. Następnie sama zajęła miejsce na koźle i dopiero wtedy zdjęła bandanę.
Podróż trwała bez zakłóceń, gdyż dziecko istotnie szybko zasnęło.
III
Pod wieczór mała obudziła się w zupełnie innym miejscu. Zamiast na stercie siana leżała w środku krytego powozu, na tyle przestronnego, że znalazło się w nim miejsce na stolik i dwie ławki.
— Mama? — zapytała dziewczynka niepewnie.
W tym momencie w pole widzenia dziecka weszła kobieta, tym razem w stroju mieszczki, ale ciągle z twarzą zasłoniętą bandaną.
— Aż tak awansowałam u ciebie? Miło mi, ale chyba jednak przesadzasz — powiedziała z ciepłą ironią.
— Ah, to ty! — zawowała mała i natychmiast się naburmuszyła.
— Kolację ci przyniosłam. Chociaż dla ciebie to chyba śniadanie.
Dziewczynka spożyła posiłek w milczeniu.
— Rozumiem, że jesteś na mnie zła — zaczęła ostrożnie kobieta — ale, czy tego chcesz, czy nie, przez jakiś czas jesteśmy na siebie skazane. Czy dalej zamierzasz uprzykrzać życie nam obu, bocząc się?
— Więc pokaż twarz!
— Na tym ci tak zależy? — W głosie kobiety pojawiła się nutka lekceważenia.
— To chyba normalne! Jak chcesz rozmawiać, to pokaż twarz. Nie będę mówiła do chusty!
Po krótkiej chwili namysłu kobieta zdjęła bandanę.
— Proszę bardzo. I jak ci się podobam?
Dziewczynka dłuższy czas przyglądała się twarzy porywaczki.
— Wyglądasz niepozornie — powiedziała w końcu — Normalnie. Zbyt normalnie. Myślałam, że… — Urwała.
— Że będę wyglądała jak potwór z kłami i groźnymi minami?
— No… Tak. A ciebie tymczasem…
— Tak?
— Nie wiem, jak to powiedzieć… Chyba nie zwróciłabym na ciebie uwagi.
— Jeśli będziesz mądra, wyciągniesz z tego lekcję.
Chwila milczenia.
— A ty się jakoś w ogóle nazywasz? — zapytała dziewczynka.
— Możesz mi mówić Awa — odparła kobieta — A ty?
— Skoro tak, to możesz mi mówić Marysia.
Żadne z podanych imion nie było prawdziwe i obie o tym wiedziały.
— Mówisz jakoś dziwnie — zauważyła Marysia.
— Cóż, packi nie jest moim pierwszym językiem. Chyba zazwyczaj mówię poprawnie, ale wiem, że akcent wymaga poprawy.
— Masz na myśli, że ojczystym językiem?
— Najprawdopodobniej masz rację.
— A więc jaki język jest twoim ojczystym językiem?
— Najlepiej mówię po dajsku.
— Dajsku? W szkole nas tego uczą. Ale nie jestem zbyt dobra.
Wszystkie dzieci Republiki Pacji, nawet chłopskie, miały obowiązek uczęszczać na lekcje co najmniej trzy dni w tygodniu. Był to kompromis między edukacją, na którą kładł nacisk rząd Republiki, a koniecznością, by dzieci pomagały w gospodarstwie rodzinnym.
— Może więc powinnyśmy rozmawiać po dajsku? — odezwała się Awa.
— Co? Nie! Dlaczego to ja mam mówić akurat twoim językiem!
— A powinnaś. Niczego się ode mnie nie nauczysz, mówiąc po packu. Co najwyżej przejmiesz mój dziwny akcent. Rozmawiając po dajsku mogłabyś się go komunikatywnie nauczyć. Uwierz mi, warto znać języki. Marnujesz szansę. Ale jak chcesz.
— Mówisz jak belfry.
— Cóż, ja to akurat wiem z doświadczenia. Żałuję tylko, że nie znam więcej języków i lepiej. W wolnym czasie próbuję nadrobić. Ale może to kwestia perspektywy. Kmiotkowi może rzeczywiście nie być potrzebne, co przydaje się mi.
Awa, upewniwszy się, że pojazd jest bezpiecznie przywiązany do drzewa i stoi w należytej odległości od drogi weszła do wnętrza i ułożyła się do snu na ławce naprzeciwko Marysi. Dziewczynka nie była śpiąca, zbyt późno się bowiem obudziła. Udawała, że zasnęła, w rzeczywistości czekała. Gdy Marysia uznała, że jest już wystarczająco późno w nocy, a porywaczka śpi dość głęboko, opuściła powóz najciszej, jak umiała. Dała nura w krzaki. Planowała iść prosto przed siebie, niezależnie od obranego kierunku w końcu i tak musiała dojść do jakiegoś miasta lub wioski.
Wtem uczuła piekący ból w łokciu.
— Próbuję być miła — dobiegł jej nienawistny syk nad uchem — ale wymagam bezwzględnego posłuszeństwa. Jeszcze raz się to powtórzy, a pożałujesz. Umiem także zadawać cierpienie, nie tylko szybką śmierć.
Dziewczynka była tak zaskoczona, że aż zapomniała się rozpłakać.
— Wrócisz teraz do powozu — powiedziała dalej Awa — i od jutra będziemy mogły udawać, że nic się dziś w nocy nie stało. Byle tylko był to pierwszy i ostatni raz.
Marysia weszła do środka i ułożyła się na swojej ławce. Za nią weszła Awa i postąpiła podobnie. Teraz dopiero popłynęły Marysi łzy. Jednak szloch był cichy i tłumiony; zbyt mocno się dziewczynka swej towarzyszki bała, by wybuchnąć krzykiem. Łokieć ją bolał niemiłosiernie.
IVIV
— Już się obudziłaś? Jest południe — usłyszała Marysia głos Awy.
Dziewczynka się skupiła. Szukała w tonie kobiety jakiejś irytacji, satysfakcji lub groźby, lecz nic takiego tam nie było. Chwyciła się za łokieć, ale on też już jej nie bolał. Marysia zaczęła powątpiewać, czy całe zajście w nocy nie było tylko złym snem.
— Zaraz wjedziemy do miasta — stwierdziła Awa, siadając na koźle — Chcę ci zrobić prezent. Jest dziś jarmark. Masz prawo wybrać sobie jedną rzecz i ja ci ją kupię. Byleby tylko nie była absurdalnie droga.
— Co to dla ciebie znaczy „absurdalnie droga”?
— Powiedzmy nie więcej niż pięć srebrnych. Ale nadal ma to być jedna rzecz. Nie kupię ci dwóch rzeczy, pierwszej za trzy srebrne i drugiej za dwie.
Awa pozwoliła dziewczynce przetrawić swoje słowa, po czym dodała:
— Jeśli będziesz mądra, wybierzesz coś, co ci się spodoba, a niekoniecznie coś, co kosztuje akurat pięć srebrnych. Albo cztery srebrne, dziewiećdziesiąt dziewięć brązowych. Masz czas do wieczora na wybór, możemy razem zwiedzać stragany. Aha, i musi coś, co łatwo zmieścić do tego powozu.
W okolicznych krajach obowiązywał system, w którym jedna moneta srebrna odpowiadała stu brązowym, zaś jedna złota stu srebrnym.
Marysia odwiedziła różne stoiska i zatrzymała się przy wielu wstążkach, sukienkach i falbankach, żadnej z nich jednak nie wybrała. Dłużej zastanawiała się nad lalkami, ale w końcu też poszła dalej. Dotarła wreszcie do straganu z różnymi pudełkami, żetonami i figurkami.
— Co to jest? — zapytała Awę.
— Gry planszowe.
— ⁇
— Musisz znać grę w lisa i kury, prawda?
— No jasne, każdy w to gra.
— Jest dużo więcej takich gier. W miastach są bardziej popularne, niż na wsi.
— A czy jak jakąś kupimy, to zagrasz ze mną?
— Mogę.
Dziewczynka wybrała wreszcie grę w Krawców. Każdy z graczy udawał, że jest mistrzem cechowym. Rozstawiał po malowanej planszy figurki czeladników i uczniów, „sprzedawał” ubrania kupcom, za co otrzymywał żółte krążki, które z kolei mógł wykorzystać, by wynająć więcej figurek pracowników oraz krosen. Całe pudło kosztowało dwie srebrne monety i dziewięćdziesiąt dziewięć brązowych.
Wieczorem, po kolacji na stoliku w powozie pojawiła się gra. Awa w milczeniu przeczytała instrukcję, po czym zwięźle, ale dokładnie objaśniła dziewczynce zasady.
— A czy ty dobra jesteś w to? — zapytała Marysia.
— Kiedyś trochę grałam. Ale nigdy nie byłam wybitna. Jeśli masz smykałkę, możesz mnie ograć.
Jednak to Awa wygrała. Trzy razy z rzędu.
— Wiesz, ty może i jesteś złowrogą morderczynią i porywaczką, ale w sumie całkiem spoko jesteś — zaczęła dziewczynka — Tylko czasem tak dziwnie patrzysz, przed siebie, albo, jeszcze gorzej, jakby przeze mnie. Brrr. Aż dreszcze przechodzą. Jednak chcę do mamy.
— Przykro mi — odparła Awa.
V
— Co będzie ze mną dalej? — zapytała Marysia następnego dnia rano.
— Nie wiem jeszcze. Mam kilka pomyslów. Czy umiesz jeździć konno?
— Jasne, że tak.
— Więc przejedziemy lasem na przełaj. Las jest duży, droga zajmie nam parę ładnych dni. Tyle mam czasu na decyzję.
— I nie odstawisz mnie do domu?
— Nie.
— Ani nie zabijesz?
— Nie. Zresztą sama tego nie chcesz, tylko się głupio droczysz.
— Więc skoro ani mnie nie odwieziesz do domu, ani mnie nie zabijesz, to może chociaż mnie nauczysz bycia złą morderczynią ninja taką, jaką ty jesteś.
Awa aż odskoczyła. Gwałtownie spoważniała i spojrzała na małą.
— Czy to poważna propozycja jest? — zapytała.
— A dlaczego nie? To chyba byłoby jakieś wyjście.
Awa przez dłuższy czas patrzyła w przestrzeń w milczeniu.
— Zastanowię się. Nic nie obiecuję — powiedziała w końcu.
Natychmiast potem, nie dając Marysi szansy na odpowiedź, siadła na koźle i zaczęła powozić.
Zajechały do karczmy.
— Ostatni przystanek przed dziczą — oznamiła Awa — Tu zostawimy powóz i pojedziemy dalej w siodłach. Ale mam dla ciebie propozycję. Zamiast konno przemierzymy las pieszo. Zajmie to więcej czasu i będzie dużo trudniejsze, ale myślę, że da ci to przeżycia niezapomniane, i to w pozytywnym znaczeniu. Co ty na to?
— Co z tymi wszystkimi rzeczami?
— Większość zostawimy w karczmie. Resztę wezmę na plecy. Ty weźmiesz tylko swoją grę i kilka innych drobiazgów, które udźwigniesz.
— No dobrze. Zobaczymy, jak to będzie.
Awa zostawiła w karczmie strój mieszczki i ubrała się w rzeczy bardziej odpowiednie do wędrówek leśnych. Marysi też kazała zdjąć jej sukienkę i dała inny strój.
— Ale dlaczego nie pakujesz mi sukienki do plecaczka?
— Bo nie weźmiemy jej ze sobą, tylko zostawimy tutaj.
— Ale dlaczego?
— Bo ja tak powiedziałam. Inaczej nici z wycieczki pieszej.
VI
Szły już drugi dzień. Każdego ranka przed wymarszem podróżniczki rozgrywały dwie lub trzy partyjki Krawców, które zawsze wygrywała Awa. Kobieta szybko się zorientowała, że syn myśliwego przekazał małej tylko kilka ciekawostek, to ona musiała więc uczyć Marysię podstaw zachowania w puszczy.
— Czemu nie chcesz mi powiedzieć, dlaczego zabiłaś moją ciocę? — podjęła nagle Marysia stary temat.
— Bo nie są to rzeczy, o których będę rozpowiadać na prawo i lewo.
— Ale ja mam prawo wiedzieć!
— Z twojej perspektywy być może. Ale z mojej już nie masz prawa. A to ja decyduję, czy coś powiem, czy nie.
Marysia się chwilę zastanowiła, po czym spróbowała z innej strony.
— A czym ty się w zasadzie zajmujesz? Bo rozbójnicy zabijają, kogo popadnie, jeśli tylko ten ktoś ma trochę pieniędzy. Ale ty chyba nie z takich?
— Przyjmuję różne zlecenia. Ktoś przychodzi do nas do gildii, płaci nam i mówi, że mamy zrobić to a to. Więc robimy i dostajemy pieniądze.
— To znaczy każe wam kogoś zabić?
— Często się tak zdarza. Ale nie zawsze tak jest.
— Więc ile dostałaś za moją ciocię?
— O zleceniach nie opowiada się nigdy i nikomu. A ty zaczynasz mnie denerwować swoją namolnością.
Marysia umilkła. Przypomniała sobie o łokciu.
— Co to jest zło? — spytała nagle Awa podczas marszu.
— Znowu zaczynasz z tym samym? Ty jesteś zła! — obruszyła się Marysia.
— Znowu odpowiedzi unikasz, ale ja pytałam na poważnie. Zdefiniuj mi zło.
— No więc mówię, ty jesteś zła.
— To nie jest definicja.
— Jesteś zła, bo zabiłaś mi ciocię.
— A więc kto zabija, ten jest zły?
— Tak!
— Aha. A gdyby, dajmy na to, ludzie waszego barona mnie złapali i na jego rozkaz powiesili na haku ku uciesze gawiedzi, jak to ostatnio zrobili z hersztem okolicznych rozbójników, to też czyniłoby to waszego barona i jego ludzi złymi?
— Nie.
— Czyli mnie można zabić, nie stając się tym samym złym?
— Ciebie tak.
— Czyli kto zabija tych, którzy zabijają, ten nie jest zły?
— Nie.
— Załóżmy więc, że pan baron postanawia, że herszt rozbójników, albo nawet i ja, muszę umrzeć. Ale niestety, nasz hipotetyczny herszt uciekł i jest daleko poza granicami baroństwa. Ja nie jestem hipotetyczna, a też już jestem poza zasięgiem barona. Do kogóż to, według ciebie, zwróci się pan baron z tym zadaniem? Komu powie: „Przynieś mi głowę Awy, to dostaniesz dużo złotych monet”?
— Do innych takich jak ty?
— Chyba zaczynasz rozumieć naiwność swojego podejścia. Ale jedziemy dalej. Załóżmy, że jeden człowiek podnosi na drugiego miecz. Drugi nie ma możności ocalić życia inaczej, jak zabijając pierwszego, zanim sam zostanie zabity. Czy ma prawo tak postąpić?
— Chyba tak — odpowiedziała niepewnie Marysia.
— Aha. Czyli dopuszczasz zabójstwo w samoobronie. Wiesz, co to jest wojna rodowa? — pozornie zmieniła temat Awa.
— Nie wiem. Czekaj, chyba wiem. To jest jak się dwóch hrabiów pokłóci, tak?
— Coś w tym stylu. Ale wtedy zazwyczaj nie tylko dwóch hrabiów się kłóci, ale i całe ich rodziny. Zabijają się wzajemnie. Załóżmy więc, że hrabiowe z rodu Sobiepanów kłócą się z hrabiami z rodu Pasibrzuchów. Powiedz, kto spośród nich jest zły?
— Ten, kto zaczął!
— I tu jest właśnie haczyk. Bardzo często nikt nie wie, kto zaczął, nikt nie wie nawet, o co w ogóle trwa wojna. Albowiem wojna trwa od pokoleń. Zaczęła się jeszcze zanim urodził się najstarszy nestor któregokolwiek z walczących rodów. Czy więc Sobiepanowie mają prawo, według ciebie, zabijać Pasibrzuchów? Zwróć uwagę, że jeśli tego nie zrobią, to Pasibrzuchowie zabiją ich. Ale dokładnie tak samo wygląda to ze strony Pasibrzuchów. Oba rody zabijają więc w samoobronie.
Marysia milczała.
— Uczysz mnie, jak być złą jak ty, tak? — zapytała w końcu.
— Nie. W ogóle nie wiem, czy będę cię czegokolwiek uczyła. Spełniam tylko swoją zasadę.
— Jaką zasadę?
— Nie jesteś pierwsza, która mi rzuciła w twarz, że jestem zła. O ile tylko mogę, za każdym razem pytam, co to jest zło. Nikt mi jeszcze nie dał satysfakcej odpowiedzi. Ale ty byłaś chyba najbardziej naiwna ze wszystkich.
— A więc co ty sama o sobie uważasz? Że jesteś dobra?
— Nie. Myślę, że jestem zła. Ale nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego.
Pewnego dnia przy ognisku Marysia zastała Awę z łukiem na kolanach.
— Czy syn myśliwego nauczył cię polować? — zapytała kobieta.
— Nie. Tego nie chciał. Twierdził, że to zajęcie tylko dla chłopców.
— Trochę racji ma. Chłopcy są silniejsi w ramionach. A łuk wymaga siły w ramionach. Ale wiele można wyćwiczyć, są łuki bardziej i mniej delikatne pod tym względem, a umiejętność zdobycia sobie jedzenia w każdych warunkach bywa przydatna, nawet dla kmiotka. Bywają przecież lata nieurodzaju. Czy chcesz się nauczyć?
— Kiedy mnie… wszystko… boli…
— Idziemy już dość powoli.
— A nie możemy zrobić… jednego dnia przerwy?
— Owszem, na polowanie.
— To świetnie, ty idź polować, a tu posiedzę.
— Więc zapomnij o kolacji.
— Co‽
— Kto nie pracuje, niech i nie je. Daję wędkę, nie rybę.
Przez parę godzin Marysia chodziła za Awą, patrzyła, słuchała i udawała, że sama coś robi. Potem Marysia otrzymała jakieś mało istotne zadanie, by siedziała cicho w jednym miejscu i nie przeszkadzała, podczas gdy Awa sama wykonywała potrzebną pracę. W konsekwencji wieczorem podróżniczki upiekły świeżą dziczyznę.
Następnego dnia rzeczywiście był dzień na odpoczynek.
— Powiedz mi… — zapytała nagle Marysia — Czy ty jesteś szczęśliwa?
— Dziwne pytanie — odparła Awa po dłuższej chwili.
— Ale odpowiedz. Jesteś, czy nie?
— O co ci chodzi? — Awa odwróciła się do Marysi gwałtownie.
— Poprosiłam cię, żebyś mnie nauczyła być złą ninja, jak ty. Powiedziałaś, że nie wiesz, czy chcesz mi to dać. Ja też nie wiem, czy tego chcę. Dlatego pytam. Jesteś szczęśliwa, czy nie?
— Wielu ludzi w życiu widziałam — zaczęła Awa, patrząc znowu w dal swoim zwyczajem — Tylko dwie wyglądały na szczęśliwe. Jedna była zakonnicą, druga matką ośmiora dzieci. Nie zmienia to faktu, że większość zakonnic i matek, jakie widziałam, wcale nie wyglądały na szczęśliwe.
— A więc może powinnam iść do zakonu albo mieć ośmioro dzieci?
— Nie. Do zakonu na pewno nie.
— A dlaczego?
— Bo nie wierzysz w Boga.
— Kto ci powiedział, że nie wierzę? Co tydzień chodziłam do kościoła.
— Bo gdybyś wierzyła, to nie prosiłabyś mnie, bym cię uczyła mojego zawodu.
— Może masz rację. Ale nie pójdę tam dla Boga, tylko po to, by być szczęśliwą.
— Nie. Tak nie wolno.
— A to niby dlaczego?
— Nie umiem wyjaśnić. Ale rzadko usłyszysz ode mnie, że coś jest złe tak bardzo, że nie wolno tego robić. Więc może, jeśli nawet ja tak powiem, to znaczy, że robienie tego czegoś to już naprawdę przesada. Zresztą nie sądzę, by pójście do zakonu z takim nastawieniem dało szczęście.
— Więc pewnie zostaje mi bycie matką dzieciom.
— Nie umiem zliczyć kobiet, które widziałam, które bardzo się zapalały do dzieci, ale jak tylko je już miały, to wcale nie umiały sobie z nimi poradzić. Traciły do nich cierpliwość, nie umiały ich zdyscyplinować, męczyły się z nimi, łzawiły nad nimi, narzucały się im, opowiadały im głupstwa, unieszczęśliwiały i siebie i dzieci. Ale i tak chciały mieć ich coraz więcej i więcej.
— Czyli to wcale nie musi dać szczęścia. Ale chyba jako jedyne może. Więc to moja jedyna szansa.
Awa znów dłuższą chwilę milczała, patrząc w dal.
— Nie wiem — powiedziała w końcu — Może bzdurę powiem. Nigdy nie próbowałam tej drogi życiowej. Ale wydaje mi się, że to znowu złe podejście. Jeśli zaczniesz rodzić dzieci, by wyciągnąć z nich własne szczęście, to unieszczęśliwisz siebie i dzieci. Szczęście w rodzicielstwie możesz znaleźć tylko wtedy, jeśli wejdziesz w to dla dzieci, a nie dla siebie. A i nawet wtedy wcale nie musisz go znaleźć.
— Czyli co? Jeśli tylko szukam szczęścia, to nie mogę go znaleźć?
— Nie wiem. Zadajesz trudne pytania, na które nie znam odpowiedzi. Ale wydaje mi się, że tak właśnie jest.
— Więc kto znajdzie szczęście?
— Tylko ten, kto go nie szuka. A i to dalece nie zawsze.
— I dlaczego mam ci wierzyć? Skoro sama nie jesteś szczęśliwa?
— Nie musisz. Pytasz mnie o zdanie, więc ci odpowiadam. Zastrzegam, że mogę się mylić i pewnie tak jest. Mimo wszystko chyba więcej widziałam w życiu, niż ty.
— A więc czy można znaleźć szczęście będąc złą morderczynią ninja?
— Nie spotkałam nikogo w swoim zawodzie, kto byłby jak tamta zakonnica albo tamta matka.
— A więc czemu ktokolwiek miałby tam iść?
Awa wzruszyła ramionami.
— Niektórzy lubią adrenalinę. Niektórych to ekscytuje. Niektórzy potrzebują pieniędzy i to jest najszybsza droga. Niektórzy mają jakiś naturalny talent, więc robią, co umieją najlepiej. Niektórzy chcą się sprawdzić, traktują to ambicjonalnie. Niektórzy lubią satysfakcję płynącą z tryumfu. Niektórych życie wrzuciło na te tory. Niektórzy się w końcu wyniszczają. Niektórzy, zanim się wyniszczą, orientują się, że popełnili błąd i chcą stąd uciec, zaczynają pokutować, ale jest niełatwe, ten zawód to zazwyczaj droga w jedną stronę, raczej nie możesz powiedzieć „jednak nie chcę, rozstańmy się w pokoju”. Prawdą jest, że ten zawód oferuje doświadczenia, jakich większość ludzi nigdy nie będzie miała szansy przeżyć i niektórych to pociąga.
— A ty dlaczego zostałaś złą morderczynią ninja?
— Po pierwsze, jeśli naprawdę poważnie o tym myślisz, to skończ z tą ninją, bo to jest niepoważne.
— Więc czemu zostałaś złowrogą morderczynią niebędącą ninja?
— Po drugie, nigdy nie pytaj mnie o moje życie. Ani nikogo innego, o kim wiesz, że tam pracuje.
— Ale chyba mam prawo wiedzieć, jeśli zastanawiamy się, czy ja…
— Na pytania ogólne ci odpowiadam, jak umiem. Ale moje życie jest samo moje.
— A czy ty uważasz, że ja się nadaję?
— Nie powiem „nie” a to już jest dużo. Ale nie mogę też jeszcze powiedzieć „tak”.
— A co ze mną zrobisz, jeśli mi odmówisz albo ja nie zechcę?
— Nie wiem. Do wyjścia z lasu mam czas do namysłu. To jeszcze parę ładnych dni.
— A więc i ja mam czas do namysłu do wyjścia z lasu.
— Słusznie.
Partyjka Krawców rozegrana w poranek następnego dnia była pierwszą, którą udało się wygrać Marysi.
VII
— Przerzedza się. Zaraz stąd wyjdziemy. Musisz się zdeklarować — stwierdziła Awa.
— A jak ty mi odpowiesz?
— Najpierw chcę usłyszeć twoje zdanie.
— No więc dobrze, chcę spróbować.
— Powtarzam, że to niemal zawsze droga w jedną stronę. Nie będziesz mogła się wycofać. Czy nadal chcesz spróbować?
— A jaki mam wybór? Zostać matką lub zakonnicą? Chyba masz rację, że to mi nic nie da. A jak nie spróbuję, to do końca życia będę żałować, że nie spróbowałam.
— A więc dobrze. Wejdziemy do małego miasteczka. Tam jest dom…
— Czy to znaczy, że się zgadzasz?
— Jeszcze nie. Na razie dopiero nie ustaliłyśmy, że tak nie będzie, ale z tego jeszcze nie wynika, że tak będzie. I nie przerywaj mi, bo zmienię zdanie i to na twoją niekorzyść. Tam jest dom, w którym na razie zamieszkasz. Nazywasz się Krysia i jesteś ich daleką kuzynką. Będziesz się uczyła w szkole i pomagała przybranej rodzinie w rzemiośle; to garncarze. Nie wymagam od ciebie wybitnych ocen w nauce, ale masz mieć przynajmniej przyzwoite. Nie okryjesz się niesławą za wybryki chuligańskie, nie narobisz sobie wrogów poprzez spiski i knowania. Za jakiś czas tu wrócę i, w zależności od twojego zachowania, zobaczymy, co dalej. Potraktuj to jako test. A przede wszystkim nikomu nie powiesz, że mnie znasz, nikomu nie zdradzisz, w jakim charakterze tu jesteś, nikomu nie piśniesz słówka o naszej umowie. Jeśli to złamiesz, to nie tylko zamkniesz sobie drogę do dołączenia do nas, ale jeszcze wrócę tu jako twój najgorszy koszmar senny. Uwierz mi, nie chcesz tego. A ja się naprawdę dowiem. Aha, i w tych stronach się mówi po dajsku, więc będziesz musiała się jednak nauczyć tego języka.
Awa oddała Marysię wspomnianej rodzinie, po czym odjechała.